Do USA codziennie napływa około dwóch miliardów dolarów z zagranicy
Wylansowanie nowego określenia "globalizacja" może sprawiać wrażenie, że wraz z nim pojawiło się w realnym świecie coś radykalnie nowego. Tymczasem pod pewnymi istotnymi względami świat w latach 1870-1914 był bardziej zglobalizowany niż dziś. Większa była na przykład relatywnie skala międzynarodowej migracji; nie doszliśmy też jeszcze do takiej wolności w handlu międzynarodowym, jaka istniała sto lat temu. Istotne zmiany zaszły natomiast w międzynarodowych przepływach kapitału. Opisali je niedawno dwaj amerykańscy ekonomiści, M. Obstfeld i A.M. Taylor, w interesującym referacie "Globalizacja i rynki kapitałowe".
Globalny dłużnik i wierzyciel
Jedna z różnic polega na tym, że w XIX wieku w dziedzinie eksportu kapitału dominowała Wielka Brytania, na którą przypadało około 80 proc. światowych inwestycji zagranicznych. Obecnie sytuacja jest o wiele bardziej wyrównana; udział największego światowego eksportera kapitału - Stanów Zjednoczonych,
- sięga 20 proc. O wiele ważniejsza jest jednak druga różnica. Otóż w XIX wieku kapitał przepływał głównie od ówczesnych krajów rozwiniętych (Wielkiej Brytanii, a także Francji i Niemiec) do krajów mniej rozwiniętych, które z kolei dzieliły się na dwie grupy: kolonie należące do państw-wierzycieli oraz kraje zasiedlane przez białych osadników (Stany Zjednoczone, Australia czy Argentyna). Metropolie finansowały bardzo dużą część inwestycji w biedniejszych krajach zamorskich. Na przykład Wielka Brytania utrzymywała przez wiele lat połowę swoich wierzytelności w aktywach zagranicznych, a jednocześnie Argentyna miała dług zagraniczny równy połowie jej całkowitego zadłużenia.
Zmiana polega na tym, że współcześnie kapitał przepływa głównie między bogatszymi krajami, które wobec tego są w stosunku do siebie zarówno wierzycielami, jak i dłużnikami. Największy współczesny eksporter kapitału - Stany Zjednoczone - jest jednocześnie jego największym importerem; do tego kraju codziennie napływa 2 mld dolarów rozmaitych funduszy z zagranicy. Przy czym od kilku lat amerykański import zagranicznych oszczędności przewyższa eksport. Stany Zjednoczone są więc wobec reszty świata dłużnikiem netto.
Reformy, czyli inwestycje
Skoro przepływy kapitału skupiają się w grupie krajów bogatych, do biedniejszych trafia go o wiele mniej niż w poprzedniej epoce globalizacji. I rzeczywiście, w 1900 r. na kraje mniej rozwinięte przypadało 33 proc. zagranicznych inwestycji, a w latach dziewięćdziesiątych XX wieku już tylko 11 proc. Ten drastyczny spadek udziału importowanego kapitału wystąpił wraz ze wzrostem liczby ludności w biedniejszym świecie. Dla agresywnych antyglobalistów powinna to być dobra wiadomość: zagraniczny kapitał nie chce "wyzyskiwać" biednych krajów.
Poważniejszym obserwatorom musi to nasuwać myśl, że współczesne ustroje wielu krajów Trzeciego Świata są pod względem opłacalności inwestowania (i w efekcie - rozwoju) gorsze niż te, które istniały tam sto i więcej lat temu. Kraje te potrzebują więc prorynkowych reform. Doświadczenie rzeczywiście pokazuje, że im więcej reform, tym średnio więcej napływu zagranicznych inwestycji, które z kolei wzmacniają rozwój. Na przykład w latach 1989-2001 bardziej zreformowane kraje posocjalistyczne przyciągnęły kilka lub kilkanaście razy więcej zagranicznych inwestycji bezpośrednich (FDI) na mieszkańca niż kraje mniej zreformowane. Do Polski napłynęło łącznie 34,4 mld dolarów FDI - prawie dziesięć razy więcej niż na Ukrainę i przeszło trzy razy więcej niż do Rosji.
Więcej możesz przeczytać w 39/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.