Henryk Sienkiewicz i Aleksander Ford stworzyli czarną legendę Krzyżaków
Producenci nowej filmowej wersji "Krzyżaków" zapowiadają nakręcenie pogodnego obrazu utrzymanego w konwencji płaszcza i szpady. Deklarują, że nie zamierzają prowadzić dyskusji ani z sienkiewiczowskim oryginałem, ani z filmową wersją Aleksandra Forda. Oba dzieła są jednak zbyt mocno osadzone w polskiej świadomości kulturowej, by mogło im się to udać.
Powieść została przez Sienkiewicza pomyślana jako fabularyzowany pamflet antygermański - odpowiedź na antypolskie szykany Prus w Wielkopolsce. W wyniku tego pisarz uformował w umysłach kilku pokoleń negatywny i uproszczony obraz zarówno zakonu, jak i konfliktu polsko-krzyżackiego.
W obszernych wtrętach historyczno-publicystycznych, które spowalniają zresztą akcję powieści, Sienkiewicz przedstawił Krzyżaków jako organizację kościelno-militarną w fazie schyłkowej. Chrystianizacja Litwy i Żmudzi już się dokonała i rycerstwo zakonne koncentruje się wyłącznie na organizowaniu grabieży i podbojów. Zakonnicy w przyłbicach są więc w powieści cyniczną i zdemoralizowaną, a przede wszystkim obłudną organizacją przestępczą. Dopiero prace historyków współczesnych, z prof. Gerardem Labudą na czele, zrównoważyły ten obraz przypomnieniem cywilizacyjnej misji Krzyżaków na Warmii i Mazurach, owocującej budową systemu dróg, mostów, zamków obronnych czy organizacją poboru podatków.
Tymczasem Sienkiewicz stawia spór na płaszczyźnie moralnej i uczuciowej. Po stronie polskiej gromadzi typy sympatyczne i rubaszne: posągowego wielmożę Juranda, przejmującego rolę Zagłoby Maćka, narwanego, ale jak najbardziej szlachetnego Zbyszka z Bogdańca. Mamy też całą czeredę figur drugoplanowych: Sanderusa, handlarza fałszywymi relikwiami, poczciwego pachołka Hlawę i wesołkowatego Zycha ze Zgorzelic. Obóz przeciwny niemal bez wyjątku zaludniają postacie haniebne, na czele z ponurym rycerzem Zygfrydem de Loe-we, który w finale popełnia samobójstwo. Okrucieństwo, z jakim potraktowano Juranda, nosi wszelkie cechy sadyzmu, a zaprzedanie się złu pozwala nawet pomówić Krzyżaków o hołdowanie satanizmowi. Finałowa bitwa pod Grunwaldem, napisana z homeryckim oddechem, ma w powieści wydźwięk sądu ostatecznego. Zakonnicy zostali pokonani i wycięci, ponieważ - jak powinien się domyślać czytelnik - wcześniej okazali się bankrutami moralnymi.
Sienkiewicz sprzeniewierzył się Długoszowi, z którego kroniki obficie korzystał. Królewski historyk pamiętał bowiem, że strona polska zachowała się niezbyt rycersko, każąc stać przeciwnikom zakutym w blachy na grunwaldzkim polu kilka godzin w lipcowym upale, podczas gdy wojowie Korony i Litwy czekali na bitwę w leśnym cieniu. Epizod z przysłaniem dwóch mieczy miał w związku z tym inny wydźwięk: był ze strony Krzyżaków przypomnieniem, że obie strony powinny obowiązywać rycerskie zasady, a nie przejawem bezmyślnej buty.
Przeprowadzenie tej antygermańskiej tezy poważnie zaszkodziło fabule książki. Zbyszko i Danuśka poznają się zbyt wcześnie, wziąwszy pod uwagę, że do bitwy grunwaldzkiej, która od początku miała być zwieńczeniem dzieła, jest jeszcze co najmniej dziesięć lat. Danuśka jest poza tym dopiero dwunastoletnim podlotkiem, co uniemożliwia zawiązanie trwałego uczucia między amantami. Występuje przy tym raczej w parze fabularnej z ojcem (motyw porwania i zemsty) niż z ukochanym. Po śmierci jej i Juranda akcja powieści znowu zawisa w powietrzu. Zbyszko nie mógł od razu przerzucić swoich uczuć na Jagienkę, czego wzbraniała żałoba, kiedy jednak jej czas minął, nienaturalnie długo zwlekał z oświadczynami. Kolejne pięć powieściowych lat wypełnia miałka fabuła znaczona tylko narodzinami kolejnych potomków. Tu właśnie autor zamieścił sekwencje publicystyczne i dygresje historyczne - trzeba było poczekać na bitwę pod Grunwaldem.
Poza tym powieść odwołuje się do wszystkich westernowych motywów, jakie czytelnik zna z "Trylogii". Rozpoczyna się od spotkania Zbyszka i Danuśki, po czym następuje schemat miłość z przeszkodami. Tym razem jego realizacja wypadła gorzej, bo Danuśka przypomina raczej dworskiego pazia niż dziewczynę, a zdobycie krzyżackich czubów, co Zbyszko ślubował, zamiast ukoronować wątek, mija w powieści bez echa. To, że Danuśka zostanie porwana w celu zdynamizowania akcji, przewidywali ze znacznym wyprzedzeniem czytelnicy gazetowych odcinków. "Taka jest imci pana Sienkiewicza metoda scribendi, która zowie się indiańską" - ironizował krytyk Artur Górski.
Sienkiewicz pisał "Krzyżaków" z ogromnym trudem - dobiegał pięćdziesiątki, był zmęczony wieloletnią katorżniczą pracą za biurkiem i nieustannymi podróżami. Wypróbowanym obyczajem drukował powieść w odcinkach równocześnie w pięciu czasopismach ukazujących się w trzech zaborach, co stanowiło sposób na pomnożenie honorarium. Był zresztą wówczas jedynym żyjącym dostatnio z własnej twórczości pisarzem polskim - niemal codziennie odbierał listy z prośbą o zezwolenie na przekład wcześniejszych utworów. Ostatni odcinek powieści ukazał się drukiem 20 lipca 1900 r. Kilka miesięcy wcześniej, 27 kwietnia, ostatni rozdział autor odczytał, stojąc na tle "Bit-wy pod Grunwaldem" Jana Matejki, eksponowanej w Sukiennicach. "Krzyżaków" przyjęto z entuzjazmem (karierę zrobiło zapomniane imię Danuta) i w patriotycznym uniesieniu, choć nie byli już tak chętnie czytani jak bardziej klarowna i potoczysta "Trylogia". W pamięci zostają z nich przede wszystkim pojedyncze plastyczne sceny, pisane jakby z myślą o scenariuszu filmowym: śluby rycerskie Zbyszka w gospodzie Pod Lutym Turem, wyrwanie przez Danuśkę ukochanego spod katowskiego miecza słynnym: "Mój ci jest!", czy pojedynek Juranda z Krzyżakami na zamku w Szczytnie.
Ideologiczną wymowę powieści przejął, a nawet wzmocnił film Aleksandra Forda z roku 1960 (premiera odbyła się 15 lipca w Olsztynie). Scenarzysta Jerzy Stefan Stawiński tak przekomponował fabułę, że uczynił z "Krzyżaków" sagę rodzinną rzuconą na tło walk Polski z zakonem. Na plan pierwszy wysuwa się tu Jurand i jego zmaganie z krzyżackim żywiołem - wątki miłosne pozostają jedynie ozdobnikami. Nad całym obrazem dominuje piętnastominutowa sekwencja bitwy grunwaldzkiej, która właściwie odgrywa rolę filmu w filmie. Skomponowano ją aż ze 152 ujęć, co w ówczesnym kinie polskim uchodziło za niechętnie widzianą manierę amerykańską. "Krzyżacy" byli jednak tak ważną ideologicznie produkcją (mieli dawać odpór "odwetowcom z Bonn"), że Gomułka, który osobiście interesował się postępami prac na planie, poszedł na wiele ustępstw. Głównie finansowych. Znalazły się pieniądze na kolorową panoramiczną taśmę filmową i to nie enerdowską agfę, lecz na eastmana. Nie wywoływano jej zresztą nawet w Polsce, lecz transportowano po każdym dniu zdjęciowym samolotem do Paryża w celu poddania jej obróbce w profesjonalnych laboratoriach. Na potrzeby filmu zakupiono też pierwsze w kraju panoramiczne obiektywy.
O skali przedsięwzięcia świadczy i to, że na planie nakręcono aż 40 tys. metrów roboczych taśmy, z czego w ostatecznym montażu wykorzystano tylko pięć tysięcy.
Realizacja przebiegała w tempie jak na owe czasy ekspresowym - chodziło o to, by zdążyć z premierą na 550. rocznicę bitwy. Zmobilizowano całe środowisko filmowe i większość mocy produkcyjnych polskiego kina. Na ekranie pokazało się ponad stu aktorów zawodowych. Zaangażowano sztaby ekspertów, którzy przystosowywali wizję Sienkiewicza do współczesnego stanu wiedzy historycznej. Szczególne zadanie do spełnienia dostali scenarzyści, ponieważ operator Mieczysław Jahoda postanowił nakręcić cały film w tonacji kolorystycznej właściwej obrazom i architekturze gotyku. Kiedy zdarzała się awaria sprzętu, bezceremonialnie ściągano go z innych planów, a gdy zaszła konieczność usunięcia z pleneru słupa wysokiego napięcia, Elbląg przez pół dnia pozbawiony był prądu.
Krytyka przyjęła film bez entuzjazmu - od początku było wiadomo, że powstaje historyczna "kobyła" o zadaniach agitacyjnych. Inteligencja zapatrzona była wówczas w bez porównania bardziej płodną myślowo analizę historii, jaką przeprowadzała polska szkoła filmowa. Rok wcześniej na ekrany wszedł "Popiół i diament" i rozpędu nabierała dyskusja prasowa między apologetami narodowej historii i "szydercami". Andrzej Wajda wyraził się nawet, że takie obrazy jak "Krzyżacy" spowodowały, że na marne poszło kilka lat pracy jego i kilku innych bliskich mu filmowców. Nie miało to oczywiście większego wpływu na frekwencję, gdyż "Krzyżacy" zaspokajali istniejące od wojny zapotrzebowanie na polski film przygodowy. Tylko w czterech pierwszych miesiącach wyświetlania obejrzało ich (w ówczesnej skromnej sieci kin) aż pięć milionów widzów. Najprawdopodobniej do dziś żadne polskie dzieło filmowe nie pobiło ich rekordu oglądalności.
Powieść została przez Sienkiewicza pomyślana jako fabularyzowany pamflet antygermański - odpowiedź na antypolskie szykany Prus w Wielkopolsce. W wyniku tego pisarz uformował w umysłach kilku pokoleń negatywny i uproszczony obraz zarówno zakonu, jak i konfliktu polsko-krzyżackiego.
W obszernych wtrętach historyczno-publicystycznych, które spowalniają zresztą akcję powieści, Sienkiewicz przedstawił Krzyżaków jako organizację kościelno-militarną w fazie schyłkowej. Chrystianizacja Litwy i Żmudzi już się dokonała i rycerstwo zakonne koncentruje się wyłącznie na organizowaniu grabieży i podbojów. Zakonnicy w przyłbicach są więc w powieści cyniczną i zdemoralizowaną, a przede wszystkim obłudną organizacją przestępczą. Dopiero prace historyków współczesnych, z prof. Gerardem Labudą na czele, zrównoważyły ten obraz przypomnieniem cywilizacyjnej misji Krzyżaków na Warmii i Mazurach, owocującej budową systemu dróg, mostów, zamków obronnych czy organizacją poboru podatków.
Tymczasem Sienkiewicz stawia spór na płaszczyźnie moralnej i uczuciowej. Po stronie polskiej gromadzi typy sympatyczne i rubaszne: posągowego wielmożę Juranda, przejmującego rolę Zagłoby Maćka, narwanego, ale jak najbardziej szlachetnego Zbyszka z Bogdańca. Mamy też całą czeredę figur drugoplanowych: Sanderusa, handlarza fałszywymi relikwiami, poczciwego pachołka Hlawę i wesołkowatego Zycha ze Zgorzelic. Obóz przeciwny niemal bez wyjątku zaludniają postacie haniebne, na czele z ponurym rycerzem Zygfrydem de Loe-we, który w finale popełnia samobójstwo. Okrucieństwo, z jakim potraktowano Juranda, nosi wszelkie cechy sadyzmu, a zaprzedanie się złu pozwala nawet pomówić Krzyżaków o hołdowanie satanizmowi. Finałowa bitwa pod Grunwaldem, napisana z homeryckim oddechem, ma w powieści wydźwięk sądu ostatecznego. Zakonnicy zostali pokonani i wycięci, ponieważ - jak powinien się domyślać czytelnik - wcześniej okazali się bankrutami moralnymi.
Sienkiewicz sprzeniewierzył się Długoszowi, z którego kroniki obficie korzystał. Królewski historyk pamiętał bowiem, że strona polska zachowała się niezbyt rycersko, każąc stać przeciwnikom zakutym w blachy na grunwaldzkim polu kilka godzin w lipcowym upale, podczas gdy wojowie Korony i Litwy czekali na bitwę w leśnym cieniu. Epizod z przysłaniem dwóch mieczy miał w związku z tym inny wydźwięk: był ze strony Krzyżaków przypomnieniem, że obie strony powinny obowiązywać rycerskie zasady, a nie przejawem bezmyślnej buty.
Przeprowadzenie tej antygermańskiej tezy poważnie zaszkodziło fabule książki. Zbyszko i Danuśka poznają się zbyt wcześnie, wziąwszy pod uwagę, że do bitwy grunwaldzkiej, która od początku miała być zwieńczeniem dzieła, jest jeszcze co najmniej dziesięć lat. Danuśka jest poza tym dopiero dwunastoletnim podlotkiem, co uniemożliwia zawiązanie trwałego uczucia między amantami. Występuje przy tym raczej w parze fabularnej z ojcem (motyw porwania i zemsty) niż z ukochanym. Po śmierci jej i Juranda akcja powieści znowu zawisa w powietrzu. Zbyszko nie mógł od razu przerzucić swoich uczuć na Jagienkę, czego wzbraniała żałoba, kiedy jednak jej czas minął, nienaturalnie długo zwlekał z oświadczynami. Kolejne pięć powieściowych lat wypełnia miałka fabuła znaczona tylko narodzinami kolejnych potomków. Tu właśnie autor zamieścił sekwencje publicystyczne i dygresje historyczne - trzeba było poczekać na bitwę pod Grunwaldem.
Poza tym powieść odwołuje się do wszystkich westernowych motywów, jakie czytelnik zna z "Trylogii". Rozpoczyna się od spotkania Zbyszka i Danuśki, po czym następuje schemat miłość z przeszkodami. Tym razem jego realizacja wypadła gorzej, bo Danuśka przypomina raczej dworskiego pazia niż dziewczynę, a zdobycie krzyżackich czubów, co Zbyszko ślubował, zamiast ukoronować wątek, mija w powieści bez echa. To, że Danuśka zostanie porwana w celu zdynamizowania akcji, przewidywali ze znacznym wyprzedzeniem czytelnicy gazetowych odcinków. "Taka jest imci pana Sienkiewicza metoda scribendi, która zowie się indiańską" - ironizował krytyk Artur Górski.
Sienkiewicz pisał "Krzyżaków" z ogromnym trudem - dobiegał pięćdziesiątki, był zmęczony wieloletnią katorżniczą pracą za biurkiem i nieustannymi podróżami. Wypróbowanym obyczajem drukował powieść w odcinkach równocześnie w pięciu czasopismach ukazujących się w trzech zaborach, co stanowiło sposób na pomnożenie honorarium. Był zresztą wówczas jedynym żyjącym dostatnio z własnej twórczości pisarzem polskim - niemal codziennie odbierał listy z prośbą o zezwolenie na przekład wcześniejszych utworów. Ostatni odcinek powieści ukazał się drukiem 20 lipca 1900 r. Kilka miesięcy wcześniej, 27 kwietnia, ostatni rozdział autor odczytał, stojąc na tle "Bit-wy pod Grunwaldem" Jana Matejki, eksponowanej w Sukiennicach. "Krzyżaków" przyjęto z entuzjazmem (karierę zrobiło zapomniane imię Danuta) i w patriotycznym uniesieniu, choć nie byli już tak chętnie czytani jak bardziej klarowna i potoczysta "Trylogia". W pamięci zostają z nich przede wszystkim pojedyncze plastyczne sceny, pisane jakby z myślą o scenariuszu filmowym: śluby rycerskie Zbyszka w gospodzie Pod Lutym Turem, wyrwanie przez Danuśkę ukochanego spod katowskiego miecza słynnym: "Mój ci jest!", czy pojedynek Juranda z Krzyżakami na zamku w Szczytnie.
Ideologiczną wymowę powieści przejął, a nawet wzmocnił film Aleksandra Forda z roku 1960 (premiera odbyła się 15 lipca w Olsztynie). Scenarzysta Jerzy Stefan Stawiński tak przekomponował fabułę, że uczynił z "Krzyżaków" sagę rodzinną rzuconą na tło walk Polski z zakonem. Na plan pierwszy wysuwa się tu Jurand i jego zmaganie z krzyżackim żywiołem - wątki miłosne pozostają jedynie ozdobnikami. Nad całym obrazem dominuje piętnastominutowa sekwencja bitwy grunwaldzkiej, która właściwie odgrywa rolę filmu w filmie. Skomponowano ją aż ze 152 ujęć, co w ówczesnym kinie polskim uchodziło za niechętnie widzianą manierę amerykańską. "Krzyżacy" byli jednak tak ważną ideologicznie produkcją (mieli dawać odpór "odwetowcom z Bonn"), że Gomułka, który osobiście interesował się postępami prac na planie, poszedł na wiele ustępstw. Głównie finansowych. Znalazły się pieniądze na kolorową panoramiczną taśmę filmową i to nie enerdowską agfę, lecz na eastmana. Nie wywoływano jej zresztą nawet w Polsce, lecz transportowano po każdym dniu zdjęciowym samolotem do Paryża w celu poddania jej obróbce w profesjonalnych laboratoriach. Na potrzeby filmu zakupiono też pierwsze w kraju panoramiczne obiektywy.
O skali przedsięwzięcia świadczy i to, że na planie nakręcono aż 40 tys. metrów roboczych taśmy, z czego w ostatecznym montażu wykorzystano tylko pięć tysięcy.
Realizacja przebiegała w tempie jak na owe czasy ekspresowym - chodziło o to, by zdążyć z premierą na 550. rocznicę bitwy. Zmobilizowano całe środowisko filmowe i większość mocy produkcyjnych polskiego kina. Na ekranie pokazało się ponad stu aktorów zawodowych. Zaangażowano sztaby ekspertów, którzy przystosowywali wizję Sienkiewicza do współczesnego stanu wiedzy historycznej. Szczególne zadanie do spełnienia dostali scenarzyści, ponieważ operator Mieczysław Jahoda postanowił nakręcić cały film w tonacji kolorystycznej właściwej obrazom i architekturze gotyku. Kiedy zdarzała się awaria sprzętu, bezceremonialnie ściągano go z innych planów, a gdy zaszła konieczność usunięcia z pleneru słupa wysokiego napięcia, Elbląg przez pół dnia pozbawiony był prądu.
Krytyka przyjęła film bez entuzjazmu - od początku było wiadomo, że powstaje historyczna "kobyła" o zadaniach agitacyjnych. Inteligencja zapatrzona była wówczas w bez porównania bardziej płodną myślowo analizę historii, jaką przeprowadzała polska szkoła filmowa. Rok wcześniej na ekrany wszedł "Popiół i diament" i rozpędu nabierała dyskusja prasowa między apologetami narodowej historii i "szydercami". Andrzej Wajda wyraził się nawet, że takie obrazy jak "Krzyżacy" spowodowały, że na marne poszło kilka lat pracy jego i kilku innych bliskich mu filmowców. Nie miało to oczywiście większego wpływu na frekwencję, gdyż "Krzyżacy" zaspokajali istniejące od wojny zapotrzebowanie na polski film przygodowy. Tylko w czterech pierwszych miesiącach wyświetlania obejrzało ich (w ówczesnej skromnej sieci kin) aż pięć milionów widzów. Najprawdopodobniej do dziś żadne polskie dzieło filmowe nie pobiło ich rekordu oglądalności.
Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.