W czasach socjalizmu kredytem nazywano nie podlegające spłacie dotacje
Zwykle nie jest zbyt przyjemne, gdyż towarzyszy mu świadomość zbliżającego się terminu zwrotu i to wraz z odsetkami. Wykształciła się jednak kasta "specjalistów", którzy dają do zrozumienia, że takie podejście dobre jest dla frajerów. Tacy "specjaliści" żądają oddłużeń, obliczają, kiedy opłaca się ogłosić upadłość, podpisują się pod manifestami żądającymi zniesienia odsetek czy domagają się ustąpienia niewygodnego prezesa banku centralnego.
Nie byłoby jednak współczesnej gospodarki bez kredytu. Cechą postępu ekonomicznego jest wykraczanie nowych przedsięwzięć poza dotychczasową skalę zarówno w małych, jak i wielkich przedsiębiorstwach. Wielkie inwestycje wymagają zwykle zaangażowania wielkich środków. Giganty operują często ogromnym majątkiem, ale nie w postaci płynnych środków pieniężnych. Zasobami takimi dysponuje współczesny system bankowy, którego podstawy ukształtowały się w Anglii w XVII wieku, przełamując średniowieczną lichwę. Nowoczesne banki stworzyły pomost łączący posiadaczy czasowo wolnych środków pieniężnych, szukających korzystnych lokat, z potrzebującymi kredytu. Naturalnym zyskiem banku jest, jak wiadomo, różnica między wysokością odsetek pobieranych od kredytów a odsetkami płaconymi posiadaczom lokat. Oczywiste też było od początku, że wysokość owej bankowej marży będzie zależeć od wielu czynników, wśród których dwa mają szczególne znaczenie. Pierwszy to skala ryzyka związanego z udzieleniem kredytu. Drugi to zapotrzebowanie państwa, budżetu - na kredyt. Historia dostarcza licznych przykładów fatalnych konsekwencji nadmiernej skłonności państwa do korzystania z cudzych pieniędzy. Południowoamerykańskie kryzysy finansowe są jedynie najnowszym ogniwem tego łańcucha. Wracając do skali ryzyka kredytowego, przypomnijmy jedynie, że prostą jej miarą jest wielkość udziału tzw. złych, niespłacalnych kredytów w portfelu pożyczkowym banków. Im udział ten jest większy (u nas znowu rośnie!), tym wyższe jest oprocentowanie kredytów - bez względu na wysokość stóp banku centralnego.
Wypada mi w tym miejscu przeprosić szanownych czytelników za ten fragment elementarnego wykładu. Skłoniło mnie doń spustoszenie w umysłach, jakie pozostawił nam w tej dziedzinie system finansowy Polski Ludowej. Odwracając do góry nogami całą logikę racjonalności ekonomicznej, system ten przyzwyczajał do tego, że stopy oprocentowania kredytów miały być niższe od stopy inflacji. Przy stopie inflacji 20-25 proc. oprocentowa-
nie kredytów wynosiło przeważnie
6-8 proc., a często nawet mniej. Ktoś, kto miał możność uzyskania kredytu (głównie rolnicy), automatycznie zarabiał kilkanaście procent na różnicy między wzrostem cen a niskimi, niemal niezmiennymi stopami procentowymi. To były czasy, do których wzdycha Lepper! Mało tego. Starsi pamiętają, że mianem kredytu nazywano za socjalizmu dotacje i środki budżetowe nie podlegające żadnej spłacie. Kto nie pamięta terminu "kredyt budżetowy"? Mówiło się powszechnie, że w budżecie są kredyty na to i na tamto. W takim klimacie problem celowości i spłaty kredytów przestawał istnieć. Dlatego pod względem liczby traktorów (ale nie wydajności) Polska wyprzedzała Kanadę i Australię.
I czy można teraz kochać człowieka, który przerwał ten proceder? Czy Samoobrona złożona z żądających umarzania kredytów (czytaj darowania im cudzych pieniędzy) długo jeszcze będzie popierać SLD, który przy wszystkich meandrach polityki uczy się jednak normalnej gospodarki pieniężnej?
Czas więc spoważnieć i przestać myśleć o legalizacji kradzieży cudzych pieniędzy, o takich manipulacjach, jak urzędowa dewaluacja złotówki, o zmuszaniu banków komercyjnych do udzielania supertanich i do tego niespłacalnych kredytów. Przestańmy wreszcie wmawiać sobie, że to gospodarka rynkowa winna jest wszelkim plagom współczesności. To właśnie naruszanie jej praw przez niepoprawnych uszczęśliwiaczy ludzkości przynosi klęski i rozczarowania.
Nie byłoby jednak współczesnej gospodarki bez kredytu. Cechą postępu ekonomicznego jest wykraczanie nowych przedsięwzięć poza dotychczasową skalę zarówno w małych, jak i wielkich przedsiębiorstwach. Wielkie inwestycje wymagają zwykle zaangażowania wielkich środków. Giganty operują często ogromnym majątkiem, ale nie w postaci płynnych środków pieniężnych. Zasobami takimi dysponuje współczesny system bankowy, którego podstawy ukształtowały się w Anglii w XVII wieku, przełamując średniowieczną lichwę. Nowoczesne banki stworzyły pomost łączący posiadaczy czasowo wolnych środków pieniężnych, szukających korzystnych lokat, z potrzebującymi kredytu. Naturalnym zyskiem banku jest, jak wiadomo, różnica między wysokością odsetek pobieranych od kredytów a odsetkami płaconymi posiadaczom lokat. Oczywiste też było od początku, że wysokość owej bankowej marży będzie zależeć od wielu czynników, wśród których dwa mają szczególne znaczenie. Pierwszy to skala ryzyka związanego z udzieleniem kredytu. Drugi to zapotrzebowanie państwa, budżetu - na kredyt. Historia dostarcza licznych przykładów fatalnych konsekwencji nadmiernej skłonności państwa do korzystania z cudzych pieniędzy. Południowoamerykańskie kryzysy finansowe są jedynie najnowszym ogniwem tego łańcucha. Wracając do skali ryzyka kredytowego, przypomnijmy jedynie, że prostą jej miarą jest wielkość udziału tzw. złych, niespłacalnych kredytów w portfelu pożyczkowym banków. Im udział ten jest większy (u nas znowu rośnie!), tym wyższe jest oprocentowanie kredytów - bez względu na wysokość stóp banku centralnego.
Wypada mi w tym miejscu przeprosić szanownych czytelników za ten fragment elementarnego wykładu. Skłoniło mnie doń spustoszenie w umysłach, jakie pozostawił nam w tej dziedzinie system finansowy Polski Ludowej. Odwracając do góry nogami całą logikę racjonalności ekonomicznej, system ten przyzwyczajał do tego, że stopy oprocentowania kredytów miały być niższe od stopy inflacji. Przy stopie inflacji 20-25 proc. oprocentowa-
nie kredytów wynosiło przeważnie
6-8 proc., a często nawet mniej. Ktoś, kto miał możność uzyskania kredytu (głównie rolnicy), automatycznie zarabiał kilkanaście procent na różnicy między wzrostem cen a niskimi, niemal niezmiennymi stopami procentowymi. To były czasy, do których wzdycha Lepper! Mało tego. Starsi pamiętają, że mianem kredytu nazywano za socjalizmu dotacje i środki budżetowe nie podlegające żadnej spłacie. Kto nie pamięta terminu "kredyt budżetowy"? Mówiło się powszechnie, że w budżecie są kredyty na to i na tamto. W takim klimacie problem celowości i spłaty kredytów przestawał istnieć. Dlatego pod względem liczby traktorów (ale nie wydajności) Polska wyprzedzała Kanadę i Australię.
I czy można teraz kochać człowieka, który przerwał ten proceder? Czy Samoobrona złożona z żądających umarzania kredytów (czytaj darowania im cudzych pieniędzy) długo jeszcze będzie popierać SLD, który przy wszystkich meandrach polityki uczy się jednak normalnej gospodarki pieniężnej?
Czas więc spoważnieć i przestać myśleć o legalizacji kradzieży cudzych pieniędzy, o takich manipulacjach, jak urzędowa dewaluacja złotówki, o zmuszaniu banków komercyjnych do udzielania supertanich i do tego niespłacalnych kredytów. Przestańmy wreszcie wmawiać sobie, że to gospodarka rynkowa winna jest wszelkim plagom współczesności. To właśnie naruszanie jej praw przez niepoprawnych uszczęśliwiaczy ludzkości przynosi klęski i rozczarowania.
Więcej możesz przeczytać w 39/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.