Co takiego wydarzyło się w Rosji w ciągu ostatnich miesięcy, że dość niespodziewanie znów mówi się o niej - w zależności od szerokości geograficznej - jako o pożądanym sojuszniku, największym wrogu lub rozpatruje jako ciekawy rynek do inwestowania?
Silny prezydent Władimir Putin zaczyna przywracać siłę państwa
Bezwstrząsowe przejęcie sukcesji po Borysie Jelcynie dało początek także wielu innym procesom. Lojalność wobec nowego prezydenta Rosji zadeklarowali na przykład prawie wszyscy przywódcy regionów, odsuwając zagrożenie rozpadu federacji. Czy to wszystko wystarczy, by mówić o "powrocie Rosji" jako poważnego gracza światowej sceny?
Rosyjski Napoleon
Żeby zrozumieć jakieś zjawisko, najłatwiej porównać je z innym, podobnym. "Putin to Napoleon. Taki malutki, malutki Napoleon" - głównemu konkurentowi zwycięskiego prezydenta, komuniście Giennadijowi Ziuganowowi, marzy się uczynienie z Kremla Wyspy Świętej Heleny. Gleb Pawłowski, czołowy rosyjski specjalista od politycznych technologii, też porównuje fenomen Putina do historii Napoleona, ale odnosi to raczej do pierwszej fazy kariery cesarza Francuzów - był nikim, a stał się wszystkim. Na tym jednak paralele muszą się kończyć. Putin nie może być współczesnym Napoleonem nie tylko dlatego, że nie potrafi dyktować czterech listów jednocześnie. Nowy rosyjski prezydent nie może zbudować imperium choćby o tak kruchych podstawach jak państwo Bonapartego. Putin nie ma ani armii zdolnej do dokonywania podbojów, ani też terytoriów, które mógłby zdobywać. Poza tym - i to jest najważniejsze - najpierw musi zaprowadzić porządek w samej Rosji. To ostatnie zadanie natury pozytywistycznej trwać będzie latami, jeśli - rzecz jasna - nie przerośnie prezydenta- elekta, który tak czy inaczej musi się go podjąć.
Strefy wpływów
Na razie jednak przejęcie władzy przez młodego, energicznego Władimira Putina spowodowało niemałe zmiany w sytuacji politycznej większości państw byłego ZSRR. Na Białorusi pokrzyżowało to plany Aleksandra Łukaszenki, marzącego o roli odnowiciela namiastki ZSRR. Państwa postsowieckiej Azji Środkowej skłoniło do szukania poparcia w Moskwie w ich walce z islamskimi fundamentalistami. Jedynie Gruzja i Azerbejdżan z jeszcze większym przekonaniem pukają do drzwi NATO.
W polityce zagranicznej Kremla najwyższy priorytet mają stosunki z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw, ale Putin zabiega też o poparcie Zachodu. Swoje pierwsze kroki prezydent elekt skierował na Białoruś, Ukrainę i do Wielkiej Brytanii. Dawne wpływy Moskwa może odbudować jednak głównie w krajach Azji Środkowej. Takie kraje, jak Kazachstan, Uzbekistan i Turkmenistan, należą do najsprawniej i najskuteczniej (choć niekoniecznie najbardziej demokratycznie) rządzonych w całej w strefie postradzieckiej. Nie trzeba tam więc zdobywać poparcia opozycyjnych partii i opinii publicznej. W środkowej Azji wystarczy zawrzeć porozumienie z dożywotnio sprawującym władzę przywódcą. Takiego jak obecnie komfortu panowania środkowoazjatyccy przywódcy nie mieli nawet w czasach totalitarnego zastoju epoki breżniewowskiej. Wtedy ich przywódcza kariera zależała od woli Biura Politycznego KPZR w Moskwie. Teraz Turkmenbasza Saparmurad Nijaszow rządzi Turkmenistanem dożywotnio na mocy konstytucji, bo tak zdecydował wiernopoddańczy parlament. Jest mało prawdopodobne, by swoje prezydenckie pałace utracili Islam Karimow w Taszkiencie i Nursułtan Nazarbajew w nowej stolicy Kazachstanu, Astanie. Obydwaj doprowadzili w swoich państwach do całkowitej marginalizacji opozycji i rządzą na prawach władców absolutnych. Ku Rosji ich kraje ciążyły zawsze - zgodnie z prawem politycznej grawitacji, podporządkowującej niewielkie państwa satelitarne sąsiadującemu z nimi mocarstwu. Co więcej, środkowoazjatyccy przywódcy nie mają innego wyjścia.
Promoskiewska Azja
O wpływy w krajach mających wspólne korzenie historyczne i językowe zabiegają Turcy, śniący o powrocie wielkiego Turkiestanu. Ale do Ankary z Azji Środkowej daleko, a rosyjska potęga oddziaływuje pod samym bokiem. Wszelkie drogi łączące środkowoazjatyckie satrapie z gospodarką światową też muszą prowadzić przez Rosję. Przynajmniej do czasu, kiedy w Afganistanie nie zapanuje jako taki porządek, a do Iranu nie powróci stabilizacja. W zamian za ponowne podporządkowanie się Moskwie władcy środkowoazjatyckich państw oczekują w zasadzie tylko jednego - gwarancji nietykalności i nienaruszalności ich władzy. I dostają to już od dawna. Rosyjskie służby bezpieczeństwa bez wahania wydają ukrywających się w Moskwie opozycyjnych działaczy z Uzbekistanu, Kazachstanu czy Turkmenistanu. Rosji łatwo będzie powrócić na trwałe do Azji Środkowej, bo tak naprawdę nigdy się stamtąd nie wycofała. Reżim panujący w Tadżykistanie istnieje tylko dzięki rosyjskim jednostkom strzegącym granicy tego kraju z Afganistanem. Rosyjska armia niezawodnie wspiera rządy wszystkich postradzieckich republik regionu w każdej niemal potrzebie.
O wiele gorzej wyglądają perspektywy przywrócenia rosyjskiej dominacji nad krajami Kaukazu. Najzamożniejszy w regionie Azerbejdżan może sobie pozwolić na prowadzenie najbardziej niezależnej od Kremla polityki. Prezydent Alijew bardziej skłania się ku niezbyt odległej Ankarze niż ku Moskwie. Zwłaszcza że Azerowie to przecież jedna z gałęzi narodu tureckiego. Władza w Baku potrzebuje pewnego sojusznika w nie kończącym się sporze o Górny Karabach z sąsiednią Armenią. Turcy solidaryzowali się z nimi w tej sprawie zawsze, a Moskwa zmieniała front w zależności od sytuacji. Zdradzeni przez Kreml czują się również Gruzini. Pokrętna polityka narodowościowa Moskwy pomogła Osetii Południowej i Abchazji uniezależnić się od Tbilisi. Prezydent Szewardnadze chętnie więc deklaruje wolę wstąpienia do NATO i gości w swoim prawosławnym kraju papieża. Wojna w Czeczenii spolaryzowała sytuację na Zakaukaziu, powodując dalsze zbliżenie z Zachodem dwóch spośród trzech krajów zakaukaskich. Tradycyjnie Rosja może liczyć jedynie na przychylność Ormian, otoczonych nieprzyjaznym tureckim żywiołem. Niewielki wpływ mają dzisiaj Rosjanie na odległą od ich granic Mołdawię i ciążącą ku Zachodowi Ukrainę.
Najbardziej oddany sojusznik Kremla Aleksander Łukaszenka też zapewne nie będzie się spieszył z wprowadzeniem w życie rosyjsko-białoruskiej unii, jeśli nie zmusi go do tego katastrofa gospodarcza. Dojście do władzy Putina osłabia wpływy, jakie ma w Rosji Łukaszenka. A wiadomo, że jego dążeniem do scalenia dwóch państw w jedno kieruje przede wszystkim żądza zwiększenia osobistej władzy. Namaszczenie Putina i jego triumfalne zwycięstwo pokrzyżowało plany Aleksandra Łukaszenki, który chciał zaistnieć także na rosyjskiej scenie politycznej. Teraz jeszcze wyraźniej widać, że losy ZBiR zależą głównie od woli Kremla. Z otoczenia Putina dochodzą głosy, że najbardziej pragmatycznym rozwiązaniem byłoby wcielenie Białorusi do Federacji Rosyjskiej. Krok, który zniweczyłby ambicje białoruskiego "baćki".
Kropla w morzu
Zakończenie wojny sukcesyjnej na Kremlu znalazło swoje odbicie także w liczbach. Dla coraz liczniejszych inwestorów Rosja okazuje się rynkiem, na którym warto zaryzykować. Kapitał nadal jest stamtąd wywożony, ale ta ucieczka stała się ostatnio wolniejsza. Coraz więcej zagranicznych inwestorów decyduje się na inwestowanie w Rosji. Podobne decyzje podejmują sami Rosjanie. Eksperci szacują, że w tym roku z Rosji wycieknie ok. 5 mld USD mniej niż w roku ubiegłym, a to dlatego, że oligarchowie tracą częściowo sentyment do szwajcarskich banków. Jak podaje "Business Week/Polska", Surgutneftegaz, drugi co do wielkości producent ropy i gazu w Rosji, chce w tym roku dwukrotnie zwiększyć wartość inwestycji (w 1999 r. - ponad 500 mln USD). Także grupa kapitałowa związana z Borysem Bieriezowskim wydała ostatnio 500 mln USD na zakup rosyjskiej fabryki aluminium.
Utrzymanie się tego trendu zależy teraz w dużej mierze od Putina. Od tego, czy powiedzie mu się zapowiadana walka z korupcją, wzmocnienie wymiaru sprawiedliwości i szacunku do prawa, a także zreformowanie systemu podatkowego. Fakt, że poparli go m.in. młodzi pragmatycy ze Związku Sił Prawicowych, że w jego otoczeniu znaleźli się reformatorzy, pozwala przypuszczać, iż Putin może choć w części zrealizować to, co obiecywał w kampanii wyborczej. Nie wiadomo jednak, czy to wystarczy, by odbudować zaufanie zagranicznych inwestorów.
Na razie ekonomiści zwracają uwagę na to, że mimo "straconych lat", Rosja zdołała nieco zreformować swoją gospodarkę i można oczekiwać stopniowej poprawy sytuacji gospodarczej. Nie nastąpi to jednak szybko. Gdyby przez najbliższe dziesięć lat tempo wzrostu wynosiło 5 proc. rocznie, w 2010 r. Rosja osiągnęłaby zaledwie poziom PKB z roku 1989 r. W tym wypadku zagraniczni ekonomiści są mniej optymistyczni od rosyjskiego ministra gospodarki, który zapowiedział wzrost PKB do 8 proc. w ciągu trzech, czterech lat.
Silna władza
Wszyscy zwracają uwagę na to, że rzeczywisty "powrót państwa" wymaga czegoś więcej niż spektakularnej zmiany warty na Kremlu. Wiary nie traci na przykład główny "strateg Kremla", Anatolij Czubajs, który oczekuje, że Putinowi uda się rozwiązać problem korupcji poprzez wzmocnienie podstawowych funkcji państwa. Chodzi głównie o sądownictwo, egzekwowanie decyzji sądów, a także o ochronę własności - zarówno państwowej, jak i prywatnej. - Sądzę, że Putin to rozumie i jest w stanie przedsięwziąć odpowiednie środki - powiedział Anatolij Czubajs w rozmowie z "Wprost".
Zdecydowanie inną opinię wyraził Siergiej Kowaliow:
- Cele Rosji na północnym Kaukazie są imperialne. Kręgi rosyjskiego establishmentu podjęły decyzję zmierzającą do tego, aby mieć w Czeczenii posłuszny Moskwie rząd i sprawować pełną władzę. Na niespokojnym Kaukazie zamierzają też zademonstrować siłę federalnego centrum, aby inne republiki wystraszyły się skutków występowania przeciwko Moskwie. Drugi cel ma także charakter ogólnorosyjski: stworzyć podstawy do umocnienia władzy centralnej. Obecna tendencja w wewnętrznej polityce Rosji sprowadza się do zbudowania autorytarnej władzy z bardzo mocno zaznaczonymi elementami faszystowskimi. Ta opierana na etnicznych animozjach polityka budzi grozę.
Zagrożenia wynikające ze zmian na Kremlu podsumowali ostatnio w swoim raporcie eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich: "Zahamowano nasilający się od upadku Związku Radzieckiego rozkład struktur władzy i proces anarchizacji życia społecznego. Zapoczątkowany został trend, który można by określić jako 'powrót państwa'. Wydarzenia ostatnich miesięcy pokazują jednak, iż nie chodzi tu o państwo demokratyczne, będące bezstronnym arbitrem i podstawą rozwoju wolnego społeczeństwa, lecz o państwo-nadzorcę, ingerujące głęboko w życie społeczne, w politykę i gospodarkę, nie cofające się przed nielegalnym stosowaniem przemocy, ograniczaniem praw człowieka i swobód obywatelskich".
Na ruinach Groznego Wyśmiewana przez długi czas armia zyskała w ciągu ostatnich kilku miesięcy dumne miano "ostoi państwa". O wpływie resortów siłowych na politykę państwa świadczy również fakt, że drugi garnitur polityków w Rosji to obecnie w dużej mierze ludzie rodem z Łubianki. Optymizm wielu Rosjan zdaje się dzisiaj na wyrost. Na razie ziściły się jedynie ich marzenia o rządach silnej ręki. Od nowego "dobrego gospodarza" oczekują oni teraz przywrócenia poczucia bezpieczeństwa, w tym także ekonomicznego. Sprostanie choć w części tym oczekiwaniom nie będzie łatwe.
Zdaniem analityków z Ośrodka Studiów Wschodnich, zmiany, jakie zaszły w Rosji, budzą więcej niepokoju niż nadziei. Sposób objęcia sukcesji po Borysie Jelcynie oraz dotychczasowa polityka wewnętrzna każą przypuszczać, że władza w Rosji może być o wiele bardziej autorytarna niż w ostatniej dekadzie. Tymczasem nawet taki sposób zarządzania Rosją nie daje gwarancji rozwiązania najważniejszych problemów państwa. Niebezpieczny może się okazać fakt, że początkiem sukcesów obecnej ekipy na Kremlu było użycie siły w Czeczenii. W przyszłości silna może być pokusa powtórzenia tego scenariusza w wypadku innych problemów politycznych. Skutki, jakie dla państw byłego Związku Radzieckiego miało przejęcie władzy przez Władimira Putina, każą przypuszczać, że Rosja w większym stopniu będzie chciała odgrywać dominującą rolę na obszarze postsowieckim.
Również "The Economist Intelligence Unit" w swym opracowaniu poświęconym Rosji przyznaje, że choć Putin zdołał odzyskać w Rosji część szacunku do państwa, "powrót państwa" to kij, który ma dwa końce. Silne państwo może doprowadzić do ponownego stosowania wypróbowanych metod okresu sowieckiego. Miałby to być jednak mniej prawdopodobny scenariusz. "Silniejsze państwo jest warunkiem sine qua non wprowadzenia reform w zdemoralizowanym i zdezorientowanym rosyjskim społeczeństwie. Niepokoi jednak, że ta ewentualna podstawa gospodarczej regeneracji Rosji została zbudowana na ruinach Groznego, ale budowanie ekonomicznej pomyślności na co najmniej wątpliwych moralnie fundamentach nie byłoby wyjątkiem w histo-rii" - konkluduje cynicznie "The Economist Intelligence Unit".
Bezwstrząsowe przejęcie sukcesji po Borysie Jelcynie dało początek także wielu innym procesom. Lojalność wobec nowego prezydenta Rosji zadeklarowali na przykład prawie wszyscy przywódcy regionów, odsuwając zagrożenie rozpadu federacji. Czy to wszystko wystarczy, by mówić o "powrocie Rosji" jako poważnego gracza światowej sceny?
Rosyjski Napoleon
Żeby zrozumieć jakieś zjawisko, najłatwiej porównać je z innym, podobnym. "Putin to Napoleon. Taki malutki, malutki Napoleon" - głównemu konkurentowi zwycięskiego prezydenta, komuniście Giennadijowi Ziuganowowi, marzy się uczynienie z Kremla Wyspy Świętej Heleny. Gleb Pawłowski, czołowy rosyjski specjalista od politycznych technologii, też porównuje fenomen Putina do historii Napoleona, ale odnosi to raczej do pierwszej fazy kariery cesarza Francuzów - był nikim, a stał się wszystkim. Na tym jednak paralele muszą się kończyć. Putin nie może być współczesnym Napoleonem nie tylko dlatego, że nie potrafi dyktować czterech listów jednocześnie. Nowy rosyjski prezydent nie może zbudować imperium choćby o tak kruchych podstawach jak państwo Bonapartego. Putin nie ma ani armii zdolnej do dokonywania podbojów, ani też terytoriów, które mógłby zdobywać. Poza tym - i to jest najważniejsze - najpierw musi zaprowadzić porządek w samej Rosji. To ostatnie zadanie natury pozytywistycznej trwać będzie latami, jeśli - rzecz jasna - nie przerośnie prezydenta- elekta, który tak czy inaczej musi się go podjąć.
Strefy wpływów
Na razie jednak przejęcie władzy przez młodego, energicznego Władimira Putina spowodowało niemałe zmiany w sytuacji politycznej większości państw byłego ZSRR. Na Białorusi pokrzyżowało to plany Aleksandra Łukaszenki, marzącego o roli odnowiciela namiastki ZSRR. Państwa postsowieckiej Azji Środkowej skłoniło do szukania poparcia w Moskwie w ich walce z islamskimi fundamentalistami. Jedynie Gruzja i Azerbejdżan z jeszcze większym przekonaniem pukają do drzwi NATO.
W polityce zagranicznej Kremla najwyższy priorytet mają stosunki z krajami Wspólnoty Niepodległych Państw, ale Putin zabiega też o poparcie Zachodu. Swoje pierwsze kroki prezydent elekt skierował na Białoruś, Ukrainę i do Wielkiej Brytanii. Dawne wpływy Moskwa może odbudować jednak głównie w krajach Azji Środkowej. Takie kraje, jak Kazachstan, Uzbekistan i Turkmenistan, należą do najsprawniej i najskuteczniej (choć niekoniecznie najbardziej demokratycznie) rządzonych w całej w strefie postradzieckiej. Nie trzeba tam więc zdobywać poparcia opozycyjnych partii i opinii publicznej. W środkowej Azji wystarczy zawrzeć porozumienie z dożywotnio sprawującym władzę przywódcą. Takiego jak obecnie komfortu panowania środkowoazjatyccy przywódcy nie mieli nawet w czasach totalitarnego zastoju epoki breżniewowskiej. Wtedy ich przywódcza kariera zależała od woli Biura Politycznego KPZR w Moskwie. Teraz Turkmenbasza Saparmurad Nijaszow rządzi Turkmenistanem dożywotnio na mocy konstytucji, bo tak zdecydował wiernopoddańczy parlament. Jest mało prawdopodobne, by swoje prezydenckie pałace utracili Islam Karimow w Taszkiencie i Nursułtan Nazarbajew w nowej stolicy Kazachstanu, Astanie. Obydwaj doprowadzili w swoich państwach do całkowitej marginalizacji opozycji i rządzą na prawach władców absolutnych. Ku Rosji ich kraje ciążyły zawsze - zgodnie z prawem politycznej grawitacji, podporządkowującej niewielkie państwa satelitarne sąsiadującemu z nimi mocarstwu. Co więcej, środkowoazjatyccy przywódcy nie mają innego wyjścia.
Promoskiewska Azja
O wpływy w krajach mających wspólne korzenie historyczne i językowe zabiegają Turcy, śniący o powrocie wielkiego Turkiestanu. Ale do Ankary z Azji Środkowej daleko, a rosyjska potęga oddziaływuje pod samym bokiem. Wszelkie drogi łączące środkowoazjatyckie satrapie z gospodarką światową też muszą prowadzić przez Rosję. Przynajmniej do czasu, kiedy w Afganistanie nie zapanuje jako taki porządek, a do Iranu nie powróci stabilizacja. W zamian za ponowne podporządkowanie się Moskwie władcy środkowoazjatyckich państw oczekują w zasadzie tylko jednego - gwarancji nietykalności i nienaruszalności ich władzy. I dostają to już od dawna. Rosyjskie służby bezpieczeństwa bez wahania wydają ukrywających się w Moskwie opozycyjnych działaczy z Uzbekistanu, Kazachstanu czy Turkmenistanu. Rosji łatwo będzie powrócić na trwałe do Azji Środkowej, bo tak naprawdę nigdy się stamtąd nie wycofała. Reżim panujący w Tadżykistanie istnieje tylko dzięki rosyjskim jednostkom strzegącym granicy tego kraju z Afganistanem. Rosyjska armia niezawodnie wspiera rządy wszystkich postradzieckich republik regionu w każdej niemal potrzebie.
O wiele gorzej wyglądają perspektywy przywrócenia rosyjskiej dominacji nad krajami Kaukazu. Najzamożniejszy w regionie Azerbejdżan może sobie pozwolić na prowadzenie najbardziej niezależnej od Kremla polityki. Prezydent Alijew bardziej skłania się ku niezbyt odległej Ankarze niż ku Moskwie. Zwłaszcza że Azerowie to przecież jedna z gałęzi narodu tureckiego. Władza w Baku potrzebuje pewnego sojusznika w nie kończącym się sporze o Górny Karabach z sąsiednią Armenią. Turcy solidaryzowali się z nimi w tej sprawie zawsze, a Moskwa zmieniała front w zależności od sytuacji. Zdradzeni przez Kreml czują się również Gruzini. Pokrętna polityka narodowościowa Moskwy pomogła Osetii Południowej i Abchazji uniezależnić się od Tbilisi. Prezydent Szewardnadze chętnie więc deklaruje wolę wstąpienia do NATO i gości w swoim prawosławnym kraju papieża. Wojna w Czeczenii spolaryzowała sytuację na Zakaukaziu, powodując dalsze zbliżenie z Zachodem dwóch spośród trzech krajów zakaukaskich. Tradycyjnie Rosja może liczyć jedynie na przychylność Ormian, otoczonych nieprzyjaznym tureckim żywiołem. Niewielki wpływ mają dzisiaj Rosjanie na odległą od ich granic Mołdawię i ciążącą ku Zachodowi Ukrainę.
Najbardziej oddany sojusznik Kremla Aleksander Łukaszenka też zapewne nie będzie się spieszył z wprowadzeniem w życie rosyjsko-białoruskiej unii, jeśli nie zmusi go do tego katastrofa gospodarcza. Dojście do władzy Putina osłabia wpływy, jakie ma w Rosji Łukaszenka. A wiadomo, że jego dążeniem do scalenia dwóch państw w jedno kieruje przede wszystkim żądza zwiększenia osobistej władzy. Namaszczenie Putina i jego triumfalne zwycięstwo pokrzyżowało plany Aleksandra Łukaszenki, który chciał zaistnieć także na rosyjskiej scenie politycznej. Teraz jeszcze wyraźniej widać, że losy ZBiR zależą głównie od woli Kremla. Z otoczenia Putina dochodzą głosy, że najbardziej pragmatycznym rozwiązaniem byłoby wcielenie Białorusi do Federacji Rosyjskiej. Krok, który zniweczyłby ambicje białoruskiego "baćki".
Kropla w morzu
Zakończenie wojny sukcesyjnej na Kremlu znalazło swoje odbicie także w liczbach. Dla coraz liczniejszych inwestorów Rosja okazuje się rynkiem, na którym warto zaryzykować. Kapitał nadal jest stamtąd wywożony, ale ta ucieczka stała się ostatnio wolniejsza. Coraz więcej zagranicznych inwestorów decyduje się na inwestowanie w Rosji. Podobne decyzje podejmują sami Rosjanie. Eksperci szacują, że w tym roku z Rosji wycieknie ok. 5 mld USD mniej niż w roku ubiegłym, a to dlatego, że oligarchowie tracą częściowo sentyment do szwajcarskich banków. Jak podaje "Business Week/Polska", Surgutneftegaz, drugi co do wielkości producent ropy i gazu w Rosji, chce w tym roku dwukrotnie zwiększyć wartość inwestycji (w 1999 r. - ponad 500 mln USD). Także grupa kapitałowa związana z Borysem Bieriezowskim wydała ostatnio 500 mln USD na zakup rosyjskiej fabryki aluminium.
Utrzymanie się tego trendu zależy teraz w dużej mierze od Putina. Od tego, czy powiedzie mu się zapowiadana walka z korupcją, wzmocnienie wymiaru sprawiedliwości i szacunku do prawa, a także zreformowanie systemu podatkowego. Fakt, że poparli go m.in. młodzi pragmatycy ze Związku Sił Prawicowych, że w jego otoczeniu znaleźli się reformatorzy, pozwala przypuszczać, iż Putin może choć w części zrealizować to, co obiecywał w kampanii wyborczej. Nie wiadomo jednak, czy to wystarczy, by odbudować zaufanie zagranicznych inwestorów.
Na razie ekonomiści zwracają uwagę na to, że mimo "straconych lat", Rosja zdołała nieco zreformować swoją gospodarkę i można oczekiwać stopniowej poprawy sytuacji gospodarczej. Nie nastąpi to jednak szybko. Gdyby przez najbliższe dziesięć lat tempo wzrostu wynosiło 5 proc. rocznie, w 2010 r. Rosja osiągnęłaby zaledwie poziom PKB z roku 1989 r. W tym wypadku zagraniczni ekonomiści są mniej optymistyczni od rosyjskiego ministra gospodarki, który zapowiedział wzrost PKB do 8 proc. w ciągu trzech, czterech lat.
Silna władza
Wszyscy zwracają uwagę na to, że rzeczywisty "powrót państwa" wymaga czegoś więcej niż spektakularnej zmiany warty na Kremlu. Wiary nie traci na przykład główny "strateg Kremla", Anatolij Czubajs, który oczekuje, że Putinowi uda się rozwiązać problem korupcji poprzez wzmocnienie podstawowych funkcji państwa. Chodzi głównie o sądownictwo, egzekwowanie decyzji sądów, a także o ochronę własności - zarówno państwowej, jak i prywatnej. - Sądzę, że Putin to rozumie i jest w stanie przedsięwziąć odpowiednie środki - powiedział Anatolij Czubajs w rozmowie z "Wprost".
Zdecydowanie inną opinię wyraził Siergiej Kowaliow:
- Cele Rosji na północnym Kaukazie są imperialne. Kręgi rosyjskiego establishmentu podjęły decyzję zmierzającą do tego, aby mieć w Czeczenii posłuszny Moskwie rząd i sprawować pełną władzę. Na niespokojnym Kaukazie zamierzają też zademonstrować siłę federalnego centrum, aby inne republiki wystraszyły się skutków występowania przeciwko Moskwie. Drugi cel ma także charakter ogólnorosyjski: stworzyć podstawy do umocnienia władzy centralnej. Obecna tendencja w wewnętrznej polityce Rosji sprowadza się do zbudowania autorytarnej władzy z bardzo mocno zaznaczonymi elementami faszystowskimi. Ta opierana na etnicznych animozjach polityka budzi grozę.
Zagrożenia wynikające ze zmian na Kremlu podsumowali ostatnio w swoim raporcie eksperci Ośrodka Studiów Wschodnich: "Zahamowano nasilający się od upadku Związku Radzieckiego rozkład struktur władzy i proces anarchizacji życia społecznego. Zapoczątkowany został trend, który można by określić jako 'powrót państwa'. Wydarzenia ostatnich miesięcy pokazują jednak, iż nie chodzi tu o państwo demokratyczne, będące bezstronnym arbitrem i podstawą rozwoju wolnego społeczeństwa, lecz o państwo-nadzorcę, ingerujące głęboko w życie społeczne, w politykę i gospodarkę, nie cofające się przed nielegalnym stosowaniem przemocy, ograniczaniem praw człowieka i swobód obywatelskich".
Na ruinach Groznego Wyśmiewana przez długi czas armia zyskała w ciągu ostatnich kilku miesięcy dumne miano "ostoi państwa". O wpływie resortów siłowych na politykę państwa świadczy również fakt, że drugi garnitur polityków w Rosji to obecnie w dużej mierze ludzie rodem z Łubianki. Optymizm wielu Rosjan zdaje się dzisiaj na wyrost. Na razie ziściły się jedynie ich marzenia o rządach silnej ręki. Od nowego "dobrego gospodarza" oczekują oni teraz przywrócenia poczucia bezpieczeństwa, w tym także ekonomicznego. Sprostanie choć w części tym oczekiwaniom nie będzie łatwe.
Zdaniem analityków z Ośrodka Studiów Wschodnich, zmiany, jakie zaszły w Rosji, budzą więcej niepokoju niż nadziei. Sposób objęcia sukcesji po Borysie Jelcynie oraz dotychczasowa polityka wewnętrzna każą przypuszczać, że władza w Rosji może być o wiele bardziej autorytarna niż w ostatniej dekadzie. Tymczasem nawet taki sposób zarządzania Rosją nie daje gwarancji rozwiązania najważniejszych problemów państwa. Niebezpieczny może się okazać fakt, że początkiem sukcesów obecnej ekipy na Kremlu było użycie siły w Czeczenii. W przyszłości silna może być pokusa powtórzenia tego scenariusza w wypadku innych problemów politycznych. Skutki, jakie dla państw byłego Związku Radzieckiego miało przejęcie władzy przez Władimira Putina, każą przypuszczać, że Rosja w większym stopniu będzie chciała odgrywać dominującą rolę na obszarze postsowieckim.
Również "The Economist Intelligence Unit" w swym opracowaniu poświęconym Rosji przyznaje, że choć Putin zdołał odzyskać w Rosji część szacunku do państwa, "powrót państwa" to kij, który ma dwa końce. Silne państwo może doprowadzić do ponownego stosowania wypróbowanych metod okresu sowieckiego. Miałby to być jednak mniej prawdopodobny scenariusz. "Silniejsze państwo jest warunkiem sine qua non wprowadzenia reform w zdemoralizowanym i zdezorientowanym rosyjskim społeczeństwie. Niepokoi jednak, że ta ewentualna podstawa gospodarczej regeneracji Rosji została zbudowana na ruinach Groznego, ale budowanie ekonomicznej pomyślności na co najmniej wątpliwych moralnie fundamentach nie byłoby wyjątkiem w histo-rii" - konkluduje cynicznie "The Economist Intelligence Unit".
Więcej możesz przeczytać w 18/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.