Uzależnienie Amerykanów od ropy zagraża demokracji
Nic nie jest większą przeszkodą na drodze do demokracji niż zależność państw arabskich i Iranu od ropy naftowej. Nic też bardziej nie utrudnia Stanom Zjednoczonym mówienia prawdy na Bliskim Wschodzie i promowania demokracji niż ich uzależnienie od tamtejszej ropy. Mimo to po 11 września ekipa Busha i Cheneya nawet nie kiwnęła palcem, by to uzależnienie USA - a więc zarazem świata arabskiego - zmniejszyć.
Siła petrodolara
Kraje posiadające zasoby ropy naftowej mogą znakomicie prosperować, mimo że władzę sprawują w nich represyjne rządy. Będzie tak dopóty, dopóki wystarczy wywiercić dziurę w ziemi w odpowiednim miejscu. Przykładem niech będą Arabia Saudyjska, Libia lub Irak. Czy niepopularni mułłowie irańscy mogliby utrzymać władzę, gdyby nie kontrolowali olbrzymich zasobów ropy, pozwalających im finansować kolesi, z którymi robią interesy, oraz tabuny ochroniarzy? Czy władze Arabii Saudyjskiej mogłyby doprowadzić do tego, że większość Saudyjek nie pracuje i musi zasłaniać twarze, gdyby nie miały petrodolarów, dzięki czemu praca i talenty tych kobiet nie są nikomu potrzebne? Czy to tylko zbieg okoliczności, że najbardziej otwarte i najenergiczniej wprowadzające demokrację kraje arabskie - Liban, Jordania, Bahrajn, Maroko, Dubaj i Katar - nie posiadają ropy wcale lub jej zasoby są na
wyczerpaniu? Władze tych państw musiały się nauczyć, jak polegać raczej na talentach mieszkańców niż na tym, co kryją piaski pustyni.
Wróg i przyjaciel
W Pentagonie toczy się dyskusja nad tym, czy Arabia Saudyjska jest wrogiem Stanów Zjednoczonych. I tak, i nie. Jest w tym kraju świecka, wykształcona w Stanach Zjednoczonych i proamerykańska elita oraz klasa średnia. Ci Saudyjczycy nie są wrogami Ameryki. Jednakże panująca rodzina Saudów nie sprawuje władzy w wyniku demokratycznej decyzji społeczeństwa, lecz w rezultacie układu z religijnym establishmentem wahha-bitów - konserwatywnych mu-zułmanów, którzy udzielają błogosławieństwa reżimowi i zapewniają mu jedyną legitymizację, ponieważ w Arabii Saudyjskiej nie organizuje się demokratycznych wyborów. W zamian rządzący dają kapłanom pieniądze pochodzące ze sprzedaży ropy. Wahhabici mogą dzięki temu propagować purytańską wersję islamu, wrogo nastawioną do wartości Zachodu.
Ropa jak narkotyk
Gdyby władcy Arabii Saudyjskiej przyznali jakiekolwiek uprawnienia laickim, proamerykańskim Saudyjczykom, ci natychmiast wysunęliby wiele żądań. Domagaliby się na przykład jawności budżetu, przedstawiania rozliczeń finansowych, chcieliby także mieć swoich przedstawicieli we władzach. Istniejący układ zagraża Ameryce, ponieważ olbrzymie korzyści z wydobycia ropy czerpie konserwatywny kler wahhabitów. Uzyskane pieniądze przeznacza się na budowę meczetów i szkół, w których uczy się nienawiści do tolerancji, pluralizmu i nowoczesności. Nieustannie krytykuje się w nich postępowe kraje arabskie i - naturalnie - Stany Zjednoczone. Ponieważ Stany Zjednoczone są uzależnione od ropy, wła-dze amerykańskie nigdy nie dyskutowały na ten temat z saudyjską rodziną panującą. Uzależnieni nigdy nie mówią prawdy dealerom.
Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.