Nadzieja wróciła na nowojorską giełdę dzięki Abby Cohen, strategowi inwestycyjnemu firmy Goldman Sachs, guru Wall Street
Ponowne wzrosty zaczęły się, gdy zaleciła ona dalsze akumulowanie akcji, a winą za gwałtowną wyprzedaż obarczyła przede wszystkim negatywne mechanizmy giełdowe (m.in. dużą podatność na zachowania wynikające z psychologii tłumu). Jej przekonanie, że gospodarka amerykańska pozostaje silna, potęgują publikacje przedstawiające wyniki finansowe firm za pierwszy kwartał. Zyski 70 proc. spośród przedsiębiorstw, które już pochwaliły się bilansem ostatnich trzech miesięcy, były wyższe niż wcześniej zapowiadano.
Naczynia połączone
Ostatnie dni pokazały, jak mocno skorelowane są światowe giełdy z Wall Street. Po załamaniu 14 kwietnia przez wszystkie parkiety od Europy po Australię i Japonię przetoczyła się fala dramatycznych spadków wszystkich indeksów. Zawirowania na Wall Street boleśnie odczuli też Polacy - ponadośmioprocentowy spadek indeksu WIG 17 kwietnia był największy od kilku lat. - Nie można jednoznacznie stwierdzić, że mamy do czynienia z prawdziwą bessą, na miarę tej z 1929 r. Ale na skutek szaleńczej hossy spółek IT, noszącej znamiona manii czy wręcz psychozy, prawdopodobieństwo realizacji czarnego scenariusza znacznie wzrosło - mówi Michał Kopiczyński, współzarządzający aktywami Pioneer OFE.
Jeszcze kilka tygodni temu analitycy niemal zgodnie twierdzili, że dobra passa na światowych rynkach nieprędko się skończy, a wyceny spółek internetowych dalekie są od poziomu absurdu. Każdy z nich jak z rękawa mógł sypać dziesiątkami argumentów o apriorycznej wyższości 'nowej ekonomii' nad 'starą'. Kilkudniowe, gwałtowne spadki na Wall Street (przede wszystkim indeksu zaawansowanych technologii NASDAQ) sprawiły jednak, że w szeregi inwestorów wdarła się nerwowość, a wręcz panika.
Krach czy korekta?
Zadziwiające, jak szybko wszechobecne wcześniej sformułowania, na przykład 'internetowa rewolucja', 'dobra koniunktura', 'realne perspektywy wzrostu', zostały wyparte przez - w najlepszym wypadku - 'nieodzowną korektę', 'znaczne przewartościowanie akcji sektora IT' i 'widmo globalnej dekoniunktury'. Zgodnie z amerykańską terminologią, o korekcie trendu można mówić wówczas, gdy indeks w krótkim czasie traci mniej niż 20 proc. Dla wielu analityków zza oceanu spadek NASDAQ o ponad 30 proc. jest więc po prostu krachem. - Ostatnie wydarzenia w żaden sposób nie zakwestionowały faktu, że IT pozostanie sektorem wzrostowym - oponuje Wiesław Rozłucki, prezes GPW. - Otwartą kwestią pozostaje jednak odpowiedź na pytanie, jak szybko będzie się on rozwijał i czy dzisiejsze wyceny przyszłych zysków nie są zbyt optymistyczne - dodaje.
Gwałtowna wyprzedaż akcji sprawiła, że wartość rynkowa spółek notowanych na amerykańskiej giełdzie spadła prawie o 2 bln USD. Przez tydzień każdy z amerykańskich inwestorów stracił średnio
7 tys. USD. Niektórzy znacznie więcej. W ciągu kilku dni wartość akcji Microsoftu, należących do Billa Gatesa, zmalała o 11,5 mld USD. - Dotkliwe spadki są oczywiście okazją do zakupu akcji po niskich cenach, ale większość inwestorów straciła tak dużo, że na rynek nieszybko powróci entuzjazm - komentuje ostatnie wydarzenia dla 'The Associated Press' Bob Dickey, jeden z amerykańskich analityków.
Psychologia rynku
W podobnym tonie wypowiadają się polscy obserwatorzy.
- Duża nerwowość i rezerwa inwestorów powoduje, że w najbliższym czasie wzrosty cen akcji raczej nie będą zachętą do zakupów, lecz okazją do wyzbycia się papierów. Taka jest psychologia rynku. Natomiast w ciągu kilku tygodni możemy się spodziewać znaczącego odreagowania spadków - twierdzi Marcin Sadlej, dyrektor Departamentu Analiz i Doradztwa Inwestycyjnego CDM Pekao SA. - Giełda to wieczne zmaganie się strachu z chciwością. Każdemu zakupowi akcji towarzyszy obawa, że ich kurs spadnie. Oczywiste jest więc to, że gdy wszystkie indeksy giełdowe wznoszą się na rekordowe poziomy, nerwowe zachowania inwestorów mogą wywoływać duże wahania kursów w krótkim okresie - tłumaczy Wiesław Rozłucki.
Bezpośrednią przyczyną spadków na giełdzie amerykańskiej było ogłoszenie danych o relatywnie wysokim wzroście cen (3,7 proc. w ciągu roku). Jest to poziom inflacji nie notowany w Stanach Zjednoczonych od pięciu lat. - Tak duża skala odreagowania wynika przede wszystkim z tego, że na światowych giełdach od dłuższego czasu obserwuje się wyraźny trend wzrostowy. W takiej sytuacji kilka negatywnych informacji, choćby o inflacji wyższej o ułamek procentu od zakładanej, wystarcza, by drobnych inwestorów ogarnęła niepewność - tłumaczy Justyn Konieczny, dyrektor WBK SA ds. bankowości inwestycyjnej. Niektórzy analitycy nie ukrywają jednak, że istnieje ryzyko wystąpienia w USA dłuższej dekoniunktury gospodarczej. - Jeśli akcje stanowią dużą część oszczędności społeczeństwa, nagłe uszczuplenie ich wartości, spowodowane gwałtownymi spadkami kursów, może zniechęcić do konsumpcji, co oznacza mniejsze zyski przedsiębiorstw, a stąd już prosta droga do recesji - objaśnia Marcin Sadlej.
Clinton uspokaja
Delegaci na szczyt MFW i Banku Światowego, który zbiegł się w czasie z największymi spadkami na Wall Street, byli jednak zadziwiająco spokojni. Z wypowiedzi ministrów finansów najbogatszych państw świata przebijała niezbita pewność, że Amerykę czeka jeszcze długi okres prosperity, a Europa najgorsze miesiące ma już za sobą. 'Rok 2000 powinien być kolejnym dobrym okresem amerykańskiej gospodarki' - mówił na szczycie Bill Clinton, prezydent USA. Według MFW, w tym roku średnie tempo globalnego wzrostu gospodarczego wyniesie 4,25 proc.
Nerwowe dni na Wall Street udowodniły, że w ciężkich chwilach giełda może liczyć na inwestorów instytucjonalnych. Już w poniedziałek 17 kwietnia zaczęli oni skupować akcje nowej technologii. Również w Polsce od niedawna funkcję stabilizatora koniunktury pełnią fundusze emerytalne. - Coraz większy wpływ inwestorów instytucjonalnych na koniunkturę giełdową z pewnością jest zjawiskiem korzystnym. Nie można się jednak łudzić, że inwestycje funduszy zapobiegną tak gwałtownym spadkom jak ten, który wydarzył się w czarny poniedziałek (17 kwietnia), gdy indeks WIG spadł o ponad 8 proc. - mówi Paweł Wojciechowski, prezes PTE Allianz. Jego zdaniem, nie należy zapominać o tym, że w przyszłości fundusze dysponujące wielomiliardowymi pakietami akcji mogą być potencjalnym źródłem podaży.
Kryzys dopiero w roku 2010?
Krzysztof Dzierżawski, ekspert z Centrum im. Adama Smitha, uważa, że kulminacja wypłat emerytur dla dzisiejszych członków funduszy emerytalnych przypadnie na lata 2010-2020. - Zwiększona podaż papierów wartościowych, wywołana wycofywaniem kapitałów z rynku, może wtedy zapoczątkować dotkliwą bessę. Do tego czasu giełdy powinny pozostać w długotrwałej tendencji wzrostowej. To, z czym mamy do czynienia dziś, to kilkutygodniowa korekta, która będzie punktem wyjścia do kolejnej hossy - uważa Dzierżawski.
Zdaniem Michała Kopiczyńskiego, obecne spadki mogłyby - paradoksalnie - przyczynić się do wzrostu emerytur w przyszłości.
- W OFE zgromadzono zaledwie ok. 2 proc. oszczędności przewidywanych na całe życie, spadki nie będą więc tak dotkliwe. Późniejszej hossie towarzyszyłyby dużo większe aktywa funduszy, a zyski z hossy znacznie przewyższyłyby straty z bessy - tłumaczy Kopiczyński.
- Podstawą wzrostu cen spółek na Wall Street jest siła niezwykle efektywnej gospodarki USA - twierdzi prof. Edmund Pietrzak, członek Rady Makroekonomicznej przy Ministrze Finansów. Jednakże w Polsce korelacja między gospodarką a kondycją rynku kapitałowego jest bardzo słaba. Profesor Pietrzak przywołuje przykład lat 1996-1997, kiedy wzrost gospodarczy przekroczył 6 proc., a warszawską giełdę trawiła długotrwała bessa.
Czasy, gdy nawet najbardziej enigmatyczna informacja o inwestycjach internetowych kilkakrotnie windowała kurs w górę, można już chyba zaliczyć do przeszłości. Justyn Konieczny uważa, że odreagowanie dynamicznych wzrostów i powrót do bardziej racjonalnych wycen spółek sieciowych powinny dobrze wpłynąć na koniunkturę giełdową. - Po okresie konsolidacji wrócimy do trendu wzrostowego - zapewnia.
Giełdom światowym potrzebne jest potwierdzenie, że NASDAQ nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a 'nowa ekonomia' naprawdę ma przyszłość. Na polskim parkiecie głód sukcesu jest jeszcze większy - publikowane w ostatnich tygodniach dane makroekonomiczne (przede wszystkim wysoka inflacja i bezrobocie przy wciąż zbyt niskiej produkcji sprzedanej i ogromnym deficycie obrotów bieżących) trudno uznać za optymistyczną prognozę. Jeśli nie dojdzie do oczekiwanego przez wszystkich inwestorów odwrócenia negatywnych trendów w polskiej gospodarce, warszawska giełda już w niedalekiej przyszłości może zostać wystawiona na ciężką próbę.
Naczynia połączone
Ostatnie dni pokazały, jak mocno skorelowane są światowe giełdy z Wall Street. Po załamaniu 14 kwietnia przez wszystkie parkiety od Europy po Australię i Japonię przetoczyła się fala dramatycznych spadków wszystkich indeksów. Zawirowania na Wall Street boleśnie odczuli też Polacy - ponadośmioprocentowy spadek indeksu WIG 17 kwietnia był największy od kilku lat. - Nie można jednoznacznie stwierdzić, że mamy do czynienia z prawdziwą bessą, na miarę tej z 1929 r. Ale na skutek szaleńczej hossy spółek IT, noszącej znamiona manii czy wręcz psychozy, prawdopodobieństwo realizacji czarnego scenariusza znacznie wzrosło - mówi Michał Kopiczyński, współzarządzający aktywami Pioneer OFE.
Jeszcze kilka tygodni temu analitycy niemal zgodnie twierdzili, że dobra passa na światowych rynkach nieprędko się skończy, a wyceny spółek internetowych dalekie są od poziomu absurdu. Każdy z nich jak z rękawa mógł sypać dziesiątkami argumentów o apriorycznej wyższości 'nowej ekonomii' nad 'starą'. Kilkudniowe, gwałtowne spadki na Wall Street (przede wszystkim indeksu zaawansowanych technologii NASDAQ) sprawiły jednak, że w szeregi inwestorów wdarła się nerwowość, a wręcz panika.
Krach czy korekta?
Zadziwiające, jak szybko wszechobecne wcześniej sformułowania, na przykład 'internetowa rewolucja', 'dobra koniunktura', 'realne perspektywy wzrostu', zostały wyparte przez - w najlepszym wypadku - 'nieodzowną korektę', 'znaczne przewartościowanie akcji sektora IT' i 'widmo globalnej dekoniunktury'. Zgodnie z amerykańską terminologią, o korekcie trendu można mówić wówczas, gdy indeks w krótkim czasie traci mniej niż 20 proc. Dla wielu analityków zza oceanu spadek NASDAQ o ponad 30 proc. jest więc po prostu krachem. - Ostatnie wydarzenia w żaden sposób nie zakwestionowały faktu, że IT pozostanie sektorem wzrostowym - oponuje Wiesław Rozłucki, prezes GPW. - Otwartą kwestią pozostaje jednak odpowiedź na pytanie, jak szybko będzie się on rozwijał i czy dzisiejsze wyceny przyszłych zysków nie są zbyt optymistyczne - dodaje.
Gwałtowna wyprzedaż akcji sprawiła, że wartość rynkowa spółek notowanych na amerykańskiej giełdzie spadła prawie o 2 bln USD. Przez tydzień każdy z amerykańskich inwestorów stracił średnio
7 tys. USD. Niektórzy znacznie więcej. W ciągu kilku dni wartość akcji Microsoftu, należących do Billa Gatesa, zmalała o 11,5 mld USD. - Dotkliwe spadki są oczywiście okazją do zakupu akcji po niskich cenach, ale większość inwestorów straciła tak dużo, że na rynek nieszybko powróci entuzjazm - komentuje ostatnie wydarzenia dla 'The Associated Press' Bob Dickey, jeden z amerykańskich analityków.
Psychologia rynku
W podobnym tonie wypowiadają się polscy obserwatorzy.
- Duża nerwowość i rezerwa inwestorów powoduje, że w najbliższym czasie wzrosty cen akcji raczej nie będą zachętą do zakupów, lecz okazją do wyzbycia się papierów. Taka jest psychologia rynku. Natomiast w ciągu kilku tygodni możemy się spodziewać znaczącego odreagowania spadków - twierdzi Marcin Sadlej, dyrektor Departamentu Analiz i Doradztwa Inwestycyjnego CDM Pekao SA. - Giełda to wieczne zmaganie się strachu z chciwością. Każdemu zakupowi akcji towarzyszy obawa, że ich kurs spadnie. Oczywiste jest więc to, że gdy wszystkie indeksy giełdowe wznoszą się na rekordowe poziomy, nerwowe zachowania inwestorów mogą wywoływać duże wahania kursów w krótkim okresie - tłumaczy Wiesław Rozłucki.
Bezpośrednią przyczyną spadków na giełdzie amerykańskiej było ogłoszenie danych o relatywnie wysokim wzroście cen (3,7 proc. w ciągu roku). Jest to poziom inflacji nie notowany w Stanach Zjednoczonych od pięciu lat. - Tak duża skala odreagowania wynika przede wszystkim z tego, że na światowych giełdach od dłuższego czasu obserwuje się wyraźny trend wzrostowy. W takiej sytuacji kilka negatywnych informacji, choćby o inflacji wyższej o ułamek procentu od zakładanej, wystarcza, by drobnych inwestorów ogarnęła niepewność - tłumaczy Justyn Konieczny, dyrektor WBK SA ds. bankowości inwestycyjnej. Niektórzy analitycy nie ukrywają jednak, że istnieje ryzyko wystąpienia w USA dłuższej dekoniunktury gospodarczej. - Jeśli akcje stanowią dużą część oszczędności społeczeństwa, nagłe uszczuplenie ich wartości, spowodowane gwałtownymi spadkami kursów, może zniechęcić do konsumpcji, co oznacza mniejsze zyski przedsiębiorstw, a stąd już prosta droga do recesji - objaśnia Marcin Sadlej.
Clinton uspokaja
Delegaci na szczyt MFW i Banku Światowego, który zbiegł się w czasie z największymi spadkami na Wall Street, byli jednak zadziwiająco spokojni. Z wypowiedzi ministrów finansów najbogatszych państw świata przebijała niezbita pewność, że Amerykę czeka jeszcze długi okres prosperity, a Europa najgorsze miesiące ma już za sobą. 'Rok 2000 powinien być kolejnym dobrym okresem amerykańskiej gospodarki' - mówił na szczycie Bill Clinton, prezydent USA. Według MFW, w tym roku średnie tempo globalnego wzrostu gospodarczego wyniesie 4,25 proc.
Nerwowe dni na Wall Street udowodniły, że w ciężkich chwilach giełda może liczyć na inwestorów instytucjonalnych. Już w poniedziałek 17 kwietnia zaczęli oni skupować akcje nowej technologii. Również w Polsce od niedawna funkcję stabilizatora koniunktury pełnią fundusze emerytalne. - Coraz większy wpływ inwestorów instytucjonalnych na koniunkturę giełdową z pewnością jest zjawiskiem korzystnym. Nie można się jednak łudzić, że inwestycje funduszy zapobiegną tak gwałtownym spadkom jak ten, który wydarzył się w czarny poniedziałek (17 kwietnia), gdy indeks WIG spadł o ponad 8 proc. - mówi Paweł Wojciechowski, prezes PTE Allianz. Jego zdaniem, nie należy zapominać o tym, że w przyszłości fundusze dysponujące wielomiliardowymi pakietami akcji mogą być potencjalnym źródłem podaży.
Kryzys dopiero w roku 2010?
Krzysztof Dzierżawski, ekspert z Centrum im. Adama Smitha, uważa, że kulminacja wypłat emerytur dla dzisiejszych członków funduszy emerytalnych przypadnie na lata 2010-2020. - Zwiększona podaż papierów wartościowych, wywołana wycofywaniem kapitałów z rynku, może wtedy zapoczątkować dotkliwą bessę. Do tego czasu giełdy powinny pozostać w długotrwałej tendencji wzrostowej. To, z czym mamy do czynienia dziś, to kilkutygodniowa korekta, która będzie punktem wyjścia do kolejnej hossy - uważa Dzierżawski.
Zdaniem Michała Kopiczyńskiego, obecne spadki mogłyby - paradoksalnie - przyczynić się do wzrostu emerytur w przyszłości.
- W OFE zgromadzono zaledwie ok. 2 proc. oszczędności przewidywanych na całe życie, spadki nie będą więc tak dotkliwe. Późniejszej hossie towarzyszyłyby dużo większe aktywa funduszy, a zyski z hossy znacznie przewyższyłyby straty z bessy - tłumaczy Kopiczyński.
- Podstawą wzrostu cen spółek na Wall Street jest siła niezwykle efektywnej gospodarki USA - twierdzi prof. Edmund Pietrzak, członek Rady Makroekonomicznej przy Ministrze Finansów. Jednakże w Polsce korelacja między gospodarką a kondycją rynku kapitałowego jest bardzo słaba. Profesor Pietrzak przywołuje przykład lat 1996-1997, kiedy wzrost gospodarczy przekroczył 6 proc., a warszawską giełdę trawiła długotrwała bessa.
Czasy, gdy nawet najbardziej enigmatyczna informacja o inwestycjach internetowych kilkakrotnie windowała kurs w górę, można już chyba zaliczyć do przeszłości. Justyn Konieczny uważa, że odreagowanie dynamicznych wzrostów i powrót do bardziej racjonalnych wycen spółek sieciowych powinny dobrze wpłynąć na koniunkturę giełdową. - Po okresie konsolidacji wrócimy do trendu wzrostowego - zapewnia.
Giełdom światowym potrzebne jest potwierdzenie, że NASDAQ nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a 'nowa ekonomia' naprawdę ma przyszłość. Na polskim parkiecie głód sukcesu jest jeszcze większy - publikowane w ostatnich tygodniach dane makroekonomiczne (przede wszystkim wysoka inflacja i bezrobocie przy wciąż zbyt niskiej produkcji sprzedanej i ogromnym deficycie obrotów bieżących) trudno uznać za optymistyczną prognozę. Jeśli nie dojdzie do oczekiwanego przez wszystkich inwestorów odwrócenia negatywnych trendów w polskiej gospodarce, warszawska giełda już w niedalekiej przyszłości może zostać wystawiona na ciężką próbę.
Więcej możesz przeczytać w 18/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.