Prawo cały czas traci autorytet, nie spełnia ludzkich oczekiwań, jest coraz gorsze, coraz mniej zrozumiałe i źle stosowane
Jubileuszowy rok 2000 ze zrozumiałych względów obfituje w różne uroczystości, zjazdy, konferencje i masowe imprezy. Jednym z takich wydarzeń będą VIII Ogólnopolskie Dni Prawnicze w Warszawie (25-28 maja) pod hasłem "Człowiek a prawo u progu trzeciego tysiąclecia". Wielki rozmach, luksus, iście szlachecka fantazja, jak przystało na Polskę. Ciekawe, jak przebiegnie impreza i czy będzie udana.
W pytaniu tym brzmi lekka nutka niepokoju, którą powinienem wytłumaczyć. Ma ona w istocie dwie przyczyny: pierwsza, ogólna, sprowadza się do wątpliwości, czy prawnicy istotnie mają co fetować w atmosferze powszechnej krytyki i narzekania na prawo oraz nagonki na wymiar sprawiedliwości. Słowem: czy jest się czym pochwalić "u progu trzeciego tysiąclecia", czy więcej jest powodów do wstydu? Nie umiem przewidzieć, jaki będzie nastrój konferencji. Być może obfita strona artystyczno-bankietowa rozwieje smutek i zagłuszy wyrzuty sumienia. Druga przyczyna mojego niepokoju jest czysto osobista, a więc prozaiczna: z karygodną lekkomyślnością albo po prostu ze zwykłej próżności dałem się wmanewrować w aż dwa publiczne wystąpienia, którym mogę nie sprostać.
W inauguracyjnym panelu, wobec publiczności prawniczej zgromadzonej w Teatrze Wielkim, zgodziłem się przyjąć rolę oskarżyciela prawa. Dyskusja zaplanowana jest bowiem jako coś w rodzaju rozprawy sądowej - sądu nad prawem. Będzie oskarżenie, obrona, świadkowie i biegli. Trochę tak jak słynny sąd nad dwudziestym wiekiem.
Nie lubię nikogo oskarżać i wolę bronić, ale reguła ta odnosi się do ludzi, a nie do tworzonych przez nich instytucji. Broniąc ludzi, często trzeba krytykować władzę i prawo, a więc nie mam żadnych oporów przed oskarżaniem prawa. W dodatku przez wiele lat doświadczeń akademickich, politycznych i adwokackich zaraziłem się jakimś trwałym, choć umiarkowanym pesymizmem co do roli prawa w życiu społecznym. I mimo że mamy już dzisiaj inną, wolną Polskę, coraz bardziej jestem przekonany, że prawo cały czas traci autorytet, że nie spełnia ludzkich oczekiwań, że jest coraz gorsze, coraz mniej zrozumiałe, źle stosowane i w sumie nie daje poczucia pewności, porządku i bezpieczeństwa.
Oczywiście, jest wiele okoliczności łagodzących, które będą podnosili obrońcy. Oskarżenie będzie jednak dość oczywiste i winić będzie prawo za upadek: od rzymskiej sztuki dobra i słuszności do roli narzędzia służącego doraźnym interesom politycznym. Nie wiem tylko, czy zdołam dopracować szczegóły aktu oskarżenia. A będę miał na wystąpienie 7-8 minut. Przy licznej publiczności zgromadzonej w Teatrze Wielkim. Ciekawe, czy sąd nad prawem będzie dobrym teatrem, czy też wyjdzie z tego jakiś kiepski cyrk?
Druga moja rola będzie skromniejsza, mniej odpowiedzialna i mniej publiczna, w jakiejś salce w hotelu Sheraton. Mam moderować dyskusję o konstytucji, a ściślej - o różnych aspektach jej obowiązywania. Szczerze mówiąc, uważałem i nadal uważam naszą obecną ustawę zasadniczą za dość żałosny twór prawniczy, typowy, niestety, dla naszych lat 90. Muszę jednak przyznać, że jak na dzieło raczej mierne funkcjonuje ona w zadziwiająco dobry sposób, nie budząc tylu sporów i waśni co jej poprzedniczka, zwana małą. Być może jest w tym jakiś wkład czasów prezydenta Wałęsy, kiedy odbywały się podstawowe gry konstytucyjne. Dzisiaj są one zakazane, bo parlament bardzo precyzyjnie ograniczył władzę prezydencką i nie ma już dawnych możliwości.
Mała więc będzie i moja rólka w obecnej dyskusji o konstytucji. Będę po prostu słuchał fachowców i starał się komentować ich wystąpienia. Jako nic już nie mogący zrobić, wyciągnięty z lamusa i odkurzony były prawnik potężnego prezydenta.
U progu trzeciego tysiąclecia prawo upada, a prawników coraz więcej. Jest w tym coś dziwnego i zagadkowego. Coś, czego nie mogę rozgryźć. Mimo wszystko mam nadzieję, że po hucznych dniach prawniczych w Warszawie będę nastrojony bardziej optymistycznie. Może uświadomię sobie, że przesadzam lub zgoła nie mam racji. Oby!
W pytaniu tym brzmi lekka nutka niepokoju, którą powinienem wytłumaczyć. Ma ona w istocie dwie przyczyny: pierwsza, ogólna, sprowadza się do wątpliwości, czy prawnicy istotnie mają co fetować w atmosferze powszechnej krytyki i narzekania na prawo oraz nagonki na wymiar sprawiedliwości. Słowem: czy jest się czym pochwalić "u progu trzeciego tysiąclecia", czy więcej jest powodów do wstydu? Nie umiem przewidzieć, jaki będzie nastrój konferencji. Być może obfita strona artystyczno-bankietowa rozwieje smutek i zagłuszy wyrzuty sumienia. Druga przyczyna mojego niepokoju jest czysto osobista, a więc prozaiczna: z karygodną lekkomyślnością albo po prostu ze zwykłej próżności dałem się wmanewrować w aż dwa publiczne wystąpienia, którym mogę nie sprostać.
W inauguracyjnym panelu, wobec publiczności prawniczej zgromadzonej w Teatrze Wielkim, zgodziłem się przyjąć rolę oskarżyciela prawa. Dyskusja zaplanowana jest bowiem jako coś w rodzaju rozprawy sądowej - sądu nad prawem. Będzie oskarżenie, obrona, świadkowie i biegli. Trochę tak jak słynny sąd nad dwudziestym wiekiem.
Nie lubię nikogo oskarżać i wolę bronić, ale reguła ta odnosi się do ludzi, a nie do tworzonych przez nich instytucji. Broniąc ludzi, często trzeba krytykować władzę i prawo, a więc nie mam żadnych oporów przed oskarżaniem prawa. W dodatku przez wiele lat doświadczeń akademickich, politycznych i adwokackich zaraziłem się jakimś trwałym, choć umiarkowanym pesymizmem co do roli prawa w życiu społecznym. I mimo że mamy już dzisiaj inną, wolną Polskę, coraz bardziej jestem przekonany, że prawo cały czas traci autorytet, że nie spełnia ludzkich oczekiwań, że jest coraz gorsze, coraz mniej zrozumiałe, źle stosowane i w sumie nie daje poczucia pewności, porządku i bezpieczeństwa.
Oczywiście, jest wiele okoliczności łagodzących, które będą podnosili obrońcy. Oskarżenie będzie jednak dość oczywiste i winić będzie prawo za upadek: od rzymskiej sztuki dobra i słuszności do roli narzędzia służącego doraźnym interesom politycznym. Nie wiem tylko, czy zdołam dopracować szczegóły aktu oskarżenia. A będę miał na wystąpienie 7-8 minut. Przy licznej publiczności zgromadzonej w Teatrze Wielkim. Ciekawe, czy sąd nad prawem będzie dobrym teatrem, czy też wyjdzie z tego jakiś kiepski cyrk?
Druga moja rola będzie skromniejsza, mniej odpowiedzialna i mniej publiczna, w jakiejś salce w hotelu Sheraton. Mam moderować dyskusję o konstytucji, a ściślej - o różnych aspektach jej obowiązywania. Szczerze mówiąc, uważałem i nadal uważam naszą obecną ustawę zasadniczą za dość żałosny twór prawniczy, typowy, niestety, dla naszych lat 90. Muszę jednak przyznać, że jak na dzieło raczej mierne funkcjonuje ona w zadziwiająco dobry sposób, nie budząc tylu sporów i waśni co jej poprzedniczka, zwana małą. Być może jest w tym jakiś wkład czasów prezydenta Wałęsy, kiedy odbywały się podstawowe gry konstytucyjne. Dzisiaj są one zakazane, bo parlament bardzo precyzyjnie ograniczył władzę prezydencką i nie ma już dawnych możliwości.
Mała więc będzie i moja rólka w obecnej dyskusji o konstytucji. Będę po prostu słuchał fachowców i starał się komentować ich wystąpienia. Jako nic już nie mogący zrobić, wyciągnięty z lamusa i odkurzony były prawnik potężnego prezydenta.
U progu trzeciego tysiąclecia prawo upada, a prawników coraz więcej. Jest w tym coś dziwnego i zagadkowego. Coś, czego nie mogę rozgryźć. Mimo wszystko mam nadzieję, że po hucznych dniach prawniczych w Warszawie będę nastrojony bardziej optymistycznie. Może uświadomię sobie, że przesadzam lub zgoła nie mam racji. Oby!
Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.