Z polityką jest jak z seksem - nie zawsze da się wytłumaczyć, dlaczego ktoś się podoba, a ktoś nie. Dlaczego powodzenie mogą mieć kurduple i abnegaci, tłuściochy i jąkały, a przystojniacy jak z reklamy pasty do zębów będą się podobać jedynie teściowej. Czy sprawia to jakaś szczególna chemia, jakieś polityczne feromony przedostające się przez ekran i głośnik? Tym bardziej że trudno znaleźć jakąś regułę.
Czy oznacza to, że kandydat na polityka, zanim ruszy podbijać kraj i świat, powinien wzorem poborowego stanąć przed komisją charyzmatologów i w wypadku oceny niedostatecznej zająć się czymś innym? Po pierwsze, znajdźcie polityka, który uzna ocenę takiej komisji; po drugie, każdy powinien mieć jakąś szansę.
Żeby było jasne: adresatem niniejszych wywodów są oczywiście kandydaci na prezydenta Trzeciej Najjaśniejszej - pozornie (z wyjątkiem jednego pewniaka) bez szans. Lechu ma swoje najlepsze lata za sobą, Lepper - podobno przed sobą, a Korwin-Mikke nawet nie udaje, że chce wygrać. A Krzaklewski? Wielu uważa go za kandydata przegranego z góry, pozbawionego charyzmy, za ładnego, zbyt wyuczonego. Nie wiem natomiast, czy ktoś zwrócił uwagę na jego podobieństwo z urzędującą głową - naturalnie nie fizyczne. Ostatnio pasłem oczy, oglądając, jak Aleksander wszystkich Polaków odwiedzał przodujące gospodarstwo rolne i w kitlu dojarki wyglądał jak "skrócony towarzysz Gierek wśród pogłowia" (czwarty z lewej).
Poza tym obaj są dość podobni - mało charakterystyczni (robiąc szopki, zawsze miałem trudności z ich parodiowaniem), niecharyzmatyczni, pozbawieni daru dowcipnych powiedzonek czy słownych lapsusów. Oznacza to jednak, że jak na dobrym manekinie na każdym z nich da się upiąć wszystko, a końcowy sukces może być zbiorową zasługą krojczych, scenografów, tekściarzy. Istnieje za to pewna drobna różnica (nie wiem, czy działająca na plus, czy na minus któregokolwiek z tych panów): głosując na Mariana, elektorat głosuje na Mariana; głosując na Aleksandra, przy okazji jeszcze na Millera.
Czy oznacza to, że kandydat na polityka, zanim ruszy podbijać kraj i świat, powinien wzorem poborowego stanąć przed komisją charyzmatologów i w wypadku oceny niedostatecznej zająć się czymś innym? Po pierwsze, znajdźcie polityka, który uzna ocenę takiej komisji; po drugie, każdy powinien mieć jakąś szansę.
Żeby było jasne: adresatem niniejszych wywodów są oczywiście kandydaci na prezydenta Trzeciej Najjaśniejszej - pozornie (z wyjątkiem jednego pewniaka) bez szans. Lechu ma swoje najlepsze lata za sobą, Lepper - podobno przed sobą, a Korwin-Mikke nawet nie udaje, że chce wygrać. A Krzaklewski? Wielu uważa go za kandydata przegranego z góry, pozbawionego charyzmy, za ładnego, zbyt wyuczonego. Nie wiem natomiast, czy ktoś zwrócił uwagę na jego podobieństwo z urzędującą głową - naturalnie nie fizyczne. Ostatnio pasłem oczy, oglądając, jak Aleksander wszystkich Polaków odwiedzał przodujące gospodarstwo rolne i w kitlu dojarki wyglądał jak "skrócony towarzysz Gierek wśród pogłowia" (czwarty z lewej).
Poza tym obaj są dość podobni - mało charakterystyczni (robiąc szopki, zawsze miałem trudności z ich parodiowaniem), niecharyzmatyczni, pozbawieni daru dowcipnych powiedzonek czy słownych lapsusów. Oznacza to jednak, że jak na dobrym manekinie na każdym z nich da się upiąć wszystko, a końcowy sukces może być zbiorową zasługą krojczych, scenografów, tekściarzy. Istnieje za to pewna drobna różnica (nie wiem, czy działająca na plus, czy na minus któregokolwiek z tych panów): głosując na Mariana, elektorat głosuje na Mariana; głosując na Aleksandra, przy okazji jeszcze na Millera.
Więcej możesz przeczytać w 19/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.