W zdominowanej podobno przez kwestie stricte techniczne dyplomacji wciąż zdarzają się ministrowie trudni do zastąpienia
"Co Pan myśli o kandydaturze X? Jestem zdziwiony pytaniem. Ale co Pan myśli o kandydaturze X? Już powiedziałem"
Rozmowa dziennikarza z Bronisławem Geremkiem
Nie ma co zazdrościć następcy Geremka. Żeby nie wiadomo co robił, i tak będzie z poprzednikiem porównywany jak z wzorcem metra. Bronisławowi Geremkowi nie było dane pracować w roli szefa MSZ tak długo jak Krzysztofowi Skubiszewskiemu, ale też Skubiszewski nie był związany jednoznaczną metryką partyjną, jaką nosi na sobie Geremek, i dzięki temu mógł przetrwać zmianę układu rządowego. Pomysł jednego z dziennikarzy, by po rozpadzie koalicji Geremka zamienić na Geremka, jest świadectwem zakłopotania, w jakim znalazło się wielu komentatorów, obserwatorów i decydentów. Zwłaszcza w związku z obsadą tego resortu budzi niejakie zdziwienie ton obecny wśród części AWS, a w każdym razie w prasie bliskiej akcji. Otóż można mieć wrażenie, że kłopot z następstwem po dotychczasowym ministrze nie jest wcale tak powszechnie dostrzegany. Ot, można mianować dowolnego posła i obsadzić to właśnie ministerstwo tak jak wszystkie pozostałe...
Świadczyć o tym może także łatwość, z jaką jeden z felietonistów tejże prasy podsumował niedawne oświadczenie w sprawie daty wejścia Polski do Unii Europejskiej jako "kardynalny błąd" ustępującego szefa MSZ. Można oczywiście założyć, że ów felietonista chce w ten sposób przygotować grunt na przyszłość, by później dowodzić, że wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to oświadczenie Geremka! Nie sądzę, by wiele osób w Polsce i poza jej granicami uwierzyło w tak cudotwórczą moc oświadczeń. To, co w Luksemburgu powiedział Geremek, było raczej zabiegiem zdejmującym z porządku dziennego stały dotychczas punkt agendy każdej rozmowy z partnerami unijnymi, który od pewnego czasu zamieniał się w punkt nieomal wyłącznie "liturgiczny", w którym na liturgiczne pytanie uzyskiwaliśmy nieodmiennie równie liturgiczną odpowiedź. Coś w rodzaju amerykańskiego "How are you? I’m fine". Z całą pewnością natomiast rzeczone oświadczenie nie zmierzało do "odpuszczenia" daty, która powinna pozostać dla Polski świadomym wyborem scenariusza przemian i ich tempa.
To swoją drogą interesujące, że wciąż - także w zdominowanej podobno przez kwestie stricte techniczne dyplomacji - okazuje się, że zdarzają się ministrowie trudni do zastąpienia. Akurat w tej dziedzinie połączenie kwalifikacji z osobowością przynosi nie dające się przecenić efekty i można się obawiać, że casus ministra spraw zagranicznych będzie najwyższym kosztem, jaki Polska zapłaci za rozpad dotychczasowej koalicji. Zważywszy na prawdopodobieństwo przedterminowych wyborów na wiosnę, może być tak, że ciągnąć się będzie sytuacja tymczasowości, że ministrem będzie ktoś albo bez kwalifikacji, albo bez osobowości, albo bez jednego i drugiego. To oznaczałoby rzeczywiście wysoką cenę.
Może być też inaczej. Być może premier zdecyduje się na nominację pozapartyjną, która umożliwi przeprowadzenie nas przez trudny przełom bez dodatkowych kosztów. Można było mieć nadzieję na taki scenariusz, gdy prasa podawała "przeciekowe" wiadomości o kandydaturze Jana Kułakowskiego i Władysława Bartoszewskiego. Jeśli miałoby to być prawdą, straty mogłyby zostać zminimalizowane.
W Londynie oddano do użytku nowy most, tzw. Millenium Bridge, który został przeznaczony chyba wyłącznie dla pieszych. Jego uroczystej inauguracji towarzyszyły niezłe emocje. Pierwsi użytkownicy odkryli, że most chwieje się i kołysze niemal jak słynne drabinkowe mosty w rejonach Himalajów. Podobno ma się takie wrażenie, jakby się było marynarzem chorym na chorobę morską w czasie silnego wiatru. Zamiast rozkoszować się tymi nieznanymi w Europie doznaniami, Londyńczycy posłali most do przeróbki i poprawki. W jednej z miejscowych gazet znalazłem taki oto tytuł: "Hold on! London is swinging again". Mam nadzieję, że Warszawa nie zaswinguje. Mimo że Polak potrafi.
Rozmowa dziennikarza z Bronisławem Geremkiem
Nie ma co zazdrościć następcy Geremka. Żeby nie wiadomo co robił, i tak będzie z poprzednikiem porównywany jak z wzorcem metra. Bronisławowi Geremkowi nie było dane pracować w roli szefa MSZ tak długo jak Krzysztofowi Skubiszewskiemu, ale też Skubiszewski nie był związany jednoznaczną metryką partyjną, jaką nosi na sobie Geremek, i dzięki temu mógł przetrwać zmianę układu rządowego. Pomysł jednego z dziennikarzy, by po rozpadzie koalicji Geremka zamienić na Geremka, jest świadectwem zakłopotania, w jakim znalazło się wielu komentatorów, obserwatorów i decydentów. Zwłaszcza w związku z obsadą tego resortu budzi niejakie zdziwienie ton obecny wśród części AWS, a w każdym razie w prasie bliskiej akcji. Otóż można mieć wrażenie, że kłopot z następstwem po dotychczasowym ministrze nie jest wcale tak powszechnie dostrzegany. Ot, można mianować dowolnego posła i obsadzić to właśnie ministerstwo tak jak wszystkie pozostałe...
Świadczyć o tym może także łatwość, z jaką jeden z felietonistów tejże prasy podsumował niedawne oświadczenie w sprawie daty wejścia Polski do Unii Europejskiej jako "kardynalny błąd" ustępującego szefa MSZ. Można oczywiście założyć, że ów felietonista chce w ten sposób przygotować grunt na przyszłość, by później dowodzić, że wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to oświadczenie Geremka! Nie sądzę, by wiele osób w Polsce i poza jej granicami uwierzyło w tak cudotwórczą moc oświadczeń. To, co w Luksemburgu powiedział Geremek, było raczej zabiegiem zdejmującym z porządku dziennego stały dotychczas punkt agendy każdej rozmowy z partnerami unijnymi, który od pewnego czasu zamieniał się w punkt nieomal wyłącznie "liturgiczny", w którym na liturgiczne pytanie uzyskiwaliśmy nieodmiennie równie liturgiczną odpowiedź. Coś w rodzaju amerykańskiego "How are you? I’m fine". Z całą pewnością natomiast rzeczone oświadczenie nie zmierzało do "odpuszczenia" daty, która powinna pozostać dla Polski świadomym wyborem scenariusza przemian i ich tempa.
To swoją drogą interesujące, że wciąż - także w zdominowanej podobno przez kwestie stricte techniczne dyplomacji - okazuje się, że zdarzają się ministrowie trudni do zastąpienia. Akurat w tej dziedzinie połączenie kwalifikacji z osobowością przynosi nie dające się przecenić efekty i można się obawiać, że casus ministra spraw zagranicznych będzie najwyższym kosztem, jaki Polska zapłaci za rozpad dotychczasowej koalicji. Zważywszy na prawdopodobieństwo przedterminowych wyborów na wiosnę, może być tak, że ciągnąć się będzie sytuacja tymczasowości, że ministrem będzie ktoś albo bez kwalifikacji, albo bez osobowości, albo bez jednego i drugiego. To oznaczałoby rzeczywiście wysoką cenę.
Może być też inaczej. Być może premier zdecyduje się na nominację pozapartyjną, która umożliwi przeprowadzenie nas przez trudny przełom bez dodatkowych kosztów. Można było mieć nadzieję na taki scenariusz, gdy prasa podawała "przeciekowe" wiadomości o kandydaturze Jana Kułakowskiego i Władysława Bartoszewskiego. Jeśli miałoby to być prawdą, straty mogłyby zostać zminimalizowane.
W Londynie oddano do użytku nowy most, tzw. Millenium Bridge, który został przeznaczony chyba wyłącznie dla pieszych. Jego uroczystej inauguracji towarzyszyły niezłe emocje. Pierwsi użytkownicy odkryli, że most chwieje się i kołysze niemal jak słynne drabinkowe mosty w rejonach Himalajów. Podobno ma się takie wrażenie, jakby się było marynarzem chorym na chorobę morską w czasie silnego wiatru. Zamiast rozkoszować się tymi nieznanymi w Europie doznaniami, Londyńczycy posłali most do przeróbki i poprawki. W jednej z miejscowych gazet znalazłem taki oto tytuł: "Hold on! London is swinging again". Mam nadzieję, że Warszawa nie zaswinguje. Mimo że Polak potrafi.
Więcej możesz przeczytać w 26/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.