Legalne polskie przedsiębiorstwa są przykrywką dla przestępczych transakcji.
Jak legalnie działające firmy wpadają w sieć przestępczych interesów
Uznane i szanowane firmy przelewają pieniądze na konta nie istniejących spółek. W gabinetach prezesów i dyrektorów zapadają decyzje o handlu narkotykami, bronią, przemycie oraz oszustwach celnych. Dotyczy to firm, które nie radzą sobie z wolną konkurencją, poszukują szybkiego zysku lub wpadają w sieci gangsterów przejmujących ich długi.
Szanowany importer marihuany
Dwie i pół tony marihuany wartej ok. 37 mln DM przechwyciły 26 maja tego roku w hamburskim porcie niemieckie służby celne. Statek przypłynął z Kingston na Jamajce. W dokumentach celnych zadeklarowano transport napojów cytrusowych. Za kartonami soków znajdowały się sprasowane liście. Tego samego dnia oddział specjalny policji zatrzymał dwóch Polaków podróżujących mercedesem cabrio, w tym "groźnego polskiego gangstera" - jak napisano w niemieckich gazetach. Pasażerem mercedesa był Artur R., szczeciński biznesmen, założyciel i wieloletni szef znanej firmy spedycyjnej, mecenas kultury (wspierał m.in. Fundację Teatru Polskiego i Książnicę Pomorską, był twórcą prywatnej sceny teatralnej). Ze wstępnych ustaleń prowadzonego przez UOP śledztwa wynika, że przedsiębiorca zamierzał przejąć ze statku kontenery z "trawką", a następnie wysłać je drogą lądową do odbiorcy w Moskwie.
- Takich numerów nie robią ludzie z jego pozycją: finansowo ustawieni, cieszący się poważaniem i wpływami. Przecież on stworzył jedną z największych w Polsce firm spedycyjnych. Od zorganizowanej przestępczości trzymał się z daleka nawet wtedy, kiedy mafia próbowała pokrzyżować mu interesy - mówi dobry znajomy Artura R. Dwa lata temu spółka Artura R. popadła jednak w finansowe tarapaty: mówiono o upadłości, redukowano personel. Nadzorująca śledztwo prokuratura dokładnie analizuje teraz przeszłość biznesmena. Okazuje się, że jako dyrektor w innej znanej firmie spedycyjnej sprowadzał on z Niemiec m.in. sprzęt RTV. Oficjalnie towar wędrował do spółdzielni inwalidów, która - jako zakład pracy chronionej - była zwolniona z części podatków. W rzeczywistości transporty trafiały do magazynów firmy spedycyjnej. Wykorzystanie zakładu pracy chronionej jako importera dało firmie ponad 200 tys. zł oszczędności podatkowych. Na podobnych zasadach kursowały do Polski transporty papierosów. Żadna z tych spraw dotychczas nie trafiła do sądu. - Działalność transportowa i spedycyjna może być doskonałym parawanem dla przemytu. Nie jest wykluczone, że R. skorzystał z przetartych szlaków morskich i lądowych, by równolegle z oficjalnymi interesami robić znacznie większe pieniądze. Podobną "transformację" przechodzą inni szanowani przedsiębiorcy oraz firmy. Kiedy legalna działalność okazuje się nierentowna, interesy zaczynają mieć drugie dno - sugeruje oficer śledczy UOP.
- Aż 80 proc. przemytu przekracza granice państwa wraz z oficjalnie importowanymi towarami - szacuje prokurator Tadeusz Kulikowski, naczelnik Wydziału do spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. - Nie znaczy to, że wszystkie widniejące w dokumentach przewozowych przedsiębiorstwa biorą udział w przestępstwie. Legalnie działające firmy, produkujące urządzenia grzewcze, eksportujące zaprawę klejową lub ceramikę, często nie wiedzą, co rzeczywiście znajduje się na naczepach. Przemytnicy chętnie korzystają z uznanych firm, żeby uśpić czujność celnika - dodaje Kulikowski. W swojej praktyce prokuratorskiej miał już do czynienia z przedsiębiorstwami o nienagannej reputacji, które nagle zaczynały próbować szczęścia w nielegalnym handlu. Zwykle przemycały towary, którymi handlowały od lat, na przykład kosmetyki czy elektronikę. Drastycznie zaniżały wtedy wartość oficjalnie przewożonego towaru i w ten sposób obniżały podatki.
Takie interesy prowadziła na przykład spółka Polbita z Warszawy oraz biznesmeni z całego kraju zamieszani w tzw. aferę kosmetykową. W tej sprawie oskarżonych jest 21 osób. W ciągu dwóch lat grupa ta sprowadziła z Europy Zachodniej do Polski kosmetyki warte 22 mln zł. W oficjalnych dokumentach przewozowych dziesięciokrotnie zaniżono ilość i wartość towaru. W działalność tę zaangażowane były 32 firmy zarejestrowane w kraju i za granicą. - Niektóre istniały tylko na papierze. Powstawały po to, by po drodze od dostawcy do odbiorcy "zgubić" [uniemożliwić identyfikację ich pochodzenia - red.] przemycone kosmetyki. Za udział w paserstwie sąd - w uproszczonej procedurze, gdyż główny podejrzany przyznał się do winy - ukarał Polbitę milionową grzywną. Skarb państwa stracił łącznie około dziesięciu milionów złotych wskutek machinacji innych współpracujących z Polbitą firm, dlatego śledztwo nadal się toczy - tłumaczy prowadzący dochodzenie prokurator.
Głównymi oskarżonymi są osoby prowadzące rozległe międzynarodowe interesy: Jarosław B., Andrzej G., Ryszard L., Zdzisław G. oraz Krystyna L. Niektórzy z nich eksportowali do Rygi pochodzące z przemytu dezodoranty i kremy, wykazując na granicy rzeczywistą wartość towaru. Występowali potem do urzędów skarbowych o zwrot należnego podatku VAT, po czym te same kremy i dezodoranty (ale po znacznie zaniżonej wartości) ponownie sprowadzali do Polski. Proces w tej sprawie nie może się rozpocząć, ponieważ kilku odpowiadających z wolnej stopy przedsiębiorców od sześciu miesięcy nie stawia się na rozprawy (jeden przebywa w klinice psychiatrycznej, inny odczuwa ból w stawie skokowym).
Przestępcy z "gospodarczym zacięciem"
Niektóre przedsiębiorstwa stały się przykrywką dla przestępców z "gospodarczym zacięciem". - Ryba psuje się od głowy, a idealnym miejscem do prowadzenia podwójnych interesów są dyrektorskie gabinety - konkluduje oficer Komendy Głównej Policji. Organa ścigania zainteresowały się na przykład niedawno znacznymi kwotami (na razie udowodniono transfer 715 tys. USD), które w latach 1995-1998 wypływały z kasy Polskiej Żeglugi Morskiej. - Pieniądze te przelano w kilku transzach na szwajcarskie konto pewnej firmy zarejestrowanej na brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Rzekomo świadczyła ona usługi na rzecz PŻM. Tymczasem firma ta była atrapą. Miała tylko skrzynkę pocztową i numer konta. Wypłatę zaakceptował - bez jakichkolwiek podstaw prawnych i faktycznych - ówczesny dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej, Janusz L. - mówi Piotr Sudnik, oficer UOP. - Brakowało ponad dwóch milionów dolarów, ale nie mieliśmy dowodów, które moglibyśmy przedłożyć w prokuraturze - ubolewa Paweł Brzezicki, obecny dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej. - Szwajcarski bank nie wyjawił, kto miał upoważnienie do korzystania z zaszyfrowanego konta, na które wpływały pieniądze naszej firmy. Nie wyjawił tego także ówczesny dyrektor PŻM.
Osiem osób ze ścisłego kierownictwa firm Steo i Cenrex, przedsiębiorstw handlu zagranicznego posiadających licencję na eksport sprzętu specjalnego, będzie odpowiadać z kolei za sprzedaż broni do krajów objętych embargiem ONZ. Licencja stała się dla szefów tych firm parawanem dla interesów z międzynarodowym terrorystą Monzerem Al Kassarem. Marek C., dyrektor warszawskiej spółki Cenrex, został oskarżony o przyjęcie 210 tys. USD łapówki za sprzedaż pistoletów i amunicji firmie z Tallina, która utraciła licencję na handel bronią (w dokumentach odnotowano, że kontrahentem była godna zaufania spółka z Rygi). W rzeczywistości broń trafiała do Somalii, Chorwacji, na Litwę, do Estonii oraz do polskich gangów. - Nie można wykluczyć, że równie niebezpieczną działalność prowadzą niektóre licencjonowane agencje detektywistyczne, które mogą być powiązane z obcymi wywiadami. Przestępczą działalność można kamuflować rutynową obserwacją. Takie podejrzenia pojawiły się po procesie Marka Z., prezesa firmy detektywistycznej Dakota, skazanego za współpracę z GRU - przypomina oficer służb specjalnych.
Pogranicze bezprawia
Osobną grupę stanowią biznesmeni, którzy cały swój nielegalny biznes obwarowali legalnymi firmami. Organa ścigania i fiskus zainteresowały się na przykład licznymi spółkami należącymi do znanej rodziny S. z Bydgoszczy (przejęła ona m.in. akcje Domaru, przedsiębiorstwa handlu artykułami wyposażenia mieszkań, i próbowała wprowadzić je na giełdę, lecz Komisja Papierów Wartościowych uznała, że przedsiębiorcy przedłożyli nie do końca prawdziwe dane na temat firmy). Od początku lat 90. bracia S. mają zaległości podatkowe sięgające 30 mln zł (bez odsetek). Fiskus nie potrafi ich wyegzekwować. Członkowie rodziny S. zakładali liczne firmy z udziałem kapitału zagranicznego. Były one dochodowe jedynie w pierwszych trzech latach działalności, kiedy korzystały z wakacji podatkowych. Potem nagle stawały się nierentowne i upadały. Zanim znikły z rynku, przejmowały zobowiązania finansowe innych firm kontrolowanych przez rodzinę. - Członkowie rodziny S. przyczynili się do likwidacji Bydgoskiego Banku Komunalnego SA oraz Interbanku SA w Warszawie, ale najpierw na tych bankach dobrze zarobili - mówi przedstawiciel prokuratury. - Poprzez powiązania z wieloma osobami fizycznymi i prawnymi przejęli znaczny pakiet akcji tych banków. Pozwoliło im to na bardzo korzystne lokowanie kapitału oraz uzyskiwanie preferencyjnych kredytów i gwarancji bankowych.
Organy ścigania ujawniają co roku kilkadziesiąt wypadków wikłania się legalnych firm w przestępcze interesy. Rzeczywista skala "lewych" interesów jest jednak o wiele większa. Ich wykrycie utrudnia słabość kontroli finansowej, korupcja urzędników państwowych oraz fakt, że do tej pory nie stworzono centralnej ewidencji celnej. To wszystko sprawia, że w Polsce wciąż bardziej opłaca się działalność w szarej strefie.
Uznane i szanowane firmy przelewają pieniądze na konta nie istniejących spółek. W gabinetach prezesów i dyrektorów zapadają decyzje o handlu narkotykami, bronią, przemycie oraz oszustwach celnych. Dotyczy to firm, które nie radzą sobie z wolną konkurencją, poszukują szybkiego zysku lub wpadają w sieci gangsterów przejmujących ich długi.
Szanowany importer marihuany
Dwie i pół tony marihuany wartej ok. 37 mln DM przechwyciły 26 maja tego roku w hamburskim porcie niemieckie służby celne. Statek przypłynął z Kingston na Jamajce. W dokumentach celnych zadeklarowano transport napojów cytrusowych. Za kartonami soków znajdowały się sprasowane liście. Tego samego dnia oddział specjalny policji zatrzymał dwóch Polaków podróżujących mercedesem cabrio, w tym "groźnego polskiego gangstera" - jak napisano w niemieckich gazetach. Pasażerem mercedesa był Artur R., szczeciński biznesmen, założyciel i wieloletni szef znanej firmy spedycyjnej, mecenas kultury (wspierał m.in. Fundację Teatru Polskiego i Książnicę Pomorską, był twórcą prywatnej sceny teatralnej). Ze wstępnych ustaleń prowadzonego przez UOP śledztwa wynika, że przedsiębiorca zamierzał przejąć ze statku kontenery z "trawką", a następnie wysłać je drogą lądową do odbiorcy w Moskwie.
- Takich numerów nie robią ludzie z jego pozycją: finansowo ustawieni, cieszący się poważaniem i wpływami. Przecież on stworzył jedną z największych w Polsce firm spedycyjnych. Od zorganizowanej przestępczości trzymał się z daleka nawet wtedy, kiedy mafia próbowała pokrzyżować mu interesy - mówi dobry znajomy Artura R. Dwa lata temu spółka Artura R. popadła jednak w finansowe tarapaty: mówiono o upadłości, redukowano personel. Nadzorująca śledztwo prokuratura dokładnie analizuje teraz przeszłość biznesmena. Okazuje się, że jako dyrektor w innej znanej firmie spedycyjnej sprowadzał on z Niemiec m.in. sprzęt RTV. Oficjalnie towar wędrował do spółdzielni inwalidów, która - jako zakład pracy chronionej - była zwolniona z części podatków. W rzeczywistości transporty trafiały do magazynów firmy spedycyjnej. Wykorzystanie zakładu pracy chronionej jako importera dało firmie ponad 200 tys. zł oszczędności podatkowych. Na podobnych zasadach kursowały do Polski transporty papierosów. Żadna z tych spraw dotychczas nie trafiła do sądu. - Działalność transportowa i spedycyjna może być doskonałym parawanem dla przemytu. Nie jest wykluczone, że R. skorzystał z przetartych szlaków morskich i lądowych, by równolegle z oficjalnymi interesami robić znacznie większe pieniądze. Podobną "transformację" przechodzą inni szanowani przedsiębiorcy oraz firmy. Kiedy legalna działalność okazuje się nierentowna, interesy zaczynają mieć drugie dno - sugeruje oficer śledczy UOP.
- Aż 80 proc. przemytu przekracza granice państwa wraz z oficjalnie importowanymi towarami - szacuje prokurator Tadeusz Kulikowski, naczelnik Wydziału do spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. - Nie znaczy to, że wszystkie widniejące w dokumentach przewozowych przedsiębiorstwa biorą udział w przestępstwie. Legalnie działające firmy, produkujące urządzenia grzewcze, eksportujące zaprawę klejową lub ceramikę, często nie wiedzą, co rzeczywiście znajduje się na naczepach. Przemytnicy chętnie korzystają z uznanych firm, żeby uśpić czujność celnika - dodaje Kulikowski. W swojej praktyce prokuratorskiej miał już do czynienia z przedsiębiorstwami o nienagannej reputacji, które nagle zaczynały próbować szczęścia w nielegalnym handlu. Zwykle przemycały towary, którymi handlowały od lat, na przykład kosmetyki czy elektronikę. Drastycznie zaniżały wtedy wartość oficjalnie przewożonego towaru i w ten sposób obniżały podatki.
Takie interesy prowadziła na przykład spółka Polbita z Warszawy oraz biznesmeni z całego kraju zamieszani w tzw. aferę kosmetykową. W tej sprawie oskarżonych jest 21 osób. W ciągu dwóch lat grupa ta sprowadziła z Europy Zachodniej do Polski kosmetyki warte 22 mln zł. W oficjalnych dokumentach przewozowych dziesięciokrotnie zaniżono ilość i wartość towaru. W działalność tę zaangażowane były 32 firmy zarejestrowane w kraju i za granicą. - Niektóre istniały tylko na papierze. Powstawały po to, by po drodze od dostawcy do odbiorcy "zgubić" [uniemożliwić identyfikację ich pochodzenia - red.] przemycone kosmetyki. Za udział w paserstwie sąd - w uproszczonej procedurze, gdyż główny podejrzany przyznał się do winy - ukarał Polbitę milionową grzywną. Skarb państwa stracił łącznie około dziesięciu milionów złotych wskutek machinacji innych współpracujących z Polbitą firm, dlatego śledztwo nadal się toczy - tłumaczy prowadzący dochodzenie prokurator.
Głównymi oskarżonymi są osoby prowadzące rozległe międzynarodowe interesy: Jarosław B., Andrzej G., Ryszard L., Zdzisław G. oraz Krystyna L. Niektórzy z nich eksportowali do Rygi pochodzące z przemytu dezodoranty i kremy, wykazując na granicy rzeczywistą wartość towaru. Występowali potem do urzędów skarbowych o zwrot należnego podatku VAT, po czym te same kremy i dezodoranty (ale po znacznie zaniżonej wartości) ponownie sprowadzali do Polski. Proces w tej sprawie nie może się rozpocząć, ponieważ kilku odpowiadających z wolnej stopy przedsiębiorców od sześciu miesięcy nie stawia się na rozprawy (jeden przebywa w klinice psychiatrycznej, inny odczuwa ból w stawie skokowym).
Przestępcy z "gospodarczym zacięciem"
Niektóre przedsiębiorstwa stały się przykrywką dla przestępców z "gospodarczym zacięciem". - Ryba psuje się od głowy, a idealnym miejscem do prowadzenia podwójnych interesów są dyrektorskie gabinety - konkluduje oficer Komendy Głównej Policji. Organa ścigania zainteresowały się na przykład niedawno znacznymi kwotami (na razie udowodniono transfer 715 tys. USD), które w latach 1995-1998 wypływały z kasy Polskiej Żeglugi Morskiej. - Pieniądze te przelano w kilku transzach na szwajcarskie konto pewnej firmy zarejestrowanej na brytyjskich Wyspach Dziewiczych. Rzekomo świadczyła ona usługi na rzecz PŻM. Tymczasem firma ta była atrapą. Miała tylko skrzynkę pocztową i numer konta. Wypłatę zaakceptował - bez jakichkolwiek podstaw prawnych i faktycznych - ówczesny dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej, Janusz L. - mówi Piotr Sudnik, oficer UOP. - Brakowało ponad dwóch milionów dolarów, ale nie mieliśmy dowodów, które moglibyśmy przedłożyć w prokuraturze - ubolewa Paweł Brzezicki, obecny dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej. - Szwajcarski bank nie wyjawił, kto miał upoważnienie do korzystania z zaszyfrowanego konta, na które wpływały pieniądze naszej firmy. Nie wyjawił tego także ówczesny dyrektor PŻM.
Osiem osób ze ścisłego kierownictwa firm Steo i Cenrex, przedsiębiorstw handlu zagranicznego posiadających licencję na eksport sprzętu specjalnego, będzie odpowiadać z kolei za sprzedaż broni do krajów objętych embargiem ONZ. Licencja stała się dla szefów tych firm parawanem dla interesów z międzynarodowym terrorystą Monzerem Al Kassarem. Marek C., dyrektor warszawskiej spółki Cenrex, został oskarżony o przyjęcie 210 tys. USD łapówki za sprzedaż pistoletów i amunicji firmie z Tallina, która utraciła licencję na handel bronią (w dokumentach odnotowano, że kontrahentem była godna zaufania spółka z Rygi). W rzeczywistości broń trafiała do Somalii, Chorwacji, na Litwę, do Estonii oraz do polskich gangów. - Nie można wykluczyć, że równie niebezpieczną działalność prowadzą niektóre licencjonowane agencje detektywistyczne, które mogą być powiązane z obcymi wywiadami. Przestępczą działalność można kamuflować rutynową obserwacją. Takie podejrzenia pojawiły się po procesie Marka Z., prezesa firmy detektywistycznej Dakota, skazanego za współpracę z GRU - przypomina oficer służb specjalnych.
Pogranicze bezprawia
Osobną grupę stanowią biznesmeni, którzy cały swój nielegalny biznes obwarowali legalnymi firmami. Organa ścigania i fiskus zainteresowały się na przykład licznymi spółkami należącymi do znanej rodziny S. z Bydgoszczy (przejęła ona m.in. akcje Domaru, przedsiębiorstwa handlu artykułami wyposażenia mieszkań, i próbowała wprowadzić je na giełdę, lecz Komisja Papierów Wartościowych uznała, że przedsiębiorcy przedłożyli nie do końca prawdziwe dane na temat firmy). Od początku lat 90. bracia S. mają zaległości podatkowe sięgające 30 mln zł (bez odsetek). Fiskus nie potrafi ich wyegzekwować. Członkowie rodziny S. zakładali liczne firmy z udziałem kapitału zagranicznego. Były one dochodowe jedynie w pierwszych trzech latach działalności, kiedy korzystały z wakacji podatkowych. Potem nagle stawały się nierentowne i upadały. Zanim znikły z rynku, przejmowały zobowiązania finansowe innych firm kontrolowanych przez rodzinę. - Członkowie rodziny S. przyczynili się do likwidacji Bydgoskiego Banku Komunalnego SA oraz Interbanku SA w Warszawie, ale najpierw na tych bankach dobrze zarobili - mówi przedstawiciel prokuratury. - Poprzez powiązania z wieloma osobami fizycznymi i prawnymi przejęli znaczny pakiet akcji tych banków. Pozwoliło im to na bardzo korzystne lokowanie kapitału oraz uzyskiwanie preferencyjnych kredytów i gwarancji bankowych.
Organy ścigania ujawniają co roku kilkadziesiąt wypadków wikłania się legalnych firm w przestępcze interesy. Rzeczywista skala "lewych" interesów jest jednak o wiele większa. Ich wykrycie utrudnia słabość kontroli finansowej, korupcja urzędników państwowych oraz fakt, że do tej pory nie stworzono centralnej ewidencji celnej. To wszystko sprawia, że w Polsce wciąż bardziej opłaca się działalność w szarej strefie.
Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.