Nawet najwyższe władze za nic sobie mają prawne ograniczenia i uważają, że im wszystko wolno
Mój przyjaciel, znany specjalista w dziedzinie praw człowieka i konstytucji, wyznał mi kiedyś prywatnie, że państwo prawa to w gruncie rzeczy lipa, bo tak naprawdę ważne jest, kogo znamy i jakie mamy dojścia. Próbował wówczas załatwić zgodnie z prawem jakąś ważną dla siebie sprawę i po krótkim czasie opadły mu ręce.
Nie twierdzę, że konstytucyjny zapis o demokratycznym państwie prawnym jest u nas całkowitą fikcją. Warto jednak od czasu do czasu uświadomić sobie, jak daleko jeszcze nam do ideału. Jeżeli przyjąć, że istotą państwa prawa jest praworządne postępowanie organów władzy, to musimy uznać, że jesteśmy dopiero na początku drogi. Gołym okiem widać, że nawet najwyższe władze za nic sobie mają prawne ograniczenia i uważają, że im wszystko wolno.
Powie ktoś, żebym nie plótł, bo prezydent Wałęsa i jego prawnik jeszcze nie tak dawno sami dawali zły przykład. Nie przyjmuję tego zarzutu, bo uważam, że czym innym jest walka o zakres władzy między organami państwa, a czymś zupełnie odmiennym nadużywanie władzy na szkodę obywateli. Rząd i Sejm mogą sobie rywalizować z prezydentem jak równy z równym, a zwykły człowiek nie ma żadnych szans w walce z urzędnikiem czy państwową instytucją. Było to dość oczywiste za czasów PRL i nawet - w pewnym sensie - bardziej uczciwe, bo totalitarna władza zapisała w swoim własnym prawie, że wszystko może. W wolnej Polsce prawo się zmieniło, a ludzie władzy nadal uważają się za wszechmocnych. Jeżeli ministrowie rządu i prezesi ważnych instytucji państwowych mogą bezkarnie nadużywać władzy, to znaczy, że państwo prawa ciągle mamy tylko na papierze.
W mojej praktyce adwokackiej mam do czynienia prawie wyłącznie z ofiarami nadużyć dokonywanych przez organy państwa - prokuraturę, policję, urzędy skarbowe, różnego rodzaju inspekcje i kontrole. Być może mam tych spraw więcej, bo niektórzy skrzywdzeni uważają mnie za jakiegoś prywatnego rzecznika praw obywatelskich. Nie jestem ani cudotwórcą, ani Herkulesem i nie bardzo potrafię ludziom pomóc. Chyba zacznę im mówić coś takiego: "Ludzie kochani! Cieszcie się, że jesteście Polakami i że żyjecie w III Rzeczypospolitej. Przecież żyjemy po pańsku w porównaniu z naszymi wschodnimi sąsiadami, nie mówiąc już o narodach Azji czy Afryki. Bądźcie dumni, że nasze państwo, w waszym imieniu wyłapuje jakichś nielegalnych zagranicznych nędzarzy i wyrzuca ich za granicę. Wy nie musicie targać ciężkich toreb i handlować od rana do nocy, nie musicie żebrać ani wystawać na drogach, aby trafić parę groszy. Możecie nie bać się policji ani straży granicznej i nikt was nie namówi, by w samochodzie-chłodni jechać do Niemiec, Francji czy Anglii. Bo jesteście w raju praw człowieka, do którego zagraniczna bieda i nieszczęście nie mają dostępu. Prawa człowieka to luksus dostępny niewielkiej części ludzkości, a więc nie narzekajcie na wasz los, bo mógłby on być o wiele gorszy. Krzywdy, jakie czynią nam nasze rodzime władze, są niczym w porównaniu z tym, co dzieje się na świecie".
Nie wiem, czy gadanie tego typu będzie wobec rodaków skuteczne. Polacy to znani malkontenci, ludzie wiecznie niezadowoleni i skłonni do narzekań. Ze mną samym zresztą też zaczyna się dziać coś dziwnego. Tracę powoli wiarę w szczytne ideały, które były kiedyś świetnym orężem w walce z totalitaryzmem. Okazuje się, że w praktyce są one trudne do urzeczywistnienia i mocno niedoskonałe. Cóż to za państwo prawa, w którym nadal niemal na każdym kroku obywatel musi się stykać z arogancją i samowolą ludzi władzy? Co to za prawa człowieka, które fundujemy sobie tylko we własnym domu, pilnie strzeżonym przed obcymi? Przychodzi mi do głowy smutna refleksja, że wolność i dobrobyt to marzenie sprzeczne z historią i naturą ludzkości. Zawsze korzystała z nich tylko mniejszość - kosztem większości. Miło jest należeć do uprzywilejowanej mniejszości, ale trzeba pamiętać, że może się to źle skończyć. Tak, jak już wiele razy bywało.
Nie twierdzę, że konstytucyjny zapis o demokratycznym państwie prawnym jest u nas całkowitą fikcją. Warto jednak od czasu do czasu uświadomić sobie, jak daleko jeszcze nam do ideału. Jeżeli przyjąć, że istotą państwa prawa jest praworządne postępowanie organów władzy, to musimy uznać, że jesteśmy dopiero na początku drogi. Gołym okiem widać, że nawet najwyższe władze za nic sobie mają prawne ograniczenia i uważają, że im wszystko wolno.
Powie ktoś, żebym nie plótł, bo prezydent Wałęsa i jego prawnik jeszcze nie tak dawno sami dawali zły przykład. Nie przyjmuję tego zarzutu, bo uważam, że czym innym jest walka o zakres władzy między organami państwa, a czymś zupełnie odmiennym nadużywanie władzy na szkodę obywateli. Rząd i Sejm mogą sobie rywalizować z prezydentem jak równy z równym, a zwykły człowiek nie ma żadnych szans w walce z urzędnikiem czy państwową instytucją. Było to dość oczywiste za czasów PRL i nawet - w pewnym sensie - bardziej uczciwe, bo totalitarna władza zapisała w swoim własnym prawie, że wszystko może. W wolnej Polsce prawo się zmieniło, a ludzie władzy nadal uważają się za wszechmocnych. Jeżeli ministrowie rządu i prezesi ważnych instytucji państwowych mogą bezkarnie nadużywać władzy, to znaczy, że państwo prawa ciągle mamy tylko na papierze.
W mojej praktyce adwokackiej mam do czynienia prawie wyłącznie z ofiarami nadużyć dokonywanych przez organy państwa - prokuraturę, policję, urzędy skarbowe, różnego rodzaju inspekcje i kontrole. Być może mam tych spraw więcej, bo niektórzy skrzywdzeni uważają mnie za jakiegoś prywatnego rzecznika praw obywatelskich. Nie jestem ani cudotwórcą, ani Herkulesem i nie bardzo potrafię ludziom pomóc. Chyba zacznę im mówić coś takiego: "Ludzie kochani! Cieszcie się, że jesteście Polakami i że żyjecie w III Rzeczypospolitej. Przecież żyjemy po pańsku w porównaniu z naszymi wschodnimi sąsiadami, nie mówiąc już o narodach Azji czy Afryki. Bądźcie dumni, że nasze państwo, w waszym imieniu wyłapuje jakichś nielegalnych zagranicznych nędzarzy i wyrzuca ich za granicę. Wy nie musicie targać ciężkich toreb i handlować od rana do nocy, nie musicie żebrać ani wystawać na drogach, aby trafić parę groszy. Możecie nie bać się policji ani straży granicznej i nikt was nie namówi, by w samochodzie-chłodni jechać do Niemiec, Francji czy Anglii. Bo jesteście w raju praw człowieka, do którego zagraniczna bieda i nieszczęście nie mają dostępu. Prawa człowieka to luksus dostępny niewielkiej części ludzkości, a więc nie narzekajcie na wasz los, bo mógłby on być o wiele gorszy. Krzywdy, jakie czynią nam nasze rodzime władze, są niczym w porównaniu z tym, co dzieje się na świecie".
Nie wiem, czy gadanie tego typu będzie wobec rodaków skuteczne. Polacy to znani malkontenci, ludzie wiecznie niezadowoleni i skłonni do narzekań. Ze mną samym zresztą też zaczyna się dziać coś dziwnego. Tracę powoli wiarę w szczytne ideały, które były kiedyś świetnym orężem w walce z totalitaryzmem. Okazuje się, że w praktyce są one trudne do urzeczywistnienia i mocno niedoskonałe. Cóż to za państwo prawa, w którym nadal niemal na każdym kroku obywatel musi się stykać z arogancją i samowolą ludzi władzy? Co to za prawa człowieka, które fundujemy sobie tylko we własnym domu, pilnie strzeżonym przed obcymi? Przychodzi mi do głowy smutna refleksja, że wolność i dobrobyt to marzenie sprzeczne z historią i naturą ludzkości. Zawsze korzystała z nich tylko mniejszość - kosztem większości. Miło jest należeć do uprzywilejowanej mniejszości, ale trzeba pamiętać, że może się to źle skończyć. Tak, jak już wiele razy bywało.
Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.