Andrzej Szczypiorski (1928-2000)
16 maja, w upalny dzień wiosny podobnej do rozbuchanego lata, Andrzej Szczypiorski zniknął nagle pośrodku swego życia - niezwykle aktywnego, wypełnionego po brzegi sukcesami, planami i nieustanną pracą. Umarł w biegu, w twórczej gorączce, zakochany w kobiecie, literaturze, sztuce, zwierzętach, przyrodzie, podróżach. Był pisarzem przenikliwym, wiele rozumiał i wiele wybaczał.
Przekroczył siedemdziesiątkę, ale wciąż pozostał młodym, żarliwym człowiekiem, zachwyconym ludźmi i życiem, chociaż nie był fantastą ani utopistą i nie karmił siebie ani nas złudzeniami. Jego biografia obfitowała w straszne wydarzenia: wojna, partyzantka, pobyt w obozie Sachsenhausen, nadzieje na lepszą przyszłość, rozbite brutalnym doświadczeniem marca 1968 r. Ten człowiek, który wydawał się królem życia, miał katastroficzną wyobraźnię, nastawienie nie tylko na urodę, ale i koszmar bytu, na zawsze niepewny sens i częsty, szyderczy, absurdalny bezsens.
Nie był pisarzem lubującym się w udziwnieniach formalnych. Należał do ginącej garstki świetnych opowiadaczy, mistrzów doskonale skomponowanych fabuł, błyskotliwych dialogów. Jego książki zdobyły na świecie ogromną popularność między innymi dlatego, że posługiwały się taką właśnie konwencją, lekceważoną przez aktualne mody, uwielbianą zaś przez masowego odbiorcę. Szczypiorski tworzył powieści i opowiadania o losach ludzi i doświadczeniach narodów, o miłości i nienawiści, o wielkich klęskach i wątpliwych zwycięstwach. Tak częsty w prozie autora "Początku" absurd nie jest tworem dzikiej fantazji, lecz codziennych sytuacji, rzeczywistość często bowiem przewyższa dziwnością i absurdem najbardziej wymyślne artystyczne kreacje.
Najwspanialsza jego powieść "Msza za miasto Arras" powstała po doświadczeniach polskiego marca 1968 r. i choć jej akcja rozgrywa się w odległej historii, doświadczenie terroru i narodowych nienawiści jest tu utrwalone jako odwieczny, ponawiający się koszmar. Wojenne i obozowe doświadczenia dwudziestowieczne, zagłady narodów, totalitarne systemy, walki i zdrady, bunty i kompromisy - wszystko to ukazuje Szczypiorski z pesymizmem kronikarza i optymizmem niestrudzonego moralisty, który wiecznie powtarza swoją wiarę w zasady, którym przecież nie wszystko przeczy. Przede wszystkim potwierdza je ciągły wysiłek ocalania człowieczeństwa, istniejący nawet w narodach najbardziej okrutnych lub najbardziej zrezygnowanych. Szczypiorski jest uwielbiany na świecie jako "psychoterapeuta", który mówi, że winni są mniej lub bardziej wszyscy i że wszyscy mają szanse na zmianę i na wybaczenie. Często wydaje się to mrzonką, a jednak te pisarskie nadzieje powtarzają z uporem ludzie wytrwali i dzielni.
Szczypiorski należał do tych, którzy nadziei nie tracili, działał w opozycji, współpracował z prasą drugiego obiegu ("Zapisem", "Krytyką", "Biuletynem Informacyjnym"). Internowany w czasie stanu wojennego, nie tracił ducha. Bo taki właśnie był: wiedział, że historia jest potworem, który może go połknąć, ale postanowił, że stanie mu kością w gardle. Był nie tylko aktywnym pisarzem (między innymi "Początek", książka różnie odbierana w Polsce, przyniósł mu wielką popularność i uznanie na świecie), ale i dużo piszącym publicystą, działaczem społecznym i politycznym. Jego wkład w dobre ułożenie stosunków polsko-niemieckich był niewątpliwy.
Gdy niedawno przeprowadzałam dla "Wprost" swój ostatni wywiad z Andrzejem Szczypiorskim, mówił powściągliwie o swoich licznych pracach i podróżach zagranicznych, natomiast z euforią opowiedział mi powieść, którą właśnie pisał: "Grę z ogniem". Książka ta, wydana w ubiegłym roku, jest niezwykła: ukazuje świat współczesny w katastroficznej wizji unicestwiającego pożaru, jaki zbliża się do ludzkości ze wszystkich stron. Wielkie interesy łączą się tu z wielkimi oszustwami, sprawy różnym grupom wymykają się z rąk, w końcu zagrożeni okazują się wszyscy i wszystko. Cywilizacja okazuje się zdolna do samozniszczenia.
W ostatniej książce Andrzej Szczypiorski jest pogrążony w smutku i złych przeczuciach. Dotyczy to losów całej ludzkości i losów najbardziej osobistych głównego bohatera, Jana, któremu umiera ukochana żona. Cierpi i pragnie odczuwać maksymalny ból, chce umrzeć. Zdumiewającym rozdarciem okazuje się dla niego fakt, że nie potrafi już tak cierpieć i nawet śmierć staje mu się obojętna: "... nie było żadnego bólu, gdzieś się zapodział". Andrzej Szczypiorski, wciąż pełen witalności i energii, pożegnał się z nami tą odmienną, katastroficzną i zobojętniałą opowieścią. "Gra z ogniem" zakończyła - jak się niespodziewanie okazało - grę z życiem.
Przekroczył siedemdziesiątkę, ale wciąż pozostał młodym, żarliwym człowiekiem, zachwyconym ludźmi i życiem, chociaż nie był fantastą ani utopistą i nie karmił siebie ani nas złudzeniami. Jego biografia obfitowała w straszne wydarzenia: wojna, partyzantka, pobyt w obozie Sachsenhausen, nadzieje na lepszą przyszłość, rozbite brutalnym doświadczeniem marca 1968 r. Ten człowiek, który wydawał się królem życia, miał katastroficzną wyobraźnię, nastawienie nie tylko na urodę, ale i koszmar bytu, na zawsze niepewny sens i częsty, szyderczy, absurdalny bezsens.
Nie był pisarzem lubującym się w udziwnieniach formalnych. Należał do ginącej garstki świetnych opowiadaczy, mistrzów doskonale skomponowanych fabuł, błyskotliwych dialogów. Jego książki zdobyły na świecie ogromną popularność między innymi dlatego, że posługiwały się taką właśnie konwencją, lekceważoną przez aktualne mody, uwielbianą zaś przez masowego odbiorcę. Szczypiorski tworzył powieści i opowiadania o losach ludzi i doświadczeniach narodów, o miłości i nienawiści, o wielkich klęskach i wątpliwych zwycięstwach. Tak częsty w prozie autora "Początku" absurd nie jest tworem dzikiej fantazji, lecz codziennych sytuacji, rzeczywistość często bowiem przewyższa dziwnością i absurdem najbardziej wymyślne artystyczne kreacje.
Najwspanialsza jego powieść "Msza za miasto Arras" powstała po doświadczeniach polskiego marca 1968 r. i choć jej akcja rozgrywa się w odległej historii, doświadczenie terroru i narodowych nienawiści jest tu utrwalone jako odwieczny, ponawiający się koszmar. Wojenne i obozowe doświadczenia dwudziestowieczne, zagłady narodów, totalitarne systemy, walki i zdrady, bunty i kompromisy - wszystko to ukazuje Szczypiorski z pesymizmem kronikarza i optymizmem niestrudzonego moralisty, który wiecznie powtarza swoją wiarę w zasady, którym przecież nie wszystko przeczy. Przede wszystkim potwierdza je ciągły wysiłek ocalania człowieczeństwa, istniejący nawet w narodach najbardziej okrutnych lub najbardziej zrezygnowanych. Szczypiorski jest uwielbiany na świecie jako "psychoterapeuta", który mówi, że winni są mniej lub bardziej wszyscy i że wszyscy mają szanse na zmianę i na wybaczenie. Często wydaje się to mrzonką, a jednak te pisarskie nadzieje powtarzają z uporem ludzie wytrwali i dzielni.
Szczypiorski należał do tych, którzy nadziei nie tracili, działał w opozycji, współpracował z prasą drugiego obiegu ("Zapisem", "Krytyką", "Biuletynem Informacyjnym"). Internowany w czasie stanu wojennego, nie tracił ducha. Bo taki właśnie był: wiedział, że historia jest potworem, który może go połknąć, ale postanowił, że stanie mu kością w gardle. Był nie tylko aktywnym pisarzem (między innymi "Początek", książka różnie odbierana w Polsce, przyniósł mu wielką popularność i uznanie na świecie), ale i dużo piszącym publicystą, działaczem społecznym i politycznym. Jego wkład w dobre ułożenie stosunków polsko-niemieckich był niewątpliwy.
Gdy niedawno przeprowadzałam dla "Wprost" swój ostatni wywiad z Andrzejem Szczypiorskim, mówił powściągliwie o swoich licznych pracach i podróżach zagranicznych, natomiast z euforią opowiedział mi powieść, którą właśnie pisał: "Grę z ogniem". Książka ta, wydana w ubiegłym roku, jest niezwykła: ukazuje świat współczesny w katastroficznej wizji unicestwiającego pożaru, jaki zbliża się do ludzkości ze wszystkich stron. Wielkie interesy łączą się tu z wielkimi oszustwami, sprawy różnym grupom wymykają się z rąk, w końcu zagrożeni okazują się wszyscy i wszystko. Cywilizacja okazuje się zdolna do samozniszczenia.
W ostatniej książce Andrzej Szczypiorski jest pogrążony w smutku i złych przeczuciach. Dotyczy to losów całej ludzkości i losów najbardziej osobistych głównego bohatera, Jana, któremu umiera ukochana żona. Cierpi i pragnie odczuwać maksymalny ból, chce umrzeć. Zdumiewającym rozdarciem okazuje się dla niego fakt, że nie potrafi już tak cierpieć i nawet śmierć staje mu się obojętna: "... nie było żadnego bólu, gdzieś się zapodział". Andrzej Szczypiorski, wciąż pełen witalności i energii, pożegnał się z nami tą odmienną, katastroficzną i zobojętniałą opowieścią. "Gra z ogniem" zakończyła - jak się niespodziewanie okazało - grę z życiem.
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.