Rozmowa z JANEM KRZYSZTOFEM BIELECKIM, byłym premierem RP, dyrektorem wykonawczym EBOR
"Wprost": - Czy spór między AWS a Unią Wolności nie jest w istocie konfliktem między liberalną a socjalną wizją rozwoju Polski?
Jan Krzysztof Bielecki: - Ten spór ma wiele wymiarów. Rozpoczął się w chwili podpisania umowy koalicyjnej, w której znalazł się zapis o wielości centrów decyzyjnych. Proszę zwrócić uwagę, że bardzo często w wywiadach prasowych słowo lider przypisuje się 25-30 politykom koalicji. Na przykład w Wielkiej Brytanii jest to niemożliwe; jest jeden lider - Tony Blair. Wszyscy wiedzą, że to on podejmuje najważniejsze decyzje w państwie. W Polsce rozbicie ośrodka decyzyjnego w połączeniu z brakiem elementarnej dyscypliny prowadzi do konfliktów. Niektórym politykom wydaje się, że konflikty przynoszą im korzyści. W tej koalicji nie widzę ponadto woli poszukiwania kompromisów, co jest podstawą każdej demokracji. Retoryczna agresja, pogarda dla partnera zastępują dialog i kompromis. W tych obserwacjach nie jestem odosobniony, gdyż coraz częściej piszą o tym zachodni analitycy.
- Czy jednak źródłem kryzysu nie są przede wszystkim różnice programowe?
- Rzeczywiście, w tej koalicji występują bardzo duże różnice programowe. Koalicja, a zwłaszcza politycy AWS, chcą mówić własnym głosem, a w momencie, gdy ten głos nie jest brany pod uwagę, krzyczą "liberum veto". Czy w SLD wszyscy posłowie mają takie same poglądy? Oczywiście, że nie, tylko opozycja potrafi je bardziej jednolicie wypowiadać publicznie. Postawiłbym tezę, że obecna koalicja jest bardziej zróżnicowana, jeśli idzie o poglądy poszczególnych polityków niż gdyby brać pod uwagę programy obydwu ugrupowań. W tym drugim zaś wypadku trzeba szukać kompromisów.
- Tylko czy możliwy jest kompromis między liberalną a socjalną wizją przekształcania państwa? Czy możliwe jest łączenie ognia z wodą?
- Dyskusja w Polsce toczy się na bardzo wysokim poziomie abstrakcji i ogólnych haseł. W takiej sytuacji łatwo mówić o różnych modelach funkcjonowania państwa i gospodarki. Tymczasem zachodni analitycy już wiedzą, że polityczna zawierucha w Polsce i ewentualne powołanie nowego rządu nie musi prowadzić do zasadniczych zmian w polityce zagranicznej i gospodarczej. Pole manewru jest mniejsze niż to się wydaje politykom. Przekonał się o tym np. Waldemar Pawlak, który w 1993 r. musiał zrezygnować z deklarowanego programu wyborczego. Gdy operujemy hasłami, wydaje się, że jest wiele prostych rozwiązań przynoszących szybkie efekty. Poważny polityk musi powiedzieć, że nie ma magicznych rozwiązań.
- Upieramy się przy stwierdzeniu, że koalicja rozpada się nie dlatego, że różne są hasła, ale dlatego, iż UW chce prowadzić inną politykę gospodarczą niż AWS, będąca zakładnikiem związków zawodowych.
- Wydaje mi się, że sprowadzenie kryzysu do konstatacji: "Balcerowicz kontra reszta świata" - szkodzi koalicji. Wielu polityków akcji ma świadomość, jak niewielkie jest pole manewru w gospodarce. Być może dezintegracja w AWS powoduje, że nurt związkowy próbuje zrobić coś, co - jak sądzi - jest dobre dla jego wyborców, ale nie jest dobre dla państwa. Uważam, że w Polsce nie mamy do czynienia ze ścieraniem się zwolenników i przeciwników dwóch modeli funkcjonowania państwa i gospodarki. Mamy do czynienia z dramatem - tysiące ludzi traci pracę, a w setkach przedsiębiorstw dokonuje się rewolucja. Zmieniają się warunki życia milionów uczniów, studentów, pracowników i emerytów. Gigantyczna transformacja musi wywoływać napięcia i próby blokowania zmian, których celem jest ochrona grupowych interesów. W trakcie wielkiej transformacji w rządzie muszą wyraźniej dać o sobie znać ludzie potrafiący wyrazić współczucie tym, którym przyszło ponosić koszty reform. Ale to nie wystarczy. Rząd i premier muszą równocześnie przedstawić propozycje konkretnych rozwiązań i wokół nich budować poparcie dla polityki transformacji. Dobrą ilustracją tego, o co mi chodzi, jest sytuacja w PKP. Przedsiębiorstwo jest de facto bankrutem, gdyż kolejne rządy przejęte "współczuciem" dla doli kolejarzy odkładały od wielu lat rozpoczęcie restrukturyzacji. A projekt ustawy leży w Sejmie od wielu miesięcy, natomiast przeznaczone na osłony socjalne dla kolejarzy 100 mln USD z EBOR spoczywa w banku.
- Zdaje się pan nawiązywać do koncepcji "dwóch Balcerowiczów" Lecha Wałęsy. Pierwszy miał być liberałem twardo egzekwującym zasady gospodarki wolnorynkowej, drugi miał być prospołeczny i łagodzić skutki reform. To taka polska odmiana niemieckiej społecznej gospodarki rynkowej. Ale o ile bogate Niemcy z trudem usiłują ją wcielać w życie, o tyle nas nie stać na taki eksperyment.
- Prezydent Wałęsa przekonywał, że nie można być tylko zimnym technokratą, który nie szuka kompromisu. I to jest prawda. Nie można mówić ludziom: mamy świetny i jedyny pomysł na przeprowadzenie reform gospodarczych i poczekajcie dwadzieścia lat na ich efekty. Problem i dramat zarazem polega na tym, że w procesie transformacji nie ma okresu oczekiwania. Dla milionów ludzi zmieniają się reguły gry.
- Czy w interesie Polski nie powinniśmy jednak dokończyć rewolucji liberalnej rozpoczętej na początku lat 90.?
- Nie ma recepty na sukces. Dziesięć lat temu umówiliśmy się, że będziemy jednocześnie wprowadzali demokrację i wolny rynek i musimy ponosić tego konsekwencje. Postawiłbym następujące pytanie: co musimy zrobić, by zbudować silne państwo, oparte na silnej gospodarce? Zmienić styl uprawiania polityki. Dążenie do kompromisu, szacunek dla partnera, konsekwencja w decyzjach, przejrzystość procedur, odwoływanie się do ludzi pochodzących z konkursu, a nie partyjnych układów, to podstawowe zadanie. Przede wszystkim zaś musimy do polityki przenieść zasady obowiązujące w biznesie - stawiamy cele, określa się parametry, a następnie rozlicza ludzi odpowiedzialnych za ich realizację. W ten sposób przestanie być zmorą walka na hasła.
- Jakie zatem powinny być w najbliższych miesiącach priorytety gospodarcze rządu, niezależnie od tego, kto by nim kierował?
- Mamy dwa zadania. Pierwsze to doprowadzenie do członkostwa w Unii Europejskiej, co narzuca konieczność przyjęcia prawie 200 ustaw do końca przyszłego roku. Musimy równolegle przyspieszyć proces wprowadzania reguł i procedur obowiązujących w UE, gdyż stanowią one niezbędny element nowoczesnej gospodarki. Jeżeli dojdzie do przedterminowych wyborów, w negocjacjach z UE stracimy kilka miesięcy.
Drugim wielkim zadaniem jest utrzymanie szybkiego tempa rozwoju gospodarczego przy zachowaniu równowagi w finansach publicznych. Życie na kredyt, przy pogłębiającym się deficycie obrotów bieżących i deficycie bud-żetowym, grozi wstrząsem - jeżeli nie za kilka to za kilkanaście miesięcy. Do poprawy naszych finansów publicznych przyczyniłoby się uregulowanie ustawy warszawskiej, która dałaby możliwość lepszego zarządzania finansami miasta. Rozwój gospodarczy będzie szybszy, jeśli nie doprowadzając do obniżenia przychodów budżetowych, dokonamy przesunięć w stawkach opodatkowania, co pozwoli na zwiększenie konkurencyjności polskich przedsiębiorstw. Jest jeszcze jedna sprawa o uniwersalnym znaczeniu - prywatyzacja. Jest to nie tylko sposób na poprawę efektywności gospodarki czy doraźny zastrzyk budżetowy, ale też jedyny sposób na przecięcie korupcji i kolesiostwa.
- Czy jest szansa, że zrobi to obecna koalicja?
- Trzeba w to wierzyć. Sondaże opinii publicznej pokazują, że ludzie oczekują od polityków porozumienia i kompromisu w zakresie minimum programowego. Trzeba również powiedzieć, że rząd jest głównym centrum decyzyjnym. W innym wypadku mamy tylko jedno wyjście: trzeba odwołać się do woli wyborców. Jeżeli nie można zrealizować wspomnianych zadań w ramach istniejącego układu politycznego, należy się zwrócić do wyborców o przyzwolenie na dalsze wykonywanie swojego mandatu. Dziesięć lat temu istniało przekonanie, że najlepszy byłby rząd technokratów, który wie, jak przeprowadzić głęboką transformację. Stabilny rząd technokratów miał być gwarancją sukcesu. Tymczasem prowadzi nie tylko do zahamowania procesu reform, ale wzmacnia nieformalne grupy nacisku. Powstają grupy kolesiów i oligarchów.
- A jeśli nie będzie społecznej zgody na politykę zaciskania pasa?
- Jestem optymistą. Nie sądzę zresztą, że mamy do czynienia z polityką zaciskania pasa. To jest polityka wydawania pieniędzy na miarę naszych możliwości. Jak można mówić o zaciskaniu pasa, skoro płace realne systematycznie rosną. Niestety, faktem jest też, że sprzedajemy nasze aktywa, by utrzymać obecny poziom życia, a nie świadczeń społecznych. Życie na kredyt nie jest zaciskaniem pasa.
- Jak przekonać protestujących, że w budżecie nie ma pieniędzy i nie można zwiększyć wydatków?
- Nie ma innej metody niż zrozumienie prawdy, że w budżecie są tylko pieniądze podatników. Państwo nie ma swoich pieniędzy, mają je ludzie, którzy muszą dokonywać wyboru.
- Ekonomiści przekonują, że obecny kryzys polityczny odciśnie się na przyszłorocznym budżecie. Prawdopodobnie trzeba będzie odłożyć dokończenie reformy podatkowej.
- Dlatego trzeba usiąść do stołu rokowań i szukać rozwiązania. Nie ma innego sposobu wyjścia z kryzysu. W tej sytuacji może premierem powinien zostać Marian Krzaklewski. Jestem optymistą. Patrzę np. na nasz rynek kapitałowy. Przecież on gwałtowniej reaguje na to, co dzieje się na Wall Street niż w Alejach Ujazdowskich. Jeżeli powstanie nowy rząd mający rozsądny program, analitycy i inwestorzy przekonają się, iż jest to kolejna zmiana, która nie prowadzi do zasadniczej zmiany w polityce. Rynek zachowa się spokojnie.
- Czy dopuszcza pan możliwość powstania koalicji UW i SLD?
- Nie mówmy na razie o koalicjach przyszłości. Teraz należy się zastanowić nad włączeniem opozycji do niezbędnego procesu legislacyjnego i negocjacji z UE. Dla dobra pertraktacji powinna ona być wtajemniczona w arkana rozmów, by ewentualne przejęcie pałeczki odbyło się bez straty cennego dla nas czasu. Potrzebne jest nam ponadpartyjne podejście do tak ważkiej sprawy. Należy mieć podstawowy plan działania, który nie może być przedmiotem krótkowzrocznych rozgrywek partyjnych. Polska nie może zmarnować swojej szansy i pozostać w sferze buforowej między Wschodem i Zachodem.
Jan Krzysztof Bielecki: - Ten spór ma wiele wymiarów. Rozpoczął się w chwili podpisania umowy koalicyjnej, w której znalazł się zapis o wielości centrów decyzyjnych. Proszę zwrócić uwagę, że bardzo często w wywiadach prasowych słowo lider przypisuje się 25-30 politykom koalicji. Na przykład w Wielkiej Brytanii jest to niemożliwe; jest jeden lider - Tony Blair. Wszyscy wiedzą, że to on podejmuje najważniejsze decyzje w państwie. W Polsce rozbicie ośrodka decyzyjnego w połączeniu z brakiem elementarnej dyscypliny prowadzi do konfliktów. Niektórym politykom wydaje się, że konflikty przynoszą im korzyści. W tej koalicji nie widzę ponadto woli poszukiwania kompromisów, co jest podstawą każdej demokracji. Retoryczna agresja, pogarda dla partnera zastępują dialog i kompromis. W tych obserwacjach nie jestem odosobniony, gdyż coraz częściej piszą o tym zachodni analitycy.
- Czy jednak źródłem kryzysu nie są przede wszystkim różnice programowe?
- Rzeczywiście, w tej koalicji występują bardzo duże różnice programowe. Koalicja, a zwłaszcza politycy AWS, chcą mówić własnym głosem, a w momencie, gdy ten głos nie jest brany pod uwagę, krzyczą "liberum veto". Czy w SLD wszyscy posłowie mają takie same poglądy? Oczywiście, że nie, tylko opozycja potrafi je bardziej jednolicie wypowiadać publicznie. Postawiłbym tezę, że obecna koalicja jest bardziej zróżnicowana, jeśli idzie o poglądy poszczególnych polityków niż gdyby brać pod uwagę programy obydwu ugrupowań. W tym drugim zaś wypadku trzeba szukać kompromisów.
- Tylko czy możliwy jest kompromis między liberalną a socjalną wizją przekształcania państwa? Czy możliwe jest łączenie ognia z wodą?
- Dyskusja w Polsce toczy się na bardzo wysokim poziomie abstrakcji i ogólnych haseł. W takiej sytuacji łatwo mówić o różnych modelach funkcjonowania państwa i gospodarki. Tymczasem zachodni analitycy już wiedzą, że polityczna zawierucha w Polsce i ewentualne powołanie nowego rządu nie musi prowadzić do zasadniczych zmian w polityce zagranicznej i gospodarczej. Pole manewru jest mniejsze niż to się wydaje politykom. Przekonał się o tym np. Waldemar Pawlak, który w 1993 r. musiał zrezygnować z deklarowanego programu wyborczego. Gdy operujemy hasłami, wydaje się, że jest wiele prostych rozwiązań przynoszących szybkie efekty. Poważny polityk musi powiedzieć, że nie ma magicznych rozwiązań.
- Upieramy się przy stwierdzeniu, że koalicja rozpada się nie dlatego, że różne są hasła, ale dlatego, iż UW chce prowadzić inną politykę gospodarczą niż AWS, będąca zakładnikiem związków zawodowych.
- Wydaje mi się, że sprowadzenie kryzysu do konstatacji: "Balcerowicz kontra reszta świata" - szkodzi koalicji. Wielu polityków akcji ma świadomość, jak niewielkie jest pole manewru w gospodarce. Być może dezintegracja w AWS powoduje, że nurt związkowy próbuje zrobić coś, co - jak sądzi - jest dobre dla jego wyborców, ale nie jest dobre dla państwa. Uważam, że w Polsce nie mamy do czynienia ze ścieraniem się zwolenników i przeciwników dwóch modeli funkcjonowania państwa i gospodarki. Mamy do czynienia z dramatem - tysiące ludzi traci pracę, a w setkach przedsiębiorstw dokonuje się rewolucja. Zmieniają się warunki życia milionów uczniów, studentów, pracowników i emerytów. Gigantyczna transformacja musi wywoływać napięcia i próby blokowania zmian, których celem jest ochrona grupowych interesów. W trakcie wielkiej transformacji w rządzie muszą wyraźniej dać o sobie znać ludzie potrafiący wyrazić współczucie tym, którym przyszło ponosić koszty reform. Ale to nie wystarczy. Rząd i premier muszą równocześnie przedstawić propozycje konkretnych rozwiązań i wokół nich budować poparcie dla polityki transformacji. Dobrą ilustracją tego, o co mi chodzi, jest sytuacja w PKP. Przedsiębiorstwo jest de facto bankrutem, gdyż kolejne rządy przejęte "współczuciem" dla doli kolejarzy odkładały od wielu lat rozpoczęcie restrukturyzacji. A projekt ustawy leży w Sejmie od wielu miesięcy, natomiast przeznaczone na osłony socjalne dla kolejarzy 100 mln USD z EBOR spoczywa w banku.
- Zdaje się pan nawiązywać do koncepcji "dwóch Balcerowiczów" Lecha Wałęsy. Pierwszy miał być liberałem twardo egzekwującym zasady gospodarki wolnorynkowej, drugi miał być prospołeczny i łagodzić skutki reform. To taka polska odmiana niemieckiej społecznej gospodarki rynkowej. Ale o ile bogate Niemcy z trudem usiłują ją wcielać w życie, o tyle nas nie stać na taki eksperyment.
- Prezydent Wałęsa przekonywał, że nie można być tylko zimnym technokratą, który nie szuka kompromisu. I to jest prawda. Nie można mówić ludziom: mamy świetny i jedyny pomysł na przeprowadzenie reform gospodarczych i poczekajcie dwadzieścia lat na ich efekty. Problem i dramat zarazem polega na tym, że w procesie transformacji nie ma okresu oczekiwania. Dla milionów ludzi zmieniają się reguły gry.
- Czy w interesie Polski nie powinniśmy jednak dokończyć rewolucji liberalnej rozpoczętej na początku lat 90.?
- Nie ma recepty na sukces. Dziesięć lat temu umówiliśmy się, że będziemy jednocześnie wprowadzali demokrację i wolny rynek i musimy ponosić tego konsekwencje. Postawiłbym następujące pytanie: co musimy zrobić, by zbudować silne państwo, oparte na silnej gospodarce? Zmienić styl uprawiania polityki. Dążenie do kompromisu, szacunek dla partnera, konsekwencja w decyzjach, przejrzystość procedur, odwoływanie się do ludzi pochodzących z konkursu, a nie partyjnych układów, to podstawowe zadanie. Przede wszystkim zaś musimy do polityki przenieść zasady obowiązujące w biznesie - stawiamy cele, określa się parametry, a następnie rozlicza ludzi odpowiedzialnych za ich realizację. W ten sposób przestanie być zmorą walka na hasła.
- Jakie zatem powinny być w najbliższych miesiącach priorytety gospodarcze rządu, niezależnie od tego, kto by nim kierował?
- Mamy dwa zadania. Pierwsze to doprowadzenie do członkostwa w Unii Europejskiej, co narzuca konieczność przyjęcia prawie 200 ustaw do końca przyszłego roku. Musimy równolegle przyspieszyć proces wprowadzania reguł i procedur obowiązujących w UE, gdyż stanowią one niezbędny element nowoczesnej gospodarki. Jeżeli dojdzie do przedterminowych wyborów, w negocjacjach z UE stracimy kilka miesięcy.
Drugim wielkim zadaniem jest utrzymanie szybkiego tempa rozwoju gospodarczego przy zachowaniu równowagi w finansach publicznych. Życie na kredyt, przy pogłębiającym się deficycie obrotów bieżących i deficycie bud-żetowym, grozi wstrząsem - jeżeli nie za kilka to za kilkanaście miesięcy. Do poprawy naszych finansów publicznych przyczyniłoby się uregulowanie ustawy warszawskiej, która dałaby możliwość lepszego zarządzania finansami miasta. Rozwój gospodarczy będzie szybszy, jeśli nie doprowadzając do obniżenia przychodów budżetowych, dokonamy przesunięć w stawkach opodatkowania, co pozwoli na zwiększenie konkurencyjności polskich przedsiębiorstw. Jest jeszcze jedna sprawa o uniwersalnym znaczeniu - prywatyzacja. Jest to nie tylko sposób na poprawę efektywności gospodarki czy doraźny zastrzyk budżetowy, ale też jedyny sposób na przecięcie korupcji i kolesiostwa.
- Czy jest szansa, że zrobi to obecna koalicja?
- Trzeba w to wierzyć. Sondaże opinii publicznej pokazują, że ludzie oczekują od polityków porozumienia i kompromisu w zakresie minimum programowego. Trzeba również powiedzieć, że rząd jest głównym centrum decyzyjnym. W innym wypadku mamy tylko jedno wyjście: trzeba odwołać się do woli wyborców. Jeżeli nie można zrealizować wspomnianych zadań w ramach istniejącego układu politycznego, należy się zwrócić do wyborców o przyzwolenie na dalsze wykonywanie swojego mandatu. Dziesięć lat temu istniało przekonanie, że najlepszy byłby rząd technokratów, który wie, jak przeprowadzić głęboką transformację. Stabilny rząd technokratów miał być gwarancją sukcesu. Tymczasem prowadzi nie tylko do zahamowania procesu reform, ale wzmacnia nieformalne grupy nacisku. Powstają grupy kolesiów i oligarchów.
- A jeśli nie będzie społecznej zgody na politykę zaciskania pasa?
- Jestem optymistą. Nie sądzę zresztą, że mamy do czynienia z polityką zaciskania pasa. To jest polityka wydawania pieniędzy na miarę naszych możliwości. Jak można mówić o zaciskaniu pasa, skoro płace realne systematycznie rosną. Niestety, faktem jest też, że sprzedajemy nasze aktywa, by utrzymać obecny poziom życia, a nie świadczeń społecznych. Życie na kredyt nie jest zaciskaniem pasa.
- Jak przekonać protestujących, że w budżecie nie ma pieniędzy i nie można zwiększyć wydatków?
- Nie ma innej metody niż zrozumienie prawdy, że w budżecie są tylko pieniądze podatników. Państwo nie ma swoich pieniędzy, mają je ludzie, którzy muszą dokonywać wyboru.
- Ekonomiści przekonują, że obecny kryzys polityczny odciśnie się na przyszłorocznym budżecie. Prawdopodobnie trzeba będzie odłożyć dokończenie reformy podatkowej.
- Dlatego trzeba usiąść do stołu rokowań i szukać rozwiązania. Nie ma innego sposobu wyjścia z kryzysu. W tej sytuacji może premierem powinien zostać Marian Krzaklewski. Jestem optymistą. Patrzę np. na nasz rynek kapitałowy. Przecież on gwałtowniej reaguje na to, co dzieje się na Wall Street niż w Alejach Ujazdowskich. Jeżeli powstanie nowy rząd mający rozsądny program, analitycy i inwestorzy przekonają się, iż jest to kolejna zmiana, która nie prowadzi do zasadniczej zmiany w polityce. Rynek zachowa się spokojnie.
- Czy dopuszcza pan możliwość powstania koalicji UW i SLD?
- Nie mówmy na razie o koalicjach przyszłości. Teraz należy się zastanowić nad włączeniem opozycji do niezbędnego procesu legislacyjnego i negocjacji z UE. Dla dobra pertraktacji powinna ona być wtajemniczona w arkana rozmów, by ewentualne przejęcie pałeczki odbyło się bez straty cennego dla nas czasu. Potrzebne jest nam ponadpartyjne podejście do tak ważkiej sprawy. Należy mieć podstawowy plan działania, który nie może być przedmiotem krótkowzrocznych rozgrywek partyjnych. Polska nie może zmarnować swojej szansy i pozostać w sferze buforowej między Wschodem i Zachodem.
Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.