Rozmowa z AGNIESZKĄ HOLLAND
Roman Rogowiecki: - Jak ocenia pani swoją pozycję reżyserską na rynku zachodnim?
Agnieszka Holland: - Dosyć trudno jest oceniać siebie, choć myślę, że moja pozycja jest dobra. Geografia mojej popularności nie jest jednoznaczna. Jestem na pewno znana w środowiskach filmowych i wśród krytyków w Stanach Zjednoczonych. Publiczność na ogół nie zna tam reżyserów. Swego czasu pytano wychodzących z kina po "Liście Schindlera", czy wiedzą, kto wyreżyserował ten film, i tylko 20 proc. widzów udzieliło poprawnej odpowiedzi. Reżyser nie jest tam gwiazdą. W większości krajów europejskich mam dobrą pozycję i, o dziwo, bardzo dobrą w Australii. Tam moje filmy cieszą się proporcjonalnie większym powodzeniem niż gdzie indziej. Z drugiej strony nie jestem reżyserem obrazów, które przyniosły krocie lub dostały błyskotliwe nagrody. Nie należę też do grupy twórców awangardowych typu high concept. Myślę, że mieszczę się pośrodku.
- Pani najnowszy film dotyka problemów ostatecznych. Czy metafizyka to dzisiaj temat dla publiczności zachodniej?
- Myślę, że potrzeba religii wzmogła się na całym świecie - od fundamentalizmu po formy cyrkowo-biznesowe, jakie uprawiają amerykańscy kaznodzieje czy różne sekty. Dla mnie jednym z głównych problemów religii jest to, że niepostrzeżenie wpłynęła ze swą obrzędowością, rekwizytorium w sferę kiczu. To mnie bardzo interesowało szczególnie w religii katolickiej. W tym filmie jest to temat poboczny, ale dotknęłam tu problemu estetyki Kościoła katolickiego. Religię można wyznawać i można ją uprawiać, czyli praktykować pewną obyczajowość. Ona właśnie wyraża tandetność duchowego przeżycia. Lecz jednocześnie wyczuwa się bardzo silny głód autentycznego przeżycia religijnego. Ludzie są na tym etapie rozwoju społeczeństwa szalenie zagubieni. Uciekają głównie w konsumpcję, ale w pewnym momencie dopada ich poczucie, że to nie wystarczy.
- Jaki jest pani punkt widzenia na kwestię cudu i postać księdza?
- Od dzieciństwa fascynował mnie Kościół katolicki jako idea, miejsce i instytucja. On ewoluuje, powoli, ale bardzo głęboko, i to chyba jedyna instytucja na świecie, która jest tak trwała i pełni tak różne funkcje - religijną, kapłańską, ekonomiczną, polityczną, obyczajową. Jest jednocześnie zhierarchizowana, z bardzo skomplikowanym układem praw i obyczajów. Zawsze mnie to fascynowało. Z drugiej strony interesował mnie wybór młodego mężczyzny o naturalnej i silnej seksualności, który w imię czegoś, co go przerasta, wyrzeka się bardzo istotnej sfery swego człowieczeństwa. Zastanawiały mnie koszty tego wyboru i jego motywacja. Ten problem ukryłam w moim filmie.
Agnieszka Holland: - Dosyć trudno jest oceniać siebie, choć myślę, że moja pozycja jest dobra. Geografia mojej popularności nie jest jednoznaczna. Jestem na pewno znana w środowiskach filmowych i wśród krytyków w Stanach Zjednoczonych. Publiczność na ogół nie zna tam reżyserów. Swego czasu pytano wychodzących z kina po "Liście Schindlera", czy wiedzą, kto wyreżyserował ten film, i tylko 20 proc. widzów udzieliło poprawnej odpowiedzi. Reżyser nie jest tam gwiazdą. W większości krajów europejskich mam dobrą pozycję i, o dziwo, bardzo dobrą w Australii. Tam moje filmy cieszą się proporcjonalnie większym powodzeniem niż gdzie indziej. Z drugiej strony nie jestem reżyserem obrazów, które przyniosły krocie lub dostały błyskotliwe nagrody. Nie należę też do grupy twórców awangardowych typu high concept. Myślę, że mieszczę się pośrodku.
- Pani najnowszy film dotyka problemów ostatecznych. Czy metafizyka to dzisiaj temat dla publiczności zachodniej?
- Myślę, że potrzeba religii wzmogła się na całym świecie - od fundamentalizmu po formy cyrkowo-biznesowe, jakie uprawiają amerykańscy kaznodzieje czy różne sekty. Dla mnie jednym z głównych problemów religii jest to, że niepostrzeżenie wpłynęła ze swą obrzędowością, rekwizytorium w sferę kiczu. To mnie bardzo interesowało szczególnie w religii katolickiej. W tym filmie jest to temat poboczny, ale dotknęłam tu problemu estetyki Kościoła katolickiego. Religię można wyznawać i można ją uprawiać, czyli praktykować pewną obyczajowość. Ona właśnie wyraża tandetność duchowego przeżycia. Lecz jednocześnie wyczuwa się bardzo silny głód autentycznego przeżycia religijnego. Ludzie są na tym etapie rozwoju społeczeństwa szalenie zagubieni. Uciekają głównie w konsumpcję, ale w pewnym momencie dopada ich poczucie, że to nie wystarczy.
- Jaki jest pani punkt widzenia na kwestię cudu i postać księdza?
- Od dzieciństwa fascynował mnie Kościół katolicki jako idea, miejsce i instytucja. On ewoluuje, powoli, ale bardzo głęboko, i to chyba jedyna instytucja na świecie, która jest tak trwała i pełni tak różne funkcje - religijną, kapłańską, ekonomiczną, polityczną, obyczajową. Jest jednocześnie zhierarchizowana, z bardzo skomplikowanym układem praw i obyczajów. Zawsze mnie to fascynowało. Z drugiej strony interesował mnie wybór młodego mężczyzny o naturalnej i silnej seksualności, który w imię czegoś, co go przerasta, wyrzeka się bardzo istotnej sfery swego człowieczeństwa. Zastanawiały mnie koszty tego wyboru i jego motywacja. Ten problem ukryłam w moim filmie.
Więcej możesz przeczytać w 25/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.