Pierwszy pełny sukces terapii genetycznej
Po raz pierwszy w historii w pełni udaną terapię genetyczną udało się przeprowadzić ekipie medycznej z paryskiego Szpitala Dziecięcego im. J. Neckera, kierowanej przez prof. Alaina Fischera i dr Marinę Cavazzana-Calvo. Zespół doprowadził do całkowitego wyleczenia dzieci chorych na wrodzony zespół braku odporności. Do tej pory terapie genetyczne jedynie wspierały leczenie schorzeń genetycznych. Tym razem organizm dał się naprawić.
Informacje o sukcesie podano do wiadomości publicznej pod koniec kwietnia, ale leczenie pierwszych chorych rozpoczęto ponad rok temu. Pacjentami tymi były tzw. dzieci-bańki, czyli ofiary rzadkiej choroby układu odpornościowego, w której organizm wskutek mutacji jednego z genów nie wytwarza limfocytów typu T i NK (od natural killer - naturalny zabójca), stanowiących główną siłę uderzeniową przy zwalczaniu infekcji. Fachowa nazwa tej choroby brzmi SCID-X1, co znaczy tyle, co "ostry złożony deficyt odpornościowy związany z chromosomem X". Dotyka ona wyłącznie chłopców i zdarza się średnio raz na 150 tys. urodzeń dzieci płci męskiej. Oznacza to, że we Francji rodzi się przeciętnie pięcioro "dzieci-baniek" na rok. Określenie "dzieci-bańki" bierze się stąd, że przed upływem pierwszego roku życia chorych trzeba umieszczać w czymś w rodzaju dużych, przezroczystych, całkowicie sterylnych baniek, zupełnie izolujących je od otoczenia. W przeciwnym razie SCID-X1 może spowodować śmierć, gdyż organizm niemowląt, niezdolny do zwalczania jakichkolwiek infekcji, ulega każdej chorobie albo wycieńcza się wskutek ciągłych biegunek, grzybic itp.
Sterylne banie pozwalają utrzymywać dzieci przy życiu, ale nie jest to życie wesołe. Fizyczna izolacja grozi poważnymi kłopotami psychicznymi. Weźmy pod uwagę, że rodzice mogą do dziecka wchodzić tylko w specjalnych hermetycznych skafandrach, co uniemożliwia tak ważny w rozwoju emocjonalnym bezpośredni kontakt - przytulanie się, całowanie, gładzenie itp. Życie jest uratowane, lecz i dla dzieci, i dla rodziców graniczy ono z koszmarem. Nic zatem dziwnego, że prof. Fischer powiedział, iż najważniejsze dla jego ekipy było "bezgraniczne szczęście z powodu wypuszczenia dzieci z ich baniek". Dotychczas
jedyną szansę na wyleczenie dawał przeszczep szpiku kostnego, ale - realistycznie rzecz biorąc - nie była ona duża. W czterech wypadkach na pięć nie udawało się znaleźć dawcy odpowiedniego w sensie immunologicznym.
Obecne zwycięstwo nad SCID-X1 jest wynikiem trwających od siedmiu lat badań klinicznych, prowadzonych wzorowo, krok po kroku, bez pośpiechu i triumfalizmu. Efekty tych badań wprowadzono do praktyki terapeutycznej ponad rok temu. Leczeniu poddano dwoje dzieci, które miały wówczas 8 i 11 miesięcy. Od pacjentów pobrano szpik kostny, wyizolowano komórki wytwarzające w normalnych warunkach limfocyty T i NK, zmodyfikowano je genetycznie przez wprowadzenie zdrowych genów i ponownie wstrzyknięto chorym. Trzy tygodnie później dzieci mogły opuścić swoje sterylne "banie". Od tego czasu żyją normalnie u siebie w domu, rozwijając się jak każde dziecko w ich wieku, a mają teraz 22 i 25 miesięcy. Wyniki badań ich krwi nie wykazują żadnych anomalii. Z powodzeniem przeszły też szczepienia przeciwko tężcowi, dyfterytowi i chorobie Heinego-Medina. Można powiedzieć, że przywrócono układ odpornościowy pacjentom, którzy go nie mieli. Z "baniek" wyszła już także dwójka następnych dzieci, ale ekipa paryskiego szpitala jest ostrożna - nie mówi jeszcze o pełnym sukcesie. U pierwszej dwójki od podjęcia terapii minęło dopiero pół roku, u kolejnej - dwa i pół miesiąca. Problemy stwierdza się na razie tylko u piątego chłopca poddanego terapii. Nie wiadomo, czy zakończy się sukcesem. Gdyby się nie powiodła, to samo odwrócenie proporcji w leczeniu SCID-X1 - z czterech piątych porażek na cztery piąte sukcesów - stanowiłoby przełom.
Profesor Fischer podkreślił, że "pierwszy raz terapia genetyczna była tak skuteczna, a dzieci, które wyszły z choroby, nie potrzebują żadnego leczenia równoległego". Dotychczas jedynym większym sukcesem terapii genetycznej było wyleczenie w 1990 r. pacjentki cierpiącej na deficyt odpornościowy (ADA), ale nadal musi ona przyjmować leki. Specjaliści przestrzegają jednak przed zbyt wielkim optymizmem. Na razie nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy u dzieci, które chorowały na SCID-X1, trwale zwalczono chorobę, czy też zabiegi trzeba będzie powtarzać. Teoretycznie są podstawy do nadziei na trwałość terapii. Fischer tłumaczy, że komórki "poprawione" przez wprowadzenie zdrowego genu dysponują "przewagą selekcyjną" nad komórkami chorymi i szybko się rozmnażają. Ich liczba w końcu przeważy nad komórkami z defektem. Wystarczy więc wprowadzić niewiele "poprawionych" komórek, by uzyskać pożądany rezultat. Specjaliści sądzą, że nawet jeśli sukces nie okazałby się trwały, zabieg powinien wystarczyć pacjentowi przynajmniej na dziesięć-dwadzieścia lat. Na razie jesteśmy skazani na przypatrywanie się, co zrobi "naprawiona" natura. Pacjenci ekipy ze szpitala im. Neckera będą podlegali nadzorowi medycznemu przez całe życie.
Komentator dziennika "Libération" napisał, że "w tej chwili możemy powiedzieć tylko to, że poczyniono mały krok ku wielkim rzeczom". Jest to chyba bardzo trafne określenie sytuacji. Zawiera się w nim też postulat większej cierpliwości i "odromantycznienia" relacji między naukowcami a szeroką publicznością, politykami i przemysłem (w tym wypadku farmaceutycznym). Nauka potrzebuje czasu i żmudnej pracy. Kto nie rozumie, że na postęp w nauce składają się także liczne, codzienne porażki, ten może go zahamować.
Tymczasem w ojczyźnie terapii genetycznej - Stanach Zjednoczonych - zbiera ona ostatnio cięgi właśnie za bieżące porażki. Nie dość, że na razie żaden z 350 programów badawczych dopuszczonych przez władze federalne nie doprowadził do opracowania metody, która nadawałaby się do zastosowania w praktyce, to jeszcze wizerunek nauki dużo stracił w ubiegłym roku wskutek zgonu 18-letniego Jessiego Gelsingera, uczestnika programu prób klinicznych terapii genetycznej na Uniwersytecie Pensylwanii. Nacisk firm biotechnologicznych i farmaceutycznych, które często finansują badania, skłania niekiedy do pośpiechu, co przyczynia się do niepowodzeń. A to wywołuje jeszcze większe naciski - i koło się zamyka. Warto tu zauważyć, że program realizowany w państwowym Szpitalu Dziecięcym im. Neckera finansowany jest przez wyspecjalizowane stowarzyszenie społeczne i państwowy instytut badawczy INSERM, co pewnie dało ekipie walczącej z SCID-X1 nieco więcej oddechu.
Znany francuski genetyk Axel Kahn podkreśla, że terapia genetyczna będzie wybiórczo stosowana w niektórych typach chorób. Obecnie można wskazać trzy takie typy. Po pierwsze, choroby, "które mogą być leczone przez podanie proteiny podlegającej dyfuzji we krwi (na przykład insuliny w cukrzycy)". W takich wypadkach można sobie wyobrazić wprowadzenie do organizmu "poprawionych" komórek lub genów. Podejmą one funkcję wytwarzania "dobrej" proteiny, której brakuje lub która jest wadliwie ukształtowana. Po drugie, choroby, w których - jak w SCID-X1 - "wystarczy wstrzyknąć niewielką liczbę poprawionych komórek, by naprawić cały system". Po trzecie, choroby spowodowane wadą genetyczną, dającą się precyzyjnie określić, kiedy do uszkodzonych komórek można wprowadzić "fragment molekularny sporządzony na miarę", który "przyklei się dokładnie w miejscu wymagającym naprawy".
Genetyk Olivier Danos, dyrektor naukowy laboratorium Genethon, dodaje, iż trzeba być ostrożnym i nie mówić, że uda nam się wszystko wyleczyć. Jeśli na przykład chodzi o leczenie raka, to - według Danosa - prawdopodobnie w ciągu najbliższych pięciu lat terapia genowa wzmocni zestaw istniejących metod, ale nie zastąpi z dnia na dzień tradycyjnej terapii; będzie kolejnym "narzędziem w skrzynce majsterkowicza". Na wypuszczenie następnych pacjentów z "baniek" trzeba więc będzie poczekać, lecz - nawet przy wszelkich zastrzeżeniach - perspektywa dech zapiera.
Informacje o sukcesie podano do wiadomości publicznej pod koniec kwietnia, ale leczenie pierwszych chorych rozpoczęto ponad rok temu. Pacjentami tymi były tzw. dzieci-bańki, czyli ofiary rzadkiej choroby układu odpornościowego, w której organizm wskutek mutacji jednego z genów nie wytwarza limfocytów typu T i NK (od natural killer - naturalny zabójca), stanowiących główną siłę uderzeniową przy zwalczaniu infekcji. Fachowa nazwa tej choroby brzmi SCID-X1, co znaczy tyle, co "ostry złożony deficyt odpornościowy związany z chromosomem X". Dotyka ona wyłącznie chłopców i zdarza się średnio raz na 150 tys. urodzeń dzieci płci męskiej. Oznacza to, że we Francji rodzi się przeciętnie pięcioro "dzieci-baniek" na rok. Określenie "dzieci-bańki" bierze się stąd, że przed upływem pierwszego roku życia chorych trzeba umieszczać w czymś w rodzaju dużych, przezroczystych, całkowicie sterylnych baniek, zupełnie izolujących je od otoczenia. W przeciwnym razie SCID-X1 może spowodować śmierć, gdyż organizm niemowląt, niezdolny do zwalczania jakichkolwiek infekcji, ulega każdej chorobie albo wycieńcza się wskutek ciągłych biegunek, grzybic itp.
Sterylne banie pozwalają utrzymywać dzieci przy życiu, ale nie jest to życie wesołe. Fizyczna izolacja grozi poważnymi kłopotami psychicznymi. Weźmy pod uwagę, że rodzice mogą do dziecka wchodzić tylko w specjalnych hermetycznych skafandrach, co uniemożliwia tak ważny w rozwoju emocjonalnym bezpośredni kontakt - przytulanie się, całowanie, gładzenie itp. Życie jest uratowane, lecz i dla dzieci, i dla rodziców graniczy ono z koszmarem. Nic zatem dziwnego, że prof. Fischer powiedział, iż najważniejsze dla jego ekipy było "bezgraniczne szczęście z powodu wypuszczenia dzieci z ich baniek". Dotychczas
jedyną szansę na wyleczenie dawał przeszczep szpiku kostnego, ale - realistycznie rzecz biorąc - nie była ona duża. W czterech wypadkach na pięć nie udawało się znaleźć dawcy odpowiedniego w sensie immunologicznym.
Obecne zwycięstwo nad SCID-X1 jest wynikiem trwających od siedmiu lat badań klinicznych, prowadzonych wzorowo, krok po kroku, bez pośpiechu i triumfalizmu. Efekty tych badań wprowadzono do praktyki terapeutycznej ponad rok temu. Leczeniu poddano dwoje dzieci, które miały wówczas 8 i 11 miesięcy. Od pacjentów pobrano szpik kostny, wyizolowano komórki wytwarzające w normalnych warunkach limfocyty T i NK, zmodyfikowano je genetycznie przez wprowadzenie zdrowych genów i ponownie wstrzyknięto chorym. Trzy tygodnie później dzieci mogły opuścić swoje sterylne "banie". Od tego czasu żyją normalnie u siebie w domu, rozwijając się jak każde dziecko w ich wieku, a mają teraz 22 i 25 miesięcy. Wyniki badań ich krwi nie wykazują żadnych anomalii. Z powodzeniem przeszły też szczepienia przeciwko tężcowi, dyfterytowi i chorobie Heinego-Medina. Można powiedzieć, że przywrócono układ odpornościowy pacjentom, którzy go nie mieli. Z "baniek" wyszła już także dwójka następnych dzieci, ale ekipa paryskiego szpitala jest ostrożna - nie mówi jeszcze o pełnym sukcesie. U pierwszej dwójki od podjęcia terapii minęło dopiero pół roku, u kolejnej - dwa i pół miesiąca. Problemy stwierdza się na razie tylko u piątego chłopca poddanego terapii. Nie wiadomo, czy zakończy się sukcesem. Gdyby się nie powiodła, to samo odwrócenie proporcji w leczeniu SCID-X1 - z czterech piątych porażek na cztery piąte sukcesów - stanowiłoby przełom.
Profesor Fischer podkreślił, że "pierwszy raz terapia genetyczna była tak skuteczna, a dzieci, które wyszły z choroby, nie potrzebują żadnego leczenia równoległego". Dotychczas jedynym większym sukcesem terapii genetycznej było wyleczenie w 1990 r. pacjentki cierpiącej na deficyt odpornościowy (ADA), ale nadal musi ona przyjmować leki. Specjaliści przestrzegają jednak przed zbyt wielkim optymizmem. Na razie nikt nie jest w stanie powiedzieć, czy u dzieci, które chorowały na SCID-X1, trwale zwalczono chorobę, czy też zabiegi trzeba będzie powtarzać. Teoretycznie są podstawy do nadziei na trwałość terapii. Fischer tłumaczy, że komórki "poprawione" przez wprowadzenie zdrowego genu dysponują "przewagą selekcyjną" nad komórkami chorymi i szybko się rozmnażają. Ich liczba w końcu przeważy nad komórkami z defektem. Wystarczy więc wprowadzić niewiele "poprawionych" komórek, by uzyskać pożądany rezultat. Specjaliści sądzą, że nawet jeśli sukces nie okazałby się trwały, zabieg powinien wystarczyć pacjentowi przynajmniej na dziesięć-dwadzieścia lat. Na razie jesteśmy skazani na przypatrywanie się, co zrobi "naprawiona" natura. Pacjenci ekipy ze szpitala im. Neckera będą podlegali nadzorowi medycznemu przez całe życie.
Komentator dziennika "Libération" napisał, że "w tej chwili możemy powiedzieć tylko to, że poczyniono mały krok ku wielkim rzeczom". Jest to chyba bardzo trafne określenie sytuacji. Zawiera się w nim też postulat większej cierpliwości i "odromantycznienia" relacji między naukowcami a szeroką publicznością, politykami i przemysłem (w tym wypadku farmaceutycznym). Nauka potrzebuje czasu i żmudnej pracy. Kto nie rozumie, że na postęp w nauce składają się także liczne, codzienne porażki, ten może go zahamować.
Tymczasem w ojczyźnie terapii genetycznej - Stanach Zjednoczonych - zbiera ona ostatnio cięgi właśnie za bieżące porażki. Nie dość, że na razie żaden z 350 programów badawczych dopuszczonych przez władze federalne nie doprowadził do opracowania metody, która nadawałaby się do zastosowania w praktyce, to jeszcze wizerunek nauki dużo stracił w ubiegłym roku wskutek zgonu 18-letniego Jessiego Gelsingera, uczestnika programu prób klinicznych terapii genetycznej na Uniwersytecie Pensylwanii. Nacisk firm biotechnologicznych i farmaceutycznych, które często finansują badania, skłania niekiedy do pośpiechu, co przyczynia się do niepowodzeń. A to wywołuje jeszcze większe naciski - i koło się zamyka. Warto tu zauważyć, że program realizowany w państwowym Szpitalu Dziecięcym im. Neckera finansowany jest przez wyspecjalizowane stowarzyszenie społeczne i państwowy instytut badawczy INSERM, co pewnie dało ekipie walczącej z SCID-X1 nieco więcej oddechu.
Znany francuski genetyk Axel Kahn podkreśla, że terapia genetyczna będzie wybiórczo stosowana w niektórych typach chorób. Obecnie można wskazać trzy takie typy. Po pierwsze, choroby, "które mogą być leczone przez podanie proteiny podlegającej dyfuzji we krwi (na przykład insuliny w cukrzycy)". W takich wypadkach można sobie wyobrazić wprowadzenie do organizmu "poprawionych" komórek lub genów. Podejmą one funkcję wytwarzania "dobrej" proteiny, której brakuje lub która jest wadliwie ukształtowana. Po drugie, choroby, w których - jak w SCID-X1 - "wystarczy wstrzyknąć niewielką liczbę poprawionych komórek, by naprawić cały system". Po trzecie, choroby spowodowane wadą genetyczną, dającą się precyzyjnie określić, kiedy do uszkodzonych komórek można wprowadzić "fragment molekularny sporządzony na miarę", który "przyklei się dokładnie w miejscu wymagającym naprawy".
Genetyk Olivier Danos, dyrektor naukowy laboratorium Genethon, dodaje, iż trzeba być ostrożnym i nie mówić, że uda nam się wszystko wyleczyć. Jeśli na przykład chodzi o leczenie raka, to - według Danosa - prawdopodobnie w ciągu najbliższych pięciu lat terapia genowa wzmocni zestaw istniejących metod, ale nie zastąpi z dnia na dzień tradycyjnej terapii; będzie kolejnym "narzędziem w skrzynce majsterkowicza". Na wypuszczenie następnych pacjentów z "baniek" trzeba więc będzie poczekać, lecz - nawet przy wszelkich zastrzeżeniach - perspektywa dech zapiera.
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.