Czy nowy prezydent Serbii otworzy bałkańską puszkę Pandory?
Dwa lata temu zachwyciliśmy się Kostunicą. Wprawdzie był mało znany, ale wydawało się, że każdy będzie lepszy od Milosevicia - mówi Danjel Antonić, który przez wiele lat działał w studenckiej organizacji opozycyjnej Otpor. Dwa lata temu brał udział w wielotysięcznych manifestacjach, by odsunąć "Sloba" od władzy. - Wtedy wydawało mi się, że wiadomo, kto jest czarnym charakterem. Wierzyłem, że jak władzę zdobędzie opozycja, wszystko się zmieni. Że będziemy budować wolną i demokratyczną Serbię. Mieliśmy się wyleczyć z naszego chorego nacjonalizmu, rozliczyć z przeszłością... I co z tego wyszło? Okazało się, że ta historia nie ma "pozytywnego bohatera". A Kostunica jest kimś zupełnie innym, niż miał być. Nie wiem tylko, czy to on nas oszukał, czy sami się okłamaliśmy.
Podobnie jak Danjel myśli wielu Serbów. Są zawiedzeni brakiem efektów reform gospodarczych - według ostrożnych szacunków 35 proc. mieszkańców Serbii nie ma pracy, kilkanaście procent żyje na granicy skrajnej nędzy, a ponad połowa społeczeństwa - w biedzie. Przede wszystkim jednak Serbowie są rozczarowani i zdegustowani politykami - nie kończącym się pasmem awantur między dawnymi sojusznikami z anty-Miloseviciowskiej opozycji. Najlepszym tego dowodem jest niska frekwencja podczas wyborów prezydenckich. W trakcie pierwszej tury, dwa tygodnie temu, poszło głosować niewiele ponad 55 proc. Serbów, a na wyniki z drugiej tury, która odbyła się w niedzielę, trzeba będzie czekać co najmniej do środy; według prognoz tym razem jeszcze mniej ludzi wybrało się na głosowanie.
Iluzja demokracji
Dwa lata temu Serbowie mieli niewielki wybór. Mogli oddać głos na Milosevicia albo na kandydata opozycji. Został nim mało znany, umiarkowany nacjonalista Vojislav Kostunica. Z sondaży wynikało, że 70 proc. Serbów chce głosować na przeciwnika "Sloba". Żaden ze znanych wówczas przywódców opozycji nie mógł jednak liczyć na więcej niż 30 proc. głosów. Z tego powodu osiemnaście partii, które utworzyły anty-Miloseviciowską koalicję - Demokratyczną Opozycję Serbii (DOS) - postawiło na Kostunicę.
Zaraz po wyborach, gdy nagłówki niemal wszystkich gazet ma świecie krzyczały wielkimi tytułami: "Milosević pokonany", "Demokracja wraca do Serbii", na wizerunku nowo wybranego prezydenta pojawiła się pierwsza rysa. Tuż przed zaprzysiężeniem Kostunica wygłosił orędzie do narodu, w którym oświadczył między innymi, że nie ma zamiaru wysyłać Milosevicia do Hagi, bo Międzynarodowy Trybunał ds. Zbrodni w Byłej Jugosławii jest "antyserbskim narzędziem w rękach Zachodu". W nielicznych komentarzach na ten temat zaskakującą deklarację Kostunicy tłumaczono tym, że zwolennicy Milosevicia wciąż są bardzo wpływowi i prezydent próbuje ich w ten sposób "ułagodzić".
Od przepychanki do wojny
Kolejne miesiące, gdy w Serbii odnajdowano masowe groby ofiar reżimu, były pasmem utarczek słownych między premierem Dzindziciem a prezydentem. Im mocniej ten pierwszy domagał się rozliczenia zbrodni reżimu, tym częściej Kostunica powtarzał, że premier ma skłonność do "masochizmu" i "dręczenia narodu".
W marcu, kiedy aresztowano Milosevicia, Kostunica odmówił zgody na ekstradycję do Hagi. Gdy byłego dyktatora odesłano jednak przed międzynarodowy trybunał, prezydent stwierdził, że były to działania niezgodne z konstytucją. Sporo mówił też o zaprzedaniu przez rząd godności narodu i antyserbskiej propagandzie Zachodu.
Romans między DOS a Kostunicą definitywnie skończył się latem ubiegłego roku, gdy partia prezydenta, Demokratyczna Partia Serbii (DSS), wycofała swoich ministrów z rządu. Oznaczało to otwartą wojnę. Całkiem niedawno odbyła się kolejna jej odsłona: w sierpniu DOS (nie do końca zgodnie z prawem) odebrała partii prezydenta 45 miejsc w parlamencie i podzieliła je między siedemnaście partii wchodzących w skład koalicji.
Bałkańska puszka Pandory
Do ostrego starcia na serbskiej scenie politycznej doszło tuż przed wyścigiem o fotel prezydenta Serbii. Głównym rywalem Kostunicy był bliski współpracownik premiera - minister handlu zagranicznego Miroljub Labus. Obaj przeszli do drugiej tury, niespodziewanie jednak prawie jedną czwartą głosów dostał skrajny nacjonalista Vojislav Seselij. W drugiej turze Vojislav Kostunica, nie stroniący od nacjonalistycznej retoryki (ostatnio zapowiadał między innymi, że podział między Serbią i serbską częścią Bośni jest tymczasowy), mógłby liczyć na zwycięstwo, gdyby nie to, że Seselij wezwał swój elektorat do bojkotu wyborów... Przyszłość Vojislava Kostunicy znalazła się w rękach ludzi, którzy stanowili elektorat Milosevicia podczas poprzednich wyborów. Czy nowy prezydent Serbii otworzy bałkańską puszkę Pandory?
Więcej możesz przeczytać w 42/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.