Niejeden przeciwnik Prawa i Sprawiedliwości zaciera teraz ręce. Takiego prezesa PiS najbardziej mu przecież potrzeba. Im radykalniejszy w słowach, im bardziej widowiskowo eksponuje swe urazy, im mniej skłonny do kompromisu, tym skuteczniej traci Kaczyński co bardziej wyważonych wyborców, a jego partia – szanse na powrót do władzy. Tak było już przed katastrofą smoleńską, gdy przyboczni prezesa bez większych efektów przekonywali go, aby uporządkował swój wizerunek i odebrał argumenty tym, którzy kojarzyli Kaczyńskiego z politycznym awanturnictwem. Paradoksalnie, dopiero po katastrofie smoleńskiej, w trudnej i stresującej kampanii prezydenckiej, to się powiodło. Tyle że tylko na kilka tygodni.
Dawny Kaczyński powrócił – jak się zdaje – jeszcze bardziej rozwichrzony niż do tej pory. Mierzone sondażami notowania PiS zaczynają już wędrówkę w dół. Być może niejeden wyborca, który w wyborach prezydenckich oddał głos na Jarosława Kaczyńskiego – w przekonaniu, że pod wpływem tragedii przeszedł on metamorfozę – teraz wzdraga się na myśl, co by było, gdyby najwyższy urząd w państwie objął człowiek opętany żądzą wendety. Choć z drugiej strony trudno przecież wykluczyć, że ostatnie zmiany w zachowaniu prezesa są właśnie reakcją na porażkę wyborczą. Zwracają uwagę jego słowa, że Bronisław Komorowski został prezydentem przypadkowo, tylko dzięki śmierci Lecha Kaczyńskiego. Czy oznacza to, że jedynym prawowitym kandydatem do Pałacu Prezydenckiego byłby w takiej sytuacji Jarosław? Taki tok rozumowania jest obłędny, ale wiele wskazuje, że prezes PiS tak właśnie myśli.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.