Nikt nie ma obowiązku lubić lidera Samoobrony, Andrzeja Leppera
W demokratycznych krajach nie ściga się nikogo za znieważenie prezydenta bądź urzędnika państwowego
Przeciwnie, jego wypowiedzi i zachowanie mogą drażnić, irytować i budzić niechęć. Mimo to próba wsadzenia go do więzienia za to, że grubym słowem obrzucił jakiegoś posła czy ministra, jest absurdem prawnym kompromitującym nasze państwo.
Jest wielce prawdopodobne, że podczas swych wystąpień publicznych Andrzej Lepper złamał co najmniej dwa artykuły kodeksu karnego. Pierwszy z nich - art. 135 kk - mówi: "Kto publicznie znieważa prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do 3 lat". Drugi - art. 226 kk - zakazuje znieważania "funkcjonariusza publicznego albo osoby do pomocy mu przybranej podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych", a także "konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej Polskiej". Za czyny te grozi w najgorszym wypadku do 2 lat pozbawienia wolności.
Wstydliwe PRL
W świetle współczesnych standardów obowiązujących w państwach demokratycznych przepisy dotyczące ochrony dobrego imienia najwyższych organów państwowych uznać należy za anomalię. Niepokojące jest, że - z pewnymi tylko modyfikacjami - przeniesione one zostały do nowego kodeksu karnego z ustawodawstwa PRL. W poprzednim kodeksie przestępstwo znieważenia ("lżenia, wyszydzania lub poniżania") narodu polskiego, ustroju lub "naczelnych organów" zagrożone było karą do 8 lat pozbawienia wolności (art. 270 par. 1), a w wypadku użycia środków masowego przekazu - do 10 lat (art. 273 par. 1). Zakaz znieważania najwyższych organów był wykorzystywany do ograniczania swobody wypowiedzi i represjonowania opinii krytycznych wobec działalności władz państwowych i jako taki należał do niedemokratycznego dziedzictwa prawa.
Kneblowanie mediów
Zakaz znieważania jest przy tym potencjalnie bardziej niebezpieczny dla wolności prasy niż zakazy dotyczące zniesławienia. Aby doszło do zniesławienia, niezbędny jest bowiem efekt, polegający na poniżeniu pomówionej osoby w opinii publicznej lub na narażeniu jej na utratę zaufania niezbędnego do wykonywania zawodu lub funkcji. Są to znamiona czynu w dużym stopniu o charakterze obiektywnym. Tymczasem do znieważenia wystarczy samo wymówienie słów uznanych przez sąd za znieważające - nieistotne są dalsze efekty społeczne, związane z recepcją danej wypowiedzi czy jej obiektywnymi skutkami. W tym sensie znieważenie jest czymś dużo bardziej subiektywnym, a karanie za znieważenie zawiera wyższe zagrożenie dla wolności słowa.
Poza tym, przepis uznający znieważenie prezydenta za kwalifikowany typ znieważenia, podlegający specjalnie surowej karze, wydaje się reliktem, wywodzącym się z dawnej konstrukcji crimen laese maiestatis. Tradycyjne, predemokratyczne podejście do ochrony czci i honoru miało charakter hierarchiczny - im wyżej dana osoba stała w strukturze społecznego statusu i w strukturze władzy, tym wyższy był stopień ochrony prawnej jej czci. W państwie demokratycznym doszło natomiast do odwrócenia tej zasady - osoby publiczne, a w szczególności osoby sprawujące najwyższe funkcje państwowe, korzystają z niższego stopnia ochrony czci. Wynika to - skrótowo mówiąc - z następujących przesłanek. Po pierwsze - osoby te mają łatwiejszy dostęp do środków masowego przekazu niż zwykli obywatele (a zatem mają większe możliwości odpowiedzi na zniewagę). Po drugie - świadomie i dobrowolnie przyjęły na siebie pełnienie funkcji, z którymi wiąże się większe ryzyko publicznej krytyki i nawet oszczerstw. Po trzecie - wolność prasy, której główną funkcją jest oddolna kontrola władzy, wymaga pewnego zakresu ochrony mediów przed oskarżeniami o znieważenie. Po czwarte - subiektywny charakter pojęcia "znieważenia" może doprowadzić do wykorzystywania tych przepisów do represjonowania prasy za jej krytycyzm wobec władzy.
Od spójnika do paragrafu
W nowym kodeksie w odniesieniu do przestępstwa polegającego na "znieważeniu funkcjonariusza" doszło do subtelnego, ale znaczącego rozszerzenia odpowiedzialności karnej. Zgodnie z poprzednimi regulacjami, przestępstwo z art. 236 polegało na znieważeniu funkcjonariusza publicznego albo osoby do pomocy mu przybranej "podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych". W nowym kodeksie karnym okoliczności analogicznego przestępstwa określone są jako "podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych" (art. 226 par. 1). Zmiana spójnika "i" na "lub" oznacza, że można obecnie skazać kogoś za znieważenie funkcjonariusza, chociaż nie miało to żadnego związku z obowiązkami służbowymi tego ostatniego. Wystarczy sama zbieżność czasowa.
Potencjalnie jest to bardzo poważne ograniczenie wolności słowa, na dodatek nie tłumaczące się żadnymi względami funkcjonalnymi, polegającymi na konieczności ochrony sprawnego funkcjonowania organów państwowych (a dodajmy, że przepis ten zawarty jest w rozdziale XXIX, którego tytuł brzmi: "Przestępstwa przeciwko działalności instytucji państwowych oraz samorządu terytorialnego"). Podkreślić należy, że karalność przestępstwa, polegającego na znieważeniu najwyższych organów państwowych, w tym głowy państwa, jest anomalią na tle współczesnych demokratycznych systemów prawnych.
Można zapytać, jaką władzę chroni art. 135 par. 3, mówiący o "konstytucyjnym organie RP"? Istnieje niebezpieczeństwo, że chodzi o każdą władzę wymienioną w konstytucji. Zatem nie tylko Senat, Sejm, rząd, trybunały, ale też rzecznika praw obywatelskich, Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, a nawet marszałków izb parlamentarnych i sądy wszystkich instancji, z rejonowymi włącznie. Zatem gazetowy rysunek Mleczki czy Czeczota, na którym szary obywatel pokazuje pani Grześkowiak lub panu Płażyńskiemu "gest Kozakiewicza", stanie się przestępstwem ściganym z całą powagą z oskarżenia publicznego.
Trzeba powiedzieć wyraźnie, iż funkcjonariusze i dostojnicy państwowi mają do dyspozycji - tak samo jak zwykły obywatel - drogę postępowania cywilnego, na której mogą dochodzić swoich krzywd. Ku przestrodze warto jednak dodać, że w państwach demokratycznych politycy budują swój autorytet działalnością publiczną, a nie - nawet kończącym się zwycięstwem - ciąganiem się po sądach. Sytuacja, w której dygnitarze państwowi stanowią kastę uprzywilejowaną wobec prawa, koliduje nie tylko z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale przede wszystkim ze zdrowym rozsądkiem. W imię tych właśnie racji należy bezzwłocznie zaprzestać ścigania karnego Andrzeja Leppera bez względu na to, co wygaduje on podczas kolejnych, organizowanych przez siebie blokad.
Przeciwnie, jego wypowiedzi i zachowanie mogą drażnić, irytować i budzić niechęć. Mimo to próba wsadzenia go do więzienia za to, że grubym słowem obrzucił jakiegoś posła czy ministra, jest absurdem prawnym kompromitującym nasze państwo.
Jest wielce prawdopodobne, że podczas swych wystąpień publicznych Andrzej Lepper złamał co najmniej dwa artykuły kodeksu karnego. Pierwszy z nich - art. 135 kk - mówi: "Kto publicznie znieważa prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do 3 lat". Drugi - art. 226 kk - zakazuje znieważania "funkcjonariusza publicznego albo osoby do pomocy mu przybranej podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych", a także "konstytucyjnych organów Rzeczypospolitej Polskiej". Za czyny te grozi w najgorszym wypadku do 2 lat pozbawienia wolności.
Wstydliwe PRL
W świetle współczesnych standardów obowiązujących w państwach demokratycznych przepisy dotyczące ochrony dobrego imienia najwyższych organów państwowych uznać należy za anomalię. Niepokojące jest, że - z pewnymi tylko modyfikacjami - przeniesione one zostały do nowego kodeksu karnego z ustawodawstwa PRL. W poprzednim kodeksie przestępstwo znieważenia ("lżenia, wyszydzania lub poniżania") narodu polskiego, ustroju lub "naczelnych organów" zagrożone było karą do 8 lat pozbawienia wolności (art. 270 par. 1), a w wypadku użycia środków masowego przekazu - do 10 lat (art. 273 par. 1). Zakaz znieważania najwyższych organów był wykorzystywany do ograniczania swobody wypowiedzi i represjonowania opinii krytycznych wobec działalności władz państwowych i jako taki należał do niedemokratycznego dziedzictwa prawa.
Kneblowanie mediów
Zakaz znieważania jest przy tym potencjalnie bardziej niebezpieczny dla wolności prasy niż zakazy dotyczące zniesławienia. Aby doszło do zniesławienia, niezbędny jest bowiem efekt, polegający na poniżeniu pomówionej osoby w opinii publicznej lub na narażeniu jej na utratę zaufania niezbędnego do wykonywania zawodu lub funkcji. Są to znamiona czynu w dużym stopniu o charakterze obiektywnym. Tymczasem do znieważenia wystarczy samo wymówienie słów uznanych przez sąd za znieważające - nieistotne są dalsze efekty społeczne, związane z recepcją danej wypowiedzi czy jej obiektywnymi skutkami. W tym sensie znieważenie jest czymś dużo bardziej subiektywnym, a karanie za znieważenie zawiera wyższe zagrożenie dla wolności słowa.
Poza tym, przepis uznający znieważenie prezydenta za kwalifikowany typ znieważenia, podlegający specjalnie surowej karze, wydaje się reliktem, wywodzącym się z dawnej konstrukcji crimen laese maiestatis. Tradycyjne, predemokratyczne podejście do ochrony czci i honoru miało charakter hierarchiczny - im wyżej dana osoba stała w strukturze społecznego statusu i w strukturze władzy, tym wyższy był stopień ochrony prawnej jej czci. W państwie demokratycznym doszło natomiast do odwrócenia tej zasady - osoby publiczne, a w szczególności osoby sprawujące najwyższe funkcje państwowe, korzystają z niższego stopnia ochrony czci. Wynika to - skrótowo mówiąc - z następujących przesłanek. Po pierwsze - osoby te mają łatwiejszy dostęp do środków masowego przekazu niż zwykli obywatele (a zatem mają większe możliwości odpowiedzi na zniewagę). Po drugie - świadomie i dobrowolnie przyjęły na siebie pełnienie funkcji, z którymi wiąże się większe ryzyko publicznej krytyki i nawet oszczerstw. Po trzecie - wolność prasy, której główną funkcją jest oddolna kontrola władzy, wymaga pewnego zakresu ochrony mediów przed oskarżeniami o znieważenie. Po czwarte - subiektywny charakter pojęcia "znieważenia" może doprowadzić do wykorzystywania tych przepisów do represjonowania prasy za jej krytycyzm wobec władzy.
Od spójnika do paragrafu
W nowym kodeksie w odniesieniu do przestępstwa polegającego na "znieważeniu funkcjonariusza" doszło do subtelnego, ale znaczącego rozszerzenia odpowiedzialności karnej. Zgodnie z poprzednimi regulacjami, przestępstwo z art. 236 polegało na znieważeniu funkcjonariusza publicznego albo osoby do pomocy mu przybranej "podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych". W nowym kodeksie karnym okoliczności analogicznego przestępstwa określone są jako "podczas lub w związku z pełnieniem obowiązków służbowych" (art. 226 par. 1). Zmiana spójnika "i" na "lub" oznacza, że można obecnie skazać kogoś za znieważenie funkcjonariusza, chociaż nie miało to żadnego związku z obowiązkami służbowymi tego ostatniego. Wystarczy sama zbieżność czasowa.
Potencjalnie jest to bardzo poważne ograniczenie wolności słowa, na dodatek nie tłumaczące się żadnymi względami funkcjonalnymi, polegającymi na konieczności ochrony sprawnego funkcjonowania organów państwowych (a dodajmy, że przepis ten zawarty jest w rozdziale XXIX, którego tytuł brzmi: "Przestępstwa przeciwko działalności instytucji państwowych oraz samorządu terytorialnego"). Podkreślić należy, że karalność przestępstwa, polegającego na znieważeniu najwyższych organów państwowych, w tym głowy państwa, jest anomalią na tle współczesnych demokratycznych systemów prawnych.
Można zapytać, jaką władzę chroni art. 135 par. 3, mówiący o "konstytucyjnym organie RP"? Istnieje niebezpieczeństwo, że chodzi o każdą władzę wymienioną w konstytucji. Zatem nie tylko Senat, Sejm, rząd, trybunały, ale też rzecznika praw obywatelskich, Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, a nawet marszałków izb parlamentarnych i sądy wszystkich instancji, z rejonowymi włącznie. Zatem gazetowy rysunek Mleczki czy Czeczota, na którym szary obywatel pokazuje pani Grześkowiak lub panu Płażyńskiemu "gest Kozakiewicza", stanie się przestępstwem ściganym z całą powagą z oskarżenia publicznego.
Trzeba powiedzieć wyraźnie, iż funkcjonariusze i dostojnicy państwowi mają do dyspozycji - tak samo jak zwykły obywatel - drogę postępowania cywilnego, na której mogą dochodzić swoich krzywd. Ku przestrodze warto jednak dodać, że w państwach demokratycznych politycy budują swój autorytet działalnością publiczną, a nie - nawet kończącym się zwycięstwem - ciąganiem się po sądach. Sytuacja, w której dygnitarze państwowi stanowią kastę uprzywilejowaną wobec prawa, koliduje nie tylko z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale przede wszystkim ze zdrowym rozsądkiem. W imię tych właśnie racji należy bezzwłocznie zaprzestać ścigania karnego Andrzeja Leppera bez względu na to, co wygaduje on podczas kolejnych, organizowanych przez siebie blokad.
Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.