Ekodolary

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niewiele jest państw, którym można przypisać nazwę jakiegoś gatunku ptaków lub innego zwierzęcia
Na ochronie środowiska można zarobić więcej aniżeli na rolnictwie

Polska ma to szczęście: co trzeci bocian pochodzi z naszego kraju. Na dodatek - tym ptakom okazujemy specjalne względy, oczekujemy ich przylotów, pomagamy budować nowe gniazda, chronimy i przenosimy zagrożone. Bocian jest elementem polskiego wiejskiego krajobrazu, wrósł w ludową tradycję, a symbolicznie - i to nie tylko w Polsce - kojarzy się z nowym życiem. Legenda i symbole już przynoszą nam pieniądze przywożone przez turystów z całego świata. Wiadomo, że zostawialiby oni u nas jeszcze więcej dolarów czy euro, gdybyśmy potrafili zainteresowanie naszą przyrodą lepiej wykorzystać, poprawić standard hoteli, poszerzyć ofertę dla gości, zaskoczyć ich nowymi pomysłami.
Jedno jest pewne: właśnie przyroda i nic innego przyciąga do nas miliony gości. Gdy ją zniszczymy, poprawianie jakości usług turystycznych na nic się nie zda, wielu turystów stracimy bezpowrotnie. Właśnie to nam grozi: urzędnicy rządowi i samorządowi, wspierani przez społeczności lokalne protestujące przeciwko ochronie środowiska, dążą do tego, by w Polsce na każdym hektarze ziemi "zintensyfikować gospodarowanie". I do tego, by zapanowała pełna swoboda zarabiania pieniędzy na wszystkim, nawet kosztem dewastacji wód i gruntów.

Pod ochroną
Orędownicy "zintensyfikowania gospodarki" posługują się argumentami ekonomicznymi. Podkreślają, że dziś co trzeci hektar naszej ziemi jest objęty jakimś rodzajem ochrony (rezerwaty przyrody, parki narodowe, parki krajobrazowe, otuliny parków itp.). Oznacza to, że albo nie można tam w ogóle prowadzić działalności gospodarczej, albo można robić to jedynie w ograniczonym zakresie. Ranga problemu jest więc ogromna: to dyskusja nie tylko o ochronie środowiska, ale i o szansach rozwoju obszarów wiejskich, zajmujących ok. 94 proc. powierzchni naszego kraju, zamieszkiwanych przez 40 proc. Polaków.
Zwolennicy pełnej intensyfikacji gospodarki wiejskiej i leśnej zapominają o tym, że w dzisiejszym świecie turystyka to lepszy biznes niż rolnictwo. I że na ochronie krajobrazu zarobić można znacznie więcej niż na wyciskaniu siódmych potów z hektara. Przewagą turystyki jest i to, że nie powoduje takich ubocznych skutków jak zatrucie wód gruntowych nawozami chemicznymi. Na zachodzie Europy jest już za późno na zalesienie pól, które kiedyś powstały na wykarczowanych lasach, czy odbudowę siedlisk zwierzyny. W Polsce mamy szansę uniknąć błędów i zniszczeń, jakie stały się w innych krajach skutkiem intensyfikacji gospodarki wiejskiej.

Coś z niczego
Ciągle możemy się cieszyć z tego, że mamy wiele regionów, w których znajduje się unikatowa roślinność, które są rajem dla ptaków i innych zwierząt. Upodobały je sobie gatunki, jakich próżno szukać w Europie. Te regiony stały się prawdziwą atrakcją dla hobbystów, turystów, a nawet biznesmenów, potrafiących dar przyrody zamienić w zupełnie niezły interes. Czasem nieatrakcyjny rolniczo teren udaje się, na przykład dzięki budowie zbiornika małej retencji, zamienić w obszar o znakomitych walorach rekreacyjnych. Środowisko, walory krajobrazu wiejskiego, dziedzictwo przyrodnicze i historyczne, niekonwencjonalne wykorzystanie wsi i rolnictwa do rozwoju lokalnego i regionalnego będą miały w Polsce coraz większe znaczenie.
Stanie się tak z kilku powodów. Z ponad dwóch milionów gospodarstw rolnych tylko niewielka część będzie zdolna wytwarzać produkty rolne na taką skalę, która pozwoli na utrzymanie się wyłącznie z rolnictwa. Reszta będzie zmuszona do poszukiwania alternatywnych dochodów, a bliski kontakt z przyrodą oznaczać będzie szansę na uruchomienie małego przedsięwzięcia. Takich gospodarstw będzie w przyszłości nawet ponad milion.
Doświadczenia krajów wysoko rozwiniętych wskazują, że obszary wiejskie o atrakcyjnych walorach krajobrazowych, czystym środowisku, unikatowym dziedzictwie przyrodniczym i historycznej architekturze rozwijają się znacznie szybciej niż inne. Przyciągają bowiem nowych mieszkańców, którzy kupują posiadłości, przesiedlają się z miast. Coraz częściej decydują się dojeżdżać do pracy nawet kilkadziesiąt kilometrów dziennie tylko po to, by wieczorem móc się cieszyć ciszą i własnym domem pośród leśnych drzew. W miejscu zamieszkania chcą robić zakupy, korzystać z usług fryzjera i kosmetyczki, naprawiać samochody, tankować paliwo, słowem - nakręcają rozwój lokalnej gospodarki. Takie obszary po krótkim czasie przyciągają nowych turystów z rodzinami na dłuższy i krótszy wypoczynek. Kwestią pomysłowości i zaradności jest wydłużenie sezonu nawet na cały rok. Mieszkańcy miast są coraz częściej znużeni ruchem, hałasem i betonowymi ścianami. Jednocześnie zarabiają coraz więcej. Stać ich na to, by wypoczywać i podzielić się zarobkami z tymi, którzy porzucą pracę na roli na rzecz pracy w wiejskim handlu, usługach, rzemiośle.
Takim rozwiązaniom sprzyja polityka Unii Europejskiej. Polska musi brać pod uwagę fakt, iż na jednolitym rynku produktów rolnych są trwałe, strukturalne nadwyżki i że przez najbliższe dziesięć lat - choć rozpoczęto korektę programu wspierania rynków rolnych - nie ma mowy o ich likwidacji. UE zaleca, aby każdy kraj produkował na rynek tylko tyle produktów, ile potrzeba do zaspokojenia własnego popytu. Równolegle z takim ograniczeniem w polityce rolnej unia wspiera te pomysły zmian struktur rolnictwa, które sprzyjają ochronie środowiska, nie powodując jednocześnie zubożenia rolników. W priorytetach polityki interwencyjnej znajduje się więc zachowanie i pielęgnacja urozmaiconego krajobrazu, oszczędne gospodarowanie dobrami naturalnymi, a także wspieranie tych gospodarstw rodzinnych, które funkcjonują w naturalnym obiegu użytkowania ziemi i chowu zwierząt. Jak bowiem pokazało wieloletnie doświadczenie, nie jest możliwe zrealizowanie dwóch głównych celów zachodnioeuropejskiego rolnictwa - produkcji zdrowej żywności i pielęgnacji środowiska wiejskiego - wyłącznie poprzez posługiwanie się cenami. Do tego potrzebny jest inny rodzaj interwencji.
Dziś, gdy polska wieś jest biedna, rosną napięcia wokół problemów ochrony środowiska, protesty lokalnych społeczności i lobbing na rzecz sprzeciwu wobec specjalnego chronienia wielu unikatowych obszarów. I większość za nic ma argument, że na ochronie środowiska zarabia się najlepiej. Ten argument w Polsce znaczy niewiele: wystarczy podać przykład Białowieży i Bieszczad, by się przekonać, że na środowisku nie zawsze udaje się zarobić. Regiony te uznawane są za najbiedniejsze w Polsce i całej Europie, mimo że zachowały dziewicze krajobrazy. Dlaczego?

Zarobić na puszczy
Zamieszanie wokół Puszczy Białowieskiej udowodniło, że decydującym czynnikiem jest brak kompetencji urzędnika, w tym wypadku ministra. Urzędnik ma bowiem obowiązek pozyskać dla swego programu przynajmniej znaczną część społeczności lokalnej, jeśli nie większość. W innym wypadku w systemach demokratycznych nawet najlepszy plan skazany jest na niepowodzenie. By zjednać sobie lokalną społeczność, urzędnik musi znać lokalne i regionalne uwarunkowania rozwoju, w tym stan zamożności społeczeństwa, sytuację na rynku pracy, kwalifikacje siły roboczej i jej mobilność, a nade wszystko musi przynieść ludziom odpowiedź na pytanie, jakie szanse rozwoju otworzy przed nimi jego decyzja. Odpowiedź wiarygodną, popartą wyliczeniami i - o ile to możliwe - przykładami skutków podobnych decyzji w innych regionach Europy. Próbą odpowiedzi na takie pytania jest regionalna polityka strukturalna Unii Europejskiej, której zasady musi Polska wdrożyć choćby w związku z programem SAPARD, mającym na celu wspieranie rozwoju obszarów wiejskich. Wynika z niej, że decyzje o ochronie obszarów i wyłączeniu ich z intensywnego gospodarowania powinny być ściśle łączone z opracowaniem strategii lokalnego rozwoju. W tych strategiach analizuje się wielkość zasobów, w tym przyrodniczych, przewiduje kierunki rozwoju, organizuje lokalne instytucje i poszukuje środków finansowych na realizację celów. Podstawowym warunkiem powodzenia takiej strategii jest to, o czym w Polsce zapomina się nader często: partnerstwo społeczności lokalnej. Wiedza o tym, na czym można będzie zarabiać pieniądze, jeśli skończą się dotychczasowe możliwości, ma dla ludzi ogromne znaczenie.

Pomysł na rozwój
Do obowiązków samorządów - we współpracy ze stosownym ministerstwem i przy pomocy ekspertów z różnych dziedzin - należy przygotowanie takiej strategii. Jej istotą jest wybór dróg i kierunków rozwoju lokalnego przy zachowaniu unikatowych zasobów przyrody. Temu służą przecież europejskie programy odnowy wsi. Dorzucenie "na wydatki gminne" z kiesy państwowej nawet liczących się sum nic nie da, jeśli samorządy i społeczności lokalne nie mają pomysłu, na czym zarobić w przyszłości i jak przełamać dotykający ich regiony kryzys.
W krajach Unii Europejskiej zarabia się dobre pieniądze na walorach środowiska. Ale wymaga to przygotowania specjalnych strategii lokalnego rozwoju, programów wsparcia finansowego o charakterze interwencji i podniesienia świadomości społeczności lokalnych, ich akceptacji dla pomysłu. W Białowieży zabrakło i współpracy, i wizji przyszłości. Konflikt pomiędzy ekologami a leśnikami spowodowała obawa przed "nieszczęściem wywołanym ochroną puszczy", wyschnięciem obecnych, choćby i kiepskich, źródeł pieniędzy. Mieszkańcy nie wierzyli, że można je zastąpić nowymi, lepszymi. I nic tu nie pomogą protesty ekologów - nawet organizowane podczas Expo 2000 w Hanowerze. To mieszkańców Białowieży należy przekonać do ochrony ich puszczy. Ich, a nie od dawna przekonanych do idei ochrony środowiska "mieszczuchów" z całego świata.
Z uruchomieniem "bocianiego interesu" w Polsce mogą być kłopoty. Niedobrze by się stało, gdyby niewiedza urzędników i lokalnych społeczności, połączona z kiepską i nieudolną akcją informacyjną niekompetentnych lobbystów (w tym wypadku ekologów), przesądzała o tym, czy zasoby przyrody mogą być podstawą lokalnych biznesów.

Więcej możesz przeczytać w 23/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.