Rock na barykadach

Rock na barykadach

Dodano:   /  Zmieniono: 
Big-beat w walce z ideologią
"Dziwny jest ten świat", "Kwiaty we włosach" czy "Autobiografia" - te dokonania rockowe podważały system komunistyczny w takiej samej mierze jak powstanie "Solidarności" czy kazania papieskie. Tak wysoko dekomunizujący wpływ muzyki rockowej ocenili uczestnicy trzydniowego sympozjum "Rock i polityka" w gdańskim Ratuszu Staromiejskim. Szkoda tylko, że nie przybył na nie żaden z polityków, mimo iż wielu z nich często przyznaje się do rockowych związków i sympatii.

Wpływ tego gatunku muzyki na erozję systemu komunistycznego jest oczywisty, mimo że starannie cieniowano jego destrukcyjny charakter. Franciszek Walicki, który wielokrotnie okazywał się niezwykle skutecznym katalizatorem rodzimego rocka, wyraził pogląd, że wpływał on na sfery życia, które były mniej kontrolowane przez służby bezpieczeństwa, takie jak moda, obyczaj, język. Na początku lat 60. okazało się, że wprawdzie ideologię partyjną można pod pewnym przymusem utrzymać w oficjalnych i wysokich sferach życia społecznego, ale młodzież zaczyna już bytować w innym świecie. Z każdym rokiem okazywało się coraz wyraźniej, że kostyczny Gomułka i jego ponura ekipa nie byli w stanie zawładnąć wyobraźnią młodzieży w erze wschodzącej bitelmanii (demonstruje to choćby serial "Wojna domowa" Jerzego Gruzy).
Popaździernikowa odwilż polityczna stała się długo wyczekiwanym i wymarzonym momentem dla takich zwolenników zachodniej muzyki, jak Leopold Tyrmand czy Franciszek Walicki, którzy wprowadzili do naszej kultury najpierw jazz, a zaraz po nim rhythm and blues. Okazją do ich propagowania były letnie koncerty na wybrzeżu i zainaugurowany właśnie festiwal w Sopocie. Proces, który został wówczas zapoczątkowany, Janusz Popławski, gitarzysta słynnej grupy Niebiesko-Czarni, nazywa "rozmiękczaniem systemu". W Polsce był on dość wyraźny w porównaniu z innymi krajami bloku wschodniego. W Czechosłowacji na przykład za samo tańczenie przy muzyce rockowej groziło osiem miesięcy więzienia. Natomiast u nas w czasie debiutu Niebiesko-Czarnych (w 1962 r. w Gdańsku) Franciszek Walicki skutecznie przekonywał instancje partyjne, że rock to tylko niepoważna zabawa dzieciaków. W celach mistyfikacyjnych wylansował nawet rodzime nazewnictwo - u nas muzykę tę nazywano big-beatem.
Władze nie drżały więc przed nowym repertuarem, tym bardziej że śpiewano przeważnie po angielsku albo utwory stanowiły polską kalkę naiwnych anglosaskich historyjek o miłości. Nie wyglądały na zamach na wartości socjalistyczne. Niebiesko-Czarni rzucili nawet hasło: "Polska młodzież śpiewa polskie piosenki". Taki mariaż big-beatu z ideologią bardzo się władzy spodobał. Wkrótce w kraju dźwięczało - w myśl popularnego przeboju - "300 tysięcy gitar".
Rodzimi twórcy cieszyli się po prostu z tego, że na marginesie zgrzebnego i ponurego systemu mogą grać ulubioną muzykę, podczas gdy zachodnie gwiazdy rocka nie kryły się ze swymi poglądami politycznymi. Ujawniało się to szczególnie w utworach artystów amerykańskich z nurtu folk rocka, takich jak Pete Seeger, Joan Baez czy Bob Dylan. Seeger w latach 50. walczył z maccartyzmem, w latach 60. piętnował wojnę w Wietnamie, a w 1981 r. wsławił się występem podczas koncertu na rzecz "Solidarności". Joan Baez natomiast pojawiała się z gitarą wszędzie tam, gdzie dochodziło do aktów przemocy i naruszania praw człowieka (w 1981 r. śpiewała w Chile, a w roku 1993 - w Zagrzebiu).
O ile lata 60. okazały się dziesięcioleciem "heroicznym", o tyle lata 70., okres Gierkowskiej propagandy sukcesu, przyniosły rodzimemu rockowi fazę uśpienia. Wprawdzie wtedy właśnie powstały najlepsze płyty Niemena czy zespołów Klan i SBB, ale były one dalekie od polityki i walki z uprzykrzonym systemem. Wróg okazał się zbyt mało wyrazisty. Z komuną dopiero pod koniec lat 70. zaczęły walczyć punkowe grupy, takie jak Tilt czy Brygada Kryzys. Muzyk Tomasz Lipiński twierdzi, że boom polskiego rocka nacechowanego ideologicznie możliwy był dopiero w latach 80. i to paradoksalnie właśnie dzięki powoli upadającemu systemowi totalitarnemu. Rock stał się swoistym środkiem przekazu - teksty piosenek wyrażały zmasowany sprzeciw. Zakazy cenzury, która zabraniała prezentowania na antenie zespołów punkowych, podsycały tylko atmosferę buntu. Sprytni redaktorzy radiowej Trójki przemycali więc grupę Moskwa jako formację Mqwa.
Najbardziej zaangażowanym w walkę z systemem wokalistą okazał się Kazik Staszewski. Symbolem wolności "słowa i muzyki" stał się jednak festiwal w Jarocinie. Zaryzykować można nawet tezę, że to właśnie jarocińskie spotkania okazały się gwoździem do trumny systemu komunistycznego. Tu można było posłuchać zbuntowanego polskiego rocka we wszelkich odmianach niczym w USA podczas festiwalu w Woodstock w 1969 r., który okazał się wielkim piknikiem antywojennym w wykonaniu dzieci kwiatów. W Stanach Zjednoczonych do rozkwitu muzyki rockowej z politycznym przesłaniem przyczyniła się jednak wojna w Wietnamie. Przeciw niej wypowiadali się zarówno legendarny ekscentryk Frank Zappa, przez całe życie piętnujący oportunizm amerykańskich polityków, jak i grupy hippisowskie z San Francisco: Jefferson Airplane czy Grateful Dead. W drugiej połowie lat 70. pałeczkę od walczących rockmanów przejęli brytyjscy punk rockowcy, na przykład The Clash, którzy występowali przeciw rasizmowi i niesprawiedliwości społecznej. Muzyka The Clash zainspirowała Billego Bragga, angielskiego folkowego wokalistę i gitarzystę, który w połowie lat 80. popierał strajki górników i Partię Pracy stojącą w opozycji do rządzących torysów. Bragg krytykował wojnę na Falklandach oraz odważył się wypowiedzieć negatywnie w telewizji NRD na temat dzielącego Niemcy muru berlińskiego.
Niewątpliwie najbardziej spektakularnym występem politycznym rockmanów był lipcowy koncert z 1990 r. zorganizowany przez Rogera Watersa w Berlinie. W obecności ponad 200 tys. osób Waters i m.in. Bryan Adams, Van Morrison i Scorpions wykonali słynny utwór Pink Floyd "The Wall" i symbolicznie zburzyli oddzielający ich od publiczności mur. W Polsce lat 90. natomiast okazało się, że dawni młodzi gniewni (T. Love czy Paweł Kukiz) ulegli grzechowi komercjalizacji, co uznano za znak czasu.

Więcej możesz przeczytać w 26/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.