Ostatnia wielka impreza piłkarska XX wieku
Piłka jest lekarstwem na wszystko. Organizatorzy Euro 2000 chcą, by futbol zwiększył dochody z turystyki, pomógł zapomnieć o aferze dioksynowej i "chickengate", zatarł piętno, z jakim żyje Belgia po głośnej sprawie pedofila mordercy Marca Dutroux, oraz poprawił reputację Holandii po wybuchach w fabryce fajerwerków. Grzywny, jakie piłkarze zapłacą za żółte i czerwone kartki, zasilą fundusz działający na rzecz ofiar min lądowych, a część zysków FIFA przeznaczona zostanie na rozwój młodzieżowego futbolu w najuboższych krajach. Mistrzostwa Europy, nazywane małymi mistrzostwami świata, po raz pierwszy rozegrane zostaną w dwóch krajach. Będą ostatnią wielką imprezą piłkarską XX wieku.
Turniej ma kosztować 58 mln USD. Zgromadzi 1,2 mln widzów, którzy zasilą budżet organizatorów 33 mln USD. Mimo ogromnych nakładów na bezpieczeństwo oraz darmowy transport publiczny, mający ułatwić życie kibicom, Belgia liczy na dochody dwa i pół razy przewyższające wydatki. Same przychody z podatku VAT (od sprzedanych w czasie turnieju towarów i usług) wyniosą w tym kraju 63 mln USD.
Dziś nikt nie wątpi, że to właśnie futbol stał się najbardziej lukratywną gałęzią przemysłu rozrywkowego w Europie. Podczas rozgrywek Ligi Mistrzów przed telewizorami zasiadają miliardy widzów, dochody klubów wynoszą miliony franków szwajcarskich, obroty słynnego Manchesteru United sięgają kilkudziesięciu milionów funtów, a gwiazdy zarabiają do 25 tys. funtów tygodniowo. Real Madryt gotowy był płacić Steve’owi McManamanowi 115 tys. USD za tydzień pracy. Przed mistrzostwami Europy Niemiecki Związek Piłki Nożnej postanowił ubezpieczyć swoich reprezentantów na łączną kwotę 88 mln DM. Jeśli zawodnik dozna na boisku trwałego kalectwa, to jego klub otrzyma 600 tys. DM. Jeśli wypadek okaże się śmiertelny - odszkodowanie sięgnie 1,5 mln DM.
Kluby i reprezentacje bronią się przed utratą najlepszych zawodników, którzy zapewniają im dobrą grę, zwycięstwa i pieniądze. Nie chcą też bezpowrotnie tracić wydanych na sportowców milionów. Włoski Inter jednej zimy przeznaczył na transfery ponad 105 mln USD. Christian Vieri, jeden z najdroższych piłkarzy świata, kosztował menedżerów z Mediolanu 50 mln USD. Watykan stwierdził, że to niemoralne i obraża ludzi ubogich. Vieri odpowiedział: "Skoro są tacy, którzy gotowi są tyle zapłacić, to znaczy, że jestem tyle wart". Milan wydał na ukraińską gwiazdę Andrija Szewczenkę 25 mln USD, a Roma pozwoliła sobie na zakup (za 22 mln USD) mało znanego gracza Vincento Montelli.
Aktorzy potrzebują teatru. Europejskie stadiony nie są już jednak wyłącznie boiskami otoczonymi trybunami; stały się raczej wielkimi centrami rozrywki. Amsterdamska Arena, którą przed czterema laty uroczyście otworzyła królowa Beatrix, może pomieścić 51 tys. widzów. W obiekcie mieści się kino, centrum handlowe, sklepy z pamiątkami, podziemny parking na dwa tysiące samochodów i naziemny na dziewięć tysięcy aut. Nawadnianiem murawy steruje system elektroniczny, a ruchomy dach można zamknąć w 20 minut. Kompleks kosztował ponad 170 mln USD.
Europejski futbol jest jak gąbka, która wciąga wszystko, co najlepsze i najdroższe na piłkarskim rynku. Dochodzi do paradoksów. Prawo Bosmana mówi o tym, że piłkarze będący obywatelami unii mogą swobodnie zmieniać miejsce pracy, tak jak informatycy i sprzedawcy, a handel żywym towarem powinien odejść w przeszłość. W praktyce zbuntowany piłkarz Marc Bosman doprowadził do jeszcze większej spekulacji: kluby podpisują z graczami długoletnie kontrakty, przez co odstępne zamiast maleć, wciąż rośnie. Menedżerowie nadal przywożą do Europy zawodników z całego świata. W grudniu angielski klub Chelsea (najbardziej kosmopolityczna drużyna w historii) nie miał w podstawowym składzie ani jednego Anglika. Na boisko wybiegło dwóch Francuzów, dwóch Włochów, Brazylijczyk, Nigeryjczyk, Urugwajczyk, Holender, Hiszpan, Norweg i Rumun. W całej Premier League występuje obecnie 200 zagranicznych sportowców, przeciwko czemu protestują niektórzy szkoleniowcy oraz politycy. W ćwierćfinałach Ligi Mistrzów w ośmiu jedenastkach było 48 obcokrajowców. Piłkarska Europa żyje z handlu zawodnikami i nie zamierza z tego rezygnować, gdyż między innymi dzięki temu jest dziś centrum futbolowego biznesu. Kiedy we Francji rozegrano mecz Europa kontra reszta świata, na boisku pojawiło się 22 graczy wartych 200 mln USD. Połowa reprezentowała Stary Kontynent.
Mistrzostwa Europy są dziś jedynymi rozgrywkami na kontynencie kultywującymi stary porządek: Hiszpanie grają dla Hiszpanii, a Anglicy dla Anglii. I to jest właśnie magnes przyciągający fanów nieco już znudzonych kibicowaniem kosmopolitycznym firmom piłkarskim. Na mistrzostwach wyrównują się szanse, walka jest bardziej zacięta, a wynik trudny do przewidzenia. Już podczas ostatniego turnieju Euro ’96 w Anglii kibice zauważyli, że niemal każdy zespół może odnieść sukces, a budżet drużyny i finansowa potęga sponsorów nie muszą mieć decydującego znaczenia na boisku. To między innymi dlatego ta impreza była najbardziej dochodowa w historii tych rozgrywek. Zysk przekroczył 90 mln USD (większość wpływów UEFA podzieliła między federacje szesnastu krajów, których drużyny grały w turnieju).
Zainteresowanie mistrzostwami Europy nie maleje. Kiedy do tegorocznych finałów zakwalifikowali się piłkarze Szwecji, chaos zapanował w tamtejszym związku piłki nożnej; fani chcący wyjechać na rozgrywki zablokowali faksy, telefony i Internet. Jedynie co piąty kibic mógł liczyć na bilety, więc zarządzono losowanie, które prasa okrzyknęła loterią narodową roku 2000. W Norwegii biura podróży przygotowały sześć tysięcy wycieczek. Kilka dni po tym, gdy okazało się, że Norwegowie wystąpią na boiskach Belgii i Holandii, kilkadziesiąt tysięcy pracowników uzgodniło z szefami, że biorą urlop od daty pierwszego meczu ich zespołu z Hiszpanią. Aby uniknąć fałszowania biletów i spekulacji przy sprzedaży legalnych wejściówek, minister spraw wewnętrznych Belgii oświadczył, że za czarnorynkowy handel grozi kara więzienia od sześciu miesięcy do trzech lat, konfiskata biletów, grzywna sięgającą 100 tys. USD oraz zakaz wstępu na stadiony.
Organizatorzy łamią sobie dziś głowę, jak powstrzymać najbardziej fanatycznych kibiców. Spokoju nie dają im nie tylko wspomnienia z mistrzostw świata we Francji, podczas których angielscy i niemieccy chuligani starli się z policją i budzili prawdziwy strach wśród mieszkańców. W Belgii i Holandii pseudokibice już prowadzą własne przygotowania do mistrzostw. Belgijscy fani chcieli stworzyć Chuligańską Armię. Notowani przez policję kibice drużyn Anderlecht, Antwerp, Brugges i Standard Liege wzięli udział w tajnym spotkaniu, na którym mieli stworzyć 250-osobowe bojówki. Armia ma przywitać przyjezdnych z Anglii, Niemiec i Turcji. Podobne przygotowania prowadzą Holendrzy, którzy uruchomili nawet witrynę w Internecie, mającą ułatwić im kontakt.
Organizatorzy postanowili bronić się zawczasu. Obawiają się powtórzenia wydarzeń z kwietnia tego roku lub nawet zaplanowanej zemsty. Dwóch brytyjskich fanów Leeds zginęło w Stambule przed półfinałowym meczem z Galatasaray. Podczas bójki ulicznej z Turkami zostali pchnięci nożem. Minister sprawiedliwości Belgii Marc Verwilghen i brytyjski sekretarz stanu ds. wewnętrznych Lord Bassam podpisali porozumienie o wspólnej walce z chuliganami. Władze niemieckiego landu Nadrenii Północnej-Westfalii, który graniczy z Holandią, zapowiedziały, że kibice z przestępczą przeszłością nie wyjadą na mistrzostwa i będą musieli się meldować policji. Organizatorzy poprosili też służby wewnętrzne z innych państw europejskich o dokładne rejestry najniebezpieczniejszych kibiców. Szwedzi zaoferowali nawet swoich funkcjonariuszy, których specjalnością jest "praca w tłumie". Policja belgijska najbardziej obawia się meczu Anglia - Niemcy w Charleroi.
Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.