"Życie" ma prawo myśleć i mówić o prezydencie źle, bo gdyby nie miało, trudno by mówić o demokracji w Polsce
- To nie precedens, bo media nie mogą się poddać i nie poddadzą się na pewno. I to nie wyrok, to nieporozumienie sądowe. Byłoby wyzwaniem dla demokracji, gdyby to miał być wyrok ostateczny.
Jest oczywiste, że dziennik "Życie" jest przeciwnikiem politycznym Aleksandra Kwaśniewskiego - jak "Trybuną" i telewizją publiczną rządzi krąg zwolenników prezydenta. Co więcej, "Życie" ma prawo myśleć i mówić o prezydencie źle, bo gdyby nie miało, trudno by myśleć i mówić o demokracji w Polsce (nieraz atakowali mnie młodzi publicyści "Życia" i jakoś mnie nie ubyło). Tym samym "Życie" - jak każda inna gazeta - ma do tego prawo w tytule czy też komentarzu. Inną sprawą jest rzetelność przekazywanych informacji. Za rzetelność Jacka Łęskiego i Rafała Kasprowa biorę pełną, osobistą odpowiedzialność. Próbę podważenia ich dobrego imienia mam za próbę ataku na samodzielność dziennikarstwa; śledzę ich kariery zawodowe od dość długiego już czasu i nigdy nie natknąłem się w ich pracy na nic, co by opinię o ich rzetelności podważało. Zaliczam ich do elity fachowej mojej profesji, a wedle mojej opinii, weterana zawodu, obaj w pełni uczynili zadość wymaganiom odpowiedzialności za słowo. Opinia sądu źle świadczy o sądzie, nie o nich.
Wolałbym, oczywiście, nieco inne tytuły i nieco mniej redakcyjnej, młodzieńczej agresji w komentarzach redakcji. Ale to reakcja moja, starszego człowieka, młodych ludzi nie zobowiązująca. Więcej: nie tylko dziennikarze, każdy obywatel ma prawo myśleć o prezydencie tak lub inaczej. Nikomu nie musi się podobać prezydent, który mianuje siebie magistrem, choć tego nikt odeń nie wymaga, daje się wplątywać w machlojki typu udziały w "Polisie", chwieje się na nogach nad grobami ofiar ludobójstwa, udaje, że nie zna agenta obcego wywiadu, choć miał prawo go znać jako sekretarza obcej ambasady, podejmuje samodzielne kroki w polityce zagranicznej bez porozumienia z ministrem spraw zagranicznych i rozmawia z tymże ministrem o polskiej polityce wschodniej przez media zamiast przynajmniej przez telefon. Przy całej sprawności tego prezydenta uważałem i uważam, że należało się jeszcze te parę lat wstrzymać z ambicjami prezydenckimi, by mieć czas na jakieś zasługi dla kraju, a nie tylko wygrać z kandydatami, którzy sami robili wszystko, co można, by przegrać. I mam prawo do takiego poglądu. Właśnie w demokracji.
Samo wytoczenie sprawy o odszkodowanie uważałem za błąd doradców prezydenta; to oni - jak widać, nie znający mechanizmów demokracji i mediów - nadali sprawie rozgłos (wystarczało skorzystać z upoważnień prawa prasowego). Tym bardziej uważałem za nieporozumienie podjęcie przez prokuraturę sprawy karnej; a już kagańcowe artykuły w nowym kodeksie karnym, które chronią osoby na stanowiskach przed krytyką, uważam za skandal prawny, kompromitujący nie tylko autorów kodeksu, ale i całą klasę polityczną, która go uchwaliła. Poniedziałkowy wyrok sądu przedłuża sprawę i nada jej rozgłos ogólnoeuropejski.
Jest oczywiste, że dziennik "Życie" jest przeciwnikiem politycznym Aleksandra Kwaśniewskiego - jak "Trybuną" i telewizją publiczną rządzi krąg zwolenników prezydenta. Co więcej, "Życie" ma prawo myśleć i mówić o prezydencie źle, bo gdyby nie miało, trudno by myśleć i mówić o demokracji w Polsce (nieraz atakowali mnie młodzi publicyści "Życia" i jakoś mnie nie ubyło). Tym samym "Życie" - jak każda inna gazeta - ma do tego prawo w tytule czy też komentarzu. Inną sprawą jest rzetelność przekazywanych informacji. Za rzetelność Jacka Łęskiego i Rafała Kasprowa biorę pełną, osobistą odpowiedzialność. Próbę podważenia ich dobrego imienia mam za próbę ataku na samodzielność dziennikarstwa; śledzę ich kariery zawodowe od dość długiego już czasu i nigdy nie natknąłem się w ich pracy na nic, co by opinię o ich rzetelności podważało. Zaliczam ich do elity fachowej mojej profesji, a wedle mojej opinii, weterana zawodu, obaj w pełni uczynili zadość wymaganiom odpowiedzialności za słowo. Opinia sądu źle świadczy o sądzie, nie o nich.
Wolałbym, oczywiście, nieco inne tytuły i nieco mniej redakcyjnej, młodzieńczej agresji w komentarzach redakcji. Ale to reakcja moja, starszego człowieka, młodych ludzi nie zobowiązująca. Więcej: nie tylko dziennikarze, każdy obywatel ma prawo myśleć o prezydencie tak lub inaczej. Nikomu nie musi się podobać prezydent, który mianuje siebie magistrem, choć tego nikt odeń nie wymaga, daje się wplątywać w machlojki typu udziały w "Polisie", chwieje się na nogach nad grobami ofiar ludobójstwa, udaje, że nie zna agenta obcego wywiadu, choć miał prawo go znać jako sekretarza obcej ambasady, podejmuje samodzielne kroki w polityce zagranicznej bez porozumienia z ministrem spraw zagranicznych i rozmawia z tymże ministrem o polskiej polityce wschodniej przez media zamiast przynajmniej przez telefon. Przy całej sprawności tego prezydenta uważałem i uważam, że należało się jeszcze te parę lat wstrzymać z ambicjami prezydenckimi, by mieć czas na jakieś zasługi dla kraju, a nie tylko wygrać z kandydatami, którzy sami robili wszystko, co można, by przegrać. I mam prawo do takiego poglądu. Właśnie w demokracji.
Samo wytoczenie sprawy o odszkodowanie uważałem za błąd doradców prezydenta; to oni - jak widać, nie znający mechanizmów demokracji i mediów - nadali sprawie rozgłos (wystarczało skorzystać z upoważnień prawa prasowego). Tym bardziej uważałem za nieporozumienie podjęcie przez prokuraturę sprawy karnej; a już kagańcowe artykuły w nowym kodeksie karnym, które chronią osoby na stanowiskach przed krytyką, uważam za skandal prawny, kompromitujący nie tylko autorów kodeksu, ale i całą klasę polityczną, która go uchwaliła. Poniedziałkowy wyrok sądu przedłuża sprawę i nada jej rozgłos ogólnoeuropejski.
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.