Steven Spielberg kręci film o nastoletnim świadku Holocaustu
Słynny reżyser wraca do tematu, dzięki któremu stał się utytułowanym twórcą "poważnego" kina. Nakręci trzygodzinny film telewizyjny przypominający historię Anny Frank. Ta nastoletnia Żydówka niemiecka wraz z rodziną przez dwa lata ukrywała się w Amsterdamie przed nazistami i utrwaliła swoje przeżycia we wstrząsającym "Dzienniku". Jej historię Spielberg zrealizuje na podstawie biografii napisanej przez Melissę Muller. Reżyser udowodnił już, że swój talent potrafi twórczo zaangażować w temat tak obcy jego wcześniejszym dokonaniom jak Holocaust. "Mam niezłą wyobraźnię - mówił. - Zarobiłem na niej fortunę. Wobec Holocaustu pozostała jednak bezradna aż do momentu przyjazdu do Krakowa i Auschwitz".
Spielberg pamięć o zagładzie wyniósł z dzieciństwa spędzonego w środowiskach Żydów mieszkających w Ohio i Arizonie, gdzie jego babka dawała lekcje angielskiego ocalałym więźniom Auschwitz. Oni uczyli chłopca cyfr, demonstrując obozowe numery wytatuowane na przedramieniu. Własną żydowskość boleśnie odczuł, gdy był uczniem kalifornijskiego college’u. Koledzy dokuczali mu, przezywając go "żydkiem" i bojkotując towarzysko. Te urazy wielokrotnie potem przekładał na losy swych bohaterów filmowych.
O urazach związanych z własnym pochodzeniem reżyser długo nie odważył się mówić językiem filmowym - twierdzi, że wystarczająco do tego nie dojrzał. Jego wyobraźnię filmową zaczęła drążyć postać Oscara Schindlera. Ten niemiecki przemysłowiec wprawdzie ratował Żydów przeznaczonych na pewną śmierć, ale wyjątkowo nie nadawał się na posągowego bohatera. Był katolikiem, ale jednocześnie współpracował z gestapo, znany był z upodobania do pięknych kobiet, koniaku i szalonej jazdy na motocyklu. Odruch sprzeciwu wobec Holocaustu nie wynikał bynajmniej z hołdowania twardym zasadom moralnym - był mimowolnym buntem człowieka kochającego życie wobec masowego i bezsensownego uśmiercania. Schindler był uodporniony na ideologię.
Z takim bohaterem Spielberg identyfikował się z łatwością, choć kręcenie filmu o Holocauście było dla niego - jak deklarował - przede wszystkim duchowym wstrząsem. "Co dzień byłem przerażony. Do tej pory kręciłem filmy w pewnym sensie tak, jak robi się hamburgery, to znaczy, oferowałem widzowi dokładnie taki produkt, na jakim mu zależało. W Polsce stanąłem twarzą w twarz ze swoją młodością, ze swoim żydostwem". Jego "reportaż z Holocaustu" jest zresztą filmem, który zrywa z europejską manierą pseudonimowania zagłady, znaną nam choćby z filmu "Ostatni etap" Wandy Jakubowskiej. Spielberg wprowadził kamerę do komory gazowej, w szczegółach pokazał technikę rozstrzeliwania czy selekcji na rampie. Dosłowny obraz poraża nieuchronnością śmierci.
Kręcąc film o Annie Frank, będzie musiał się zmierzyć z postacią bez porównania bardziej znaną niż Oscar Schindler. Sławę przyniósł jej diariusz pisany podczas okupacji Holandii. Pierwsze wydanie "Dziennika" ukazało się w 1947 r. w wersji ocenzurowanej przez ojca. Nie było wtedy w zwyczaju swobodnie pisać na tematy seksualne. Poza tym ojciec nie chciał zniesławić pamięci żony ani ówczesnych współlokatorów. Anna bowiem w swoich zapiskach wyrażała równie dosadnie sympatie, jak i antypatie. Światowym bestsellerem uczyniła ów diariusz wystawiona na Broadwayu sceniczna adaptacja autorstwa Francis Goodrich i Alberta Hacketta w 1955 r. "Dziennik" przetłumaczono na kilkadziesiąt języków. Tak wielka popularność tych wspomnień przeraziła neonazistów - mówili, że Anna Frank nie istniała, bo trudno o cięższe oskarżenia niż padające z ust dziecka. Zaczęto kwestionować autentyczność "Dziennika". Niektórzy twierdzili, że dla zarobku napisał go ojciec Anny z jakimś dziennikarzem. Inni, że jest to dzieło amerykańskich syjonistów. Państwowy Instytut Dokumentacji Wojennej przekazał wszystkie zapiski do badań. Zweryfikowano pochodzenie rodzinne, fakty związane z aresztowaniem i deportacją, użyte materiały piśmiennicze i pismo Anny. Autentyczność "Dziennika" przestała budzić wątpliwości.
W Polsce "Dziennik Anne Frank" wydano po raz pierwszy w 1957 r. Ponieważ wydanie niemieckie już wtedy było obszerniejsze od holenderskiego oryginału (nie wszystko, co w bardziej purytańskiej Holandii uchodziło za nieprzyzwoite, odbierano tak w Niemczech), zatem również wersja polska była poszerzona. W styczniu tego roku Społeczny Instytut Wydawniczy Znak wydał "Dziennik", obszerniejszy jeszcze o jedną trzecią niż ten z 1957 r.
Kiedy Amsterdam, gdzie mieszkała Anna, opanowali hitlerowcy, Żydówka ukryła się wraz z rodziną w centrum miasta, w domu przy Prinsengracht 263, w którym wcześniej mieściło się przedstawicielstwo firmy jej ojca Otto Franka. Do zajmowanych przez nich pomieszczeń prowadziło tajemne przejście. Rodzina Franków w tym swoistym "więzieniu" spędziła dwa lata. Była to już ich druga ucieczka przed hitlerowcami. W 1933 r., kiedy Hitler doszedł do władzy, uciekając z rodzinnego Frankfurtu nad Menem, przeprowadzili się do Amsterdamu. Siedem lat później Niemcy zajęli Holandię i tutaj również rozpoczęli prześladowania Żydów. Anna i jej siostra Margot najpierw musiały przypinać do swych ubrań gwiazdę Dawida, potem nie mogły uczęszczać na lekcje tenisa, następnie jeździć tramwajami, do sklepu mogły chodzić tylko od godz. 15.00 do 17.00, w końcu musiały się przenieść do żydowskiej szkoły. W czerwcu roku 1942 Margot otrzymała wezwanie nakazujące jej stawić się w obozie pracy przymusowej w Niemczech. To ostatecznie zadecydowało o ukryciu się w oficynie.
Frankowie wprowadzili się tam w lipcu 1942 r. Niedługo potem dołączyła do nich trzyosobowa rodzina van Pels (przez Annę nazwana van Daan), a później doktor Fritz Pfeffer (w "Dzienniku" Albert Dussel). Żyli w ciągłym strachu, drżąc, czy któregoś dnia nie pojawią się Niemcy, by ich aresztować. Zachowywali wszelkie środki ostrożności, chcąc uniknąć deportacji do obozu koncentracyjnego. "Skracamy sobie czas różnego rodzaju rozrywkami: rozwiązujemy zagadki, gimnastykujemy się po ciemku, mówimy po francusku lub angielsku, opowiadamy o przeczytanych książkach" - donosi Anna. Najbliżsi współpracownicy Otto Franka dbali o zaopatrzenie ich w żywność, odzież i książki. W kryjówce trzynastoletnia wówczas Anna prowadziła zapiski w formie listów do nie istniejącej przyjaciółki Kitty i to one przeszły do historii jako "Dziennik Anne Frank". Początkowo swoje myśli przelewała do pamiętnika oprawionego w czerwone kratkowane płótno, który dostała tuż przed przeprowadzką do oficyny, 29 czerwca, w prezencie urodzinowym. "Za najmilsze jeszcze ze wszystkiego uważam to, że mogę przynajmniej zapisać, co myślę i czuję, inaczej całkiem bym się udusiła" - czytamy w "Dzienniku". Pamiętnik szybko się zapełnił i wkrótce do zapisywania swych myśli Anna zaczęła używać zeszytów szkolnych, starych książek kasowych, luźnych kartek.
- "Dziennik" czytałam z niedowierzaniem. Wprawdzie na początku widać, że Anna to jeszcze dziecko, ale im bardziej zagłębiałam się w lekturę, coraz częściej zaskakiwały mnie jej dojrzałe przemyślenia - wspomina Alicja Dehue-Oczko, tłumaczka najnowszej edycji "Dziennika". Ta lektura była szokiem dla wszystkich, którzy znali Annę. Jej ojciec stwierdził: "Nie znałem swojej córki". Pamiętnik opowiada bowiem nie tylko o koszmarach II wojny światowej i prześladowaniach Żydów, ale jest również subtelnym studium dojrzewania. Możemy w nim dostrzec to, co nastolatki skrywają bardzo głęboko, co dla obcego oka jest niewidzialne. Pisała o nastrojach antysemickich w Holandii, zastanawiała się, czy miłość można wyrazić słowami, dlaczego Bóg uczynił Żydów narodem wybranym i jak długo jeszcze jej naród będzie cierpieć. Im bliżej końca, tym więcej refleksji, tym pamiętnik jest bardziej poetycki. Pogrążając się w lekturze, obserwujemy duchowy rozwój Anny. Zaskakuje niesamowita dojrzałość tej nastolatki. - Tego nie czyta się jak wypracowanie szkolne, ale jak książkę dorosłej osoby - przyznaje Alicja Dehue-Oczko. Anna Frank właściwie nie opisała okrucieństw wojny, lecz oczekiwanie na nie - i to jest najbardziej poruszające.
Swój "Dziennik" przechowywała w czarnej teczce ojca. Podczas aresztowania 4 sierpnia oficer wysypał jej zawartość, by włożyć do niej kosztowności, których zażądał od ukrywających się.
Tego samego dnia Miep Gies, wieloletnia przyjaciółka Franków, i Bep Voskuijl wyniosły zapiski z kryjówki. Miep Gies przechowała je w swoim biurku. Całą ósemkę mieszkającą przy Prinsengracht 263 ostatnim transportem, jaki odszedł z Holandii do obozu koncentracyjnego na Wschodzie, deportowano najpierw do Westerbork, a następnie do Oświęcimia. Stamtąd Anna wraz z siostrą Margot trafiła do Bergen-Belsen, gdzie obie zmarły na tyfus parę tygodni przed wyzwoleniem obozu.
Spielberg pamięć o zagładzie wyniósł z dzieciństwa spędzonego w środowiskach Żydów mieszkających w Ohio i Arizonie, gdzie jego babka dawała lekcje angielskiego ocalałym więźniom Auschwitz. Oni uczyli chłopca cyfr, demonstrując obozowe numery wytatuowane na przedramieniu. Własną żydowskość boleśnie odczuł, gdy był uczniem kalifornijskiego college’u. Koledzy dokuczali mu, przezywając go "żydkiem" i bojkotując towarzysko. Te urazy wielokrotnie potem przekładał na losy swych bohaterów filmowych.
O urazach związanych z własnym pochodzeniem reżyser długo nie odważył się mówić językiem filmowym - twierdzi, że wystarczająco do tego nie dojrzał. Jego wyobraźnię filmową zaczęła drążyć postać Oscara Schindlera. Ten niemiecki przemysłowiec wprawdzie ratował Żydów przeznaczonych na pewną śmierć, ale wyjątkowo nie nadawał się na posągowego bohatera. Był katolikiem, ale jednocześnie współpracował z gestapo, znany był z upodobania do pięknych kobiet, koniaku i szalonej jazdy na motocyklu. Odruch sprzeciwu wobec Holocaustu nie wynikał bynajmniej z hołdowania twardym zasadom moralnym - był mimowolnym buntem człowieka kochającego życie wobec masowego i bezsensownego uśmiercania. Schindler był uodporniony na ideologię.
Z takim bohaterem Spielberg identyfikował się z łatwością, choć kręcenie filmu o Holocauście było dla niego - jak deklarował - przede wszystkim duchowym wstrząsem. "Co dzień byłem przerażony. Do tej pory kręciłem filmy w pewnym sensie tak, jak robi się hamburgery, to znaczy, oferowałem widzowi dokładnie taki produkt, na jakim mu zależało. W Polsce stanąłem twarzą w twarz ze swoją młodością, ze swoim żydostwem". Jego "reportaż z Holocaustu" jest zresztą filmem, który zrywa z europejską manierą pseudonimowania zagłady, znaną nam choćby z filmu "Ostatni etap" Wandy Jakubowskiej. Spielberg wprowadził kamerę do komory gazowej, w szczegółach pokazał technikę rozstrzeliwania czy selekcji na rampie. Dosłowny obraz poraża nieuchronnością śmierci.
Kręcąc film o Annie Frank, będzie musiał się zmierzyć z postacią bez porównania bardziej znaną niż Oscar Schindler. Sławę przyniósł jej diariusz pisany podczas okupacji Holandii. Pierwsze wydanie "Dziennika" ukazało się w 1947 r. w wersji ocenzurowanej przez ojca. Nie było wtedy w zwyczaju swobodnie pisać na tematy seksualne. Poza tym ojciec nie chciał zniesławić pamięci żony ani ówczesnych współlokatorów. Anna bowiem w swoich zapiskach wyrażała równie dosadnie sympatie, jak i antypatie. Światowym bestsellerem uczyniła ów diariusz wystawiona na Broadwayu sceniczna adaptacja autorstwa Francis Goodrich i Alberta Hacketta w 1955 r. "Dziennik" przetłumaczono na kilkadziesiąt języków. Tak wielka popularność tych wspomnień przeraziła neonazistów - mówili, że Anna Frank nie istniała, bo trudno o cięższe oskarżenia niż padające z ust dziecka. Zaczęto kwestionować autentyczność "Dziennika". Niektórzy twierdzili, że dla zarobku napisał go ojciec Anny z jakimś dziennikarzem. Inni, że jest to dzieło amerykańskich syjonistów. Państwowy Instytut Dokumentacji Wojennej przekazał wszystkie zapiski do badań. Zweryfikowano pochodzenie rodzinne, fakty związane z aresztowaniem i deportacją, użyte materiały piśmiennicze i pismo Anny. Autentyczność "Dziennika" przestała budzić wątpliwości.
W Polsce "Dziennik Anne Frank" wydano po raz pierwszy w 1957 r. Ponieważ wydanie niemieckie już wtedy było obszerniejsze od holenderskiego oryginału (nie wszystko, co w bardziej purytańskiej Holandii uchodziło za nieprzyzwoite, odbierano tak w Niemczech), zatem również wersja polska była poszerzona. W styczniu tego roku Społeczny Instytut Wydawniczy Znak wydał "Dziennik", obszerniejszy jeszcze o jedną trzecią niż ten z 1957 r.
Kiedy Amsterdam, gdzie mieszkała Anna, opanowali hitlerowcy, Żydówka ukryła się wraz z rodziną w centrum miasta, w domu przy Prinsengracht 263, w którym wcześniej mieściło się przedstawicielstwo firmy jej ojca Otto Franka. Do zajmowanych przez nich pomieszczeń prowadziło tajemne przejście. Rodzina Franków w tym swoistym "więzieniu" spędziła dwa lata. Była to już ich druga ucieczka przed hitlerowcami. W 1933 r., kiedy Hitler doszedł do władzy, uciekając z rodzinnego Frankfurtu nad Menem, przeprowadzili się do Amsterdamu. Siedem lat później Niemcy zajęli Holandię i tutaj również rozpoczęli prześladowania Żydów. Anna i jej siostra Margot najpierw musiały przypinać do swych ubrań gwiazdę Dawida, potem nie mogły uczęszczać na lekcje tenisa, następnie jeździć tramwajami, do sklepu mogły chodzić tylko od godz. 15.00 do 17.00, w końcu musiały się przenieść do żydowskiej szkoły. W czerwcu roku 1942 Margot otrzymała wezwanie nakazujące jej stawić się w obozie pracy przymusowej w Niemczech. To ostatecznie zadecydowało o ukryciu się w oficynie.
Frankowie wprowadzili się tam w lipcu 1942 r. Niedługo potem dołączyła do nich trzyosobowa rodzina van Pels (przez Annę nazwana van Daan), a później doktor Fritz Pfeffer (w "Dzienniku" Albert Dussel). Żyli w ciągłym strachu, drżąc, czy któregoś dnia nie pojawią się Niemcy, by ich aresztować. Zachowywali wszelkie środki ostrożności, chcąc uniknąć deportacji do obozu koncentracyjnego. "Skracamy sobie czas różnego rodzaju rozrywkami: rozwiązujemy zagadki, gimnastykujemy się po ciemku, mówimy po francusku lub angielsku, opowiadamy o przeczytanych książkach" - donosi Anna. Najbliżsi współpracownicy Otto Franka dbali o zaopatrzenie ich w żywność, odzież i książki. W kryjówce trzynastoletnia wówczas Anna prowadziła zapiski w formie listów do nie istniejącej przyjaciółki Kitty i to one przeszły do historii jako "Dziennik Anne Frank". Początkowo swoje myśli przelewała do pamiętnika oprawionego w czerwone kratkowane płótno, który dostała tuż przed przeprowadzką do oficyny, 29 czerwca, w prezencie urodzinowym. "Za najmilsze jeszcze ze wszystkiego uważam to, że mogę przynajmniej zapisać, co myślę i czuję, inaczej całkiem bym się udusiła" - czytamy w "Dzienniku". Pamiętnik szybko się zapełnił i wkrótce do zapisywania swych myśli Anna zaczęła używać zeszytów szkolnych, starych książek kasowych, luźnych kartek.
- "Dziennik" czytałam z niedowierzaniem. Wprawdzie na początku widać, że Anna to jeszcze dziecko, ale im bardziej zagłębiałam się w lekturę, coraz częściej zaskakiwały mnie jej dojrzałe przemyślenia - wspomina Alicja Dehue-Oczko, tłumaczka najnowszej edycji "Dziennika". Ta lektura była szokiem dla wszystkich, którzy znali Annę. Jej ojciec stwierdził: "Nie znałem swojej córki". Pamiętnik opowiada bowiem nie tylko o koszmarach II wojny światowej i prześladowaniach Żydów, ale jest również subtelnym studium dojrzewania. Możemy w nim dostrzec to, co nastolatki skrywają bardzo głęboko, co dla obcego oka jest niewidzialne. Pisała o nastrojach antysemickich w Holandii, zastanawiała się, czy miłość można wyrazić słowami, dlaczego Bóg uczynił Żydów narodem wybranym i jak długo jeszcze jej naród będzie cierpieć. Im bliżej końca, tym więcej refleksji, tym pamiętnik jest bardziej poetycki. Pogrążając się w lekturze, obserwujemy duchowy rozwój Anny. Zaskakuje niesamowita dojrzałość tej nastolatki. - Tego nie czyta się jak wypracowanie szkolne, ale jak książkę dorosłej osoby - przyznaje Alicja Dehue-Oczko. Anna Frank właściwie nie opisała okrucieństw wojny, lecz oczekiwanie na nie - i to jest najbardziej poruszające.
Swój "Dziennik" przechowywała w czarnej teczce ojca. Podczas aresztowania 4 sierpnia oficer wysypał jej zawartość, by włożyć do niej kosztowności, których zażądał od ukrywających się.
Tego samego dnia Miep Gies, wieloletnia przyjaciółka Franków, i Bep Voskuijl wyniosły zapiski z kryjówki. Miep Gies przechowała je w swoim biurku. Całą ósemkę mieszkającą przy Prinsengracht 263 ostatnim transportem, jaki odszedł z Holandii do obozu koncentracyjnego na Wschodzie, deportowano najpierw do Westerbork, a następnie do Oświęcimia. Stamtąd Anna wraz z siostrą Margot trafiła do Bergen-Belsen, gdzie obie zmarły na tyfus parę tygodni przed wyzwoleniem obozu.
Więcej możesz przeczytać w 23/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.