Zarzuty korupcji krzywdzą środowisko sędziowskie i są po prostu fałszywe
Sędziowie z łomżyńskiego oddziału stowarzyszenia Iustitia zaprosili mnie ostatnio na konferencję do pięknie położonego nad Narwią Nowogrodu. Miałem mówić o stosunkach między trzecią a czwartą władzą, czyli o sądownictwie i mediach. Wiedziałem, że będzie to z mojej strony amatorszczyzna, tym bardziej że gośćmi konferencji były takie znakomitości, jak Ewa Łętowska czy Maria Szyszkowska.
Sala pełna sędziów robi wrażenie. Od razu człowiek czuje, że nie będzie łatwo. Problem przedstawiłem chaotycznie i trochę żartobliwie, kreśląc wizję przyszłego społeczeństwa, w którym media zastąpią wymiar sprawiedliwości. Już dzisiaj środki masowego przekazu mogą dowolnie naznaczać różnych ludzi trwałymi etykietami, nie czekając na wyrok. Media przyczyniają się też walnie i różnymi sposobami do upadku trzeciej władzy. Rozpowszechniają różne zarzuty pod adresem sądownictwa i sędziów, kreują strach przed przestępczością, dzięki czemu opinia publiczna domaga się drakońskich kar. Autorytet sądownictwa jest przez media podkopywany na każdym kroku i nie wiadomo, czym to się wszystko skończy.
Ogólnie rzecz biorąc, poużywałem sobie trochę na mediach, nazywając je świętą krową współczesnych czasów, bo jest to władza, której nikt nie wybiera i której właściwie nie można krytykować, bo człowiek natychmiast zostanie zmiażdżony. Szczerze mówiąc, myślałem, że sędziowie ochoczo zawtórują nagonce, lecz w rzeczywistości reakcja była zupełnie inna. O wiele mądrzejsza i bardziej wyważona od paplaniny niewydarzonego wykładowcy. Trochę się po mnie sędziowie przejechali, z czego w końcu byłem zadowolony, bo zmniejszył się znacznie mój sceptycyzm wobec trzeciej władzy i czegoś się nauczyłem. Sędziowie pouczyli swojego wykładowcę mniej więcej w sposób następujący. Po pierwsze - nie można za bardzo winić mediów, bo tak naprawdę wrogami sędziów i sądownictwa są dwie pierwsze władze ze znanego trójpodziału. Parlamentowi i władzy wykonawczej nie zależy na silnym sądownictwie, bo mogłoby ograniczyć ich władzę. Jako autorkę tej tezy przywołano prof. Łętowską. Już trochę przysiadłem, mimo że przypomniałem sobie, że i ja coś takiego kiedyś chyba głosiłem. Drugie przegrane dla mnie starcie rozpoczęły przemiłe panie, łagodnie, spokojnie i poważnie. Sędzia orzekająca w jednej z głośnych spraw o przekroczenie obrony koniecznej zarzuciła mi publicznie dezawuowanie sądu bez elementarnej znajomości sprawy. Druga pani dodała, że w mojej pisaninie trzymam się zasady "Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek", że jestem tchórzem i boję się podpaść władzy politycznej.
Po tym, co w boksie nazywają knock-down, aby dać mi szansę złapania oddechu, kilku litościwych uczestników sesji wygłosiło parę milszych dla mnie kwestii. Sędzia ze Szczecina przedstawił w skrócie to, co miało być kwintesencją mojego wystąpienia, i zobowiązał do publicznego zabrania głosu w sprawie korupcji wśród sędziów. Wywiązuję się więc z obowiązku w następujący sposób: za czasów PRL nigdy nie słyszałem o korupcji stanu sędziowskiego - ani prywatnie, ani z mediów. Problem pojawił się dopiero w wolnej Polsce, bo dzisiaj wolno gadać wszystko. A ponieważ - jak dowiódł sędzia ze Szczecina - trzy czwarte klienteli wychodzi z sądu niezadowolone, to oczywiste jest, że muszą to czymś uzasadnić. I pojawia się najprostsze wytłumaczenie: Jasne, że sędzia wziął! Musiał wziąć, bo w przeciwnym razie orzekłby sprawiedliwie, czyli na moją korzyść. Media chętnie rozpowszechniają tego typu opinie. Wtórują im - zdaniem sędziów - także niektórzy politycy i adwokaci. Uważam, że takie zarzuty krzywdzą środowisko sędziowskie i są po prostu fałszywe. Nawet jeżeli trafią się jakieś pojedyncze wypadki, nie wolno ich uogólniać. Nie wolno mówić, że polscy sędziowie są skorumpowani.
Wracałem do Warszawy jak facet po wyroku. Jedynym pocieszeniem było to, że gdy zapytałem moich rozmówców, kto właściwie broni sędziów w swojej publicystyce, odpowiedzią była cisza. Ta cisza powinna dać trochę sędziom do myślenia. Ja dług spłaciłem i nie mam poważniejszych wyrzutów sumienia.
Sala pełna sędziów robi wrażenie. Od razu człowiek czuje, że nie będzie łatwo. Problem przedstawiłem chaotycznie i trochę żartobliwie, kreśląc wizję przyszłego społeczeństwa, w którym media zastąpią wymiar sprawiedliwości. Już dzisiaj środki masowego przekazu mogą dowolnie naznaczać różnych ludzi trwałymi etykietami, nie czekając na wyrok. Media przyczyniają się też walnie i różnymi sposobami do upadku trzeciej władzy. Rozpowszechniają różne zarzuty pod adresem sądownictwa i sędziów, kreują strach przed przestępczością, dzięki czemu opinia publiczna domaga się drakońskich kar. Autorytet sądownictwa jest przez media podkopywany na każdym kroku i nie wiadomo, czym to się wszystko skończy.
Ogólnie rzecz biorąc, poużywałem sobie trochę na mediach, nazywając je świętą krową współczesnych czasów, bo jest to władza, której nikt nie wybiera i której właściwie nie można krytykować, bo człowiek natychmiast zostanie zmiażdżony. Szczerze mówiąc, myślałem, że sędziowie ochoczo zawtórują nagonce, lecz w rzeczywistości reakcja była zupełnie inna. O wiele mądrzejsza i bardziej wyważona od paplaniny niewydarzonego wykładowcy. Trochę się po mnie sędziowie przejechali, z czego w końcu byłem zadowolony, bo zmniejszył się znacznie mój sceptycyzm wobec trzeciej władzy i czegoś się nauczyłem. Sędziowie pouczyli swojego wykładowcę mniej więcej w sposób następujący. Po pierwsze - nie można za bardzo winić mediów, bo tak naprawdę wrogami sędziów i sądownictwa są dwie pierwsze władze ze znanego trójpodziału. Parlamentowi i władzy wykonawczej nie zależy na silnym sądownictwie, bo mogłoby ograniczyć ich władzę. Jako autorkę tej tezy przywołano prof. Łętowską. Już trochę przysiadłem, mimo że przypomniałem sobie, że i ja coś takiego kiedyś chyba głosiłem. Drugie przegrane dla mnie starcie rozpoczęły przemiłe panie, łagodnie, spokojnie i poważnie. Sędzia orzekająca w jednej z głośnych spraw o przekroczenie obrony koniecznej zarzuciła mi publicznie dezawuowanie sądu bez elementarnej znajomości sprawy. Druga pani dodała, że w mojej pisaninie trzymam się zasady "Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek", że jestem tchórzem i boję się podpaść władzy politycznej.
Po tym, co w boksie nazywają knock-down, aby dać mi szansę złapania oddechu, kilku litościwych uczestników sesji wygłosiło parę milszych dla mnie kwestii. Sędzia ze Szczecina przedstawił w skrócie to, co miało być kwintesencją mojego wystąpienia, i zobowiązał do publicznego zabrania głosu w sprawie korupcji wśród sędziów. Wywiązuję się więc z obowiązku w następujący sposób: za czasów PRL nigdy nie słyszałem o korupcji stanu sędziowskiego - ani prywatnie, ani z mediów. Problem pojawił się dopiero w wolnej Polsce, bo dzisiaj wolno gadać wszystko. A ponieważ - jak dowiódł sędzia ze Szczecina - trzy czwarte klienteli wychodzi z sądu niezadowolone, to oczywiste jest, że muszą to czymś uzasadnić. I pojawia się najprostsze wytłumaczenie: Jasne, że sędzia wziął! Musiał wziąć, bo w przeciwnym razie orzekłby sprawiedliwie, czyli na moją korzyść. Media chętnie rozpowszechniają tego typu opinie. Wtórują im - zdaniem sędziów - także niektórzy politycy i adwokaci. Uważam, że takie zarzuty krzywdzą środowisko sędziowskie i są po prostu fałszywe. Nawet jeżeli trafią się jakieś pojedyncze wypadki, nie wolno ich uogólniać. Nie wolno mówić, że polscy sędziowie są skorumpowani.
Wracałem do Warszawy jak facet po wyroku. Jedynym pocieszeniem było to, że gdy zapytałem moich rozmówców, kto właściwie broni sędziów w swojej publicystyce, odpowiedzią była cisza. Ta cisza powinna dać trochę sędziom do myślenia. Ja dług spłaciłem i nie mam poważniejszych wyrzutów sumienia.
Więcej możesz przeczytać w 26/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.