Niewygodnie jest być dżentelmenem. Trzeba pytać panie, czy wolno zdjąć melonik, wstyd puścić bąka nawet bez świadków i takie różne. Kto raz był dżentelmenem, ten wie. A już wyjątkowo uwiera dżentelmeństwo, kiedy przyjdzie prowadzić wojnę. Po pierwsze, trzeba nakłonić przeciwnika, żeby zgodził się walczyć. Znaczna część świata, ze szczególnym uwzględnieniem niektórych rejonów Azji, takiego pojedynku z westernu w ogóle nie rozumie: "Dlaczego jak ten chce tamtego zabić, to staje przed nim i nie trzyma broni? Przecież mógł go zastrzelić, gdy wchodził na plac, albo jeszcze lepiej zadźgać w nocy, kiedy spał". Pojedynki między przedstawicielami odmiennych filozofii walki z reguły nie dochodzą do skutku. Albo nie stawi się jeden, bo nie chce mu się bić, albo drugi, bo stracił gardło poprzedniej nocy.
USA atak na Irak poprzedziły kampanią reklamową, co już było sygnałem, że do ataku nie dojdzie. Najpierw została powiadomiona prasa (prasa jest bardzo przydatna w czasie wojny, bo w razie braku bandaży można zranione miejsce owinąć gazetą). Z gazet dowiedzieli się politycy i od razu część z nich - ta kulturalniejsza - stwierdziła, że do ataku na Irak potrzebna jest zgoda parlamentu, i to najlepiej irackiego. Instytucje humanitarne, których w Stanach Zjednoczonych są tysiące, zaczęły wywierać nacisk, by Departament Obrony skonsultował plany ataku z irackim sztabem. Drugi nacisk - tym razem zewnętrzny - wywarły inne mocarstwa, które zapytano, czy zgadzają się na atak, choć od razu było wiadomo, że się nie zgodzą. W tej sytuacji Jedynym Zaskoczonym był Saddam Husajn1). Oczywiście wiedział o planowanym ataku (dowiedział się drugi - po prezydencie Bushu). Zaskoczeniem dla niego były tak szerokie konsultacje. Szczawny Lis2) wietrzył w tym coś niedobrego. On i jemu podobni przywódcy zazwyczaj konsultują takie sprawy sami z sobą, i to krótko. Szczególnie wystraszyło go to, że chodzi wyłącznie o wpuszczenie inspektorów ONZ. Wietrzył w tym podłą zasadzkę: "A może tych inspektorów będzie milion i będą uzbrojeni?!". On by tak zrobił. A kiedy dowiedział się, że to ma być kilkunastu urzędników w zarękawkach, był już Niemal Pewien3), że świat zachodni szykuje mu większy przekręt. Człowiek w panice chwyta się brzytwy, więc Saddam Husajn4) postanowił potraktować przeciwnika jak duże dziecko.
Oświadczył, że nie ma żadnej broni masowej, tylko żeby chwilę zaczekać. Tu nastąpiła typowa sytuacja szkolna, kiedy wychowawca puka do kibla, żeby sprawdzić, czy uczniowie nie palą. Saddam zgasił peta5), otworzył okno, wywietrzył i krzyknął przez drzwi, że zaraz otworzy. Każdy dzieciak na świecie wyczuje w tym kilo kitu, ale Husajn nie miał już nic do stracenia.
I co?... Podziałało! Świat odetchnął z ulgą... z wyjątkiem Saddama Husajna i jego sztabu. Ci siedzą pod betonem przerażeni i zachodzą w głowę, bo... nie rozumieją! Kurde!6) Co jest grane?!
- "saddam husajn" po irakijsku znaczy "jedyny zaskoczony"
- "saddam husajn" znaczy również "szczawny lis" (w języku irakijskim nie ma słowa "szczwany")
- "saddam husajn" w narzeczu plemion pustynnych znaczy "niemal pewien"
- "saddam husajn" w slangu przedmieść bagdadzkich znaczy mniej więcej "ten, który trzyma brzytwę z niewłaściwej strony"
- "saddam husajn" w niektórych rejonach Kurdystanu znaczy "gaszący peta"
- "kurde"- popularne irackie przekleństwo kierowane zazwyczaj w stronę Kurdów
Więcej możesz przeczytać w 40/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.