Książka
Resocjalizacja w zakładach penitencjarnych to fikcja. Więźniowie wychodzą z nich bardziej zdemoralizowani niż byli przed zamknięciem - można usłyszeć w telewizyjnych debatach. Po lekturze debiutu prozatorskiego Leszka Mikuły "Wysypisko" można się zgodzić z taką opinią. Warto jednak poznać panującą w tych placówkach atmosferę. Autor, który ukończył resocjalizację na uniwersytecie poznańskim i pracował w ośrodkach poprawczych, opisuje jeden z takich zakładów. Tutaj w złym dokształcają nie tylko koledzy przestępcy o większym doświadczeniu, ale również wychowawcy, którzy tkwią w gnuśnej małomiasteczkowej atmosferze i - przyzwyczajeni do socjalistycznej nibypracy - czekają tylko na piętnastą, kiedy wreszcie będą mogli pójść do domu. Są wulgarni i opryskliwi. Za najskuteczniejszą metodę wychowawczą uznają przemoc. Przede wszystkim zaś starają się udowodnić, kto tu ma władzę. I nagle ich przełożonym zostaje pedagog idealista, wymagający, by z troską i zrozumieniem podchodzili do więźniów, rozmawiali z nimi, poznawali ich kłopoty. Stara się też zatrudnić ludzi młodych i ambitnych. Jak w dobrej powieści mamy więc zawiązany konflikt. Ale tylko tyle, choć może aż tyle. Zastanawia jeszcze, dlaczego ów kryształowy dyrektor, tak ceniony przez podopiecznych, który choć nie pali, zawsze ma w szafie zapas papierosów dla potrzebujących, o swoich dzieciach wie raptem, że "są na obozach wędrownych gdzieś w Polsce". (AZ)
Wydarzenia: POLSKA
Sztuki irlandzkie na polskich scenach są jak zwierciadło podstawione publiczności nie po to, by się w nim przeglądała, ale by nauczyła się żyć z fatum. Los irlandzki ma bowiem coś wspólnego z polskim: niewola, bieda, nieudacznictwo, czyli kupka nieszczęść topiona w alkoholu. "Kaleka z Inishmaan" Martina McDonagha jest przypadkiem znamiennym. Opowiada o mieszkańcach miasteczka, w którym nic się nie działo do przyjazdu filmowców ze Stanów Zjednoczonych. "Nasz kraj nie jest taki zły, skoro Amerykanie przyjeżdżają tutaj kręcić film" - pocieszają się miejscowi. Śmiejąc się z tych słów, polski widz śmieje się z siebie. Sztuka świetnie wystawiona przed rokiem w Teatrze Powszechnym przez Agnieszkę Glińską i Władysława Kowalskiego była pogodną komedią. Bohaterowie byli mali, chamscy i grzeszni, ale z gruntu dobrzy i sympatyczni. Ze sceny Teatru Nowego w Łodzi natomiast, gdzie reżyserował ją Remigiusz Brzyk, wylewa się na widzów ciężki irlandzki sos, cuchnący brutalnością i okrucieństwem, agresją i bezwzględnością. Postacie są jednoznaczne, narysowane grubą kreską. Nie rozwijają się. Prym wśród nich wiedzie rozwrzeszczany upiorny mały bies - miejscowy plotkarz, gotów zamordować własną matkę, by zdobyć nowinę. Gdy w końcu wychodzi na jaw jego szlachetny uczynek, trudno weń uwierzyć, gdyż wcześniej nic nie wskazywało na to, by był zdolny do czynienia dobra. Inscenizacja Brzyka jest zaledwie szkicem, z którego mogłaby dopiero powstać porażająca rzecz o tym, jak się żyje, gdy nie ma ku temu żadnych powodów.
W Krakowie zakończył się X Festiwal Kultury Żydowskiej. Koncertom słynnych zespołów klezmerskich i kantorów towarzyszyły warsztaty, podczas których można było poznać tajniki języka jidysz, założenia muzyki klezmerskiej, figury tańca żydowskiego czy przepisy na koszerne potrawy. Najwięcej publiczności gromadziły plenerowe koncerty, ale najważniejszym wydarzeniem był występ w synagodze Tempel kantorów Benziona Millera i Alberto Mizrahiego oraz chóru Wielkiej Synagogi z Jerozolimy. Uznanie publiczności zdobył również światowej sławy pianista i kompozytor Uri Caine z zespołem, z którym gościnnie wystąpił między innymi Benzion Miller. Wyjątkowo organizatorzy tegorocznego festiwalu przygotowali także przegląd filmów "Klasyka kina jidysz". Wyświetlano przedwojenne nieme i dźwiękowe obrazy ze zbiorów Filmoteki Narodowej i Muzeum Filmów im. Aleksandra Dowżenki.
Na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego, w programie okolicznościowym nazwanego Teatrem Dramatyczniusieńkim, 8 lipca przyszedł na świat kabaret liryczny spod znaku Dwóch Starszych Panów - Zazum. Nie ma w nim jednak naśladownictwa, jest tylko przypomnienie wspaniałych dziadków. Autor tekstów Dariusz Rzontkowski, który wcześniej pisał dla grupy Mumia z Katowic, pracuje w firmie reklamowej. Sądzić więc można, że tym razem nie pisze dla pieniędzy, lecz przyjemności. W jego skeczach i piosenkach jest i kpina ze współczesnych gadżetów, i purnonsensowa zaduma nad światem. Jest też odrobina pieprzu w postaci czarnego humoru, satyra na Gustawa Holoubka, piosenkę disco polo i "trzecią płeć", która spodziewa się dziecka, ale nie wie z kim: z mężczyzną czy kobietą. Edyta Jungowska przenosi znane piosenki w wyższy wymiar - wokół ich bohaterów bije wirtuozerską pianę gestów, opowiada uniwersalny dramat chwytający za gardło. Może tylko czasem za bardzo szarżuje… Reszta młodych kabareciarzy gra subtelnie, bez przesady, wyraziście, z najlepszym scenicznym smakiem. Zwłaszcza panowie Marcin Dorosiński, Wojciech Kalarus i Paweł Tucholski. Panie Agnieszka Kotlarska i Sybilla Rostek też ładnie śpiewają, a dowcipnie akompaniuje im zespół pod kierunkiem Fabiana Włodarka. Reżyser Łukasz Kos miał w ręku świetny materiał na kabaretowy spektakl i pokierował nim ze znawstwem sceny – znakomite rozwiązania sytuacyjne dały spójną stylistycznie całość i atmosferę, w której można się przyjemnie, ale nie bezmyślnie zanurzyć. Na to nowo narodzone dziecko imieniem Zazum warto chuchać i dmuchać, by się nam dobrze rozwijało.
Płyta
Po gotyckorockowej fińskiej grupie Him, która ostatnio podbiła rynek muzyczny albumem "Razorblade Romance", na listach przebojów w tym sezonie króluje również fiński duet Bomfunk MC’s. Przebojem tego lata z pewnością będzie ich "Freestyler" z albumu "In Stereo". Płyta, na której nagrano czternaście utworów (m.in. "Uprocking Beats" oraz "In Stereo") wręcz eksploduje zaraźliwym elektro popem z hip hopowymi wokalami. Ci, którzy chcą być na topie, powinni słuchać jej głośno przez całe lato, a potem wyrzucić.
Strata będzie to niewielka.
Resocjalizacja w zakładach penitencjarnych to fikcja. Więźniowie wychodzą z nich bardziej zdemoralizowani niż byli przed zamknięciem - można usłyszeć w telewizyjnych debatach. Po lekturze debiutu prozatorskiego Leszka Mikuły "Wysypisko" można się zgodzić z taką opinią. Warto jednak poznać panującą w tych placówkach atmosferę. Autor, który ukończył resocjalizację na uniwersytecie poznańskim i pracował w ośrodkach poprawczych, opisuje jeden z takich zakładów. Tutaj w złym dokształcają nie tylko koledzy przestępcy o większym doświadczeniu, ale również wychowawcy, którzy tkwią w gnuśnej małomiasteczkowej atmosferze i - przyzwyczajeni do socjalistycznej nibypracy - czekają tylko na piętnastą, kiedy wreszcie będą mogli pójść do domu. Są wulgarni i opryskliwi. Za najskuteczniejszą metodę wychowawczą uznają przemoc. Przede wszystkim zaś starają się udowodnić, kto tu ma władzę. I nagle ich przełożonym zostaje pedagog idealista, wymagający, by z troską i zrozumieniem podchodzili do więźniów, rozmawiali z nimi, poznawali ich kłopoty. Stara się też zatrudnić ludzi młodych i ambitnych. Jak w dobrej powieści mamy więc zawiązany konflikt. Ale tylko tyle, choć może aż tyle. Zastanawia jeszcze, dlaczego ów kryształowy dyrektor, tak ceniony przez podopiecznych, który choć nie pali, zawsze ma w szafie zapas papierosów dla potrzebujących, o swoich dzieciach wie raptem, że "są na obozach wędrownych gdzieś w Polsce". (AZ)
Wydarzenia: POLSKA
Sztuki irlandzkie na polskich scenach są jak zwierciadło podstawione publiczności nie po to, by się w nim przeglądała, ale by nauczyła się żyć z fatum. Los irlandzki ma bowiem coś wspólnego z polskim: niewola, bieda, nieudacznictwo, czyli kupka nieszczęść topiona w alkoholu. "Kaleka z Inishmaan" Martina McDonagha jest przypadkiem znamiennym. Opowiada o mieszkańcach miasteczka, w którym nic się nie działo do przyjazdu filmowców ze Stanów Zjednoczonych. "Nasz kraj nie jest taki zły, skoro Amerykanie przyjeżdżają tutaj kręcić film" - pocieszają się miejscowi. Śmiejąc się z tych słów, polski widz śmieje się z siebie. Sztuka świetnie wystawiona przed rokiem w Teatrze Powszechnym przez Agnieszkę Glińską i Władysława Kowalskiego była pogodną komedią. Bohaterowie byli mali, chamscy i grzeszni, ale z gruntu dobrzy i sympatyczni. Ze sceny Teatru Nowego w Łodzi natomiast, gdzie reżyserował ją Remigiusz Brzyk, wylewa się na widzów ciężki irlandzki sos, cuchnący brutalnością i okrucieństwem, agresją i bezwzględnością. Postacie są jednoznaczne, narysowane grubą kreską. Nie rozwijają się. Prym wśród nich wiedzie rozwrzeszczany upiorny mały bies - miejscowy plotkarz, gotów zamordować własną matkę, by zdobyć nowinę. Gdy w końcu wychodzi na jaw jego szlachetny uczynek, trudno weń uwierzyć, gdyż wcześniej nic nie wskazywało na to, by był zdolny do czynienia dobra. Inscenizacja Brzyka jest zaledwie szkicem, z którego mogłaby dopiero powstać porażająca rzecz o tym, jak się żyje, gdy nie ma ku temu żadnych powodów.
W Krakowie zakończył się X Festiwal Kultury Żydowskiej. Koncertom słynnych zespołów klezmerskich i kantorów towarzyszyły warsztaty, podczas których można było poznać tajniki języka jidysz, założenia muzyki klezmerskiej, figury tańca żydowskiego czy przepisy na koszerne potrawy. Najwięcej publiczności gromadziły plenerowe koncerty, ale najważniejszym wydarzeniem był występ w synagodze Tempel kantorów Benziona Millera i Alberto Mizrahiego oraz chóru Wielkiej Synagogi z Jerozolimy. Uznanie publiczności zdobył również światowej sławy pianista i kompozytor Uri Caine z zespołem, z którym gościnnie wystąpił między innymi Benzion Miller. Wyjątkowo organizatorzy tegorocznego festiwalu przygotowali także przegląd filmów "Klasyka kina jidysz". Wyświetlano przedwojenne nieme i dźwiękowe obrazy ze zbiorów Filmoteki Narodowej i Muzeum Filmów im. Aleksandra Dowżenki.
Na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego, w programie okolicznościowym nazwanego Teatrem Dramatyczniusieńkim, 8 lipca przyszedł na świat kabaret liryczny spod znaku Dwóch Starszych Panów - Zazum. Nie ma w nim jednak naśladownictwa, jest tylko przypomnienie wspaniałych dziadków. Autor tekstów Dariusz Rzontkowski, który wcześniej pisał dla grupy Mumia z Katowic, pracuje w firmie reklamowej. Sądzić więc można, że tym razem nie pisze dla pieniędzy, lecz przyjemności. W jego skeczach i piosenkach jest i kpina ze współczesnych gadżetów, i purnonsensowa zaduma nad światem. Jest też odrobina pieprzu w postaci czarnego humoru, satyra na Gustawa Holoubka, piosenkę disco polo i "trzecią płeć", która spodziewa się dziecka, ale nie wie z kim: z mężczyzną czy kobietą. Edyta Jungowska przenosi znane piosenki w wyższy wymiar - wokół ich bohaterów bije wirtuozerską pianę gestów, opowiada uniwersalny dramat chwytający za gardło. Może tylko czasem za bardzo szarżuje… Reszta młodych kabareciarzy gra subtelnie, bez przesady, wyraziście, z najlepszym scenicznym smakiem. Zwłaszcza panowie Marcin Dorosiński, Wojciech Kalarus i Paweł Tucholski. Panie Agnieszka Kotlarska i Sybilla Rostek też ładnie śpiewają, a dowcipnie akompaniuje im zespół pod kierunkiem Fabiana Włodarka. Reżyser Łukasz Kos miał w ręku świetny materiał na kabaretowy spektakl i pokierował nim ze znawstwem sceny – znakomite rozwiązania sytuacyjne dały spójną stylistycznie całość i atmosferę, w której można się przyjemnie, ale nie bezmyślnie zanurzyć. Na to nowo narodzone dziecko imieniem Zazum warto chuchać i dmuchać, by się nam dobrze rozwijało.
Płyta
Po gotyckorockowej fińskiej grupie Him, która ostatnio podbiła rynek muzyczny albumem "Razorblade Romance", na listach przebojów w tym sezonie króluje również fiński duet Bomfunk MC’s. Przebojem tego lata z pewnością będzie ich "Freestyler" z albumu "In Stereo". Płyta, na której nagrano czternaście utworów (m.in. "Uprocking Beats" oraz "In Stereo") wręcz eksploduje zaraźliwym elektro popem z hip hopowymi wokalami. Ci, którzy chcą być na topie, powinni słuchać jej głośno przez całe lato, a potem wyrzucić.
Strata będzie to niewielka.
Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.