Każdy z dziesięciu tysięcy kosmicznych turystów gotowy jest wydać milion dolarów, by znaleźć się na orbicie
Kilka prywatnych firm wystąpiło w Stanach Zjednoczonych z ofertą
"Kosmos dla każdego". Tydzień nieziemskich przygód zaczynałby się treningiem, w którym przed startem musieliby wziąć udział amatorzy astronauci. Uczestnicy ekspedycji docieraliby na wysokość 100 km nad Ziemią. Czasopismo Amerykańskiego Towarzystwa Astronautycznego "Space Times" informuje, że firmy, którym przewodzi Space Adventures Inc., już przyjmują rezerwacje na wyprawy.
Start na orbitę, lot w warunkach nieważkości, oglądanie naszej planety z kosmosu, powrót do atmosfery i lądowanie na Ziemi - to wszystko czeka podróżników. Opracowano już odpowiednie technologie niezbędne w tego typu wyprawach. Firma Space Adventures z Arlington przyjęła 130 wpłat na dwugodzi-nne wycieczki po 98 tys. USD, które mają być zrealizowane do roku 2005. Plany są porywające. Główna przeszkoda to wysoki koszt wynoszenia obiektu na orbitę. W lutym w Waszyngtonie odbyło się seminarium, w którym uczestniczyli przedstawiciele NASA, Earth Satellite Corporation, Jet Propulsion Laboratory, Goddard Space Flight Center i kilku innych rządowych agencji i firm kosmicznych. Prof. Yoji Kondo z Centrum Lotów Kosmicznych, przewodzący temu zgromadzeniu, zaznaczył na samym początku: "Wyniesienie kilograma ładunku na orbitę kosztuje 10-30 tys. USD. To ogromna kwota. Jeśli przynajmniej stokrotnie nie zostanie obniżona, nie możemy marzyć o tym, by przestrzeń pozaziemska była powszechnie dostępna". Środki na nowe technologie przekazują agencje rządowe i prywatny biznes. Według prof. Kondo, już w roku 1998 nakłady sektora prywatnego na ten cel były wyższe niż z budżetu federalnego. Komentator tygodnika "Time" stwierdza dosadnie: "Amerykańska Agencja Kosmiczna ma wiele pieniędzy, ale nie ma interesu w tym, by kosmos udostępnić zwykłym ludziom. Zwykli faceci prześcigają się więc w tym, by wykonać to, czego nie potrafiły zrobić agendy rządowe, czyli zaprojektować niedrogi i bezpieczny system wysyłania statków".
Amerykańska flota kosmiczna składa się z rakiet jednorazowego użytku - wyjątkiem są promy space shuttle. "Oznacza to, że Stany Zjednoczone za miliardy dolarów budują rakietę i używają jej tylko raz. Bezpowrotnie traci się ogromne środki, jakie potrzebne są do każdego następnego startu" - z goryczą stwierdza na łamach "Space Times" Buzz Aldrin, pilot statku Apollo 11, który w 1969 r. wylądował na Księżycu.
W latach 80. Agencja Aero-nautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA) budowała wielkie, masywne i drogie rakiety i wahadłowce, ironicznie zwane przez krytyków battleship galakticas (krążownikami galaktyk). W ciągu dziesięciu lat wysłała tylko dwie międzyplanetarne sondy badawcze. Siedemnaście lat upłynęło między dwiema misjami na Marsa. Agencji zarzucano brak pomysłów, niechęć do podejmowania ryzyka, trwonienie gigantycznych pieniędzy. Gdy rząd usunął jej szefa, a Kongres zmniejszył budżet NASA o jedną trzecią, nowy administrator agencji Daniel Goldnin stara się zmusić dryfującą biurokratyczną machinę do przyjęcia nowej polityki pod hasłem "szybciej, taniej, lepiej". Dzięki tym naciskom w ciągu ostatnich lat NASA wysłała dziesięć misji badawczych. Nie zmienił się jednak system transportowania statków. Rakiety wynoszące sondy przez sferę przyciągania ziemskiego są bezpowrotnie tracone. Jedynie wahadłowce space shuttle są wynoszone przez rakiety, które później opadają na spadochronach do oceanu. Ale ich odzyskiwanie i przygotowanie do użytku jest również kosztowne. W ciągu roku space shuttle startuje tylko osiem razy. Może zabrać ok. 27 ton ładunku, ale każdy start kosztuje miliard dolarów. Wysłanie w przestrzeń kilograma ładunku kosztuje trzykrotnie więcej niż kilogram złota. W związku z tym, że amerykański program wiąże się z tak ogromnymi kosztami, Europejskiej Agencji Kosmicznej udało się opanować dwie trzecie rynku usług polegających na umieszczaniu różnego rodzaju obiektów na orbicie okołoziemskiej. Amerykańscy naukowcy i inżynierowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że program powszechnego dostępu do przestrzeni kosmicznej uda się zrealizować tylko wtedy, gdy obecny system lotów zostanie zastąpiony wykorzystującym rakiety wielokrotnego użytku. Na seminarium w Waszyngtonie reprezentanci prywatnych korporacji konkretnie i z entuzjazmem mówili o swoich najbliższych planach.
Firma Universal Spacelines zapowiedziała rewolucję zarówno w technice prowadzenia eksperymentów pozaziemskich, jak i projektowania statków i rakiet wynoszących je na orbity. - Będziemy tak konstruować satelity, by mogły bardzo długo pozostawać na orbicie, rutynowo kontrolowane, unowocześniane i reperowane - mówił przedstawiciel tej firmy. Koncern Lockheed Martin podpisał kontrakt z NASA na skonstruowanie taniej i sprawnej rakiety. Wykorzystywane dziś promy kosmiczne ma zastąpić wehikuł wielokrotnego użytku X-33 VentureStar zbudowany z nowoczesnych wytrzymałych i lekkich materiałów. Pod koniec tego roku jego prototyp ma wykonać kilkanaście lotów próbnych. X-33 startuje i ląduje na zwykłym lotnisku. Nie potrzebuje rakiety nośnej. Ocenia się, że będzie startować trzydzieści razy w roku.
Wkrótce pojawi się hipersoniczny samolot kosmiczny, który startuje i ląduje jak samolot, ale poza atmosferą porusza się jak rakieta. Tlen z atmosfery zasysa jak odrzutowiec. Docierając do jej górnych warstw, gdzie gęstość powietrza maleje, wyłącza silniki odrzutowe, a włącza rakietowe i wystrzeliwuje do góry, przyśpieszając do prędkości ok. 28 tys. km/h. Z kolei firma Kistler Aerospace z Kirkland (Waszyngton) skonstruowała wehikuł kosmiczny wysokości ok. 10 pięter. Startuje on pionowo, po czym dwie jego części oddzielają się od siebie. Pierwsza (rakieta napędowa) wraca na miejsce startu, druga dostarcza ładunek na orbitę okołoziemską i powraca, lądując za pomocą spadochronu.
Koncern Kelly Space and Technology opracował praktyczny sposób startu, w którym boeing 747 będzie transportować na wysokość 7 km pilotowany statek. Następnie samolot oddzieli się od części kosmicznej i powróci na Ziemię. Przewiduje się również, że do użytku zostaną wprowadzone taksówki kosmiczne, pojazdy dowożące ludzi do satelitów i statków załogowych, wynoszone przez wehikuły wielokrotnego użytku.
Space Corporation zapowiada doświadczalne loty statku składającego się z dwóch części - rakieta napędowa wraca na Ziemię 60 minut po starcie i natychmiast może wynosić kolejne ładunki lub załogę na orbitę. Tego typu system pozwoli również szybko transportować ładunki z jednego portu kosmicznego na Ziemi do drugiego. W niedalekiej przyszłości z takich portów będą startować statki z turystami zdecydowanymi na kosmiczną wyprawę.
Podczas gdy wiele małych i wielkich firm prywatnych inwestuje w transport kosmiczny, przedstawiciele NASA wskazują, że istnieją pewne granice w obniżaniu kosztów wynoszenia ludzi bądź ładunków na orbitę. John Mankins z tej agencji uważa, że start promu następnej generacji, budowanego w ramach programu Deep Space Shuttle, nie będzie tańszy niż 4-5 mld USD. Infrastruktura naziemna, porty kosmiczne, zapewnienie bezpieczeństwa lotów pochłoną setki miliardów dolarów. Prof. Freeman Dyson, pionier badań kosmicznych, astrofizyk z Princeton University, odpowiedział na te wątpliwości, przedstawiając na seminarium nowe rodzaje napędu dla statków kosmicznych, eksperymentalnie stosowane przez fizyków, na przykład w Livermore National Laboratory. Jednym z nich jest light gaz can, czyli puszka z lekkim gazem. Rakiecie siłę nośną zapewnia mieszanina gazów palnych wybuchających poza obiektem. Wykorzystując ten system, ludzi i ładunki można by wynosić na orbitę nawet co kilka minut. Byłby on setki razy tańszy od metod obecnie stosowanych. - Jeśli zaś chodzi o gwarancję absolutnego bezpieczeństwa lotów, pamiętajmy, że uczestnicy większości wypraw odkrywczych na Ziemi ponosili ryzyko - przypomina prof. Dyson. - Również eksperymentalne misje bezzałogowe nie zawsze mogą być udane. Sądzę nawet, że programów takich ekspedycji nie można opracować, za wszelką cenę chroniąc je przed ewentualnym niepowodzeniem. Znaczyłoby to, że nie są dość śmiałe. Wprawdzie Ziemia jest kolebką ludzkości, ale ludzkość nie może na zawsze pozostać w kolebce.
"Kosmos dla każdego". Tydzień nieziemskich przygód zaczynałby się treningiem, w którym przed startem musieliby wziąć udział amatorzy astronauci. Uczestnicy ekspedycji docieraliby na wysokość 100 km nad Ziemią. Czasopismo Amerykańskiego Towarzystwa Astronautycznego "Space Times" informuje, że firmy, którym przewodzi Space Adventures Inc., już przyjmują rezerwacje na wyprawy.
Start na orbitę, lot w warunkach nieważkości, oglądanie naszej planety z kosmosu, powrót do atmosfery i lądowanie na Ziemi - to wszystko czeka podróżników. Opracowano już odpowiednie technologie niezbędne w tego typu wyprawach. Firma Space Adventures z Arlington przyjęła 130 wpłat na dwugodzi-nne wycieczki po 98 tys. USD, które mają być zrealizowane do roku 2005. Plany są porywające. Główna przeszkoda to wysoki koszt wynoszenia obiektu na orbitę. W lutym w Waszyngtonie odbyło się seminarium, w którym uczestniczyli przedstawiciele NASA, Earth Satellite Corporation, Jet Propulsion Laboratory, Goddard Space Flight Center i kilku innych rządowych agencji i firm kosmicznych. Prof. Yoji Kondo z Centrum Lotów Kosmicznych, przewodzący temu zgromadzeniu, zaznaczył na samym początku: "Wyniesienie kilograma ładunku na orbitę kosztuje 10-30 tys. USD. To ogromna kwota. Jeśli przynajmniej stokrotnie nie zostanie obniżona, nie możemy marzyć o tym, by przestrzeń pozaziemska była powszechnie dostępna". Środki na nowe technologie przekazują agencje rządowe i prywatny biznes. Według prof. Kondo, już w roku 1998 nakłady sektora prywatnego na ten cel były wyższe niż z budżetu federalnego. Komentator tygodnika "Time" stwierdza dosadnie: "Amerykańska Agencja Kosmiczna ma wiele pieniędzy, ale nie ma interesu w tym, by kosmos udostępnić zwykłym ludziom. Zwykli faceci prześcigają się więc w tym, by wykonać to, czego nie potrafiły zrobić agendy rządowe, czyli zaprojektować niedrogi i bezpieczny system wysyłania statków".
Amerykańska flota kosmiczna składa się z rakiet jednorazowego użytku - wyjątkiem są promy space shuttle. "Oznacza to, że Stany Zjednoczone za miliardy dolarów budują rakietę i używają jej tylko raz. Bezpowrotnie traci się ogromne środki, jakie potrzebne są do każdego następnego startu" - z goryczą stwierdza na łamach "Space Times" Buzz Aldrin, pilot statku Apollo 11, który w 1969 r. wylądował na Księżycu.
W latach 80. Agencja Aero-nautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA) budowała wielkie, masywne i drogie rakiety i wahadłowce, ironicznie zwane przez krytyków battleship galakticas (krążownikami galaktyk). W ciągu dziesięciu lat wysłała tylko dwie międzyplanetarne sondy badawcze. Siedemnaście lat upłynęło między dwiema misjami na Marsa. Agencji zarzucano brak pomysłów, niechęć do podejmowania ryzyka, trwonienie gigantycznych pieniędzy. Gdy rząd usunął jej szefa, a Kongres zmniejszył budżet NASA o jedną trzecią, nowy administrator agencji Daniel Goldnin stara się zmusić dryfującą biurokratyczną machinę do przyjęcia nowej polityki pod hasłem "szybciej, taniej, lepiej". Dzięki tym naciskom w ciągu ostatnich lat NASA wysłała dziesięć misji badawczych. Nie zmienił się jednak system transportowania statków. Rakiety wynoszące sondy przez sferę przyciągania ziemskiego są bezpowrotnie tracone. Jedynie wahadłowce space shuttle są wynoszone przez rakiety, które później opadają na spadochronach do oceanu. Ale ich odzyskiwanie i przygotowanie do użytku jest również kosztowne. W ciągu roku space shuttle startuje tylko osiem razy. Może zabrać ok. 27 ton ładunku, ale każdy start kosztuje miliard dolarów. Wysłanie w przestrzeń kilograma ładunku kosztuje trzykrotnie więcej niż kilogram złota. W związku z tym, że amerykański program wiąże się z tak ogromnymi kosztami, Europejskiej Agencji Kosmicznej udało się opanować dwie trzecie rynku usług polegających na umieszczaniu różnego rodzaju obiektów na orbicie okołoziemskiej. Amerykańscy naukowcy i inżynierowie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że program powszechnego dostępu do przestrzeni kosmicznej uda się zrealizować tylko wtedy, gdy obecny system lotów zostanie zastąpiony wykorzystującym rakiety wielokrotnego użytku. Na seminarium w Waszyngtonie reprezentanci prywatnych korporacji konkretnie i z entuzjazmem mówili o swoich najbliższych planach.
Firma Universal Spacelines zapowiedziała rewolucję zarówno w technice prowadzenia eksperymentów pozaziemskich, jak i projektowania statków i rakiet wynoszących je na orbity. - Będziemy tak konstruować satelity, by mogły bardzo długo pozostawać na orbicie, rutynowo kontrolowane, unowocześniane i reperowane - mówił przedstawiciel tej firmy. Koncern Lockheed Martin podpisał kontrakt z NASA na skonstruowanie taniej i sprawnej rakiety. Wykorzystywane dziś promy kosmiczne ma zastąpić wehikuł wielokrotnego użytku X-33 VentureStar zbudowany z nowoczesnych wytrzymałych i lekkich materiałów. Pod koniec tego roku jego prototyp ma wykonać kilkanaście lotów próbnych. X-33 startuje i ląduje na zwykłym lotnisku. Nie potrzebuje rakiety nośnej. Ocenia się, że będzie startować trzydzieści razy w roku.
Wkrótce pojawi się hipersoniczny samolot kosmiczny, który startuje i ląduje jak samolot, ale poza atmosferą porusza się jak rakieta. Tlen z atmosfery zasysa jak odrzutowiec. Docierając do jej górnych warstw, gdzie gęstość powietrza maleje, wyłącza silniki odrzutowe, a włącza rakietowe i wystrzeliwuje do góry, przyśpieszając do prędkości ok. 28 tys. km/h. Z kolei firma Kistler Aerospace z Kirkland (Waszyngton) skonstruowała wehikuł kosmiczny wysokości ok. 10 pięter. Startuje on pionowo, po czym dwie jego części oddzielają się od siebie. Pierwsza (rakieta napędowa) wraca na miejsce startu, druga dostarcza ładunek na orbitę okołoziemską i powraca, lądując za pomocą spadochronu.
Koncern Kelly Space and Technology opracował praktyczny sposób startu, w którym boeing 747 będzie transportować na wysokość 7 km pilotowany statek. Następnie samolot oddzieli się od części kosmicznej i powróci na Ziemię. Przewiduje się również, że do użytku zostaną wprowadzone taksówki kosmiczne, pojazdy dowożące ludzi do satelitów i statków załogowych, wynoszone przez wehikuły wielokrotnego użytku.
Space Corporation zapowiada doświadczalne loty statku składającego się z dwóch części - rakieta napędowa wraca na Ziemię 60 minut po starcie i natychmiast może wynosić kolejne ładunki lub załogę na orbitę. Tego typu system pozwoli również szybko transportować ładunki z jednego portu kosmicznego na Ziemi do drugiego. W niedalekiej przyszłości z takich portów będą startować statki z turystami zdecydowanymi na kosmiczną wyprawę.
Podczas gdy wiele małych i wielkich firm prywatnych inwestuje w transport kosmiczny, przedstawiciele NASA wskazują, że istnieją pewne granice w obniżaniu kosztów wynoszenia ludzi bądź ładunków na orbitę. John Mankins z tej agencji uważa, że start promu następnej generacji, budowanego w ramach programu Deep Space Shuttle, nie będzie tańszy niż 4-5 mld USD. Infrastruktura naziemna, porty kosmiczne, zapewnienie bezpieczeństwa lotów pochłoną setki miliardów dolarów. Prof. Freeman Dyson, pionier badań kosmicznych, astrofizyk z Princeton University, odpowiedział na te wątpliwości, przedstawiając na seminarium nowe rodzaje napędu dla statków kosmicznych, eksperymentalnie stosowane przez fizyków, na przykład w Livermore National Laboratory. Jednym z nich jest light gaz can, czyli puszka z lekkim gazem. Rakiecie siłę nośną zapewnia mieszanina gazów palnych wybuchających poza obiektem. Wykorzystując ten system, ludzi i ładunki można by wynosić na orbitę nawet co kilka minut. Byłby on setki razy tańszy od metod obecnie stosowanych. - Jeśli zaś chodzi o gwarancję absolutnego bezpieczeństwa lotów, pamiętajmy, że uczestnicy większości wypraw odkrywczych na Ziemi ponosili ryzyko - przypomina prof. Dyson. - Również eksperymentalne misje bezzałogowe nie zawsze mogą być udane. Sądzę nawet, że programów takich ekspedycji nie można opracować, za wszelką cenę chroniąc je przed ewentualnym niepowodzeniem. Znaczyłoby to, że nie są dość śmiałe. Wprawdzie Ziemia jest kolebką ludzkości, ale ludzkość nie może na zawsze pozostać w kolebce.
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.