Tragedia, której doświadczyli mieszkańcy holenderskiego miasta Enschede, w każdej chwili może się powtórzyć w Polsce
Produkcji materiałów pirotechnicznych i handlu nimi nie regulują u nas na dobrą sprawę żadne przepisy, a kontrola nad bezpieczeństwem wykorzystywanych do tego celu obiektów jest iluzoryczna. Hurtownię lub wytwórnię fajerwerków może założyć każdy. Może to zrobić, gdzie chce i kiedy chce. O ich lokalizacji straż pożarna dowiaduje się często dopiero wówczas, gdy dochodzi do eksplozji.
W ciągu ostatnich kilku lat w wyniku wybuchów w hurtowniach i zakładach produkujących materiały pirotechniczne zginęło w Polsce jedenaście osób. W 1991 r. podczas pożaru wytwórni fajerwerków w Radomiu śmierć poniosły trzy osoby. W czerwcu 1994 r. w magazynie firmy Goldregen w Częstochowie doszło do wybuchu dwóch ton materiałów pirotechnicznych. Dwaj młodzi mężczyźni, którzy przygotowywali pokaz fajerwerków, niezgodne z przepisami montowali w magazynie lonty. Część z nich zapaliła się od iskry, a w chwilę później ogień błyskawicznie ogarnął resztę pomieszczenia. W ogniu stanęła także znajdująca się obok magazynu stodoła. W akcji ratowniczej brało udział kilkanaście wozów strażackich. Jeden z pracowników zginął, a drugi został poparzony.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 1995 r. w Komorowie (obecne województwo kujawsko-pomorskie) w zakładzie produkującym wyroby pirotechniczne eksplodowało 50 kg masy pirotechnicznej. Śmierć poniosły cztery osoby, a trzy doznały ciężkich obrażeń ciała. Sam budynek uległ całkowitemu zniszczeniu, a odłamki betonu i zbrojenia znajdowano w promieniu czterystu metrów. Jak wykazało późniejsze dochodzenie, konstrukcja budowli odbiegała od wymagań stawianych obiektom, w których produkuje się materiały wybuchowe.
Nie mniej tragiczne skutki miał wybuch kilkudziesięciu kilogramów materiałów w zakładzie wyrobów pirotechnicznych Dynamit w Płocku (w październiku 1997 r.). Do eksplozji doszło w trakcie produkcji petard hukowych. Zginęło wówczas trzech pracowników, a jeden doznał ciężkich obrażeń. Według świadków tamtego zdarzenia, kanonada trwała pół godziny, a w powietrzu fruwały fragmenty ścian i rozrywanych samochodów. Tu również późniejsze śledztwo wykazało, że budynek zakładu nie był przystosowany do tego typu produkcji.
- W Enschede, a dwa dni później w Rafelcofer koło Walencji, doszło do wybuchu w fabryce produkującej fajerwerki. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia głównie z hurtowniami. To zupełnie inne obiekty i skala zagrożenia jest inna. Aby nastąpił wybuch w hurtowni, ktoś musiałby ją po prostu złośliwie podpalić - tłumaczy jeden z właścicieli dużej hurtowni. Innego zdania są strażacy i pirotechnicy. Zdaniem dr. Jerzego Nowaczewskiego z Zakładu Materiałów Wybuchowych i Fizyki Wybuchów w Instytucie Techniki Uzbrojenia Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie, substancje używane do produkcji fajerwerków to mieszaniny pirotechniczne, które należy traktować jak materiały wybuchowe. Dowodem na to są eksplozje samochodów przewożących sztuczne ognie, następujące pod wpływem uderzenia i wysokiej temperatury.
Przed kilkoma laty wybuchł samochód zaparkowany w centrum Wrocławia. Przed sylwestrem sprzedawano z niego sztuczne ognie. W aucie spłonęła jedna osoba. W 1994 r. potężna eksplozja rozerwała na strzępy przejeżdżającą przez centrum Kwidzyna ciężarówkę z materiałami pirotechnicznymi. W październiku ubiegłego roku pełen fajerwerków fiat ducato wybuchł i spłonął w centrum Poznania. Przez kilkanaście minut w pobliżu pomnika Poznańskiego Czerwca sztuczne ognie latały na wysokości kilku metrów nad ziemią. Siła odrzutu była tak duża, że samochód przejechał kilkanaście metrów.
- Te materiały są niebezpieczne. Jeśli ktoś kupi fajerwerki w supermarkecie, położy na dnie wózka i przyciśnie zakupami, to przez pocieranie czy na skutek nacisku może się wyzwolić proces spalania - tłumaczy brygadier Zbigniew Klim, naczelnik Wydziału Kontrolno-Rozpoznawczego Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu. Tymczasem w świetle prawa fajerwerki traktowane są tylko jako materiały "pożarowo niebezpieczne". Do 1994 r. były uznawane za materiały wybuchowe, a sklepy, hurtownie i zakłady wytwarzające je nadzorowała policja.
- Opieraliśmy się wówczas na ustawie "O broni, amunicji i materiałach wybuchowych". Jeden z hurtowników wniósł jednak sprawę do Sądu Najwyższego, który uznał, że materiały pirotechniczne nie wykazują takich właściwości materiałów wybuchowych, jakie opisano w ustawie. W efekcie MSW zaprzestało wydawania koncesji, a my nie mamy podstawy prawnej do tego, aby kontrolować takie obiekty - mówi Beata Tobiasz, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji we Wrocławiu.
- Konsekwencją tej decyzji jest to, że nikt obecnie w Polsce nie wie, ile firm tak naprawdę zajmuje się obrotem tymi materiałami ani w jakich warunkach są one składowane. Wiele z nich robi to dorywczo, przy okazji świąt Bożego Narodzenia, sylwestra czy Wielkanocy. Duży popyt na fajerwerki powoduje, że importuje się ich sporo, a potem składuje w mieszkaniach, piwnicach i miejscach, które nie są do tego przystosowane. To ciemna liczba, podobnie jak ilość sprowadzanych do kraju ogni sztucznych. Na pewno dużą część stanowi przemyt - informuje brygadier Dariusz Malinowski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie. W kilku dużych polskich miastach, na przykład we Wrocławiu, w Warszawie, Poznaniu i Gdańsku, hurtownie i magazyny materiałów pirotechnicznych znajdują się pośrodku wielkich osiedli mieszkaniowych, lecz wykorzystywane są najczęściej tylko przez kilka dni w roku, szczególnie przed sylwestrem.
Najwięcej fajerwerków trafia do Polski z Chin, które są światowym potentatem w ich produkcji. Mniejsze ilości sprowadza się z Niemiec, Wielkiej Brytanii i Czech. Za najbezpieczniejsze fachowcy uważają wyroby niemieckie.
- Większość hurtowników wybiera jednak produkty chińskie, bo są tanie. Sama tuleja do fajerwerku produkowana w Niemczech kosztuje tyle, ile gotowy produkt z Chin. Tylko że niska cena nie zawsze idzie w parze z jakością. Chińczycy często obniżają koszty za wszelką cenę, a to odbija się potem na bezpieczeństwie użytkowników - mówi jeden z hurtowników.
Mimo upływu kilku lat od wyroku Sądu Najwyższego, warunków produkcji i przechowywania materiałów pirotechnicznych nadal nie reguluje ustawa ani nawet rozporządzenie. Istnieje jedynie norma, która w sposób ogólny definiuje pojęcie materiałów pirotechnicznych. Do prowadzenia takiej działalności wystarczy wpis do ewidencji działalności gospodarczej w urzędzie gminy. - Nie potrafimy stwierdzić, ile firm zajmuje się taką działalnością, bo niektórzy rejestrują na przykład handel artykułami przemysłowymi - wyjaśnia Halina Suszek, kierownik Referatu Ewidencji Działalności Gospodarczej Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Po ostatnich wypadkach w Holandii i Hiszpanii główny inspektor pracy podjął decyzję o przeprowadzeniu natychmiastowej kontroli zakładów produkujących ognie sztuczne oraz hurtowni zajmujących się handlem nimi.
- Niedawne katastrofy tylko przyspieszyły nasze działania. W Polsce w ostatnich latach mieliśmy już kilka wypadków spowodowanych wybuchem materiałów pirotechnicznych, w których ginęli ludzie. To podstawowy powód podjęcia kontroli. Inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy interesować będzie przede wszystkim sposób przechowywania fajerwerków, bo to wiąże się z bezpieczeństwem pracowników, ale też z bezpieczeństwem okolicznych mieszkańców - mówi Joanna Grzywińska, rzecznik prasowy głównego inspektora pracy.
Teoretycznie do rozpoczęcia produkcji i sprzedaży materiałów pirotechnicznych potrzebna jest opinia straży pożarnej, stwierdzająca, czy obiekt przeznaczony do tego celu spełnia wymogi ochrony przeciwpożarowej. Brak tej opinii nie może być jednak powodem odmowy wpisania do rejestru, a przedsiębiorcy nagminnie łamią ten obowiązek. W rezultacie na przykład we Wrocławiu każda z instytucji zobowiązanych do zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom miasta ma w ewidencji inną liczbę obiektów, w których odbywa się sprzedaż lub produkcja fajerwerków. Według Komendy Miejskiej Policji, w mieście jest sześć hurtowni, w Komendzie Miejskiej PSP znają adres jednej, w bazie danych Okręgowego Inspektoratu Pracy figurują dwie, ale nie ma tam tej, która znajduje się w ewidencji strażaków. Jaka jest prawdziwa liczba takich obiektów, nie wie nikt.
Brak odpowiednich przepisów powoduje, że strażacy są bezradni, nawet jeśli wiedzą o istnieniu zakładu lub hurtowni. Przepisy o przechowywaniu materiałów wybuchowych bardzo rygorystycznie określają, jakie warunki musi spełniać obiekt, w którym odbywa się ich produkcja bądź sprzedaż. Dotyczy to konstrukcji budynku, rodzaju stosowanej instalacji elektrycznej, odległości od innych obiektów itp. Zupełnie inne kryteria obowiązują w wypadku "materiałów pożarowo niebezpiecznych". - Obliczamy wówczas między innymi tzw. obciążenie ogniowe, czyli ilość składanej masy na metr kwadratowy. To pozwala nam określić, w jakiej odległości od sąsiednich budynków powinien się znajdować taki obiekt. Ale dzięki takiej, a nie innej definicji materiały pirotechniczne traktowane są tak jak farby i lakiery. Tymczasem wybuchające fajerwerki lecą na dużą odległość. Gdyby je traktować tak jak materiały wybuchowe, odległość od innych budynków musiałaby być większa - mówi brygadier Zbigniew Klim.
Jedna z dużych wrocławskich hurtowni znajduje się w pobliżu potężnych magazynów Centrali Produktów Naftowych. Zdaniem strażaków, takie sąsiedztwo nie jest bezpieczne. Wybuchające w razie pożaru petardy mogłyby zagrozić zbiornikom z paliwem. Brak stosownych przepisów powoduje jednak, że nie można zakazać takiej lokalizacji.
Niebezpieczeństwo jest w Polsce większe, gdyż nikt nie może mieć pewności, że obok jego domu lub mieszkania nie ma magazynu petard czy małej fabryczki środków pirotechnicznych, w której w każdej chwili może dojść do wybuchu. Czy ryzyko związane z magazynowaniem materiałów pirotechnicznych pośród bloków mieszkalnych i w pobliżu magazynów paliw bądź substancji łatwopalnych zniknie dopiero wtedy, gdy dojdzie u nas do nieszczęścia na skalę katastrofy w Enschede?
W ciągu ostatnich kilku lat w wyniku wybuchów w hurtowniach i zakładach produkujących materiały pirotechniczne zginęło w Polsce jedenaście osób. W 1991 r. podczas pożaru wytwórni fajerwerków w Radomiu śmierć poniosły trzy osoby. W czerwcu 1994 r. w magazynie firmy Goldregen w Częstochowie doszło do wybuchu dwóch ton materiałów pirotechnicznych. Dwaj młodzi mężczyźni, którzy przygotowywali pokaz fajerwerków, niezgodne z przepisami montowali w magazynie lonty. Część z nich zapaliła się od iskry, a w chwilę później ogień błyskawicznie ogarnął resztę pomieszczenia. W ogniu stanęła także znajdująca się obok magazynu stodoła. W akcji ratowniczej brało udział kilkanaście wozów strażackich. Jeden z pracowników zginął, a drugi został poparzony.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia w 1995 r. w Komorowie (obecne województwo kujawsko-pomorskie) w zakładzie produkującym wyroby pirotechniczne eksplodowało 50 kg masy pirotechnicznej. Śmierć poniosły cztery osoby, a trzy doznały ciężkich obrażeń ciała. Sam budynek uległ całkowitemu zniszczeniu, a odłamki betonu i zbrojenia znajdowano w promieniu czterystu metrów. Jak wykazało późniejsze dochodzenie, konstrukcja budowli odbiegała od wymagań stawianych obiektom, w których produkuje się materiały wybuchowe.
Nie mniej tragiczne skutki miał wybuch kilkudziesięciu kilogramów materiałów w zakładzie wyrobów pirotechnicznych Dynamit w Płocku (w październiku 1997 r.). Do eksplozji doszło w trakcie produkcji petard hukowych. Zginęło wówczas trzech pracowników, a jeden doznał ciężkich obrażeń. Według świadków tamtego zdarzenia, kanonada trwała pół godziny, a w powietrzu fruwały fragmenty ścian i rozrywanych samochodów. Tu również późniejsze śledztwo wykazało, że budynek zakładu nie był przystosowany do tego typu produkcji.
- W Enschede, a dwa dni później w Rafelcofer koło Walencji, doszło do wybuchu w fabryce produkującej fajerwerki. Tymczasem w Polsce mamy do czynienia głównie z hurtowniami. To zupełnie inne obiekty i skala zagrożenia jest inna. Aby nastąpił wybuch w hurtowni, ktoś musiałby ją po prostu złośliwie podpalić - tłumaczy jeden z właścicieli dużej hurtowni. Innego zdania są strażacy i pirotechnicy. Zdaniem dr. Jerzego Nowaczewskiego z Zakładu Materiałów Wybuchowych i Fizyki Wybuchów w Instytucie Techniki Uzbrojenia Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie, substancje używane do produkcji fajerwerków to mieszaniny pirotechniczne, które należy traktować jak materiały wybuchowe. Dowodem na to są eksplozje samochodów przewożących sztuczne ognie, następujące pod wpływem uderzenia i wysokiej temperatury.
Przed kilkoma laty wybuchł samochód zaparkowany w centrum Wrocławia. Przed sylwestrem sprzedawano z niego sztuczne ognie. W aucie spłonęła jedna osoba. W 1994 r. potężna eksplozja rozerwała na strzępy przejeżdżającą przez centrum Kwidzyna ciężarówkę z materiałami pirotechnicznymi. W październiku ubiegłego roku pełen fajerwerków fiat ducato wybuchł i spłonął w centrum Poznania. Przez kilkanaście minut w pobliżu pomnika Poznańskiego Czerwca sztuczne ognie latały na wysokości kilku metrów nad ziemią. Siła odrzutu była tak duża, że samochód przejechał kilkanaście metrów.
- Te materiały są niebezpieczne. Jeśli ktoś kupi fajerwerki w supermarkecie, położy na dnie wózka i przyciśnie zakupami, to przez pocieranie czy na skutek nacisku może się wyzwolić proces spalania - tłumaczy brygadier Zbigniew Klim, naczelnik Wydziału Kontrolno-Rozpoznawczego Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu. Tymczasem w świetle prawa fajerwerki traktowane są tylko jako materiały "pożarowo niebezpieczne". Do 1994 r. były uznawane za materiały wybuchowe, a sklepy, hurtownie i zakłady wytwarzające je nadzorowała policja.
- Opieraliśmy się wówczas na ustawie "O broni, amunicji i materiałach wybuchowych". Jeden z hurtowników wniósł jednak sprawę do Sądu Najwyższego, który uznał, że materiały pirotechniczne nie wykazują takich właściwości materiałów wybuchowych, jakie opisano w ustawie. W efekcie MSW zaprzestało wydawania koncesji, a my nie mamy podstawy prawnej do tego, aby kontrolować takie obiekty - mówi Beata Tobiasz, rzecznik prasowy komendanta miejskiego policji we Wrocławiu.
- Konsekwencją tej decyzji jest to, że nikt obecnie w Polsce nie wie, ile firm tak naprawdę zajmuje się obrotem tymi materiałami ani w jakich warunkach są one składowane. Wiele z nich robi to dorywczo, przy okazji świąt Bożego Narodzenia, sylwestra czy Wielkanocy. Duży popyt na fajerwerki powoduje, że importuje się ich sporo, a potem składuje w mieszkaniach, piwnicach i miejscach, które nie są do tego przystosowane. To ciemna liczba, podobnie jak ilość sprowadzanych do kraju ogni sztucznych. Na pewno dużą część stanowi przemyt - informuje brygadier Dariusz Malinowski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie. W kilku dużych polskich miastach, na przykład we Wrocławiu, w Warszawie, Poznaniu i Gdańsku, hurtownie i magazyny materiałów pirotechnicznych znajdują się pośrodku wielkich osiedli mieszkaniowych, lecz wykorzystywane są najczęściej tylko przez kilka dni w roku, szczególnie przed sylwestrem.
Najwięcej fajerwerków trafia do Polski z Chin, które są światowym potentatem w ich produkcji. Mniejsze ilości sprowadza się z Niemiec, Wielkiej Brytanii i Czech. Za najbezpieczniejsze fachowcy uważają wyroby niemieckie.
- Większość hurtowników wybiera jednak produkty chińskie, bo są tanie. Sama tuleja do fajerwerku produkowana w Niemczech kosztuje tyle, ile gotowy produkt z Chin. Tylko że niska cena nie zawsze idzie w parze z jakością. Chińczycy często obniżają koszty za wszelką cenę, a to odbija się potem na bezpieczeństwie użytkowników - mówi jeden z hurtowników.
Mimo upływu kilku lat od wyroku Sądu Najwyższego, warunków produkcji i przechowywania materiałów pirotechnicznych nadal nie reguluje ustawa ani nawet rozporządzenie. Istnieje jedynie norma, która w sposób ogólny definiuje pojęcie materiałów pirotechnicznych. Do prowadzenia takiej działalności wystarczy wpis do ewidencji działalności gospodarczej w urzędzie gminy. - Nie potrafimy stwierdzić, ile firm zajmuje się taką działalnością, bo niektórzy rejestrują na przykład handel artykułami przemysłowymi - wyjaśnia Halina Suszek, kierownik Referatu Ewidencji Działalności Gospodarczej Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Po ostatnich wypadkach w Holandii i Hiszpanii główny inspektor pracy podjął decyzję o przeprowadzeniu natychmiastowej kontroli zakładów produkujących ognie sztuczne oraz hurtowni zajmujących się handlem nimi.
- Niedawne katastrofy tylko przyspieszyły nasze działania. W Polsce w ostatnich latach mieliśmy już kilka wypadków spowodowanych wybuchem materiałów pirotechnicznych, w których ginęli ludzie. To podstawowy powód podjęcia kontroli. Inspektorów Państwowej Inspekcji Pracy interesować będzie przede wszystkim sposób przechowywania fajerwerków, bo to wiąże się z bezpieczeństwem pracowników, ale też z bezpieczeństwem okolicznych mieszkańców - mówi Joanna Grzywińska, rzecznik prasowy głównego inspektora pracy.
Teoretycznie do rozpoczęcia produkcji i sprzedaży materiałów pirotechnicznych potrzebna jest opinia straży pożarnej, stwierdzająca, czy obiekt przeznaczony do tego celu spełnia wymogi ochrony przeciwpożarowej. Brak tej opinii nie może być jednak powodem odmowy wpisania do rejestru, a przedsiębiorcy nagminnie łamią ten obowiązek. W rezultacie na przykład we Wrocławiu każda z instytucji zobowiązanych do zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom miasta ma w ewidencji inną liczbę obiektów, w których odbywa się sprzedaż lub produkcja fajerwerków. Według Komendy Miejskiej Policji, w mieście jest sześć hurtowni, w Komendzie Miejskiej PSP znają adres jednej, w bazie danych Okręgowego Inspektoratu Pracy figurują dwie, ale nie ma tam tej, która znajduje się w ewidencji strażaków. Jaka jest prawdziwa liczba takich obiektów, nie wie nikt.
Brak odpowiednich przepisów powoduje, że strażacy są bezradni, nawet jeśli wiedzą o istnieniu zakładu lub hurtowni. Przepisy o przechowywaniu materiałów wybuchowych bardzo rygorystycznie określają, jakie warunki musi spełniać obiekt, w którym odbywa się ich produkcja bądź sprzedaż. Dotyczy to konstrukcji budynku, rodzaju stosowanej instalacji elektrycznej, odległości od innych obiektów itp. Zupełnie inne kryteria obowiązują w wypadku "materiałów pożarowo niebezpiecznych". - Obliczamy wówczas między innymi tzw. obciążenie ogniowe, czyli ilość składanej masy na metr kwadratowy. To pozwala nam określić, w jakiej odległości od sąsiednich budynków powinien się znajdować taki obiekt. Ale dzięki takiej, a nie innej definicji materiały pirotechniczne traktowane są tak jak farby i lakiery. Tymczasem wybuchające fajerwerki lecą na dużą odległość. Gdyby je traktować tak jak materiały wybuchowe, odległość od innych budynków musiałaby być większa - mówi brygadier Zbigniew Klim.
Jedna z dużych wrocławskich hurtowni znajduje się w pobliżu potężnych magazynów Centrali Produktów Naftowych. Zdaniem strażaków, takie sąsiedztwo nie jest bezpieczne. Wybuchające w razie pożaru petardy mogłyby zagrozić zbiornikom z paliwem. Brak stosownych przepisów powoduje jednak, że nie można zakazać takiej lokalizacji.
Niebezpieczeństwo jest w Polsce większe, gdyż nikt nie może mieć pewności, że obok jego domu lub mieszkania nie ma magazynu petard czy małej fabryczki środków pirotechnicznych, w której w każdej chwili może dojść do wybuchu. Czy ryzyko związane z magazynowaniem materiałów pirotechnicznych pośród bloków mieszkalnych i w pobliżu magazynów paliw bądź substancji łatwopalnych zniknie dopiero wtedy, gdy dojdzie u nas do nieszczęścia na skalę katastrofy w Enschede?
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.