"Raport mniejszości", mimo że to thriller opowiadający historię pełną różnorakich zagrożeń, przepełniony jest nadzieją
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, "Raport mniejszości" - najnowszy film Stevena Spielberga, to nie tylko sukces kasowy, ale również dowód, że science fiction, wbrew pana wcześniejszym obawom, ma się dobrze.
Zygmunt Kałużyński: Bo Spielberg posłużył się tekstem wybitnego pisarza, Philipa K. Dicka, którego uważam - obok Raya Bradburyego - za najwybitniejszego autora literatury science fiction.
TR: Według jego prozy Ridley Scott zrealizował 20 lat temu "Łowcę androidów".
ZK: Ponad 30 lat temu Dick przeprowadził rodzaj przewrotu w science fiction. Ten gatunek był zagrożony w latach 60. i 70. To jego najgorszy okres!
TR: Dlaczego?
ZK: Bo mieliśmy bombę atomową i wodorową oraz lądowanie na Księżycu. Sprawa techniki atomowej stała się polityczna. To sparaliżowało twórców science fiction...
TR: Sparaliżowało ich wyobraźnię. Nic tak nie paraliżuje wyobraźni jak polityka!
ZK: He, he, popieram ten pogląd. Coś podobnego stało się z lądowaniem na Księżycu, bo to był wielki wyczyn techniki!
TR: Pamiętam: taki mały krok Neila Armstronga, a taki olbrzymi w historii ludzkiej cywilizacji. Ale chyba nie powinniśmy, panie Zygmuncie, zrzucać niepowodzeń science fiction na historię. Wszystko zależy od twórców. Spielberg nie wziął się zresztą za ten gatunek dopiero teraz, przecież zrobił wcześniej "Bliskie spotkania III stopnia" i "E.T.".
ZK: Ale to były wizjonerskie nadzieje na kontakt z istotami z innych światów. W science fiction trwał wtedy impas. Z bezradności zaczęto uprawiać na szeroką skalę tzw. fantasy…
TR: ... czyli baśń futurystyczną.
ZK: Raczej baśnie średniowieczne: historie o królewnach, o smokach, o dzielnych rycerzach, tyle że upozowane na nowoczesną technikę, rozgrywające się na innych planetach itd. To była degeneracja science fiction! I wtedy pojawił się Dick ze swoją ideologią, że science fiction ma być wyolbrzymieniem sytuacji z naszego życia, które przeniesione w świat fantazji nabierają nowego wyrazu w dwóch wymiarach: społecznym i psychoanalitycznym. Parę dni temu czytałem nowelę Dicka o chłopcu, który jest zdziwiony, bo przestał odczuwać kontakt z ojcem. Nagle rodzic zaczął robić na nim wrażenie kogoś obcego. Potem chłopak przypadkiem znajduje w piwnicy sztuczną powłokę ojca, bo okazuje się, że trwa najazd kosmitów, którzy przywłaszczają sobie ciała osób żyjących. Tematem tej noweli jest w gruncie rzeczy niepokój młodego człowieka, który nagle traci kontakt z rodzicami. Taka chwila w życiu każdego człowieka kiedyś musi nastąpić, lecz tu zostało to tak wyolbrzymione, że nabiera wyjątkowego, kosmicznego patosu.
TR: Panie Zygmuncie, czy zwrócił pan uwagę, że ten sam autor narysował dwie przeciwstawne wizje przyszłości: najpierw skrajnie pesymistyczną ("Łowca androidów"), a potem optymistyczną. Bo "Raport mniejszości", mimo że to thriller opowiadający historię pełną różnorakich zagrożeń, przepełniony jest nadzieją, że człowiek da sobie radę.
ZK: Niemniej, panie Tomaszu, jest to ostrzeżenie. Pewien ambitny i pomysłowy twórca przyszłości, którego gra tutaj Max von Sydow, zakłada w Waszyngtonie na próbę organizację i proponuje rozszerzyć ją na całą Amerykę, a potem na resztę świata. Zależy mu, by ona dobrze funkcjonowała. Ale jest to także przykład, iż za pomocą środków elektronicznych można uzyskać kompletną kontrolę nad społeczeństwem. To jest groza polityczna, która wisi nad nami. Tutaj doprowadzono ją do niesłychanej jaskrawości. W Anglii prawo zabrania instytucjom państwowym zbierać informacje o obywatelach - wyjątek stanowią przestępcy.
TR: Ale jednocześnie w tej samej Anglii mówi się o zalegalizowaniu kontroli poczty elektronicznej i wszystkiego, co można zrobić przy użyciu komputera właśnie po to, by zapobiegać przestępstwom.
ZK: To jest ryzyko! Zresztą już istniejące! Dam panu przykład: ktoś nabywa lek na określoną chorobę, apteka rejestruje receptę na komputerze i nagle facet otrzymuje do domu zatrzęsienie reklam farmaceutycznych, bo dowiedziano się, na co choruje. Wiadomość o jego dolegliwości, którą może chciał ukryć, przedostaje się do powszechnej wiadomości. W tym wypadku są to zabiegi biznesowe, ale jeżeli coś takiego zrobi państwo - droga do dyktatury jest otwarta. Taka kontrola to straszliwe zagrożenie dla demokracji.
TR: W "Raporcie mniejszości" wizja przyszłości zapiera dech: gazety czytane przez ludzi w metrze same aktualizują wiadomości, wchodząc do sklepu słyszy się komunikaty przeznaczone dla siebie. Na przykład niech pan sobie wyobrazi, że wybrał się pan do salonu obuwniczego, a tu miły kobiecy głos mówi do pana: "Dzień dobry, panie Zygmuncie, już czas kupić nowe buty. Pana numer - 42 - znajdzie pan po lewej stronie". Tylko skąd ów głos wie, że to pan? Bo skaner przy wejściu zeskanował pana tęczówkę i został pan rozpoznany. A to już jest przerażające!
ZK: Na tym polega wartość prozy science fiction: doprowadza do krańcowości to, co grozi nam już dzisiaj. "Raport mniejszości" to film grozy zarówno pod względem znajomości ludzkich charakterów, jak i pod względem społecznym. Każdy z nas ma czasem ochotę (mnie się to zdarzyło) dać komuś po mordzie, a nawet zatłuc. I nagle takie urządzenie przyszłości miałoby już o tym informację...
TR: Czyli Dick nawiązuje do tego, czego uczono nas na lekcjach religii, że człowiek grzeszy nie tylko uczynkiem, ale i myślą!
ZK: No, owszem, tylko religia wzywa nas, byśmy to załatwili we własnym sumieniu i za pomocą modlitwy do Boga…
TR: ... a tutaj już nas za to aresztują i wsadzają do więzienia.
ZK: Optymizm tego filmu polega na tym, że dochodzi do kompromitacji takiego pomysłu. Ale przypuśćmy, że zostałby on zrealizowany - Orwell z "1984" to w porównaniu z tym dziecinna sielanka!
Zygmunt Kałużyński: Bo Spielberg posłużył się tekstem wybitnego pisarza, Philipa K. Dicka, którego uważam - obok Raya Bradburyego - za najwybitniejszego autora literatury science fiction.
TR: Według jego prozy Ridley Scott zrealizował 20 lat temu "Łowcę androidów".
ZK: Ponad 30 lat temu Dick przeprowadził rodzaj przewrotu w science fiction. Ten gatunek był zagrożony w latach 60. i 70. To jego najgorszy okres!
TR: Dlaczego?
ZK: Bo mieliśmy bombę atomową i wodorową oraz lądowanie na Księżycu. Sprawa techniki atomowej stała się polityczna. To sparaliżowało twórców science fiction...
TR: Sparaliżowało ich wyobraźnię. Nic tak nie paraliżuje wyobraźni jak polityka!
ZK: He, he, popieram ten pogląd. Coś podobnego stało się z lądowaniem na Księżycu, bo to był wielki wyczyn techniki!
TR: Pamiętam: taki mały krok Neila Armstronga, a taki olbrzymi w historii ludzkiej cywilizacji. Ale chyba nie powinniśmy, panie Zygmuncie, zrzucać niepowodzeń science fiction na historię. Wszystko zależy od twórców. Spielberg nie wziął się zresztą za ten gatunek dopiero teraz, przecież zrobił wcześniej "Bliskie spotkania III stopnia" i "E.T.".
ZK: Ale to były wizjonerskie nadzieje na kontakt z istotami z innych światów. W science fiction trwał wtedy impas. Z bezradności zaczęto uprawiać na szeroką skalę tzw. fantasy…
TR: ... czyli baśń futurystyczną.
ZK: Raczej baśnie średniowieczne: historie o królewnach, o smokach, o dzielnych rycerzach, tyle że upozowane na nowoczesną technikę, rozgrywające się na innych planetach itd. To była degeneracja science fiction! I wtedy pojawił się Dick ze swoją ideologią, że science fiction ma być wyolbrzymieniem sytuacji z naszego życia, które przeniesione w świat fantazji nabierają nowego wyrazu w dwóch wymiarach: społecznym i psychoanalitycznym. Parę dni temu czytałem nowelę Dicka o chłopcu, który jest zdziwiony, bo przestał odczuwać kontakt z ojcem. Nagle rodzic zaczął robić na nim wrażenie kogoś obcego. Potem chłopak przypadkiem znajduje w piwnicy sztuczną powłokę ojca, bo okazuje się, że trwa najazd kosmitów, którzy przywłaszczają sobie ciała osób żyjących. Tematem tej noweli jest w gruncie rzeczy niepokój młodego człowieka, który nagle traci kontakt z rodzicami. Taka chwila w życiu każdego człowieka kiedyś musi nastąpić, lecz tu zostało to tak wyolbrzymione, że nabiera wyjątkowego, kosmicznego patosu.
TR: Panie Zygmuncie, czy zwrócił pan uwagę, że ten sam autor narysował dwie przeciwstawne wizje przyszłości: najpierw skrajnie pesymistyczną ("Łowca androidów"), a potem optymistyczną. Bo "Raport mniejszości", mimo że to thriller opowiadający historię pełną różnorakich zagrożeń, przepełniony jest nadzieją, że człowiek da sobie radę.
ZK: Niemniej, panie Tomaszu, jest to ostrzeżenie. Pewien ambitny i pomysłowy twórca przyszłości, którego gra tutaj Max von Sydow, zakłada w Waszyngtonie na próbę organizację i proponuje rozszerzyć ją na całą Amerykę, a potem na resztę świata. Zależy mu, by ona dobrze funkcjonowała. Ale jest to także przykład, iż za pomocą środków elektronicznych można uzyskać kompletną kontrolę nad społeczeństwem. To jest groza polityczna, która wisi nad nami. Tutaj doprowadzono ją do niesłychanej jaskrawości. W Anglii prawo zabrania instytucjom państwowym zbierać informacje o obywatelach - wyjątek stanowią przestępcy.
TR: Ale jednocześnie w tej samej Anglii mówi się o zalegalizowaniu kontroli poczty elektronicznej i wszystkiego, co można zrobić przy użyciu komputera właśnie po to, by zapobiegać przestępstwom.
ZK: To jest ryzyko! Zresztą już istniejące! Dam panu przykład: ktoś nabywa lek na określoną chorobę, apteka rejestruje receptę na komputerze i nagle facet otrzymuje do domu zatrzęsienie reklam farmaceutycznych, bo dowiedziano się, na co choruje. Wiadomość o jego dolegliwości, którą może chciał ukryć, przedostaje się do powszechnej wiadomości. W tym wypadku są to zabiegi biznesowe, ale jeżeli coś takiego zrobi państwo - droga do dyktatury jest otwarta. Taka kontrola to straszliwe zagrożenie dla demokracji.
TR: W "Raporcie mniejszości" wizja przyszłości zapiera dech: gazety czytane przez ludzi w metrze same aktualizują wiadomości, wchodząc do sklepu słyszy się komunikaty przeznaczone dla siebie. Na przykład niech pan sobie wyobrazi, że wybrał się pan do salonu obuwniczego, a tu miły kobiecy głos mówi do pana: "Dzień dobry, panie Zygmuncie, już czas kupić nowe buty. Pana numer - 42 - znajdzie pan po lewej stronie". Tylko skąd ów głos wie, że to pan? Bo skaner przy wejściu zeskanował pana tęczówkę i został pan rozpoznany. A to już jest przerażające!
ZK: Na tym polega wartość prozy science fiction: doprowadza do krańcowości to, co grozi nam już dzisiaj. "Raport mniejszości" to film grozy zarówno pod względem znajomości ludzkich charakterów, jak i pod względem społecznym. Każdy z nas ma czasem ochotę (mnie się to zdarzyło) dać komuś po mordzie, a nawet zatłuc. I nagle takie urządzenie przyszłości miałoby już o tym informację...
TR: Czyli Dick nawiązuje do tego, czego uczono nas na lekcjach religii, że człowiek grzeszy nie tylko uczynkiem, ale i myślą!
ZK: No, owszem, tylko religia wzywa nas, byśmy to załatwili we własnym sumieniu i za pomocą modlitwy do Boga…
TR: ... a tutaj już nas za to aresztują i wsadzają do więzienia.
ZK: Optymizm tego filmu polega na tym, że dochodzi do kompromitacji takiego pomysłu. Ale przypuśćmy, że zostałby on zrealizowany - Orwell z "1984" to w porównaniu z tym dziecinna sielanka!
Więcej możesz przeczytać w 41/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.