Piotr B., skacząc z drugiego piętra na wewnętrzny dziedziniec poznańskiego Sądu Rejonowego, nie wyglądał na człowieka próbującego popełnić samobójstwo
Czyim kosztem budowano imperium Piotra B.
Raczej na kogoś, kto nietrafnie oszacował ryzyko, jak w swoich interesach - mówią naoczni świadkowie. - Wygląda na to, że chciał, by funkcjonariusze UOP gonili go po korytarzach, a fotoreporterzy robili zdjęcia. By z aresztowania zrobić widowisko - mówi fotoreporter "Wprost", świadek wypadku w sądzie. Podobnie Piotr B. postępował, gdy prokurator chciał go przesłuchać. Obiecał, że chętnie złoży wyjaśnienia, lecz przedstawił zwolnienie lekarskie. Zasugerował, że wyjeżdża na Ukrainę, podczas gdy przebywał w domu. Odebrał wezwanie na przesłuchanie, ale w prokuraturze się nie zjawił. Wyjechał za to do Szwajcarii, gdzie mieści się Banque SCS Alliance w Genewie, stanowiący ogniwo stworzonego przez niego systemu. Ogniwo to miało zresztą jedynie propagandowe znaczenie - szwajcarski bank posiada zaledwie 0,15 proc. akcji Invest-Banku Piotra B.
Piotra B. aresztowano na trzy miesiące. - Zarzut z art. 276 kk dotyczy posiadania dokumentów źródłowych dla Banku Staropolskiego SA w Poznaniu (ich nadawcą bądź adresatem był Bank Staropolski bądź jego organy, ale mógł być także Piotr B. jako przewodniczący rady nadzorczej), korespondencji z Komisją Nadzoru Bankowego, Generalnym Inspektoratem Nadzoru Bankowego czy NBP. Powinny się one znajdować w siedzibie banku - mówi prokurator Andrzej Laskowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Nadal nie wiadomo, gdzie znajdują się dokumenty z niektórych posiedzeń rady i zarządu Banku Staropolskiego. Najprawdopodobniej chodzi o dokumenty, dzięki którym można by się dowiedzieć, kto podejmował konkretne decyzje o przepływie pieniędzy.
W sieci
System wymyślony przez Piotra B. był de facto rodzajem przedpłat - zarówno w czasach Drewbudu, jak i podczas organizowania systemu kredytów samochodowych. Klientów zdobywano dzięki losowaniu nagród rzeczowych oraz wskutek agresywnej i kosztownej kampanii promocyjno-reklamowej. Kiedy pojawiła się szeroka konkurencja na rynku kredytów konsumpcyjnych, holding Piotra B. nie mógł liczyć na przyrost liczby klientów. A to zakładał cały plan przedsięwzięcia, wsparty na opiniach takich specjalistów w dziedzinie ekonomii jak dr B., autor kuriozalnej analizy "Szacunek siły operacyjnej systemu Auto Kredyt Polska". A na podstawie takich analiz zakładano, że system wygeneruje w 2010 r. ponad miliard dolarów dochodów. Co ciekawe, system - znany jako Auto Kredyt Polska - pozytywnie zaopiniowała (w ocenie z 13 sierpnia 1997 r.) renomowana firma doradcza. Piotr B. zamawiał także opinie i analizy u powszechnie znanych prawników i ekonomistów.
Bank Staropolski idealnie nadawał się do systemu Piotra B., ponieważ był w kiepskiej sytuacji (głównie z powodu nieściągalnych wierzytelności Westy), a jednocześnie miał zezwolenie dewizowe NBP, na którego podstawie - poprzez filie Invest-Banku - zbierano depozyty walutowe. Lokaty te (150 mln USD) posłużyły jako źródło finansowania kredytów samochodowych oraz rozwoju całej grupy firm Piotra B. Nie byłoby problemu, gdyby były one odpowiednio zabezpieczone. Tymczasem już po roku odzyskanie tych pieniędzy stało się bardzo trudne, jeśli w ogóle realne. Okazało się to niemożliwe nawet na początku 2000 r., a więc po ośmiu latach działania systemu, kiedy miał on już generować krociowe zyski.
Mimo że system wymyślony przez Piotra B. się rozrastał, koszty ekspansji były nadzwyczaj wysokie - wyniosły ponad 86 mln dolarów. Właściwie był tylko jeden beneficjant systemu - Invest-Bank, który pozyskał sporo klientów, wypromował markę i miał komfortową sytuację na rynku, gdyż firmy należące do systemu na bieżąco wykupywały jego wierzytelności, dzięki czemu mógł udzielać nowych kredytów. System zaczął więc działać na niekorzyść Banku Staropolskiego i jego depozytariuszy. Pozyskanie od nich kapitału miało więc wszelkie cechy piramidy finansowej. - Od początku system przynosił straty i nigdy na siebie nie zarabiał. Już kilka lat temu brakowało ok. 100 mln dolarów. Operacje między firmami kontrolowanymi przez Piotra B. służyły temu, żeby ukrywać te straty - mówi były bliski współpracownik Piotra B. Dlaczego nie zauważył tego ani nadzór bankowy, ani audytorzy?
Ukraiński łącznik
Problem polegał na tym, że praktycznie pod koniec 1995 r. lokaty dewizowe BS zostały rozdysponowane. Większą ich część przekazał - na papierze - ogniwom systemu charkowski KIB Bank (jako dopłaty do kapitału), wykupiony przez grupę Bykowskiego. Głównym akcjonariuszem ukraińskim tego banku był tajemniczy holding Sigma. KIB Bank nie był i nie jest (obecnie jako Invest-Bank Ukraina SA) dużym bankiem (mniej więcej 60. miejsce na liście ukraińskich banków), ale ważne było, że istniał, że można było w jego bilansie zaksięgować ponad 600 mln zł (równowartość lokat dewizowych BS).
Z czasem Piotr B. wpadł na pomysł, by KIB Bank został dokapitalizowany 5 mln ECU przez polski budżet, czyli wymyśloną przez niego Agencję Rozwoju Gospodarczego. Stosowny list intencyjny podpisał Jacek Buchacz, ówczesny minister współpracy gospodarczej z zagranicą. W piśmie do prezesa narodowego Banku Ukrainy Wiktora Juszczenki (późniejszego premiera), datowanym 11 października 1995 r., Buchacz stwierdził: "Ze swojej strony gotów jestem upoważnić ARG SA do zaangażowania kapitałowego do kwoty 5 mln ECU i sfinalizowania ustaleń listu intencyjnego". Koncepcje Buchacza-Bykowskiego dotyczące kredytowania handlu ze Wschodem poparł - w piśmie z 19 lipca 1995 r., adresowanym do premiera Józefa Oleksego - Waldemar Pawlak, były premier, wtedy szef PSL i klubu parlamentarnego ludowców, któremu Piotr B. doradzał.
Kredyty udzielane przez Invest-Bank cały czas ciążyły nad systemem jako pożyczki bankowe, co utrudniało manipulowanie nimi. Piotr B. znalazł więc sposób na pozbycie się kłopotu: kredyty sprzedawano spółkom systemu, dzięki czemu można je było zapisać po stronie aktywów. Z aktywów tych można było finansować m.in. nowe inwestycje.
Na salonach władzy
Ponieważ system działał już kilka lat i odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosiło wiele instytucji i osób - nadzór bankowy, departament prawny NBP, firmy wykonujące audyty, eksperci renomowanych uczelni i kancelarii adwokackich - nikt nie był zainteresowany ujawnieniem brutalnej prawdy. Piotr B. uchodził za męża opatrznościowego polskich finansów, był przyjmowany przez ministrów, premierów, a nawet prezydentów: Polski - Aleksandra Kwaśniewskiego, Ukrainy - Leonida Kuczmę, Mołdawii - Piotra Łuczyńskiego. Miał poparcie niektórych hierarchów polskiego Kościoła, angażował się w przedsięwzięcia charytatywne, na przykład budowę domu pielgrzyma w Charkowie czy wsparcie budowy polsko-ukraińskiego cmentarza ofiar totalitaryzmu.
Cały czas systemowi potrzebny był zagraniczny bank, który umieszczałby w bilansie równowartość środków (ponad 600 mln zł) wyprowadzonych - formalnie pożyczonych - z Banku Staropolskiego. Ciekawe, dlaczego takiego banku poszukiwano na Ukrainie i w Mołdawii, czyli w krajach, w których bezpieczeństwo systemu bankowego jest fikcją. Ukraiński KIB Bank miał jedną niezaprzeczalną zaletę - zgodę szefa banku narodowego na prowadzenie konta w Reiffeisen Centrobank w Warszawie, z którego przekazywano środki do spółek systemu. Kiedy KIB Bankowi nie pozwolono dalej księgować tych środków w bilansie, odpowiedniego partnera - Oguzbank - znaleziono w Mołdawii (jego pozycja i wygląd siedziby sytuują ten bank poniżej poziomu reprezentowanego przez przeciętny bank spółdzielczy w polskich wsiach i miasteczkach).
Bilans musi wyjść na zero
Po Oguzbanku funkcję serca systemu przejął Auto Kredyt Holding SA w Luksemburgu (bezpośrednio kontrolowany przez Piotra B., a mieszczący się wraz z inną spółką systemu - World Motor Investment SA - w jednym pokoiku), a ważnym pośrednikiem był Fundusz Kapitałowy Polska-Ukraina. Ostatecznie doszło do tego, że grupie przestał być potrzebny jakikolwiek zewnętrzny bank, zabezpieczeniem lokat przestały być więc depozyty (klasyczne zabezpieczenie na rynku międzybankowym), a system został zdominowany przez podmioty niebankowe.
Już w 1997 r. stało się ja-sne, że wyprowadzone z BS 150 mln USD nie wróci do tego banku, a system zaczął mieć kłopoty z pozyskiwaniem środków na nowe inwestycje, gdyż rynek kredytów samochodowych przestał się rozwijać. W całym okresie działania system, a właściwie PTS, zebrał 55 mln dolarów, czyli trzy razy mniej niż wyniosły środki przejęte z BS. Było więc oczywiste, że bez pieniędzy z lokat system w ogóle by nie powstał i nie mógłby funkcjonować. Czy nie było to działanie na szkodę Staropolskiego? Janusz Krzyżewski, ówczesny szef departamentu prawnego NBP, obecnie członek Rady Polityki Pieniężnej, w konkluzji swojej opinii (z 28 maja 1997 r.) stwierdził, że "łączna wartość zabezpieczeń znacznie przewyższa kwotę ulokowaną przez Bank Staropolski SA na rachunku KIB Banku", a ostatecznie "depozyty gromadzone przez Invest-Bank SA i Bank Staropolski SA są objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego". Tylko te ostatnie gwarancje okazały się realne.
Balsam leczniczy, czyli wino ziołowe
Kiedy kredyty samochodowe przestały być spodziewaną żyłą złota (plan na lata 1997-1999 zrealizowano ledwie w 40 proc.), holding Piotra B. zaczął gorączkowo poszukiwać nowych źródeł dochodów. W ten sposób powstał pomysł zarabiania na produkcji i eksporcie "leczniczego balsamu wytwarzanego na bazie wina cerkiewnego Kagor". W program Bio-Win zainwestowano (przynajmniej na papierze) 70 mln zł, m.in. kupiono Etulijską Fabrykę Win w Mołdawii. Finansowo program obsługuje wspomniany już mołdawski Oguzbank. Koło Poznania powstały z kolei Wielkopolskie Zakłady Farmaceutyczne Bio-Win, które mają produkować farmaceutyk znany jako spirytus. Ma on być barterowo wymieniany na mołdawski "balsam leczniczy", czyli wino ziołowe. Łatwo się zorientować, że nowy pomysł Piotra B. polega na wprowadzeniu na polski rynek wina, które będzie sprzedawane jako lekarstwo, czyli bez akcyzy.
Naga prawda
W połowie 1998 r. nadzór bankowy nie mógł już dłużej tolerować sytuacji w Banku Staropolskim. BS i Invest-Bank zobowiązano do poszukania strategicznego inwestora. Została nim grupa Polsatu, która zgodziła się zainwestować 50 mln USD (do końca 1999 r. wpłacono 35 mln USD). W listopadzie 1999 r. audyt Banku Staropolskiego przeprowadziła firma Deloitte & Touche i nakazała utworzenie rezerwy od całej wartości lokaty międzybankowej, czyli od 150 mln USD. Suma ta zniknęła wreszcie z aktywów banku, czyli usankcjonowano stan, który trwał co najmniej od pięciu lat. Problemem jest to, że suma ta zniknęła w ogóle. W ostatnich miesiącach 1999 r. ciekawe rzeczy działy się z finansami spółek systemu. W bilansie PTS, najważniejszego ogniwa systemu, jeszcze pod koniec sierpnia 1999 r. wykazywano na przykład 5 mln zł zysku, trzy miesiące później - już 507 mln zł strat. Może dzięki takim operacjom Piotr B. uważa, że gra się jeszcze nie skończyła. Może pieniądze klientów Banku Staropolskiego wcale nie zniknęły (wedle wstępnych szacunków, nie ma śladu po 60-100 mln zł, reszta roztopiła się w systemie), lecz zostały po prostu bezpowrotnie "sprywatyzowane".
Władca absolutny
Wydaje się, że odpowiada za to przede wszystkim Piotr B., czyli twórca systemu, ale także zmieniające się z dużą częstotliwością zarządy i rady nadzorcze BS. Winna jest też Komisja Nadzoru Bankowego. Co najmniej od 1996 r. nadzór starał się zachęcić Bank Staropolski do usunięcia nieprawidłowości, lecz wnioski były ignorowane. Jednym ze sposobów na odwlekanie decyzji było wymienianie prezesów oraz członków zarządów i rad nadzorczych: zmiany następowały w obrębie swoistego trójkąta bermudzkiego utworzonego przez BS, Invest-Bank i spółki systemu. - Prezesi różnych firm, dyrektorzy, członkowie zarządów tylko podpisywali dokumenty podsuwane im przez Piotra B. Czasem ci poważni ludzie chyłkiem uciekali z biur, chowali się w toaletach, żeby tylko ich nazwisko nie figurowało w danym dokumencie - opowiada były współpracownik Piotra B. W ostatnich latach w BS urzędowali p.o. prezesa, bo to pozwalało uchylać się od realizacji wniosków pokontrolnych. Jest co najmniej dziwne, że nadzór bankowy zaczął postępować stanowczo dopiero w połowie 1999 r., a wcześniej tolerował jawne lekceważenie poleceń. Na razie za brawurowe pomysły Piotra B. płacą polskie banki, czyli ich klienci. Nie wiadomo, czym i kiedy zapłaci Piotr B., bowiem oficjalnie posiada tylko 150 akcji Invest-Banku, wartych 15 tys. zł.
Raczej na kogoś, kto nietrafnie oszacował ryzyko, jak w swoich interesach - mówią naoczni świadkowie. - Wygląda na to, że chciał, by funkcjonariusze UOP gonili go po korytarzach, a fotoreporterzy robili zdjęcia. By z aresztowania zrobić widowisko - mówi fotoreporter "Wprost", świadek wypadku w sądzie. Podobnie Piotr B. postępował, gdy prokurator chciał go przesłuchać. Obiecał, że chętnie złoży wyjaśnienia, lecz przedstawił zwolnienie lekarskie. Zasugerował, że wyjeżdża na Ukrainę, podczas gdy przebywał w domu. Odebrał wezwanie na przesłuchanie, ale w prokuraturze się nie zjawił. Wyjechał za to do Szwajcarii, gdzie mieści się Banque SCS Alliance w Genewie, stanowiący ogniwo stworzonego przez niego systemu. Ogniwo to miało zresztą jedynie propagandowe znaczenie - szwajcarski bank posiada zaledwie 0,15 proc. akcji Invest-Banku Piotra B.
Piotra B. aresztowano na trzy miesiące. - Zarzut z art. 276 kk dotyczy posiadania dokumentów źródłowych dla Banku Staropolskiego SA w Poznaniu (ich nadawcą bądź adresatem był Bank Staropolski bądź jego organy, ale mógł być także Piotr B. jako przewodniczący rady nadzorczej), korespondencji z Komisją Nadzoru Bankowego, Generalnym Inspektoratem Nadzoru Bankowego czy NBP. Powinny się one znajdować w siedzibie banku - mówi prokurator Andrzej Laskowski z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Nadal nie wiadomo, gdzie znajdują się dokumenty z niektórych posiedzeń rady i zarządu Banku Staropolskiego. Najprawdopodobniej chodzi o dokumenty, dzięki którym można by się dowiedzieć, kto podejmował konkretne decyzje o przepływie pieniędzy.
W sieci
System wymyślony przez Piotra B. był de facto rodzajem przedpłat - zarówno w czasach Drewbudu, jak i podczas organizowania systemu kredytów samochodowych. Klientów zdobywano dzięki losowaniu nagród rzeczowych oraz wskutek agresywnej i kosztownej kampanii promocyjno-reklamowej. Kiedy pojawiła się szeroka konkurencja na rynku kredytów konsumpcyjnych, holding Piotra B. nie mógł liczyć na przyrost liczby klientów. A to zakładał cały plan przedsięwzięcia, wsparty na opiniach takich specjalistów w dziedzinie ekonomii jak dr B., autor kuriozalnej analizy "Szacunek siły operacyjnej systemu Auto Kredyt Polska". A na podstawie takich analiz zakładano, że system wygeneruje w 2010 r. ponad miliard dolarów dochodów. Co ciekawe, system - znany jako Auto Kredyt Polska - pozytywnie zaopiniowała (w ocenie z 13 sierpnia 1997 r.) renomowana firma doradcza. Piotr B. zamawiał także opinie i analizy u powszechnie znanych prawników i ekonomistów.
Bank Staropolski idealnie nadawał się do systemu Piotra B., ponieważ był w kiepskiej sytuacji (głównie z powodu nieściągalnych wierzytelności Westy), a jednocześnie miał zezwolenie dewizowe NBP, na którego podstawie - poprzez filie Invest-Banku - zbierano depozyty walutowe. Lokaty te (150 mln USD) posłużyły jako źródło finansowania kredytów samochodowych oraz rozwoju całej grupy firm Piotra B. Nie byłoby problemu, gdyby były one odpowiednio zabezpieczone. Tymczasem już po roku odzyskanie tych pieniędzy stało się bardzo trudne, jeśli w ogóle realne. Okazało się to niemożliwe nawet na początku 2000 r., a więc po ośmiu latach działania systemu, kiedy miał on już generować krociowe zyski.
Mimo że system wymyślony przez Piotra B. się rozrastał, koszty ekspansji były nadzwyczaj wysokie - wyniosły ponad 86 mln dolarów. Właściwie był tylko jeden beneficjant systemu - Invest-Bank, który pozyskał sporo klientów, wypromował markę i miał komfortową sytuację na rynku, gdyż firmy należące do systemu na bieżąco wykupywały jego wierzytelności, dzięki czemu mógł udzielać nowych kredytów. System zaczął więc działać na niekorzyść Banku Staropolskiego i jego depozytariuszy. Pozyskanie od nich kapitału miało więc wszelkie cechy piramidy finansowej. - Od początku system przynosił straty i nigdy na siebie nie zarabiał. Już kilka lat temu brakowało ok. 100 mln dolarów. Operacje między firmami kontrolowanymi przez Piotra B. służyły temu, żeby ukrywać te straty - mówi były bliski współpracownik Piotra B. Dlaczego nie zauważył tego ani nadzór bankowy, ani audytorzy?
Ukraiński łącznik
Problem polegał na tym, że praktycznie pod koniec 1995 r. lokaty dewizowe BS zostały rozdysponowane. Większą ich część przekazał - na papierze - ogniwom systemu charkowski KIB Bank (jako dopłaty do kapitału), wykupiony przez grupę Bykowskiego. Głównym akcjonariuszem ukraińskim tego banku był tajemniczy holding Sigma. KIB Bank nie był i nie jest (obecnie jako Invest-Bank Ukraina SA) dużym bankiem (mniej więcej 60. miejsce na liście ukraińskich banków), ale ważne było, że istniał, że można było w jego bilansie zaksięgować ponad 600 mln zł (równowartość lokat dewizowych BS).
Z czasem Piotr B. wpadł na pomysł, by KIB Bank został dokapitalizowany 5 mln ECU przez polski budżet, czyli wymyśloną przez niego Agencję Rozwoju Gospodarczego. Stosowny list intencyjny podpisał Jacek Buchacz, ówczesny minister współpracy gospodarczej z zagranicą. W piśmie do prezesa narodowego Banku Ukrainy Wiktora Juszczenki (późniejszego premiera), datowanym 11 października 1995 r., Buchacz stwierdził: "Ze swojej strony gotów jestem upoważnić ARG SA do zaangażowania kapitałowego do kwoty 5 mln ECU i sfinalizowania ustaleń listu intencyjnego". Koncepcje Buchacza-Bykowskiego dotyczące kredytowania handlu ze Wschodem poparł - w piśmie z 19 lipca 1995 r., adresowanym do premiera Józefa Oleksego - Waldemar Pawlak, były premier, wtedy szef PSL i klubu parlamentarnego ludowców, któremu Piotr B. doradzał.
Kredyty udzielane przez Invest-Bank cały czas ciążyły nad systemem jako pożyczki bankowe, co utrudniało manipulowanie nimi. Piotr B. znalazł więc sposób na pozbycie się kłopotu: kredyty sprzedawano spółkom systemu, dzięki czemu można je było zapisać po stronie aktywów. Z aktywów tych można było finansować m.in. nowe inwestycje.
Na salonach władzy
Ponieważ system działał już kilka lat i odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosiło wiele instytucji i osób - nadzór bankowy, departament prawny NBP, firmy wykonujące audyty, eksperci renomowanych uczelni i kancelarii adwokackich - nikt nie był zainteresowany ujawnieniem brutalnej prawdy. Piotr B. uchodził za męża opatrznościowego polskich finansów, był przyjmowany przez ministrów, premierów, a nawet prezydentów: Polski - Aleksandra Kwaśniewskiego, Ukrainy - Leonida Kuczmę, Mołdawii - Piotra Łuczyńskiego. Miał poparcie niektórych hierarchów polskiego Kościoła, angażował się w przedsięwzięcia charytatywne, na przykład budowę domu pielgrzyma w Charkowie czy wsparcie budowy polsko-ukraińskiego cmentarza ofiar totalitaryzmu.
Cały czas systemowi potrzebny był zagraniczny bank, który umieszczałby w bilansie równowartość środków (ponad 600 mln zł) wyprowadzonych - formalnie pożyczonych - z Banku Staropolskiego. Ciekawe, dlaczego takiego banku poszukiwano na Ukrainie i w Mołdawii, czyli w krajach, w których bezpieczeństwo systemu bankowego jest fikcją. Ukraiński KIB Bank miał jedną niezaprzeczalną zaletę - zgodę szefa banku narodowego na prowadzenie konta w Reiffeisen Centrobank w Warszawie, z którego przekazywano środki do spółek systemu. Kiedy KIB Bankowi nie pozwolono dalej księgować tych środków w bilansie, odpowiedniego partnera - Oguzbank - znaleziono w Mołdawii (jego pozycja i wygląd siedziby sytuują ten bank poniżej poziomu reprezentowanego przez przeciętny bank spółdzielczy w polskich wsiach i miasteczkach).
Bilans musi wyjść na zero
Po Oguzbanku funkcję serca systemu przejął Auto Kredyt Holding SA w Luksemburgu (bezpośrednio kontrolowany przez Piotra B., a mieszczący się wraz z inną spółką systemu - World Motor Investment SA - w jednym pokoiku), a ważnym pośrednikiem był Fundusz Kapitałowy Polska-Ukraina. Ostatecznie doszło do tego, że grupie przestał być potrzebny jakikolwiek zewnętrzny bank, zabezpieczeniem lokat przestały być więc depozyty (klasyczne zabezpieczenie na rynku międzybankowym), a system został zdominowany przez podmioty niebankowe.
Już w 1997 r. stało się ja-sne, że wyprowadzone z BS 150 mln USD nie wróci do tego banku, a system zaczął mieć kłopoty z pozyskiwaniem środków na nowe inwestycje, gdyż rynek kredytów samochodowych przestał się rozwijać. W całym okresie działania system, a właściwie PTS, zebrał 55 mln dolarów, czyli trzy razy mniej niż wyniosły środki przejęte z BS. Było więc oczywiste, że bez pieniędzy z lokat system w ogóle by nie powstał i nie mógłby funkcjonować. Czy nie było to działanie na szkodę Staropolskiego? Janusz Krzyżewski, ówczesny szef departamentu prawnego NBP, obecnie członek Rady Polityki Pieniężnej, w konkluzji swojej opinii (z 28 maja 1997 r.) stwierdził, że "łączna wartość zabezpieczeń znacznie przewyższa kwotę ulokowaną przez Bank Staropolski SA na rachunku KIB Banku", a ostatecznie "depozyty gromadzone przez Invest-Bank SA i Bank Staropolski SA są objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego". Tylko te ostatnie gwarancje okazały się realne.
Balsam leczniczy, czyli wino ziołowe
Kiedy kredyty samochodowe przestały być spodziewaną żyłą złota (plan na lata 1997-1999 zrealizowano ledwie w 40 proc.), holding Piotra B. zaczął gorączkowo poszukiwać nowych źródeł dochodów. W ten sposób powstał pomysł zarabiania na produkcji i eksporcie "leczniczego balsamu wytwarzanego na bazie wina cerkiewnego Kagor". W program Bio-Win zainwestowano (przynajmniej na papierze) 70 mln zł, m.in. kupiono Etulijską Fabrykę Win w Mołdawii. Finansowo program obsługuje wspomniany już mołdawski Oguzbank. Koło Poznania powstały z kolei Wielkopolskie Zakłady Farmaceutyczne Bio-Win, które mają produkować farmaceutyk znany jako spirytus. Ma on być barterowo wymieniany na mołdawski "balsam leczniczy", czyli wino ziołowe. Łatwo się zorientować, że nowy pomysł Piotra B. polega na wprowadzeniu na polski rynek wina, które będzie sprzedawane jako lekarstwo, czyli bez akcyzy.
Naga prawda
W połowie 1998 r. nadzór bankowy nie mógł już dłużej tolerować sytuacji w Banku Staropolskim. BS i Invest-Bank zobowiązano do poszukania strategicznego inwestora. Została nim grupa Polsatu, która zgodziła się zainwestować 50 mln USD (do końca 1999 r. wpłacono 35 mln USD). W listopadzie 1999 r. audyt Banku Staropolskiego przeprowadziła firma Deloitte & Touche i nakazała utworzenie rezerwy od całej wartości lokaty międzybankowej, czyli od 150 mln USD. Suma ta zniknęła wreszcie z aktywów banku, czyli usankcjonowano stan, który trwał co najmniej od pięciu lat. Problemem jest to, że suma ta zniknęła w ogóle. W ostatnich miesiącach 1999 r. ciekawe rzeczy działy się z finansami spółek systemu. W bilansie PTS, najważniejszego ogniwa systemu, jeszcze pod koniec sierpnia 1999 r. wykazywano na przykład 5 mln zł zysku, trzy miesiące później - już 507 mln zł strat. Może dzięki takim operacjom Piotr B. uważa, że gra się jeszcze nie skończyła. Może pieniądze klientów Banku Staropolskiego wcale nie zniknęły (wedle wstępnych szacunków, nie ma śladu po 60-100 mln zł, reszta roztopiła się w systemie), lecz zostały po prostu bezpowrotnie "sprywatyzowane".
Władca absolutny
Wydaje się, że odpowiada za to przede wszystkim Piotr B., czyli twórca systemu, ale także zmieniające się z dużą częstotliwością zarządy i rady nadzorcze BS. Winna jest też Komisja Nadzoru Bankowego. Co najmniej od 1996 r. nadzór starał się zachęcić Bank Staropolski do usunięcia nieprawidłowości, lecz wnioski były ignorowane. Jednym ze sposobów na odwlekanie decyzji było wymienianie prezesów oraz członków zarządów i rad nadzorczych: zmiany następowały w obrębie swoistego trójkąta bermudzkiego utworzonego przez BS, Invest-Bank i spółki systemu. - Prezesi różnych firm, dyrektorzy, członkowie zarządów tylko podpisywali dokumenty podsuwane im przez Piotra B. Czasem ci poważni ludzie chyłkiem uciekali z biur, chowali się w toaletach, żeby tylko ich nazwisko nie figurowało w danym dokumencie - opowiada były współpracownik Piotra B. W ostatnich latach w BS urzędowali p.o. prezesa, bo to pozwalało uchylać się od realizacji wniosków pokontrolnych. Jest co najmniej dziwne, że nadzór bankowy zaczął postępować stanowczo dopiero w połowie 1999 r., a wcześniej tolerował jawne lekceważenie poleceń. Na razie za brawurowe pomysły Piotra B. płacą polskie banki, czyli ich klienci. Nie wiadomo, czym i kiedy zapłaci Piotr B., bowiem oficjalnie posiada tylko 150 akcji Invest-Banku, wartych 15 tys. zł.
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.