Terapia złudzeń

Terapia złudzeń

Dodano:   /  Zmieniono: 
Obroty rynku, na którym świadczą w Polsce swe usługi bioenergoterapeuci, różdżkarze, wróżbici i astrologowie, już dawno przekroczyły miliard złotych rocznie
Samozwańczych i dyplomowanych uzdrowicieli mamy ponad 50 tys., czyli więcej niż w Niemczech, Włoszech czy Wielkiej Brytanii. Popyt na ich usługi gwałtownie rośnie, gdyż dają proste diagnozy wszelkich dolegliwości, podają rozbrajającą w swojej oczywistości etiologię chorób i metod leczenia. Znakomicie wykorzystują też wiarę Polaków w cuda i zniechęcenie do przeżywającej trudności służby zdrowia. Konkurować z nami mogą pod tym względem tylko państwa powstałe po rozpadzie ZSRR, lecz tam społeczeństwa są zbyt biedne, by opłacić wszystkich uzdrowicieli i cudotwórców. Tysiące z nich przyjeżdżają więc do Polski (ich ambasadorem był kilka lat temu Anatolij Kaszpirowski, któremu antenę oddała publiczna telewizja). Na polskich bazarach kupić można też epokowy rosyjski wynalazek - uniwersalny wykrywacz wszelkich chorób. Na ciekłokrystalicznym ekranie tego urządzenia znajduje się sylwetka człowieka, a na zewnątrz przewody z elektrodami, które przykłada się do różnych miejsc ciała. Jeśli jakiś organ jest chory, w odpowiednim punkcie sylwetki na ekranie pojawia się pulsujący sygnał. Proste i genialne!

Nowa gnoza
Większości adeptów uzdrawiania wystarcza znajomość nauk przyrodniczych na poziomie piątej klasy podstawówki. Ale są też tacy, którzy stworzyli hermetyczny język opisu swoich praktyk - w istocie bełkot wykorzystujący elementy fizyki, biologii, filozofii Wschodu, astronomii, psychologii i magii. Bełkot ten przypomina czasem naukowy żargon, dlatego z taką łatwością uwodzi niewtajemniczonych. Odwołuje się też do mitu pierwotnej natury i fundamentalnego porządku wszechświata, co przyciąga ludzi zmęczonych cywilizacją. Czy może zatem dziwić, że już 90 tys. osób w Polsce uważa się za naturoterapeutów? Setki tysięcy zwolenników tej nowej gnozy wydają po kilkaset złotych rocznie na czesne w dziesiątkach nowych szkół energoterapii, centrach psychotroniki, ośrodkach inspiracji i rozwoju osobowości. Wczasy psychotroniczne z nauką przekraczania granic świadomości, astrologii, tarota, twórczej wizualizacji, analizy psychometrycznej i radiestezji kosztują sporo ponad tysiąc złotych. Tylko w tym roku zaplanowano ok. 50 specjalistycznych imprez targowych: Wrocławskie Spotkania i Targi Zdrowia, Wróżb i Niezwykłości, Targi Medycyny Naturalnej w Warszawie, Szczeciński Festiwal Psychotroniki, imprezę "Od wahadełka do gwiazd" w Gdańsku czy Targi Ezoteryczne w Olsztynie i Gorzowie. We wrześniu w katowickim Spodku pojawi się 250 wystawców i 25 tys. gości zafascynowanych lub szukających pomocy.

Sztuka marketingu
Na rynkowy sukces najlepszych bioenergoterapeutów pracują sztaby złożone z ochroniarzy i doradców, szefowie ośrodków kultury i sal koncertowych. Najlepiej zorganizowani mają swoje stałe miejsca, które odwiedzają z obsługą niczym gwiazdy rocka. Medycyna niekonwencjonalna stała się objazdowym showbusinessem lub - jak mówią jej przeciwnicy - zwykłym cyrkiem. O rynek i władzę nad duszami rywalizują kręgarze, ziołolecznicy, osoby leczące dotykiem, kwiatami lub świecami Indian Hopi, które mają rozgrzewać kanały uszne i oczyszczać zatoki. Popularne są zdjęcia aury ludzkiego pola elektromagnetycznego i likwidowanie stresu lub reumatyzmu poprzez pobyt we wnętrzu piramidy. Osoby odprawiające egzorcyzmy zapewniają, że mogą się skontaktować z duchami, które przebywają w mieszkaniu lub w firmie, i spowodować, że te nie będą więcej przeszkadzać w pracy. Na odległość sprawdzają też, czy w danym miejscu jest negatywna energia. Wystarczy podać dokładny adres.
Podczas gdy kodeks etyczny zabrania lekarzom akademickim namawiania do korzystania ze swych usług w tradycyjnej reklamie (mogą jedynie informować - bez korzystania z technik marketingowych), osób działających na rynku alternatywnym nic nie krępuje. Aby pozyskać pacjentów (klientów), wykorzystują ogłoszenia w lokalnej prasie, specjalistyczne pisma, Internet. Jeszcze kilka lat temu lokalna gazeta z Wielkopolski drukowała na rozkładówce "ręce, które leczą", dziś zwolennicy medycyny alternatywnej mają już swoje magazyny oraz programy w stacjach radiowych i telewizyjnych. Widzowie więcej czasu spędzają przed ekranem, oglądając programy o niezwykłościach i cudotwórcach niż o sukcesach nauki i medycyny akademickiej.

Łowcy energii
- Polacy poszukują lekarstwa na rzeczy, które pozostają zagadką dla medycyny konwencjonalnej. Sprawny marketing spotęgował popularność metod alternatywnych, a na krajowe targi zaczęły z ochotą przyjeżdżać międzynarodowe znakomitości z branży - mówi Mirosław Gadzała, organizator szczecińskiego festiwalu Sydonia 2000. - Najwięcej klientów mają najdrożsi i najsłynniejsi terapeuci, wróże czy różdżkarze. Połowę gości targowych stanowią emeryci i renciści. Szczecińskie spotkania odwiedziło kilkanaście tysięcy osób. Bilety wstępu kosztowały 5 zł i 7 zł, a karnet na trzy dni - 12 zł.
- Gdybym organizował targi co miesiąc, to też przy wszystkich stoiskach byłyby tłumy - dodaje Piotr Skulski, organizator trzech dużych wystaw w Warszawie, Łodzi i Katowicach. Skulski przyznaje, że na rynku często spotykani są hochsztaplerzy i naciągacze, którzy do branży trafili przez przypadek lub z chęci zysku. - Kiepski lekarz po prostu nie ma klientów, tymczasem w wypadku medycyny alternatywnej osoba o małej wiedzy i niewielkich możliwościach może obsłużyć 150 osób dziennie.
W jednym z gabinetów do poczekalni przychodziły opłacone osoby, które opowiadały o niezwykłej skuteczności leczenia u terapeuty i namawiały do częstych wizyt u niego. W jednym z banków za zgodą dyrekcji wszystkich chętnych pracowników badał bioenergoterapeuta, który informował o ciężkich chorobach i wymuszał od wystraszonych pacjentów od kilkuset do kilku tysięcy złotych za pomoc. Inny "terapeuta" (prywatnie tapicer z Rzeszowa) za pomocą drewnianego wahadełka wykrył u pacjenta nowotwór złośliwy, po czym stwierdził, że jest jedynym człowiekiem na świecie, który może pomóc. Zażądał ponad 2 tys. zł, a po zabiegu wystawił certyfikat informujący, że pacjentka "została zabezpieczona przed zmianami nowotworowymi na 20 lat".

Czysty biznes
Bioenergoterapeuci i różdżkarze pobierają za usługi od 30 zł do ponad 100 zł. Czasem stawki dochodzą do tysiąca złotych. Klienci szukający tańszych "gabinetów" skarżą się, że żądano od nich 250 zł tylko za dotknięcie dłońmi czoła. Część uzdrowicieli przyjmuje klientów hurtowo - wynajmują duże sale dla kilkuset osób. Zbigniew Nowak postawił na przykład w swoim ogrodzie namiot, w którym urządził nawet restaurację dla gości. Za udział w zbiorowym seansie płaci się 45 zł, za indywidualne spotkanie - pięć razy więcej. Można też otrzymać kasetę wideo, butelkę naenergetyzowanej wody lub zdjęcie przekazujące energię. Dwudziestominutowy seans u właściciela uzdrawiającej piramidy kosztuje kilka złotych. Oczyszczenie tzw. czakramów i usuwanie blokad energetycznych warte jest 20-30 zł, badanie aury - 100 zł, godzina "świadomego cofania się w przeszłość" - 50 zł. Za seans u wróżki na targach klient płaci 30-120 zł. Na rynku jest jednak coraz większa konkurencja. Jak opowiada osoba działająca w branży od 20 lat, dwóch bioenergoterapeutów z wybrzeża pobiło się, oskarżając się nawzajem o podbieranie klientów. Inny przyznał, że coraz łatwiej spotkać terapeutę bez doświadczenia. Sam po sześciu dniach kursu otrzymał dyplom z uprawnieniami "instruktora sensoryki".
- Jedną z podstawowych przyczyn rosnącego zainteresowania niekonwencjonalnymi metodami leczenia jest bieda. Ludzie szukają otuchy, mówią: "Niech pani coś wymyśli". W trakcie niemal godzinnego spotkania pełnię więc jednocześnie funkcję psychologa i lekarza - opowiada Anastazja M., uważana za najpopularniejszą wróżkę w Polsce. Żeby rozpocząć pracę, wróże i terapeuci muszą zgłosić działalność gospodarczą. Nie płacą podatku VAT, do kasy państwa odprowadzają podatek zryczałtowany. Niektórzy wypełniają książki przychodów i rozchodów. Na życzenie klienta mogą wystawić rachunek. Na wszystkich targach ezoterycznych transakcje zawierane są jednak bez zbędnych formalności.

Antyuniwersytet
Na rosnące zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi szybko odpowiedzieli szefowie szkół i organizatorzy płatnych kursów. W Łodzi działa Studium Psychotroniki zarejestrowane przez MEN. Jesienią ubiegłego roku otwarto jego filię w Krakowie. W specjalności "psychotronik" - zarejestrowanej w klasyfikacji zawodów - kształci policealna szkoła w Rzeszowie. We Wrocławiu działa Studium Edukacji Ekologicznej, oferujące maturzystom trzy specjalności: terapie naturalne, radiestezję i sztuki mantyczne. Prowadzone są wykłady z biotroniki, astrologii, homeopatii, numerologii, psychometrii. Za egzamin uczniowie płacą 50 zł, wpisowe wynosi 250 zł, a miesięczne czesne - 210 zł. Centrum Psychotroniki i Energoterapii w Krakowie wymyśliło "Lato z ezoteryką", podczas którego prelegenci wypowiedzą się m.in. na temat huby leczącej raka i czakramów - bram energetycznych. Wrocławski Ośrodek Edukacji Holistycznej uruchomił czytelnię książek ezoterycznych (w zbiorach jest ponad 400 pozycji).

Miesiąc nauki
w szkole wróżenia i "świadomego śnienia" kosztuje 300 zł, a wpisowe - 250 zł. Zajęcia odbywają się co dwa tygodnie, a słuchacze spoza miasta mogą zamówić tani nocleg. Po roku absolwenci otrzymują dyplom wróża.
- Rosnące zainteresowanie paramedycyną wynika ze słabej popularyzacji nauki i niedostatecznej reklamy jej osiągnięć. Jeśli naukowcy nie potrafią w interesujący i przystępny sposób opowiedzieć o swoich dokonaniach, ludzie z natury ciekawi szukają odpowiedzi u astrologów, szamanów i magów - mówi prof. Łukasz Turski z Centrum Fizyki Teoretycznej PAN. - Większość zjawisk, które wykorzystują osoby zajmujące się praktykami paranormalnymi, jest znana nauce i łatwa do wytłumaczenia. Reszta to kuglarskie sztuczki, oszustwa lub bazowanie na nieznajomości matematyki i praw rachunku prawdopodobieństwa. Lekarze znają wypadki nagłego zahamowania rozrostu komórek nowotworowych. Jeśli terapeuta przebada setki osób chorych na raka, to przynajmniej 20 z nich może za jakiś czas poczuć poprawę. Odpowiednio spreparowane i zaprezentowane relacje tych kilku chorych napędzają koniunkturę i budują markę terapeuty.

Efekt placebo
Osoby cierpiące na raka są szczególnie bombardowane ofertami medycyny niekonwencjonalnej. Stwierdzono, że co trzecia pacjentka z nowotworem piersi nie zgłasza się do lekarza, mimo wykrycia typowych objawów, a niemal co czwarta chora przez kilka tygodni korzysta z pomocy uzdrowicieli, zanim wybierze się do onkologa. Niemiecka Fundacja Warentest badała działanie wielu terapii alternatywnych. Autorom ekspertyz nie udało się znaleźć skutecznej terapii niosącej ulgę w jakimkolwiek schorzeniu. Stwierdzili natomiast, że niektóre metody mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia. Cudowne wyleczenia niemieccy specjaliści tłumaczą fenomenem placebo, od dawna znanym medycynie konwencjonalnej. Jeśli pacjent jest przekonany, że lek działa terapeutycznie, to nawet podanie substancji obojętnej może spowodować poprawę. Podobna wiara skłania zwolenników medycyny alternatywnej do sięgania po hubę, torf, korę drzew, miedź czy krzem.
- Medycyna tradycyjna jest zdehumanizowana, pacjent ma ograniczony kontakt z lekarzem, który swoje diagnozy opiera na wydrukach z aparatów diagnostycznych. Tymczasem chory szuka kontaktu z człowiekiem, będącym nie tylko źródłem wiedzy, ale też oparciem - mówi prof. Mieczysław Chorąży z Instytutu Onkologii w Gliwicach. - Osoby oferujące "usługi alternatywne" są zazwyczaj dość dobrymi psychologami, a pacjenci często są słabo wykształceni. To pozwala na nadużycia - wedle zasady: "Lud chce być oszukiwany, to oszukujmy go". W ten sposób rodzą się niedorzeczne mity o bioenergoterapeutach leczących przez telewizor lub fotografię.
- Medycyna alternatywna jest bardziej dostępna, wychodzi do ludzi, sprawnie posługuje się reklamą i technikami marketingu. Potrafi wykorzystać nowe sposoby komunikowania, które stały się powszechnie dostępne. Tymczasem tradycyjna medycyna zazwyczaj jest antyrynkowa, odwraca się od ludzi. To stwarza lukę, którą wypełniają terapeuci - konkluduje prof. Edmund Mokrzycki, socjolog z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.

Więcej możesz przeczytać w 26/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.