Prognozy pogody w wykonaniu blondynki są arcydziełami i mogą uchodzić za polski wkład w historię mediów
Jednym z najciekawszych seriali w historii telewizji, nadawanym na całym świecie wiele razy dziennie, jest prognoza pogody. Trudno o temat bardziej uniwersalny, łączący ludzi, a zarazem zawsze wywołujący emocje. Dostrzegli to już dawno Anglicy, czyniąc uwagi o pogodzie obowiązkowym elementem konwersacji.
Z programem telewizyjnym jest podobnie: nawet ten kiepski ma za zadanie dociągnąć jakoś do prognozy pogody, a wtedy widzowie zbiegną się przed ekran sami. Skoro jednak pogodowy serial jest wszędzie, to muszą się w nim pojawiać elementy konkurencji. I tak się dzieje! Panie i panowie od pogody (czy - jak kto woli - pogodynki) z miłych recytatorów prognoz, ułożonych przez specjalistów przy użyciu języka najeżonego wszelkimi barami, hektopaskalami i amplitudami, przeistoczyli się ostatnio w showmanów całą gębą.
Dziś już nie wystarcza, by prognoza się sprawdziła. Musi jeszcze być podana w oryginalny sposób. Dlatego współczesne pogodynki zaniechały wysiłków, mających na celu utwierdzenie nas w mniemaniu, że znają się na meteorologii i postanowiły iść drogą wytyczoną niegdyś przez Wicherka. Ów sławny prekursor telewizyjnej prognozy pogody (naprawdę nazywał się Czesław Nowicki) miał w zwyczaju urozmaicanie informacji o temperaturze, słońcu lub deszczu prezentacjami wszelakich dziwów natury: wielkich pomidorów, zrośniętych ogórków, monstrualnych grzybów lub rzodkiewek. Nawet zżymano się wówczas, że ta Wicherkowa pasja działkowicza odbiera należną wyrokom niebios powagę, ale widzowie lubili popatrzeć sobie na wielkie warzywa, grzyby czy ryby i lubili też Wicherka. Im bardziej odbiegał w swoich pogadankach od pogody, tym bardziej im się podobał.
Gdy na polski rynek wkroczyła telewizja TVN i postanowiła ustanowić na nim nowe, komercyjne standardy, przypomniano sobie o doświadczeniach Wicherka i w tę stronę popchnięto pozyskanego z TVP Tomasza Zubilewicza. Pan Tomasz wziął sobie zadanie do serca i na początek poluzował! Nie miał zamiaru wyrokować, jaka będzie jutro pogoda, raczej chciał gawędzić o tym, jaka może być, wziąwszy pod uwagę informacje otrzymane od meteorologów. Pamiętał przy tym o efektownych rekwizytach i chętnie udawał się z kamerą w plener, przez co wyglądał raczej na hobbystę niż badacza warstw atmosfery.
Zawodowcy twierdzą, że panie i panowie pogodynki, by móc ich traktować poważnie jako zawodowych meteorologów, muszą mieć skończone co najmniej czteroletnie studia z dyplomem w tej dziedzinie (nauka o atmosferze lub meteorologia), ale szczerze mówiąc, status specjalisty nie jest tu wcale potrzebny (od tego są ludzie, którzy przygotowują prognozy w instytutach naukowych). Liczy się za to osobowość i talent! I w tej dyscyplinie Zubilewicz szybko znalazł godną siebie rywalkę: okazała się nią urocza dziewczyna z RTL 7, Majka Popielarska, która opowiadała o pogodzie, stojąc na ulicy czy w parku nawet wtedy, gdy lał deszcz lub mróz skawalał oddech na wodną watę.
Gdy jednak także ona przeszła do TVN, wydawało się, że mamy w dziedzinie prognozowania pogody niekwestionowanego lidera. I wtedy do walki przystąpiła telewizja publiczna, atakując niespodziewanie z bocznej flanki, czyli z regionalnej Trójki. To tam wieczorami pogodę zaczęła omawiać… Beata Pawlikowska, dziennikarka znana z odważnych i trochę zwariowanych podróży do amazońskiej dżungli. Swego czasu, jako "blondynka", stała się gwiazdą Radia Zet. Potem opisała swoje eskapady w książkach. Teraz stanęła przed kamerą, by mówić nam, czy jutro będzie zimno, czy ciepło. Cóż za rozkoszna perwersja!
Prognozy w wykonaniu blondynki są arcydziełami w swoim rodzaju i mogą uchodzić za polski wkład w historię mediów. Pawlikowska przekazuje szczegółowe przewidywania meteorologów, a potem zwraca się prosto do nas i dzieli się swoim doświadczeniem. Na przykład, co robić, gdy strasznie tną komary? Otóż Indianie z dorzecza Amazonki, mający z nimi na co dzień poważny kłopot, opracowali rozmaite metody obrony, ale najskuteczniejszą wydaje się… założenie na głowę foliowej torby. I tu, ku naszemu osłupieniu, blondynka-pogodynka wyjmuje plastikowy woreczek i wciąga go sobie na twarz. Po chwili, oczywiście, zdejmuje i dodaje z poczucia przyzwoitości: niestety, tego sposobu nie da się stosować przez dłuższy czas, bo przecież musimy oddychać… Inteligencja i poczucie humoru przydają się nawet w tak konwencjonalnej sytuacji, jaką jest mówienie o pogodzie. Czy to nie o tę prawdę chodziło niegdyś Anglikom?
Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.