Ennio Morricone i Elmer Bernstein, dwaj kompozytorzy z czołówki twórców muzyki filmowej, odwiedzili Polskę z okazji TP SA Music and Film Festival
Muzyka filmowa wymaga innych umiejętności niż komponowanie przebojów
Tymczasem koncerty festiwalowe uświadomiły słuchaczom, że muzyczna oprawa filmów zmieniła się ogromnie od czasów, kiedy ci dwaj artyści święcili największe triumfy.
To potężna gałąź show-businessu. Twórcy muzyki filmowej tworzą klan, do którego trudno się przedostać. O hermetyczności tego światka przekonuje choćby to, że jego granic długo nie mógł przekroczyć nawet Phil Collins. Niedawno artysta wyznał, że prośba o napisanie muzyki do animowanego "Tarzana" była dla niego niepowtarzalną szansą. Rockowi idole czasami wykorzystują przyjacielskie koneksje, na przykład David Byrne (lider Talking Heads), pracujący na zlecenie Jonathane’a Demma przy obrazie "Poślubiona mafii" z 1988 r., bądź Alan Price, twórca muzyki do obrazu "Szczęśliwy człowiek". W świecie muzyki filmowej nie zagościli na dłużej także wybitni jazzmani, choć zarówno Duke Ellington, jak i Quincy Jones pracowali przy "Asfaltowej dżungli" i "Z zimną krwią".
Bernstein i Morricone
Postaciami, które na trwałe zapisały się w historii kina, są Bernstein i Morricone. Kolaboracja tego drugiego z Sergio Leone przy trylogii spaghetti westernów z Clintem Eastwoodem (między innymi "Za kilka dolarów więcej") przeszła do annałów muzyki ze względu na nowatorskie podejście do wykorzystywania dźwięków. Współpracował również z Pasolinim i Bertoluccim, ale dopiero pod koniec lat 70. udało mu się podbić Hollywood. Wówczas stworzył muzykę do takich produkcji, jak "Egzorcysta II", "Nietykalni" i "Frantic". Oscarem uhonorowano Morricone dopiero w 1987 r. - za ścieżkę dźwiękową do "Misji" Rolanda Joffégo, w której połączył muzykę sakralną z indiańskim brzmieniem.
Bernstein jest z kolei jednym z bardziej płodnych twórców - potrafi pracować nad kilkoma filmami rocznie. Spośród jego najbardziej znanych dokonań należy wymienić muzykę do "Siedmiu wspaniałych", "Mojej lewej stopy" czy "Wieku niewinności". Bernstein słynie z orkiestrowych aranżacji, choć jeden z jego wcześniejszych obrazów "A Man With A Golden Arm" z Frankiem Sinatrą miał bardzo nowoczesną, jazzową oprawę, co w roku 1955 wzbudzało sporo kontrowersji.
Bezpowrotnie minęła epoka, w której muzyka była tylko wypełniaczem wolniejszych fragmentów akcji. Seria hitów z połowy lat 80. - "Ghostbusters", "Beverly Hills Cop" i "Top Gun" - udowodniła, że przebojowa piosenka jest świetnym sposobem na wylansowanie filmu. W latach 90. przeboje z "Pretty Woman", "Bodyguard" czy "Robin Hood" stały się klasykami muzyki pop, wynoszącymi wykonawców do rangi idoli. Światową furorę zrobił niedawno temat "My Heart Will Go On" z filmu "Titanic" w wykonaniu Celine Dion. Potwierdziło to znaczenie piosenki przy wprowadzaniu nowego tytułu na ekrany. Nic więc dziwnego, że najnowszy film Johna Schlessingera "Next Best Thing" z Madonną w roli głównej promują premierowe piosenki supergwiazdy popu. Natomiast magnesem przyciągającym na "MI 2" (drugą część "Mission Impossible") ma być nowy utwór Metalliki.
Kompozytor nadworny
Wśród najbardziej utytułowanych kompozytorów filmowych prym wiedzie John Williams, weteran czasów, kiedy muzyka towarzyszyła obrazowi, będąc stałym podkładem dźwiękowym. Ten 68-letni amerykański twórca zasłynął w latach 70. muzyką do "Tragedii Posejdona", "Płonącego wieżowca" czy "Szczęk", za które został uhonorowany Oscarem w 1975 r. Słychać go również w najbardziej kasowych filmach wszech czasów - "Gwiezdnych wojnach", "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" czy "E.T.". Jego świetna passa trwała również w latach 80. i 90. ("Urodzony 4 lipca", "Lista Schindlera", "Szeregowiec Ryan"). Fakt, że Williams jest nadwornym kompozytorem Spielberga i Lucasa, stawia go ponad innymi twórcami, choć jego kompozycje nie mają cech przeboju (wyjątkiem jest motyw z "Gwiezdnych wojen", który w wersji dyskotekowej stał się hitem w USA w 1977 r.).
Jednym z groźniejszych konkurentów Williamsa jest - równie płodny - Amerykanin Jerry Goldsmith, mający na swym koncie niemal 200 filmów, między innymi "Omen" (Oscar w 1976 r.), "Rambo", "Chinatown" i "Nagi instynkt". Obliczono, że w najlepszych latach Goldsmith tworzył do sześciu obrazów rocznie. Do kompozytorskiej elity należy też Anglik John Barry. Zasłynął dzięki ścieżce dźwiękowej do ekranowych przygód agenta Jamesa Bonda. Splendor spłynął na Barry’ego również za muzykę do "Pożegnania z Afryką" oraz "Tańczącego z wilkami", nagrodzonego Oscarem w 1990 r. Do hollywoodzkiej czołówki należą też Henry Mancini - twórca muzyki do "Śniadania u Tiffany’ego", i Blake Edwards (seria komedii z "Różową panterą" na czele).
Atak na parnas
Ten parnas coraz częściej jest jednak atakowany przez debiutantów. To, że hollywoodzkich produkcji jest tak wiele, umożliwia start sporej grupie młodszych kompozytorów. Do tych najbardziej znanych i cenionych należą Michael Kamen, Danny Elfman, James Newton Howard, James Horner i Hans Zimmer. Co ciekawe - większość z nich trafiła do filmu z zespołów wykonujących ostrego rocka, a mimo to potrafi sprostać bardzo konserwatywnym wymogom producentów z Hollywood.
Ze wschodzącego pokolenia kompozytorów sukces odniósł James Horner. Na światową popularność zasłużył sobie muzyką do "Titanica". Ewenementem na rynku hollywoodzkim okazał się Niemiec Hans Zimmer - już jako trzydziestolatek ozdobił swymi kompozycjami filmy "Rain Man", "Twister" i "Król Lew". Dorównać mu mogą zaledwie Francis Lai, nadworny kompozytor Leloucha i twórca muzyki do pamiętnego obrazu "Love Story" (Oscar w 1970 r.), oraz Michel Legrand ("Parasolki z Cherbourga"). Znacznie dłużej na Oscara musiał czekać Włoch Nino Rota, pracujący przede wszystkim z Federico Fellinim. Otrzymał go dopiero, gdy miał 60 lat, za ścieżkę dźwiękową do "Ojca chrzestnego 2".
Konkurencja dla Hollywood
Przy tak ogromnej konkurencji cieszą sukcesy polskich kompozytorów: Wojciecha Kilara ("Dracula"), Michała Lorenca ("Krew i wino") i Zbigniewa Preisnera (filmy Kieślowskiego). Ale chcąc tworzyć dla twórców z Hollywood, trzeba tam mieszkać, a tego chyba żaden z nich nie planuje. Swoistym europejskim fenomenem jest Grek Vangelis - tworząc okazyjnie dla filmu, odnosi ogromne sukcesy. Za muzykę do "Rydwanów ognia" w 1982 r. przyznano mu Oscara, a singel oraz album ze ścieżką dźwiękową rozeszły się w USA w nakładzie miliona egzemplarzy. Zamiast czarować Hollywood, Vangelis wolał jednak pisać muzykę na przykład do filmów Romana Polańskiego, chociażby "Gorzkich godów".
Na szczęście świat filmu nie kończy się na Hollywood. Jim Jarmusch współpracuje z Tomem Waitsem ("Poza prawem"), Neilem Youngiem ("Truposz"), a Spike Lee pierwszy wykorzystał w swoich filmach utwory raperów, między innymi Chucka D z Public Enemy. Swoich ulubieńców ma również Wim Wenders, który współpracując z amerykańskim gitarzystą Ryem Cooderem przy "Paris - Texas", trafił na kubański fenomen Buena Vista Social Club, a ostatnio pracował z U2.
Tymczasem koncerty festiwalowe uświadomiły słuchaczom, że muzyczna oprawa filmów zmieniła się ogromnie od czasów, kiedy ci dwaj artyści święcili największe triumfy.
To potężna gałąź show-businessu. Twórcy muzyki filmowej tworzą klan, do którego trudno się przedostać. O hermetyczności tego światka przekonuje choćby to, że jego granic długo nie mógł przekroczyć nawet Phil Collins. Niedawno artysta wyznał, że prośba o napisanie muzyki do animowanego "Tarzana" była dla niego niepowtarzalną szansą. Rockowi idole czasami wykorzystują przyjacielskie koneksje, na przykład David Byrne (lider Talking Heads), pracujący na zlecenie Jonathane’a Demma przy obrazie "Poślubiona mafii" z 1988 r., bądź Alan Price, twórca muzyki do obrazu "Szczęśliwy człowiek". W świecie muzyki filmowej nie zagościli na dłużej także wybitni jazzmani, choć zarówno Duke Ellington, jak i Quincy Jones pracowali przy "Asfaltowej dżungli" i "Z zimną krwią".
Bernstein i Morricone
Postaciami, które na trwałe zapisały się w historii kina, są Bernstein i Morricone. Kolaboracja tego drugiego z Sergio Leone przy trylogii spaghetti westernów z Clintem Eastwoodem (między innymi "Za kilka dolarów więcej") przeszła do annałów muzyki ze względu na nowatorskie podejście do wykorzystywania dźwięków. Współpracował również z Pasolinim i Bertoluccim, ale dopiero pod koniec lat 70. udało mu się podbić Hollywood. Wówczas stworzył muzykę do takich produkcji, jak "Egzorcysta II", "Nietykalni" i "Frantic". Oscarem uhonorowano Morricone dopiero w 1987 r. - za ścieżkę dźwiękową do "Misji" Rolanda Joffégo, w której połączył muzykę sakralną z indiańskim brzmieniem.
Bernstein jest z kolei jednym z bardziej płodnych twórców - potrafi pracować nad kilkoma filmami rocznie. Spośród jego najbardziej znanych dokonań należy wymienić muzykę do "Siedmiu wspaniałych", "Mojej lewej stopy" czy "Wieku niewinności". Bernstein słynie z orkiestrowych aranżacji, choć jeden z jego wcześniejszych obrazów "A Man With A Golden Arm" z Frankiem Sinatrą miał bardzo nowoczesną, jazzową oprawę, co w roku 1955 wzbudzało sporo kontrowersji.
Bezpowrotnie minęła epoka, w której muzyka była tylko wypełniaczem wolniejszych fragmentów akcji. Seria hitów z połowy lat 80. - "Ghostbusters", "Beverly Hills Cop" i "Top Gun" - udowodniła, że przebojowa piosenka jest świetnym sposobem na wylansowanie filmu. W latach 90. przeboje z "Pretty Woman", "Bodyguard" czy "Robin Hood" stały się klasykami muzyki pop, wynoszącymi wykonawców do rangi idoli. Światową furorę zrobił niedawno temat "My Heart Will Go On" z filmu "Titanic" w wykonaniu Celine Dion. Potwierdziło to znaczenie piosenki przy wprowadzaniu nowego tytułu na ekrany. Nic więc dziwnego, że najnowszy film Johna Schlessingera "Next Best Thing" z Madonną w roli głównej promują premierowe piosenki supergwiazdy popu. Natomiast magnesem przyciągającym na "MI 2" (drugą część "Mission Impossible") ma być nowy utwór Metalliki.
Kompozytor nadworny
Wśród najbardziej utytułowanych kompozytorów filmowych prym wiedzie John Williams, weteran czasów, kiedy muzyka towarzyszyła obrazowi, będąc stałym podkładem dźwiękowym. Ten 68-letni amerykański twórca zasłynął w latach 70. muzyką do "Tragedii Posejdona", "Płonącego wieżowca" czy "Szczęk", za które został uhonorowany Oscarem w 1975 r. Słychać go również w najbardziej kasowych filmach wszech czasów - "Gwiezdnych wojnach", "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" czy "E.T.". Jego świetna passa trwała również w latach 80. i 90. ("Urodzony 4 lipca", "Lista Schindlera", "Szeregowiec Ryan"). Fakt, że Williams jest nadwornym kompozytorem Spielberga i Lucasa, stawia go ponad innymi twórcami, choć jego kompozycje nie mają cech przeboju (wyjątkiem jest motyw z "Gwiezdnych wojen", który w wersji dyskotekowej stał się hitem w USA w 1977 r.).
Jednym z groźniejszych konkurentów Williamsa jest - równie płodny - Amerykanin Jerry Goldsmith, mający na swym koncie niemal 200 filmów, między innymi "Omen" (Oscar w 1976 r.), "Rambo", "Chinatown" i "Nagi instynkt". Obliczono, że w najlepszych latach Goldsmith tworzył do sześciu obrazów rocznie. Do kompozytorskiej elity należy też Anglik John Barry. Zasłynął dzięki ścieżce dźwiękowej do ekranowych przygód agenta Jamesa Bonda. Splendor spłynął na Barry’ego również za muzykę do "Pożegnania z Afryką" oraz "Tańczącego z wilkami", nagrodzonego Oscarem w 1990 r. Do hollywoodzkiej czołówki należą też Henry Mancini - twórca muzyki do "Śniadania u Tiffany’ego", i Blake Edwards (seria komedii z "Różową panterą" na czele).
Atak na parnas
Ten parnas coraz częściej jest jednak atakowany przez debiutantów. To, że hollywoodzkich produkcji jest tak wiele, umożliwia start sporej grupie młodszych kompozytorów. Do tych najbardziej znanych i cenionych należą Michael Kamen, Danny Elfman, James Newton Howard, James Horner i Hans Zimmer. Co ciekawe - większość z nich trafiła do filmu z zespołów wykonujących ostrego rocka, a mimo to potrafi sprostać bardzo konserwatywnym wymogom producentów z Hollywood.
Ze wschodzącego pokolenia kompozytorów sukces odniósł James Horner. Na światową popularność zasłużył sobie muzyką do "Titanica". Ewenementem na rynku hollywoodzkim okazał się Niemiec Hans Zimmer - już jako trzydziestolatek ozdobił swymi kompozycjami filmy "Rain Man", "Twister" i "Król Lew". Dorównać mu mogą zaledwie Francis Lai, nadworny kompozytor Leloucha i twórca muzyki do pamiętnego obrazu "Love Story" (Oscar w 1970 r.), oraz Michel Legrand ("Parasolki z Cherbourga"). Znacznie dłużej na Oscara musiał czekać Włoch Nino Rota, pracujący przede wszystkim z Federico Fellinim. Otrzymał go dopiero, gdy miał 60 lat, za ścieżkę dźwiękową do "Ojca chrzestnego 2".
Konkurencja dla Hollywood
Przy tak ogromnej konkurencji cieszą sukcesy polskich kompozytorów: Wojciecha Kilara ("Dracula"), Michała Lorenca ("Krew i wino") i Zbigniewa Preisnera (filmy Kieślowskiego). Ale chcąc tworzyć dla twórców z Hollywood, trzeba tam mieszkać, a tego chyba żaden z nich nie planuje. Swoistym europejskim fenomenem jest Grek Vangelis - tworząc okazyjnie dla filmu, odnosi ogromne sukcesy. Za muzykę do "Rydwanów ognia" w 1982 r. przyznano mu Oscara, a singel oraz album ze ścieżką dźwiękową rozeszły się w USA w nakładzie miliona egzemplarzy. Zamiast czarować Hollywood, Vangelis wolał jednak pisać muzykę na przykład do filmów Romana Polańskiego, chociażby "Gorzkich godów".
Na szczęście świat filmu nie kończy się na Hollywood. Jim Jarmusch współpracuje z Tomem Waitsem ("Poza prawem"), Neilem Youngiem ("Truposz"), a Spike Lee pierwszy wykorzystał w swoich filmach utwory raperów, między innymi Chucka D z Public Enemy. Swoich ulubieńców ma również Wim Wenders, który współpracując z amerykańskim gitarzystą Ryem Cooderem przy "Paris - Texas", trafił na kubański fenomen Buena Vista Social Club, a ostatnio pracował z U2.
Więcej możesz przeczytać w 23/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.