Dowód nonsensu
W artykule "Dowód nonsensu" (nr 35) Maciej Łuczak napisał, że "polskie prawo cywilne zna autonomiczne pojęcie miejsca zamieszkania - oznaczające adres, pod którym faktycznie można nas zastać, niezależnie od tego, czy jest ono położone 500 km od miejsca meldunku czy kilkaset metrów". Jak można sądzić, autor miał na myśli art. 25 k.c., ale dokonał jego błędnej interpretacji. Zgodnie bowiem z przytoczonym przepisem "miejscem zamieszkania osoby fizycznej jest miejscowość, w której osoba ta przebywa z zamiarem stałego pobytu". Zatem w rozumieniu prawa cywilnego miejscem zamieszkania nie będzie - jak pisał redaktor - konkretny adres, a wyłącznie miejscowość.
Druga kwestia to zasadność zamieszczania adresu zamieszkania na dowodzie. Zapis ten z uwagi na częste zmiany powinien być zapisywany w formie elektronicznej, ale powinien być umieszczany. Jest to bowiem urzędowe poświadczenie tego faktu, co jest nam potrzebne przy zakładaniu konta bankowego, kupna telefonu w systemie abonamentowym czy w wypożyczalni kaset wideo. W każdym z tych wypadków w razie podania przez zainteresowanego błędnego adresu instytucje musiałyby występować z wnioskami do urzędów o adres, a wnioski musiałyby być szczegółowo uzasadnione. Utrudniłoby to wiele spraw - z odebraniem przesyłki poleconej na poczcie włącznie.
ŁUKASZ ADAM KOWALSKI
Miś, król zwierząt
Do opowieści o "Misiu, królu zwierząt" (nr 37) warto dodać, że obok Kubusia Puchatka, genialnie przełożonego przez Irenę Tuwim i towarzyszącego pokoleniom polskich dzieci, mamy też własnego "bohaterskiego misia" - dzielnego niedźwiadka z bardzo popularnej ongiś książki Bronisławy Ostrowskiej "Bohaterski miś, czyli przygody pluszowego niedźwiadka na wojnie", wydawanej przed wojną kilkakrotnie nakładem Książnicy Atlas we Lwowie, znakomicie ilustrowanej przez Kamila Mackiewicza i będącej lekturą szkolną. Miś ten "urodził się" we Lwowie około 1913 r., widział wkraczanie do miasta Austriaków i Rosjan, został przywłaszczony przez rosyjskiego generała, potem towarzyszył między innymi legionistom I Brygady, latał niemieckim balonem obserwacyjnym nad francuskimi okopami, by po skomplikowanych przygodach wrócić do domu. Wystarczyło to, by niemieckie władze okupacyjne, a następnie rodzimi cenzorzy z GUKPPiW dopatrzyli się w książce treści groźnych zarówno dla budowy narodowego socjalizmu, jak jego sowieckiej odmiany. Był to miś nie tylko bohaterski, ale podejrzany politycznie. Książeczkę uznano za dzieło szkodliwe, wycofując egzemplarze z bibliotek i przekazując je na makulaturę, aż stała się prawdziwą rzadkością.
PS Mego własnego "bohaterskiego misia", bardzo podobnego do amerykańskiego niedźwiadka firmy Ideal, wyniosłem za paskiem spodenek, wywożony jak większość mieszkańców Warszawy po powstaniu 1944 r. Towarzyszył mi w pruszkowskim Dulagu 121 i w powojennych wędrówkach, by osiąść wreszcie w szafce starego zegara. Mimo poważnego wieku ponad sześćdziesięciu lat - choć nieco wytarty - trzyma się całkiem nieźle.
JAN PRUSZYŃSKI
Dwa wrześnie
Zgadzam się z treścią komentarza Bogusława Mazura ("Dwa wrześnie", nr 35) i cieszy mnie, że moi rodacy akceptują (52 proc.) ewentualny udział Polski w wojnie przeciwko reżimowi Husajna. Nie chodzi przecież o to, by się poddać dyktatowi USA, ale o zlikwidowanie zagrożenia dla świata. Reżim iracki, który przez kilkanaście lat oszukiwał Międzynarodową Agencję Energii Atomowej i ONZ, budując przemysł jądrowy, nie zaprzestał tej działalności po przegranej wojnie w 1991 r. Istnieją poważne dane, że wywiad Iraku, współpracując z Organizacją Abu Nidala (ANO) na terenie Polski, Ukrainy i innych państw, w latach 1992-1996 próbował zakupić z arsenałów posowieckich uran i pluton oraz inne materiały i produkty jądrowe, w tym elementy głowic i rakiet. Polska ma nie tylko moralne prawo do udziału w tej wojnie, ale i obowiązek wypływający z własnej historii i niesławnego poparcia udzielanego przez władze PRL arabskim (i nie tylko) terrorystom co najmniej do 1986 r.
MARIUSZ DAWID DASTYCH
Dyktatura buraka
Obserwuję rynek cukru od wielu lat, wiem, z jakimi problemami borykają się zarówno plantatorzy buraków, jak i producenci. Dlatego nie mogę się zgodzić z niektórymi tezami artykułu Michała Zielińskiego "Dyktatura buraka" (nr 36). Nigdzie w Europie na rynku cukru nie obowiązują zasady twardego liberalizmu (mam zresztą wrażenie, że i w Polsce coraz mniej jest jego wyznawców). Rynek w Unii Europejskiej jest starannie regulowany, ustanowiono kwoty, limity i zapory celne. Nie dzieje się tak bez powodu: do w miarę zrównoważonego rozwoju potrzebny jest bowiem nie tylko tani cukier (albo inny produkt), ale też zajęcie dla setek tysięcy ludzi. Cukier z trzciny jest rzeczywiście tani, zdecydowanie tańszy od cukru z buraków. Zaledwie trzy produkujące go kraje mogłyby zaspokoić światowe zapotrzebowania na cukier. Co jednak mieliby robić wówczas ludzie żyjący od wieków w kulturze "obywatela Buraka", jak to elegancko określa redaktor Zieliński?
Problem cukru jest w Polsce problemem politycznym; taki ton nadali mu politycy, którzy głównego wroga upatrują nie w regulowanym rynku, ale w obcym kapitale. Sprzedaż cukrowni wówczas, kiedy jeszcze nadawały się do restrukturyzacji, odbywała się przy akompaniamencie haseł "Nie chcemy Niemca". Echa tamtych koncertów jeszcze nie umilkły. Poseł Kuźmiuk na łamach "Wprost" mówi: "Powstanie holdingu jest korzystne dla polskich producentów buraków cukrowych, bo nie będą uzależnieni od spółek z obcym kapitałem". Nie chce on zauważyć, że najlepiej radzą sobie obecnie właśnie te cukrownie, w których dominuje obcy kapitał; natomiast pozostawione w polskich rękach przeżywają ogromne kłopoty. Powstał Polski Cukier, który będzie miał problemy z utrzymaniem się na rynku. Bez państwowych gwarancji kredytowych - wcześniej czy później - będzie musiał się wyzbywać majątku. Jeśli zaś gwarancje otrzyma, prawdopodobnie wcześniej czy później kredyty sfinansuje budżet, czyli podatnicy.
Sytuacja na rynku cukru jest zła. Nadwyżka (270-300 tys. t) powoduje, że cukrownie nie będą mogły wykupić od plantatorów buraków z tegorocznych zbiorów. Wiele cukrowni jest na granicy bankructwa. W handlu ceny spadają, cukier w sieciach handlowych sprzedawany jest po 1,40 zł mimo obowiązującej ustawowo ceny minimalnej 2 zł. Biznes cukrowy nie jest słodki - wymaga nakładów, restrukturyzacji, dobrego oprzyrządowania prawnego. Tymczasem ustawa cukrowa, wielokrotnie nowelizowana, jest zła; sprawia, że kłopoty z nadwyżką spadają na państwo.
WANDA REMBOWSKA
prezes zarządu Mexpol SA
Rozłam w Kościele
Za każdym razem, kiedy spoglądam na maszt nadawczy Radia Maryja, odległy od mojego domu około kilometra, napawa mnie to ogromnym smutkiem. Była szansa, żeby z tego masztu niosło się wiele dobra po Polsce i po świecie. Była szansa, ale nie została wykorzystana. Bardzo smutne jest to, co pisze Bogusław Mazur w artykule "Rozłam w Kościele" (nr 37), bo niestety prawdziwe. Z powodu działalności ojca Rydzyka mój ukochany Toruń uzyskuje stopniowo w Polsce swoją łatkę - etykietkę Kościoła "toruńskokatolickiego". Jakby nie było w tym mieście wielu naprawdę rozsądnych i mądrych ludzi, stanowiących przecież większość. Może to jednak jest większość "zbyt milcząca"?
JACEK PODOLSKI
Toruń
W artykule "Dowód nonsensu" (nr 35) Maciej Łuczak napisał, że "polskie prawo cywilne zna autonomiczne pojęcie miejsca zamieszkania - oznaczające adres, pod którym faktycznie można nas zastać, niezależnie od tego, czy jest ono położone 500 km od miejsca meldunku czy kilkaset metrów". Jak można sądzić, autor miał na myśli art. 25 k.c., ale dokonał jego błędnej interpretacji. Zgodnie bowiem z przytoczonym przepisem "miejscem zamieszkania osoby fizycznej jest miejscowość, w której osoba ta przebywa z zamiarem stałego pobytu". Zatem w rozumieniu prawa cywilnego miejscem zamieszkania nie będzie - jak pisał redaktor - konkretny adres, a wyłącznie miejscowość.
Druga kwestia to zasadność zamieszczania adresu zamieszkania na dowodzie. Zapis ten z uwagi na częste zmiany powinien być zapisywany w formie elektronicznej, ale powinien być umieszczany. Jest to bowiem urzędowe poświadczenie tego faktu, co jest nam potrzebne przy zakładaniu konta bankowego, kupna telefonu w systemie abonamentowym czy w wypożyczalni kaset wideo. W każdym z tych wypadków w razie podania przez zainteresowanego błędnego adresu instytucje musiałyby występować z wnioskami do urzędów o adres, a wnioski musiałyby być szczegółowo uzasadnione. Utrudniłoby to wiele spraw - z odebraniem przesyłki poleconej na poczcie włącznie.
ŁUKASZ ADAM KOWALSKI
Miś, król zwierząt
Do opowieści o "Misiu, królu zwierząt" (nr 37) warto dodać, że obok Kubusia Puchatka, genialnie przełożonego przez Irenę Tuwim i towarzyszącego pokoleniom polskich dzieci, mamy też własnego "bohaterskiego misia" - dzielnego niedźwiadka z bardzo popularnej ongiś książki Bronisławy Ostrowskiej "Bohaterski miś, czyli przygody pluszowego niedźwiadka na wojnie", wydawanej przed wojną kilkakrotnie nakładem Książnicy Atlas we Lwowie, znakomicie ilustrowanej przez Kamila Mackiewicza i będącej lekturą szkolną. Miś ten "urodził się" we Lwowie około 1913 r., widział wkraczanie do miasta Austriaków i Rosjan, został przywłaszczony przez rosyjskiego generała, potem towarzyszył między innymi legionistom I Brygady, latał niemieckim balonem obserwacyjnym nad francuskimi okopami, by po skomplikowanych przygodach wrócić do domu. Wystarczyło to, by niemieckie władze okupacyjne, a następnie rodzimi cenzorzy z GUKPPiW dopatrzyli się w książce treści groźnych zarówno dla budowy narodowego socjalizmu, jak jego sowieckiej odmiany. Był to miś nie tylko bohaterski, ale podejrzany politycznie. Książeczkę uznano za dzieło szkodliwe, wycofując egzemplarze z bibliotek i przekazując je na makulaturę, aż stała się prawdziwą rzadkością.
PS Mego własnego "bohaterskiego misia", bardzo podobnego do amerykańskiego niedźwiadka firmy Ideal, wyniosłem za paskiem spodenek, wywożony jak większość mieszkańców Warszawy po powstaniu 1944 r. Towarzyszył mi w pruszkowskim Dulagu 121 i w powojennych wędrówkach, by osiąść wreszcie w szafce starego zegara. Mimo poważnego wieku ponad sześćdziesięciu lat - choć nieco wytarty - trzyma się całkiem nieźle.
JAN PRUSZYŃSKI
Dwa wrześnie
Zgadzam się z treścią komentarza Bogusława Mazura ("Dwa wrześnie", nr 35) i cieszy mnie, że moi rodacy akceptują (52 proc.) ewentualny udział Polski w wojnie przeciwko reżimowi Husajna. Nie chodzi przecież o to, by się poddać dyktatowi USA, ale o zlikwidowanie zagrożenia dla świata. Reżim iracki, który przez kilkanaście lat oszukiwał Międzynarodową Agencję Energii Atomowej i ONZ, budując przemysł jądrowy, nie zaprzestał tej działalności po przegranej wojnie w 1991 r. Istnieją poważne dane, że wywiad Iraku, współpracując z Organizacją Abu Nidala (ANO) na terenie Polski, Ukrainy i innych państw, w latach 1992-1996 próbował zakupić z arsenałów posowieckich uran i pluton oraz inne materiały i produkty jądrowe, w tym elementy głowic i rakiet. Polska ma nie tylko moralne prawo do udziału w tej wojnie, ale i obowiązek wypływający z własnej historii i niesławnego poparcia udzielanego przez władze PRL arabskim (i nie tylko) terrorystom co najmniej do 1986 r.
MARIUSZ DAWID DASTYCH
Dyktatura buraka
Obserwuję rynek cukru od wielu lat, wiem, z jakimi problemami borykają się zarówno plantatorzy buraków, jak i producenci. Dlatego nie mogę się zgodzić z niektórymi tezami artykułu Michała Zielińskiego "Dyktatura buraka" (nr 36). Nigdzie w Europie na rynku cukru nie obowiązują zasady twardego liberalizmu (mam zresztą wrażenie, że i w Polsce coraz mniej jest jego wyznawców). Rynek w Unii Europejskiej jest starannie regulowany, ustanowiono kwoty, limity i zapory celne. Nie dzieje się tak bez powodu: do w miarę zrównoważonego rozwoju potrzebny jest bowiem nie tylko tani cukier (albo inny produkt), ale też zajęcie dla setek tysięcy ludzi. Cukier z trzciny jest rzeczywiście tani, zdecydowanie tańszy od cukru z buraków. Zaledwie trzy produkujące go kraje mogłyby zaspokoić światowe zapotrzebowania na cukier. Co jednak mieliby robić wówczas ludzie żyjący od wieków w kulturze "obywatela Buraka", jak to elegancko określa redaktor Zieliński?
Problem cukru jest w Polsce problemem politycznym; taki ton nadali mu politycy, którzy głównego wroga upatrują nie w regulowanym rynku, ale w obcym kapitale. Sprzedaż cukrowni wówczas, kiedy jeszcze nadawały się do restrukturyzacji, odbywała się przy akompaniamencie haseł "Nie chcemy Niemca". Echa tamtych koncertów jeszcze nie umilkły. Poseł Kuźmiuk na łamach "Wprost" mówi: "Powstanie holdingu jest korzystne dla polskich producentów buraków cukrowych, bo nie będą uzależnieni od spółek z obcym kapitałem". Nie chce on zauważyć, że najlepiej radzą sobie obecnie właśnie te cukrownie, w których dominuje obcy kapitał; natomiast pozostawione w polskich rękach przeżywają ogromne kłopoty. Powstał Polski Cukier, który będzie miał problemy z utrzymaniem się na rynku. Bez państwowych gwarancji kredytowych - wcześniej czy później - będzie musiał się wyzbywać majątku. Jeśli zaś gwarancje otrzyma, prawdopodobnie wcześniej czy później kredyty sfinansuje budżet, czyli podatnicy.
Sytuacja na rynku cukru jest zła. Nadwyżka (270-300 tys. t) powoduje, że cukrownie nie będą mogły wykupić od plantatorów buraków z tegorocznych zbiorów. Wiele cukrowni jest na granicy bankructwa. W handlu ceny spadają, cukier w sieciach handlowych sprzedawany jest po 1,40 zł mimo obowiązującej ustawowo ceny minimalnej 2 zł. Biznes cukrowy nie jest słodki - wymaga nakładów, restrukturyzacji, dobrego oprzyrządowania prawnego. Tymczasem ustawa cukrowa, wielokrotnie nowelizowana, jest zła; sprawia, że kłopoty z nadwyżką spadają na państwo.
WANDA REMBOWSKA
prezes zarządu Mexpol SA
Rozłam w Kościele
Za każdym razem, kiedy spoglądam na maszt nadawczy Radia Maryja, odległy od mojego domu około kilometra, napawa mnie to ogromnym smutkiem. Była szansa, żeby z tego masztu niosło się wiele dobra po Polsce i po świecie. Była szansa, ale nie została wykorzystana. Bardzo smutne jest to, co pisze Bogusław Mazur w artykule "Rozłam w Kościele" (nr 37), bo niestety prawdziwe. Z powodu działalności ojca Rydzyka mój ukochany Toruń uzyskuje stopniowo w Polsce swoją łatkę - etykietkę Kościoła "toruńskokatolickiego". Jakby nie było w tym mieście wielu naprawdę rozsądnych i mądrych ludzi, stanowiących przecież większość. Może to jednak jest większość "zbyt milcząca"?
JACEK PODOLSKI
Toruń
Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.