Jeżeli kupujesz w sklepie telewizyjnym, musisz się liczyć z tym, że polskie prawo nie ochroni cię przed oszustami
Telewizyjne sklepy to istny raj dla poszukiwaczy okazji i wszelkich nowinek. Znajdziemy tu wszystko - od cudownego preparatu eliminującego rysy na lakierze samochodu, przez dywanik chroniący przed złymi mocami po żel uatrakcyjniający biust. Sprzedaż za pośrednictwem telewizji kwitnie. Gorzej z polskim prawem, które jak zwykle nie nadąża i nie chroni klienta przed zwykłymi oszustami.
Pierwszy polski sklep telewizyjny uruchomiła firma Mango z Gdyni. Dziś w Polsce działa ich około dziesięciu. W ofercie TV shopów można znaleźć wiele pozornie przydatnych i bardzo nowatorskich przedmiotów, ale zachwyt pryska już kilka minut po rozpakowaniu paczki z zamówionym towarem. Często podobne (lub lepsze), ale znacznie tańsze produkty dostępne są w normalnym sklepie. Kiedy jednak się o tym przekonamy, jest już za późno. Na reklamacje przeważnie nie mamy żadnych szans. Niektóre praktyki (wprowadzanie klienta w błąd) stosowane przez firmy zajmujące się handlem za pośrednictwem telewizji są sprzeczne z ustawą o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.
- Każda reklama lub informacja konsumencka, która wprowadza klienta w błąd, jest niedozwolona - tłumaczy Łucja Ceglińska, dyrektor Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy IAA w Polsce. Zdaniem ekspertów IAA, znaczna część programów zachęcających do zakupów w sklepach telewizyjnych wprowadza w błąd potencjalnych nabywców. W celu uwiarygodnienia reklamowanego produktu angażuje się popularne osoby. W reklamach występowali m.in. Władysław Kozakiewicz, Bożena Dykiel, Andrzej Kopiczyński. - W ciągu dwóch lat nadawania reklamy z Danutą Rinn sprzedaliśmy niemal 250 tys. mikserów do warzyw - informuje przedstawiciel jednego z TV sklepów.
W programach umiejętnie stopniuje się poziom entuzjazmu, więc w końcu telewidz jest przekonany, że znany na całym świecie preparat bez śladu usunie każdą rysę z karoserii jego samochodu, i sam się sobie dziwi, że dotychczas go nie kupił. Potem jednak okazuje się, że otrzymany preparat nie dość, że nie wypełnia rys tak, jak pokazano w reklamie, to na dodatek w żaden sposób nie można go dopasować do koloru samochodu. - Reklamy to zwykłe mistyfikacje. Żaden preparat nie zlikwiduje wszystkich uszkodzeń - przekonują fachowcy z autoryzowanego serwisu samochodowego.
- Przesada w reklamie musi się mieścić w granicach uczciwości, by nie wprowadzać klienta w błąd. Reklamy nie powinny powoływać się na jakiekolwiek rekomendacje, jeśli nie są one prawdziwe lub nie dotyczą własnych doświadczeń osób, które ich udzielają - wyjaśnia Ceglińska.
- Ostatnio otrzymaliśmy kilka skarg na praktyki stosowane przez sklepy telewizyjne - mówi Iwona Zaczyk z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jedna z nich dotyczy elektronicznego przyrządu oferowanego prawie za 400 zł, który jest w stanie usunąć nadmiar tłuszczu, upiększyć biust i zbudować imponującą konstrukcję mięśniową. Wystarczy wygodnie położyć się na leżaku, dołączyć do ciała kilka elektrod i spokojnie poczekać na efekt. Jest on gwarantowany już po kilku tygodniach. - Elektroniczną metodę stymulowania wzrostu mięśni stosuje się niekiedy w rehabilitacji, gdy pacjent nie może sam ćwiczyć, na przykład z powodu uszkodzenia kości. Musi się to jednak odbywać pod kontrolą specjalistów - informują fachowcy z warszawskiego Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej. Elektronicznych stymulatorów próbowano używać w wyczynowym sporcie, ale wkrótce się z tego wycofano. - Nic nie zastąpi klasycznego treningu, który rozwija nie tylko mięśnie, lecz i inne cechy naszego organizmu. Elektroniczne stymulowanie rozwoju niektórych mięśni bez specjalnej diety jest wręcz niewskazane - ostrzega dr Dariusz Błachnio z warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. - Jeden z klientów sklepu telewizyjnego używał elektronicznego stymulatora, choć cierpiał na schorzenie zupełnie wykluczające stosowanie impulsów elektronicznych. W ulotce nie było o tym ani słowa - informuje Iwona Zaczyk. - Zatajenie ryzyka, jakie wiąże się z korzystaniem z towaru, jest sprzecznym z polskim prawem czynem nieuczciwej konkurencji - ostrzega Ceglińska.
Polskie prawo dotyczące reklamy jest na razie niejasne i daje firmom wiele możliwości obrony swoich racji. - W razie sporu pozwani bronią się, że choć pewne elementy reklamy mogą wprowadzać w błąd, to jednak nie mogły one wpłynąć na decyzję o nabyciu towaru lub usługi. Ciężar dowodu w tej kwestii spoczywa na powodzie - wyjaśnia Ceglińska.
Projekt nowej ustawy o ochronie niektórych praw konsumentów bez wątpienia lepiej niż do tej pory uwzględnia obecne realia, w których sprzedaż na odległość staje się coraz bardziej powszechna. Niewiele on zmieni, jeśli wirtualni sprzedawcy nie zrozumieją, że ich również obowiązuje zwykła solidność kupiecka.
Pierwszy polski sklep telewizyjny uruchomiła firma Mango z Gdyni. Dziś w Polsce działa ich około dziesięciu. W ofercie TV shopów można znaleźć wiele pozornie przydatnych i bardzo nowatorskich przedmiotów, ale zachwyt pryska już kilka minut po rozpakowaniu paczki z zamówionym towarem. Często podobne (lub lepsze), ale znacznie tańsze produkty dostępne są w normalnym sklepie. Kiedy jednak się o tym przekonamy, jest już za późno. Na reklamacje przeważnie nie mamy żadnych szans. Niektóre praktyki (wprowadzanie klienta w błąd) stosowane przez firmy zajmujące się handlem za pośrednictwem telewizji są sprzeczne z ustawą o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.
- Każda reklama lub informacja konsumencka, która wprowadza klienta w błąd, jest niedozwolona - tłumaczy Łucja Ceglińska, dyrektor Międzynarodowego Stowarzyszenia Reklamy IAA w Polsce. Zdaniem ekspertów IAA, znaczna część programów zachęcających do zakupów w sklepach telewizyjnych wprowadza w błąd potencjalnych nabywców. W celu uwiarygodnienia reklamowanego produktu angażuje się popularne osoby. W reklamach występowali m.in. Władysław Kozakiewicz, Bożena Dykiel, Andrzej Kopiczyński. - W ciągu dwóch lat nadawania reklamy z Danutą Rinn sprzedaliśmy niemal 250 tys. mikserów do warzyw - informuje przedstawiciel jednego z TV sklepów.
W programach umiejętnie stopniuje się poziom entuzjazmu, więc w końcu telewidz jest przekonany, że znany na całym świecie preparat bez śladu usunie każdą rysę z karoserii jego samochodu, i sam się sobie dziwi, że dotychczas go nie kupił. Potem jednak okazuje się, że otrzymany preparat nie dość, że nie wypełnia rys tak, jak pokazano w reklamie, to na dodatek w żaden sposób nie można go dopasować do koloru samochodu. - Reklamy to zwykłe mistyfikacje. Żaden preparat nie zlikwiduje wszystkich uszkodzeń - przekonują fachowcy z autoryzowanego serwisu samochodowego.
- Przesada w reklamie musi się mieścić w granicach uczciwości, by nie wprowadzać klienta w błąd. Reklamy nie powinny powoływać się na jakiekolwiek rekomendacje, jeśli nie są one prawdziwe lub nie dotyczą własnych doświadczeń osób, które ich udzielają - wyjaśnia Ceglińska.
- Ostatnio otrzymaliśmy kilka skarg na praktyki stosowane przez sklepy telewizyjne - mówi Iwona Zaczyk z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Jedna z nich dotyczy elektronicznego przyrządu oferowanego prawie za 400 zł, który jest w stanie usunąć nadmiar tłuszczu, upiększyć biust i zbudować imponującą konstrukcję mięśniową. Wystarczy wygodnie położyć się na leżaku, dołączyć do ciała kilka elektrod i spokojnie poczekać na efekt. Jest on gwarantowany już po kilku tygodniach. - Elektroniczną metodę stymulowania wzrostu mięśni stosuje się niekiedy w rehabilitacji, gdy pacjent nie może sam ćwiczyć, na przykład z powodu uszkodzenia kości. Musi się to jednak odbywać pod kontrolą specjalistów - informują fachowcy z warszawskiego Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej. Elektronicznych stymulatorów próbowano używać w wyczynowym sporcie, ale wkrótce się z tego wycofano. - Nic nie zastąpi klasycznego treningu, który rozwija nie tylko mięśnie, lecz i inne cechy naszego organizmu. Elektroniczne stymulowanie rozwoju niektórych mięśni bez specjalnej diety jest wręcz niewskazane - ostrzega dr Dariusz Błachnio z warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. - Jeden z klientów sklepu telewizyjnego używał elektronicznego stymulatora, choć cierpiał na schorzenie zupełnie wykluczające stosowanie impulsów elektronicznych. W ulotce nie było o tym ani słowa - informuje Iwona Zaczyk. - Zatajenie ryzyka, jakie wiąże się z korzystaniem z towaru, jest sprzecznym z polskim prawem czynem nieuczciwej konkurencji - ostrzega Ceglińska.
Polskie prawo dotyczące reklamy jest na razie niejasne i daje firmom wiele możliwości obrony swoich racji. - W razie sporu pozwani bronią się, że choć pewne elementy reklamy mogą wprowadzać w błąd, to jednak nie mogły one wpłynąć na decyzję o nabyciu towaru lub usługi. Ciężar dowodu w tej kwestii spoczywa na powodzie - wyjaśnia Ceglińska.
Projekt nowej ustawy o ochronie niektórych praw konsumentów bez wątpienia lepiej niż do tej pory uwzględnia obecne realia, w których sprzedaż na odległość staje się coraz bardziej powszechna. Niewiele on zmieni, jeśli wirtualni sprzedawcy nie zrozumieją, że ich również obowiązuje zwykła solidność kupiecka.
Więcej możesz przeczytać w 28/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.