Wkurzają mnie i urzędnicy ciotki Europy, i nasze własne potulne pieski, które ze skulonym ogonem spełniają wszystkie jej polecenia
Gdy w ubiegłym tygodniu zachwiała się nasza biedna złotówka, od razu pomyślałem sobie, że ktoś u nas ostro zamieszał. W nawale gwałtownych dyskusji i wyjaśnień czułem się zagubiony, bo nie wszystko mogłem zrozumieć. Oczywiście poza tym, że tęgo importujemy, a nie bardzo mamy co eksportować na Zachód. I pomyślałem sobie, że niepotrzebnie udajemy tygrysa, skoro nie jesteśmy nawet rysiem, a tylko burym, zakurzonym, wygłodniałym i wychudzonym dachowcem.
Ze zdziwieniem stwierdzam, że wzrasta mój eurosceptycyzm. Gdy w styczniu, na inaugurację roku 2000, pisałem felietonik "Ciociu, to my!" w piśmie "Edukacja Prawnicza", przeznaczonym - jak można się domyślić - dla młodzieży prawniczej, ciotkę Europę starałem się jeszcze traktować z rewerencją. Oczywiście miałem do cioci pewne pretensje. Ale zamiast opowiadać, może przytoczę po prostu fragment styczniowego tekstu, w którym pisałem tak; przyznaję dość butnie.
"Domyślam się, że wielu Polaków serdecznie wkurza konieczność żebrania o nasze miejsce w Europie. Zauważcie, że do NATO przyjęto nas szybko i bez problemów. Zawsze byliśmy dobrzy jako wojownicy lub - jak kto woli - mięso armatnie, a więc do wojska Polaków zawsze warto wziąć. Schody zaczynają się dopiero wówczas, gdy trzeba nas dopuścić do suto zastawionego stołu u bogatej ciotki. Europa martwi się więc, że ubodzy krewni zeżrą wszystko, nabrudzą, narobią bałaganu i w sumie zakłócą jej spokojne i dostatnie życie. I oczywiście nie ma żadnego znaczenia, że zabiedzeni kuzyni krwią nieraz płacili za dobrobyt Europy, a dwa razy w historii ratowali starą ciotkę od niechybnej śmierci. Naszymi dziejami, duchem i kulturą jesteśmy przecież w Europie całe dziesięć wieków, od św. Wojciecha i zjazdu gnieźnieńskiego do Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. Jakże można od nas wymagać jakiejś przepustki lub biletu, jak można się targować o warunki wejścia na europejskie salony? Niestety, okazuje się, że stara ciotka Europa nie jest damą sentymentalną, lecz wyrachowaną i twardą kobietą interesu: 'Co mi tu, kochani, przynosicie, jakieś stare miecze, ekwipunek lisowczyka, husarskie pióra, szable z dwudziestego roku, wyblakłą fotkę wąsatego Dziadka. Mnie potrzebna kasa i superkomputery, a nie jakieś muzealne starocie'".
Konkluzją cytowanego felietonu ze stycznia było mimo wszystko stwierdzenie, że stara ciotka da się jednak lubić i że powinniśmy się jej trzymać. Dzisiaj jestem już o krok od wycofania się z tego poglądu. A wszystko przez głupawych urzędników zarówno naszych, jak i tych, którzy służą ciotce. Dwie sprawy wkurzają mnie niepomiernie, bo gołym okiem widać w nich manipulację. Pierwsza, o której pisałem już wielokrotnie, to odcinanie naszymi, własnymi rękami pokaźnego źródła dochodu w postaci handlu ze Wschodem. Wbrew wielowiekowej polskiej tradycji. Naloty na targowiska, gnębienie biednych Rosjan i Białorusinów. Cóż za kretyn - za przeproszeniem - wykonuje w ten sposób swoje obowiązki służbowe? Czy stać nas na utratę milionów dolarów, choćby w handlu przygranicznym? Rozumiem, że gdy ciotka każe, biedny kuzyn musi, ale czy trzeba przy tej okazji wychodzić na głupka, który nie potrafi zadbać o własne interesy? Drugą denerwującą sprawą jest ostatni monstrualny bełkot wszystkich naszych polityków o korupcji. Ciotka powiedziała, że nas nie wpuści na pokoje, jeśli nie ukrócimy azjatyckich praktyk i od razu znalazł się tłum ludzi, którzy mówią, że ciocia ma rację. Może i ma, ale zamiast stawiać twarde warunki biednemu i z trudem dyszącemu krajowi, może zajęłaby się łaskawie własnymi urzędnikami, bynajmniej, nie świecącymi przykładem. Przecież nie tak dawno rząd Unii Europejskiej in gremio podał się do dymisji z powodu nepotyzmu i korupcji. I wszyscy dostali jeszcze renty w postaci drobnych 10 tys. USD miesięcznie, bo są już starszawi i mogą nie dostać roboty.
Wkurzają mnie coraz bardziej nie tylko urzędnicy ciotki Europy, ale i nasze własne potulne pieski, które ze skulonym ogonem spełniają wszystkie polecenia. Romantyzm i cwaniactwo to nasza przepustka do Europy. Ciekawe, kiedy stara ciotka zaprosi nas na imieniny?
Ze zdziwieniem stwierdzam, że wzrasta mój eurosceptycyzm. Gdy w styczniu, na inaugurację roku 2000, pisałem felietonik "Ciociu, to my!" w piśmie "Edukacja Prawnicza", przeznaczonym - jak można się domyślić - dla młodzieży prawniczej, ciotkę Europę starałem się jeszcze traktować z rewerencją. Oczywiście miałem do cioci pewne pretensje. Ale zamiast opowiadać, może przytoczę po prostu fragment styczniowego tekstu, w którym pisałem tak; przyznaję dość butnie.
"Domyślam się, że wielu Polaków serdecznie wkurza konieczność żebrania o nasze miejsce w Europie. Zauważcie, że do NATO przyjęto nas szybko i bez problemów. Zawsze byliśmy dobrzy jako wojownicy lub - jak kto woli - mięso armatnie, a więc do wojska Polaków zawsze warto wziąć. Schody zaczynają się dopiero wówczas, gdy trzeba nas dopuścić do suto zastawionego stołu u bogatej ciotki. Europa martwi się więc, że ubodzy krewni zeżrą wszystko, nabrudzą, narobią bałaganu i w sumie zakłócą jej spokojne i dostatnie życie. I oczywiście nie ma żadnego znaczenia, że zabiedzeni kuzyni krwią nieraz płacili za dobrobyt Europy, a dwa razy w historii ratowali starą ciotkę od niechybnej śmierci. Naszymi dziejami, duchem i kulturą jesteśmy przecież w Europie całe dziesięć wieków, od św. Wojciecha i zjazdu gnieźnieńskiego do Jana Pawła II i Lecha Wałęsy. Jakże można od nas wymagać jakiejś przepustki lub biletu, jak można się targować o warunki wejścia na europejskie salony? Niestety, okazuje się, że stara ciotka Europa nie jest damą sentymentalną, lecz wyrachowaną i twardą kobietą interesu: 'Co mi tu, kochani, przynosicie, jakieś stare miecze, ekwipunek lisowczyka, husarskie pióra, szable z dwudziestego roku, wyblakłą fotkę wąsatego Dziadka. Mnie potrzebna kasa i superkomputery, a nie jakieś muzealne starocie'".
Konkluzją cytowanego felietonu ze stycznia było mimo wszystko stwierdzenie, że stara ciotka da się jednak lubić i że powinniśmy się jej trzymać. Dzisiaj jestem już o krok od wycofania się z tego poglądu. A wszystko przez głupawych urzędników zarówno naszych, jak i tych, którzy służą ciotce. Dwie sprawy wkurzają mnie niepomiernie, bo gołym okiem widać w nich manipulację. Pierwsza, o której pisałem już wielokrotnie, to odcinanie naszymi, własnymi rękami pokaźnego źródła dochodu w postaci handlu ze Wschodem. Wbrew wielowiekowej polskiej tradycji. Naloty na targowiska, gnębienie biednych Rosjan i Białorusinów. Cóż za kretyn - za przeproszeniem - wykonuje w ten sposób swoje obowiązki służbowe? Czy stać nas na utratę milionów dolarów, choćby w handlu przygranicznym? Rozumiem, że gdy ciotka każe, biedny kuzyn musi, ale czy trzeba przy tej okazji wychodzić na głupka, który nie potrafi zadbać o własne interesy? Drugą denerwującą sprawą jest ostatni monstrualny bełkot wszystkich naszych polityków o korupcji. Ciotka powiedziała, że nas nie wpuści na pokoje, jeśli nie ukrócimy azjatyckich praktyk i od razu znalazł się tłum ludzi, którzy mówią, że ciocia ma rację. Może i ma, ale zamiast stawiać twarde warunki biednemu i z trudem dyszącemu krajowi, może zajęłaby się łaskawie własnymi urzędnikami, bynajmniej, nie świecącymi przykładem. Przecież nie tak dawno rząd Unii Europejskiej in gremio podał się do dymisji z powodu nepotyzmu i korupcji. I wszyscy dostali jeszcze renty w postaci drobnych 10 tys. USD miesięcznie, bo są już starszawi i mogą nie dostać roboty.
Wkurzają mnie coraz bardziej nie tylko urzędnicy ciotki Europy, ale i nasze własne potulne pieski, które ze skulonym ogonem spełniają wszystkie polecenia. Romantyzm i cwaniactwo to nasza przepustka do Europy. Ciekawe, kiedy stara ciotka zaprosi nas na imieniny?
Więcej możesz przeczytać w 21/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.