Czy istnieje jeszcze obóz posierpniowy?
Znane i wielokrotnie przywoływane w różnych sytuacjach tzw. prawo Murphy’ego głosi, że jeżeli coś złego ma się stać, to się stanie. Odnosi się to znakomicie do losów koalicji Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności.
Jedno nie ulega wątpliwości - unia popełniła poważny błąd polityczny. Za ten błąd prędzej czy póniej zapłaci Leszek Balcerowicz. Wiele wskazuje, że unia podzieli los Konfederacji Polski Niepodległej, która w istotnym stopniu odpowiada za porażkę Sejmu I kadencji i przedterminowe wybory w 1993 r. W samej unii - w miarę upływu czasu i pogarszania się notowań w sondażach - będzie się pogłębiać istniejący od dawna konflikt pomiędzy tzw. starą unią i "pragmatykami" skupionymi wokół Balcerowicza. Może on doprowadzić do zmiany przywództwa i do negocjacji z AWS. Ale może się okazać również, że wcześniej dojdzie do przedterminowych wyborów. Ponadto bardzo wiele zależy od kampanii prezydenckiej.
Ważniejsze jest jednak pytanie, które coraz częściej pojawia się w politycznej publicystyce, czy zerwanie koalicji przez Unię Wolności oznacza koniec posierpniowego obozu i czy jest to doprowadzenie do tzw. historycznego kompromisu, czyli wymierzonego w prawicę porozumienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej z Unią Wolności. Tak pisze na ten temat w "Gazecie Wyborczej" należący do oświeconych postkomunistów minister spraw zagranicznych rządu koalicji SLD-PSL, Dariusz Rosati: "Właśnie do idei obozu posierpniowego odwołują się obrońcy obecnej koalicji. Tymczasem obóz taki nie istnieje. Rozpadł się bezpowrotnie po wyborach prezydenckich w 1990 r., a póniej próby jego wskrzeszenia (np. rząd Hanny Suchockiej) okazały się nieskuteczne (...). Obóz posierpniowy nie istnieje, ponieważ w obrębie sił politycznych, które się z niego wyłoniły, nie istnieje wspólnota celów i wspólnota zasad. (...) O ile wspólnota życiorysów może być przesłanką do tworzenia nowego ZBoWiD-u, o tyle nie tworzy programu na przyszłość i dlatego nie może być podstawą rządzenia krajem. (...) 11 lat po zmianie ustroju czas najwyższy wznieść się ponad podziały według życiorysów. Po pierwsze, podziały te stają się coraz mniej zrozumiałe w miarę jak w dorosłe życie wchodzą pokolenia, które PRL znają jedynie z wczesnego dzieciństwa (...). Mówiąc krótko, utrzymywanie podziałów historycznych jako głównego kryterium działań politycznych stanowi rosnące zagrożenie dla przyszłości Polski. W tych krytycznych dniach winniśmy sobie wszyscy uświadomić, że państwo, które nie jest zdolne do skupienia sił materialnych i duchowych, by zapewnić postęp i stawić czoło wyzwaniom przyszłości, jest państwem skazanym na zagładę".
Jeszcze bardziej jednoznacznie i konkretnie formułuje swoje opinie Krzysztof Łoziński, znany publicysta "Gazety Wyborczej": "Dlaczego takich ludzi, jak Ryszard Czarnecki, Krzysztof Kapera, Adam Słomka i Jan Łopuszański, jesteśmy skłonni dopuszczać do koalicji, a na przykład Wiesława Kaczmarka czy Marka Borowskiego - nie?... Trzeba stopniowo stworzyć silne partie centrowe, ową koalicję zdrowego rozsądku. Trzeba stopniowo odejść od podziału na 'naszych' i 'onych' na rzecz współpracy ludzi wykształconych i światłych niezależnie od tego, skąd przychodzą. Można spróbować sklecić taką siłę centrową z UW, SKL, Ruchu Stu, części działaczy 'Solidarności' i części działaczy SLD i Unii Pracy... gdyby się udało, byłaby szansa na dłuższą polityczną stabilność". Jest to diagnoza tyleż naiwna, co błędna. Kapera ma na imię Kazimierz, a nie Krzysztof. Jan Łopuszański nie jest w żadnej koalicji z AWS, lecz zajmuje się przede wszystkim atakowaniem AWS. Ostatnio udzielił obszernego wywiadu postkomunistycznej "Trybunie", w której spotkał się z życzliwą oceną i zrozumieniem, a więc właściwie spełnił postulat pana Łozińskiego, odchodząc od podziału na "naszych" i "onych". Ale interesy polityczne niektórych działaczy wywodzących się z szeregów prawicy, ulokowane na zewnątrz AWS, nie wpisują się w dyskusję o możliwości uznania SLD za partię, z którą można współpracować. Uważam, że taka współpraca byłaby wybitnie szkodliwa dla Polski. Obok oczywistych argumentów moralnych byłoby to uznaniem oszukańczego i typowego dla partii komunistycznych zabiegu, polegającego na zmianie nazwy z PZPR na SdRP, a następnie na SLD. Byłoby to także ostatecznym zamknięciem ułomnego i cząstkowego procesu rozliczeń z okresem Polski Ludowej, a ponadto - co może być ważniejsze - wiązałoby się z akceptacją tego wszystkiego, co reprezentuje SLD, a reprezentuje przede wszystkim wspólnotę życiorysów beneficjentów i sierot po PRL.
Naiwnością jest proponowany przez Łozińskiego sojusz części umiarkowanych i rozumnych działaczy SLD z ludmi Sierpnia. Przykład i losy Unii Pracy, która próbowała mniej więcej czegoś takiego, świadczą o tym, że jest to niemożliwe. Ale nie tylko to. SLD broni komunistycznej tożsamości i dziedzictwa Polski Ludowej i stąd bierze się jego społeczne zaplecze. Gdyby przestał, natychmiast powstanie inna partia, która podejmie ten program. Gdyby po stronie AWS pojawiła się grupa polityków gotowa podjąć współpracę z postkomunistami, zostanie zmarginalizowana i zniszczona. Wreszcie, gdyby nawet doszło do realizacji - w moim przekonaniu naiwnej do granicy absurdalności - koncepcji Łozińskiego, umocni to tylko polityków typu Jan Olszewski czy Adam Słomka, którzy dziś i tak podnoszą zarzuty, że AWS zdradziła, ale brzmią one mało przekonywająco. Natomiast w wypadku budowania przez znaczną część Akcji Wyborczej Solidarność "koalicji zdrowego rozsądku" z Kaczmarkiem i Borowskim, zarzut tego rodzaju miałby znaczną siłę nośną i prowadziłby do dekompozycji AWS, a w konsekwencji do destabilizacji sytuacji w Polsce. Z postkomunistami nie można paktować, trzeba ich zmarginalizować i wyeliminować z wpływu na bieg spraw publicznych, ponieważ stanowią zagrożenie dla demokracji, a mogą się stać zagrożeniem dla niepodległości. Taktyka marginalizacji jakiejś partii była i jest stosowana często w krajach demokratycznych i nie ma tu znaczenia skala społecznego poparcia. We Włoszech i we Francji na komunistów głosowało w latach 60. czasami ponad 30 proc. elektoratu, a mimo to z partiami tymi nikt nie zawierał koalicji ani porozumień. Podobnie obecnie żadna przyzwoita partia nie zawrze koalicji z neonazistami w Niemczech, z partią Le Pena we Francji, dobrze znany i wielokrotnie opisywany był też przypadek Jörga Haidera w Austrii. Ciekawe, że ci sami, którzy mówią tak wiele o konieczności zapomnienia o historycznych podziałach w Polsce, wzywają jednocześnie do ostrzejszego potępienia Haidera. Nie bardzo rozumiem, w czym SLD Leszka Millera ma być lepszy od Partii Wolnościowej Jörga Haidera.
Jeden z wybitniejszych polityków Unii Wolności, Aleksander Smolar, twierdzi na łamach "Gazety Wyborczej", że "czasy się zmieniły. Trzeba rozważać różne alternatywy (...). Unia musi się zastanowić, kto ma być jej strategicznym partnerem - czy ta część AWS, którą stanowi SKL, czy wręcz przeciwnie - powinna się zwrócić w stronę SLD. Moim zdaniem, dojrzeliśmy do ponownego myślenia o polityce, to znaczy o politycznych wyborach (...). Dziś jestem przeciwko zdominowaniu polityki przez podziały historyczne i dlatego nie wykluczam, że przy pewnej koniunkturze będę się opowiadał za porozumieniem z lewicą". Zbyt szanuję Aleksandra Smolara, by porównywać go do pana Celińskiego, ale, niestety, bardzo podobne teksty pisał Celiński, zanim ostatecznie skończył się jako polityk, dołączając do towarzystwa Gadzinowskiego. Porozumienie SLD z UW będzie jednak najprawdopodobniej oznaczało kolejny podział w samej unii, a ponadto może doprowadzić do takiego jej osłabienia, że w najbliższych wyborach partia ta będzie mieć trudności z przekroczeniem pięcioprocentowego progu wyborczego i w kolejnym Sejmie przypadnie jej mniej więcej taka rola, jaką dziś odgrywa podzielony na dwa koła i jednego posła niezależnego Ruch Odbudowy Polski.
Zyskali rzecz jasna - nie wiadomo, ile i na jak długo - postkomuniści: "Swoje role próbują zagrać liderzy SLD. W Warszawie niektórzy posłowie sojuszu zaczęli wkładać do skrzynek foldery wyborcze i sprawozdanie z dotychczasowych osiągnięć w Sejmie. Na pierwszy plan usiłuje też wejść prezydent Aleksander Kwaśniewski" - piszą we "Wprost" Anna Bogusz i Dorota Macieja. Zarazem, paradoksalnie, umocnił się autorytet osobisty premiera Jerzego Buzka, przyczyniła się do tego przede wszystkim jego kultura, godność i wyczucie sytuacji. W efekcie rząd mniejszościowy AWS jest w znacznym stopniu rządem autorskim premiera. "Logika konstytucji sprawiła, że premier Buzek jako szef rządu mniejszościowego zyskał ogromną autonomię. Otrzymuje ją paradoksalnie już po tym, gdy publicznie zadeklarował swoją gotowość do ustąpienia (...). Teraz premier Buzek otrzymuje pełną swobodę decyzji. Taka sytuacja wymaga dużej delikatności i mądrości od wszystkich AWS-owskich stron" - pisze w "Życiu" Piotr Semka. Mogę jedynie dodać, że od delikatności i mądrości AWS będą zależeć losy prezydenckiej i parlamentarnej elekcji i być może - na dłuższy czas - losy Polski.
Jedno nie ulega wątpliwości - unia popełniła poważny błąd polityczny. Za ten błąd prędzej czy póniej zapłaci Leszek Balcerowicz. Wiele wskazuje, że unia podzieli los Konfederacji Polski Niepodległej, która w istotnym stopniu odpowiada za porażkę Sejmu I kadencji i przedterminowe wybory w 1993 r. W samej unii - w miarę upływu czasu i pogarszania się notowań w sondażach - będzie się pogłębiać istniejący od dawna konflikt pomiędzy tzw. starą unią i "pragmatykami" skupionymi wokół Balcerowicza. Może on doprowadzić do zmiany przywództwa i do negocjacji z AWS. Ale może się okazać również, że wcześniej dojdzie do przedterminowych wyborów. Ponadto bardzo wiele zależy od kampanii prezydenckiej.
Ważniejsze jest jednak pytanie, które coraz częściej pojawia się w politycznej publicystyce, czy zerwanie koalicji przez Unię Wolności oznacza koniec posierpniowego obozu i czy jest to doprowadzenie do tzw. historycznego kompromisu, czyli wymierzonego w prawicę porozumienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej z Unią Wolności. Tak pisze na ten temat w "Gazecie Wyborczej" należący do oświeconych postkomunistów minister spraw zagranicznych rządu koalicji SLD-PSL, Dariusz Rosati: "Właśnie do idei obozu posierpniowego odwołują się obrońcy obecnej koalicji. Tymczasem obóz taki nie istnieje. Rozpadł się bezpowrotnie po wyborach prezydenckich w 1990 r., a póniej próby jego wskrzeszenia (np. rząd Hanny Suchockiej) okazały się nieskuteczne (...). Obóz posierpniowy nie istnieje, ponieważ w obrębie sił politycznych, które się z niego wyłoniły, nie istnieje wspólnota celów i wspólnota zasad. (...) O ile wspólnota życiorysów może być przesłanką do tworzenia nowego ZBoWiD-u, o tyle nie tworzy programu na przyszłość i dlatego nie może być podstawą rządzenia krajem. (...) 11 lat po zmianie ustroju czas najwyższy wznieść się ponad podziały według życiorysów. Po pierwsze, podziały te stają się coraz mniej zrozumiałe w miarę jak w dorosłe życie wchodzą pokolenia, które PRL znają jedynie z wczesnego dzieciństwa (...). Mówiąc krótko, utrzymywanie podziałów historycznych jako głównego kryterium działań politycznych stanowi rosnące zagrożenie dla przyszłości Polski. W tych krytycznych dniach winniśmy sobie wszyscy uświadomić, że państwo, które nie jest zdolne do skupienia sił materialnych i duchowych, by zapewnić postęp i stawić czoło wyzwaniom przyszłości, jest państwem skazanym na zagładę".
Jeszcze bardziej jednoznacznie i konkretnie formułuje swoje opinie Krzysztof Łoziński, znany publicysta "Gazety Wyborczej": "Dlaczego takich ludzi, jak Ryszard Czarnecki, Krzysztof Kapera, Adam Słomka i Jan Łopuszański, jesteśmy skłonni dopuszczać do koalicji, a na przykład Wiesława Kaczmarka czy Marka Borowskiego - nie?... Trzeba stopniowo stworzyć silne partie centrowe, ową koalicję zdrowego rozsądku. Trzeba stopniowo odejść od podziału na 'naszych' i 'onych' na rzecz współpracy ludzi wykształconych i światłych niezależnie od tego, skąd przychodzą. Można spróbować sklecić taką siłę centrową z UW, SKL, Ruchu Stu, części działaczy 'Solidarności' i części działaczy SLD i Unii Pracy... gdyby się udało, byłaby szansa na dłuższą polityczną stabilność". Jest to diagnoza tyleż naiwna, co błędna. Kapera ma na imię Kazimierz, a nie Krzysztof. Jan Łopuszański nie jest w żadnej koalicji z AWS, lecz zajmuje się przede wszystkim atakowaniem AWS. Ostatnio udzielił obszernego wywiadu postkomunistycznej "Trybunie", w której spotkał się z życzliwą oceną i zrozumieniem, a więc właściwie spełnił postulat pana Łozińskiego, odchodząc od podziału na "naszych" i "onych". Ale interesy polityczne niektórych działaczy wywodzących się z szeregów prawicy, ulokowane na zewnątrz AWS, nie wpisują się w dyskusję o możliwości uznania SLD za partię, z którą można współpracować. Uważam, że taka współpraca byłaby wybitnie szkodliwa dla Polski. Obok oczywistych argumentów moralnych byłoby to uznaniem oszukańczego i typowego dla partii komunistycznych zabiegu, polegającego na zmianie nazwy z PZPR na SdRP, a następnie na SLD. Byłoby to także ostatecznym zamknięciem ułomnego i cząstkowego procesu rozliczeń z okresem Polski Ludowej, a ponadto - co może być ważniejsze - wiązałoby się z akceptacją tego wszystkiego, co reprezentuje SLD, a reprezentuje przede wszystkim wspólnotę życiorysów beneficjentów i sierot po PRL.
Naiwnością jest proponowany przez Łozińskiego sojusz części umiarkowanych i rozumnych działaczy SLD z ludmi Sierpnia. Przykład i losy Unii Pracy, która próbowała mniej więcej czegoś takiego, świadczą o tym, że jest to niemożliwe. Ale nie tylko to. SLD broni komunistycznej tożsamości i dziedzictwa Polski Ludowej i stąd bierze się jego społeczne zaplecze. Gdyby przestał, natychmiast powstanie inna partia, która podejmie ten program. Gdyby po stronie AWS pojawiła się grupa polityków gotowa podjąć współpracę z postkomunistami, zostanie zmarginalizowana i zniszczona. Wreszcie, gdyby nawet doszło do realizacji - w moim przekonaniu naiwnej do granicy absurdalności - koncepcji Łozińskiego, umocni to tylko polityków typu Jan Olszewski czy Adam Słomka, którzy dziś i tak podnoszą zarzuty, że AWS zdradziła, ale brzmią one mało przekonywająco. Natomiast w wypadku budowania przez znaczną część Akcji Wyborczej Solidarność "koalicji zdrowego rozsądku" z Kaczmarkiem i Borowskim, zarzut tego rodzaju miałby znaczną siłę nośną i prowadziłby do dekompozycji AWS, a w konsekwencji do destabilizacji sytuacji w Polsce. Z postkomunistami nie można paktować, trzeba ich zmarginalizować i wyeliminować z wpływu na bieg spraw publicznych, ponieważ stanowią zagrożenie dla demokracji, a mogą się stać zagrożeniem dla niepodległości. Taktyka marginalizacji jakiejś partii była i jest stosowana często w krajach demokratycznych i nie ma tu znaczenia skala społecznego poparcia. We Włoszech i we Francji na komunistów głosowało w latach 60. czasami ponad 30 proc. elektoratu, a mimo to z partiami tymi nikt nie zawierał koalicji ani porozumień. Podobnie obecnie żadna przyzwoita partia nie zawrze koalicji z neonazistami w Niemczech, z partią Le Pena we Francji, dobrze znany i wielokrotnie opisywany był też przypadek Jörga Haidera w Austrii. Ciekawe, że ci sami, którzy mówią tak wiele o konieczności zapomnienia o historycznych podziałach w Polsce, wzywają jednocześnie do ostrzejszego potępienia Haidera. Nie bardzo rozumiem, w czym SLD Leszka Millera ma być lepszy od Partii Wolnościowej Jörga Haidera.
Jeden z wybitniejszych polityków Unii Wolności, Aleksander Smolar, twierdzi na łamach "Gazety Wyborczej", że "czasy się zmieniły. Trzeba rozważać różne alternatywy (...). Unia musi się zastanowić, kto ma być jej strategicznym partnerem - czy ta część AWS, którą stanowi SKL, czy wręcz przeciwnie - powinna się zwrócić w stronę SLD. Moim zdaniem, dojrzeliśmy do ponownego myślenia o polityce, to znaczy o politycznych wyborach (...). Dziś jestem przeciwko zdominowaniu polityki przez podziały historyczne i dlatego nie wykluczam, że przy pewnej koniunkturze będę się opowiadał za porozumieniem z lewicą". Zbyt szanuję Aleksandra Smolara, by porównywać go do pana Celińskiego, ale, niestety, bardzo podobne teksty pisał Celiński, zanim ostatecznie skończył się jako polityk, dołączając do towarzystwa Gadzinowskiego. Porozumienie SLD z UW będzie jednak najprawdopodobniej oznaczało kolejny podział w samej unii, a ponadto może doprowadzić do takiego jej osłabienia, że w najbliższych wyborach partia ta będzie mieć trudności z przekroczeniem pięcioprocentowego progu wyborczego i w kolejnym Sejmie przypadnie jej mniej więcej taka rola, jaką dziś odgrywa podzielony na dwa koła i jednego posła niezależnego Ruch Odbudowy Polski.
Zyskali rzecz jasna - nie wiadomo, ile i na jak długo - postkomuniści: "Swoje role próbują zagrać liderzy SLD. W Warszawie niektórzy posłowie sojuszu zaczęli wkładać do skrzynek foldery wyborcze i sprawozdanie z dotychczasowych osiągnięć w Sejmie. Na pierwszy plan usiłuje też wejść prezydent Aleksander Kwaśniewski" - piszą we "Wprost" Anna Bogusz i Dorota Macieja. Zarazem, paradoksalnie, umocnił się autorytet osobisty premiera Jerzego Buzka, przyczyniła się do tego przede wszystkim jego kultura, godność i wyczucie sytuacji. W efekcie rząd mniejszościowy AWS jest w znacznym stopniu rządem autorskim premiera. "Logika konstytucji sprawiła, że premier Buzek jako szef rządu mniejszościowego zyskał ogromną autonomię. Otrzymuje ją paradoksalnie już po tym, gdy publicznie zadeklarował swoją gotowość do ustąpienia (...). Teraz premier Buzek otrzymuje pełną swobodę decyzji. Taka sytuacja wymaga dużej delikatności i mądrości od wszystkich AWS-owskich stron" - pisze w "Życiu" Piotr Semka. Mogę jedynie dodać, że od delikatności i mądrości AWS będą zależeć losy prezydenckiej i parlamentarnej elekcji i być może - na dłuższy czas - losy Polski.
Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.