Oglądałem warszawskie skandale na ekranie mego telewizora z poczuciem głębokiego zawstydzenia. Było mi głupio, wstyd i żal. Może dlatego z taką ulgą przyjąłem informację o wyjściu UW z rządu Buzka
Koalicja poślizgnęła się na Warszawie jak na skórce od banana. Jeden bardzo nieuważny krok premiera i ryms. Przy tej okazji wiele się mówi o odpowiedzialności, kraju, wyborach i przebranej miarce. Nie mówi się jednak w ogóle (a co najwyżej półgębkiem) o bezpośredniej przyczynie politycznego kryzysu, o Warszawie.
Stolica od dawna była niekochana przez koalicję. Odmawiano jej przywilejów, obciążano obowiązkami. Raczej posługiwano się nią i wykorzystywano we własnym interesie, niż się o nią troszczono. Gdy prosiła o oddanie jej części własnych funduszy (zabieranych przez skarb państwa), by przeznaczyć je na ukończenie metra i budowę obwodnicy - odmawiano. Gdy - zakorkowana i dosłownie rozjechana przez TIR-y - latem ubiegłego roku broniła się, wprowadzając zakaz poruszania się w ciągu dnia po jej ulicach ciężkich pojazdów - ganiono za egoizm. Podobnie, gdy chciała zagwarantować sobie możliwość codziennego funkcjonowania i postanowiła się bronić przed blokującymi ruch nie kończącymi się pochodami różnorakich demonstrantów, ograniczając trasy ich przemarszów, Sejm odrzucał jej prośby (głosami koalicji), rząd był na nie głuchy. Warszawa była w niełasce.
Nie było to bez wpływu na stan świadomości stołecznych radnych. Szamotali się między sobą, próbując pogodzić interes miasta z interesami swoich partii. Dopóki trwała koalicja AWS-UW, nie dało się! Właściwie dlaczego? Przecież wywodzący się z UW prezydent Warszawy, Paweł Piskorski, jest najlepszym zarządcą stolicy od czasu Stefana Starzyńskiego, czyli od lat trzydziestych! Przecież naprawdę wie, czego potrzeba miastu i odważnie próbuje to przeprowadzić. Mimo że wywodzi się z koalicyjnej UW, jego głos był zwykle głosem wołającego na puszczy. Dlaczego tak się działo? Mam na ten temat swoją teorię. Otóż uważam, że AWS jest partią antywarszawską (mimo że niegdyś wygrała wybory w tym mieście). Jej przywódcy wywodzą się prawie w komplecie ze Śląska i z Wybrzeża. Pochodzą ze środowisk oddalonych o lata świetlne od doświadczeń i rozumienia fenomenu "stołeczności", tego skomplikowanego konglomeratu obowiązków (ale i praw), wynikających z faktu, że jakieś miasto podejmuje się mieć niejako dwa życia: własne i państwowe.
Nerwowa i pochopna decyzja premiera Buzka, który w środku nocy ustanowił (bez wyraźnych przyczyn) zarząd komisaryczny warszawskiej gminy Centrum, odsuwając tym samym od wykonywania swych obowiązków wybrane przez mieszkańców miasta władze, była zwieńczeniem ignorancji AWS w sprawie stolicy. Była też swoistym przepełnieniem czary goryczy i dalszy rozwój wypadków (czyli rozpad koalicji) okazał się nie tylko konsekwencją politycznego błędu, ale także swoistą karą za niedocenianie i nierozumienie racji warszawskiej.
Tak, jestem patriotą mojego miasta i przyznaję, że programy partii oceniam także pod kątem tego, co one wnoszą do jego życia. Nocne plombowanie warszawskich urzędów (skwapliwie pokazywane przez telewizję we wszystkich dziennikach) odebrałem tak, jakby ktoś rządził się w nie swoim domu. Dlatego uważam, że owa "skórka warszawska" i głośne ryms nie były przypadkiem, lecz konsekwencją.
Jak bardzo chora to była koalicja (i jak nieprawdziwa), przekonała mnie symboliczna bitwa na torebki i kopniaki dwóch kobiet, które we władzach warszawskiej gminy Centrum reprezentowały AWS i UW. Jedna była dyrektorką, druga wice. Jedna plombowała, druga protestowała. Jedna zabierała służbowego laptopa, druga go broniła. Koalicjantki! Torebką w łeb! Nogą w brzuch! I za kudły! Potem relanium, karetka, szok. Ileż nienawiści musiało być przez całe miesiące między tymi kobietami, skoro jedna scysja wyzwoliła taką agresję!
Oglądałem warszawskie skandale na ekranie mego telewizora z poczuciem głębokiego zawstydzenia. Było mi głupio i wstyd, i żal. Może dlatego z taką ulgą przyjąłem informację o wyjściu UW z rządu Buzka. Z niepokojem odnotowałem jednak fakt, że prawie wszyscy szerokim łukiem omijają w politycznych komentarzach "kwestię warszawską" jako marginesową i mało ważną. To błąd. Nigdy nie należy lekceważyć stolicy. To prawda, na co dzień jest ona zajęta pogonią za sukcesem, karierą lub choćby przeżyciem, ale jest także przygotowana do odgrywania swojej szczególnej roli. Aby mogła to jednak robić, trzeba jej choćby zrozumienia tych, którzy są przy władzy. A oni - jeśli to przyjezdni - ostatnio mają z tym kłopoty. Kto wie, może na czas pełnienia ważnych państwowych funkcji powinni się na stałe, z rodzinami, tu przeprowadzać? Może wymagam za wiele, ale coś mi się wydaje, że piątkowe ucieczki z Warszawy do rodzinnych gniazd i poniedziałkowe desanty polityków z południa i z północy ani im, ani stolicy nie wychodzą na dobre.
Stolica od dawna była niekochana przez koalicję. Odmawiano jej przywilejów, obciążano obowiązkami. Raczej posługiwano się nią i wykorzystywano we własnym interesie, niż się o nią troszczono. Gdy prosiła o oddanie jej części własnych funduszy (zabieranych przez skarb państwa), by przeznaczyć je na ukończenie metra i budowę obwodnicy - odmawiano. Gdy - zakorkowana i dosłownie rozjechana przez TIR-y - latem ubiegłego roku broniła się, wprowadzając zakaz poruszania się w ciągu dnia po jej ulicach ciężkich pojazdów - ganiono za egoizm. Podobnie, gdy chciała zagwarantować sobie możliwość codziennego funkcjonowania i postanowiła się bronić przed blokującymi ruch nie kończącymi się pochodami różnorakich demonstrantów, ograniczając trasy ich przemarszów, Sejm odrzucał jej prośby (głosami koalicji), rząd był na nie głuchy. Warszawa była w niełasce.
Nie było to bez wpływu na stan świadomości stołecznych radnych. Szamotali się między sobą, próbując pogodzić interes miasta z interesami swoich partii. Dopóki trwała koalicja AWS-UW, nie dało się! Właściwie dlaczego? Przecież wywodzący się z UW prezydent Warszawy, Paweł Piskorski, jest najlepszym zarządcą stolicy od czasu Stefana Starzyńskiego, czyli od lat trzydziestych! Przecież naprawdę wie, czego potrzeba miastu i odważnie próbuje to przeprowadzić. Mimo że wywodzi się z koalicyjnej UW, jego głos był zwykle głosem wołającego na puszczy. Dlaczego tak się działo? Mam na ten temat swoją teorię. Otóż uważam, że AWS jest partią antywarszawską (mimo że niegdyś wygrała wybory w tym mieście). Jej przywódcy wywodzą się prawie w komplecie ze Śląska i z Wybrzeża. Pochodzą ze środowisk oddalonych o lata świetlne od doświadczeń i rozumienia fenomenu "stołeczności", tego skomplikowanego konglomeratu obowiązków (ale i praw), wynikających z faktu, że jakieś miasto podejmuje się mieć niejako dwa życia: własne i państwowe.
Nerwowa i pochopna decyzja premiera Buzka, który w środku nocy ustanowił (bez wyraźnych przyczyn) zarząd komisaryczny warszawskiej gminy Centrum, odsuwając tym samym od wykonywania swych obowiązków wybrane przez mieszkańców miasta władze, była zwieńczeniem ignorancji AWS w sprawie stolicy. Była też swoistym przepełnieniem czary goryczy i dalszy rozwój wypadków (czyli rozpad koalicji) okazał się nie tylko konsekwencją politycznego błędu, ale także swoistą karą za niedocenianie i nierozumienie racji warszawskiej.
Tak, jestem patriotą mojego miasta i przyznaję, że programy partii oceniam także pod kątem tego, co one wnoszą do jego życia. Nocne plombowanie warszawskich urzędów (skwapliwie pokazywane przez telewizję we wszystkich dziennikach) odebrałem tak, jakby ktoś rządził się w nie swoim domu. Dlatego uważam, że owa "skórka warszawska" i głośne ryms nie były przypadkiem, lecz konsekwencją.
Jak bardzo chora to była koalicja (i jak nieprawdziwa), przekonała mnie symboliczna bitwa na torebki i kopniaki dwóch kobiet, które we władzach warszawskiej gminy Centrum reprezentowały AWS i UW. Jedna była dyrektorką, druga wice. Jedna plombowała, druga protestowała. Jedna zabierała służbowego laptopa, druga go broniła. Koalicjantki! Torebką w łeb! Nogą w brzuch! I za kudły! Potem relanium, karetka, szok. Ileż nienawiści musiało być przez całe miesiące między tymi kobietami, skoro jedna scysja wyzwoliła taką agresję!
Oglądałem warszawskie skandale na ekranie mego telewizora z poczuciem głębokiego zawstydzenia. Było mi głupio i wstyd, i żal. Może dlatego z taką ulgą przyjąłem informację o wyjściu UW z rządu Buzka. Z niepokojem odnotowałem jednak fakt, że prawie wszyscy szerokim łukiem omijają w politycznych komentarzach "kwestię warszawską" jako marginesową i mało ważną. To błąd. Nigdy nie należy lekceważyć stolicy. To prawda, na co dzień jest ona zajęta pogonią za sukcesem, karierą lub choćby przeżyciem, ale jest także przygotowana do odgrywania swojej szczególnej roli. Aby mogła to jednak robić, trzeba jej choćby zrozumienia tych, którzy są przy władzy. A oni - jeśli to przyjezdni - ostatnio mają z tym kłopoty. Kto wie, może na czas pełnienia ważnych państwowych funkcji powinni się na stałe, z rodzinami, tu przeprowadzać? Może wymagam za wiele, ale coś mi się wydaje, że piątkowe ucieczki z Warszawy do rodzinnych gniazd i poniedziałkowe desanty polityków z południa i z północy ani im, ani stolicy nie wychodzą na dobre.
Więcej możesz przeczytać w 24/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.