Rumor wokół raportu Komisji Europejskiej jest potwierdzeniem naszej skłonności do smutactwa
"Namaluję pana podobniejszego, niż pan jest"
Max Liebermann
Kiedy już inni mówią o nas całkiem dobrze, dlaczegóż nie mielibyśmy sami sobie dokopać? Skłonność do samobiczowania, czarnowidztwa i smutactwa przeważa, nie pozwalając choć na chwilę radości, że jednak coś nam się od czasu do czasu udaje. Rumor wokół październikowego raportu Komisji Europejskiej jest kolejnym potwierdzeniem tej skłonności. Dobiegamy mety wieloletniego wyścigu z półwiecznym zapóźnieniem, z odziedziczonymi absurdami gospodarczymi, politycznymi i społecznymi. Stajemy u kresu negocjacji z wymagającym partnerem. Partner mówi: OK, jesteście gotowi, spełniacie kryteria członkowskie, formalności zajmą nam jeszcze kilkanaście miesięcy, a 1 stycznia 2004 r. spotykamy się w unii. Co my na to?
Bardzo pouczająca była towarzysząca publikacji raportu konferencja prasowa. W raporcie zawarto jasną rekomendację dla naszego członkostwa i tradycyjnie sporządzono listę remanentów. Prodi, Verheugen i Cox skupili się na tym pierwszym, jako oczywiste traktując wskazanie spraw wymagających jeszcze dopracowania. Trudno przecież, by raport stwierdzał, że Polska zakończyła restrukturyzację rolnictwa i hutnictwa, że zwalczyliśmy korupcję, że sądy działają idealnie, że nie ma zagrożeń związanych z wejściem Polski w obszar unii celnej. Każde dziecko widzi, że jest inaczej i że nawet gdybyśmy do unii nie aspirowali, i tak należałoby coś z tym fantem zrobić.
Pozostaje jednak kwestia proporcji i jasnego rozumienia etapu, na którym jesteśmy w końcówce 2002 r. Etapu, na którym już przekroczyliśmy Rubikon. Pierwsze pytanie na konferencji zadaje dziennikarka z Polski: czy teraz Polacy mogą się spokojnie oddać konsumpcji szampana? Innymi słowy, czy na pewno flaszka nie jest całkiem (a nie tylko do połowy) pusta. Komisarz Verheugen wie, że szampan nie jest polskim narodowym trunkiem, więc spokojnie odpowiada, że na naszym miejscu wychyliłby dziś jednego głębszego, co oczywiście nie oznacza, że należy się zalać w trupa i nazajutrz celebrować szewski poniedziałek. Pozostali dziennikarze wcale nie skupiają się na naszych remanentach, lecz pytają o najważniejsze dziś irlandzkie referendum.
Nie zauważyłem na polskich ulicach śladów ponadprzeciętnego opilstwa w wieczór po opublikowaniu raportu. To dobrze, choć brakło mi radości i satysfakcji, do której Polacy uzyskali właś-nie prawo wspólnym wysiłkiem kilkunastu lat, poczynając od 1989 r. Widzę dużą różnicę choćby w tytułach prasowych: "Wejście w dziesiątkę" i "Członkostwo na kredyt". To różnica między flaszką do połowy pełną i do połowy pustą. To spór między optymistami i pesymistami: "będzie lepiej" i "lepiej już było" (oczywiście za Gierka...).
A że czeka nas jeszcze sporo pracy i że nie zakończy się ona z chwilą wejścia do unii, to nie powinno budzić niczyjego zdziwienia. Podobnie jak to, że najwięcej uwag adresowanych jest do Polski, której populacja jest większa od populacji wszystkich innych kandydatów razem. Nie powinna też budzić naszych niezdrowych emocji Estonia, której rolnictwo wcale nie jest w raporcie krytykowane, bo go w tym kraju po prostu nie ma. Chyba że oczekujemy obrazu, na którym będziemy do siebie bardziej podobni, niż naprawdę jesteśmy.
Więcej możesz przeczytać w 42/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.