Niemiecka lokomotywa, rozpędzona przez Ludwiga Erharda, ostatnio się zasapała
Dość szczególna koalicja odniosła zwycięstwo (pyrrusowe) w wyborach 2002 u naszych zachodnich sąsiadów. Co ma wspólnego Hans Eichel z Joschką Fischerem? Chyba tylko Frankfurt nad Menem! Pierwszy piął się w nim w górę. Drugi rozrabiał, zbliżając się niebezpiecznie do lewego krańca sceny.
Współżycie umiarkowanych socjaldemokratów z wzmocnionymi wyborczym sukcesem zielonymi antykrawatowcami nie rokuje sukcesów ekonomicznych. A potrzeba ekonomicznego rozsądku w tym do niedawna wzorcowym kraju jest pilna. Tylko niemiecki eksport, utrzymujący się od lat na niezwykle wysokim poziomie dzięki jakości prywatnych przedsiębiorstw, zapewnia Niemcom ciągle jeszcze silną, lecz słabnącą pozycję. Słabnącą właśnie dzięki socjaldemokratom, którzy od czasów Brandta i Schmidta zafascynowani są ideą państwa opiekuńczego. Społeczna gospodarka rynkowa to dla nich za mało. Jak kosztowna jest to fascynacja i jak dalece jej rezultaty odbiegają od założeń - świadczy dzisiejszy stan niemieckich finansów i gospodarki. Przy przekraczającej 50 proc. stopie redystrybucji PKB trudno o stopę inwestycji podobną do USA, gdzie fiskus przechwytuje tylko 32-34 proc. produktu społecznego. Wobec tego stopa bezrobocia w USA waha się w granicach 5 proc., a w Niemczech wynosi prawie 10 proc., osiągając na terenach b. NRD nawet
18 proc.
Stan gospodarki Niemiec u progu XXI wieku budzi znaki zapytania. Dlaczego niemiecka lokomotywa, rozpędzona przez Ludwiga Erharda tak się zasapała? Dlaczego gigantyczne, dla Polaków niewyobrażalne, środki pakowane we wschodnie landy owocują tak mizernymi rezultatami? Dlaczego tak silny wpływ na niemiecką mentalność wywierają idee odległe od rzekomo tradycyjnych niemieckich wzorców?
Odpowiedzi na te pytania nie są łatwe. Bezsporne są tylko fakty, a nie zawsze ich interpretacje. Bezsporny jest fakt, że Niemcy Zachodnie startowały w roku 1949 z bardzo niskiego poziomu. Jeszcze około 1960 r. płace w RFN były dwukrotnie niższe niż we Francji czy w Anglii. Mało kto dziś pamięta, że po 1945 r. bogaci Belgowie (należności od USA za wojenne dostawy miedzi z Konga belgijskiego!) odgrodzili się od Niemiec zasiekami w obawie przed napływem niemieckich nędzarzy. Ale już pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku Niemcy Zachodnie były potęgą. Zaowocowała "Soziale Marktwirtschaft" (nie socjalistyczna - uchowaj Boże!), do dziś opacznie rozumiana przez większość naszych polityków jako półsocjalistyczna. Do takich interpretacji przyczynili się zresztą walnie niemieccy socjaldemokraci, którzy wówczas zdobyli władzę i nie wiedzieli, co począć z lewacką rebelią młodzieży spod znaku RAF, przemalowaną nieco później, po ustatkowaniu - na kolor zielony. Do tego wszystkiego byli pod presją sąsiedztwa NRD, której agenci przenikali do najwyższych urzędów RFN. Kosztem tej ewolucji musiał być wzrost świadczeń socjalnych, wzrost podatków, wzrost stopy redystrybucji i spadek stopy inwestycji, bohatersko podtrzymywanej przez przedsiębiorców. Ale w rezultacie tej polityki zaczął zanikać duch przedsiębiorczości wśród młodzieży. Już w latach 1970-80 wchodzący w życie niemieccy dwudziestolatkowie pytali się pracodawców o przyszłą emeryturę. Na to wszystko nałożyły się w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku gigantyczne subwencje socjalno-płacowe dla b. NRD, które zresztą całkowicie zawiodły jako stymulator wzrostu.
Tak oto niemieckie mieszczańskie tradycje gospodarności zaczęły przegrywać starcie z niemieckim marksizmem i socjalizmem. Towarzyszy temu zaostrzający się kryzys demograficzny. Na pytanie, czy te zjawiska u naszych zachodnich sąsiadów - to powód do smutku, czy do radości - zechcą sobie odpowiedzieć Szanowni Czytelnicy.
Współżycie umiarkowanych socjaldemokratów z wzmocnionymi wyborczym sukcesem zielonymi antykrawatowcami nie rokuje sukcesów ekonomicznych. A potrzeba ekonomicznego rozsądku w tym do niedawna wzorcowym kraju jest pilna. Tylko niemiecki eksport, utrzymujący się od lat na niezwykle wysokim poziomie dzięki jakości prywatnych przedsiębiorstw, zapewnia Niemcom ciągle jeszcze silną, lecz słabnącą pozycję. Słabnącą właśnie dzięki socjaldemokratom, którzy od czasów Brandta i Schmidta zafascynowani są ideą państwa opiekuńczego. Społeczna gospodarka rynkowa to dla nich za mało. Jak kosztowna jest to fascynacja i jak dalece jej rezultaty odbiegają od założeń - świadczy dzisiejszy stan niemieckich finansów i gospodarki. Przy przekraczającej 50 proc. stopie redystrybucji PKB trudno o stopę inwestycji podobną do USA, gdzie fiskus przechwytuje tylko 32-34 proc. produktu społecznego. Wobec tego stopa bezrobocia w USA waha się w granicach 5 proc., a w Niemczech wynosi prawie 10 proc., osiągając na terenach b. NRD nawet
18 proc.
Stan gospodarki Niemiec u progu XXI wieku budzi znaki zapytania. Dlaczego niemiecka lokomotywa, rozpędzona przez Ludwiga Erharda tak się zasapała? Dlaczego gigantyczne, dla Polaków niewyobrażalne, środki pakowane we wschodnie landy owocują tak mizernymi rezultatami? Dlaczego tak silny wpływ na niemiecką mentalność wywierają idee odległe od rzekomo tradycyjnych niemieckich wzorców?
Odpowiedzi na te pytania nie są łatwe. Bezsporne są tylko fakty, a nie zawsze ich interpretacje. Bezsporny jest fakt, że Niemcy Zachodnie startowały w roku 1949 z bardzo niskiego poziomu. Jeszcze około 1960 r. płace w RFN były dwukrotnie niższe niż we Francji czy w Anglii. Mało kto dziś pamięta, że po 1945 r. bogaci Belgowie (należności od USA za wojenne dostawy miedzi z Konga belgijskiego!) odgrodzili się od Niemiec zasiekami w obawie przed napływem niemieckich nędzarzy. Ale już pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku Niemcy Zachodnie były potęgą. Zaowocowała "Soziale Marktwirtschaft" (nie socjalistyczna - uchowaj Boże!), do dziś opacznie rozumiana przez większość naszych polityków jako półsocjalistyczna. Do takich interpretacji przyczynili się zresztą walnie niemieccy socjaldemokraci, którzy wówczas zdobyli władzę i nie wiedzieli, co począć z lewacką rebelią młodzieży spod znaku RAF, przemalowaną nieco później, po ustatkowaniu - na kolor zielony. Do tego wszystkiego byli pod presją sąsiedztwa NRD, której agenci przenikali do najwyższych urzędów RFN. Kosztem tej ewolucji musiał być wzrost świadczeń socjalnych, wzrost podatków, wzrost stopy redystrybucji i spadek stopy inwestycji, bohatersko podtrzymywanej przez przedsiębiorców. Ale w rezultacie tej polityki zaczął zanikać duch przedsiębiorczości wśród młodzieży. Już w latach 1970-80 wchodzący w życie niemieccy dwudziestolatkowie pytali się pracodawców o przyszłą emeryturę. Na to wszystko nałożyły się w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku gigantyczne subwencje socjalno-płacowe dla b. NRD, które zresztą całkowicie zawiodły jako stymulator wzrostu.
Tak oto niemieckie mieszczańskie tradycje gospodarności zaczęły przegrywać starcie z niemieckim marksizmem i socjalizmem. Towarzyszy temu zaostrzający się kryzys demograficzny. Na pytanie, czy te zjawiska u naszych zachodnich sąsiadów - to powód do smutku, czy do radości - zechcą sobie odpowiedzieć Szanowni Czytelnicy.
Więcej możesz przeczytać w 41/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.