"Operetka" Witolda Gombrowicza, czyli powtórka z Franciszka Józefa
Jerzy Grzegorzewski w warszawskim Teatrze Na-rodowym wyreżyserował najlepszą - z tych, które widziałam - "Operetkę" Witolda Gombrowicza. Sztuce niedoskonałej i niedoskonale dotychczas granej nadał jedność stylistyczną i myślową. Spektakl ma wymiar uniwersalny - niczym w starej baśni pobrzmiewa w nim zapomniana melodia, przy wtórze której kolejne pokolenie ląduje na cmentarzu dziejów.
Jest to historia rozkładu pewnej epoki, opowieść o rewolucji i krajobraz po jej zwycięstwie. Triumfuje naga młodość, optymistycznie powiewa sztandar nowych czasów. Spektakl pokazuje obrazy dawnego, chylącego się ku upadkowi, odchodzącego w niepamięć świata, pejzaż przed klęską, ale już przegraną ciężarny. W kosmosie starej wiedeńskiej kawiarni sprzed wojny 1914 r. i sprzed upadku cesarstwa austrowęgierskiego zakurzone meble, pluszowa secesyjna kanapa, rozlatująca się karoca, pianino, przy którym kawiarniany artysta wygrywa melodie ze starych wiedeńskich operetek. Nad tym światem wisi katastrofa. Jest smętnie, nieśpiesznie, muzyka kołysze do śmierci tamten stary świat; ten sceniczny jest opowieścią o tym, co minione, tkliwym przypomnieniem. Czuć, że Grzegorzewski kocha tamten utracony czas.
Ten na kanapie, przy stoliku, piszący nuty, to Offenbach, wielki twórca operetki. Wchodzą goście, tańcząc kankana, pojawia się hrabia Szarm (Ignacy Gogolewski) w smokingu - stary i ociężały. Chwali się swoimi podbojami, ale my widzimy, jaki z niego uwodziciel! Przyłącza się jego rywal w podbojach kobiet, baron Firulet (Jacek Różański) - posiwiały, też zużyty starszy pan. Obu, co wyraźnie widać, brakuje już sił. Zwłaszcza hrabiemu Szarm, który ledwie powłóczy nogami i każe się wozić lokajowi na wózku. To tłumaczy, dlaczego wolą Albertynkę (Paulina Kinaszewska) ubierać niż rozbierać - nie tylko dla umierającego konwenansu kończącej się epoki, lecz także ze starczej niemocy. Lowelasi u kresu swej kariery pojedynkują się, grając w dziecięce łapki. Ten typowy trik Grzegorzewskiego ma dobitne znaczenie: oni są już ponownie dziećmi, tyle że starymi. Z tą samą trafnością Grzegorzewski używa innych charakterystycznych chwytów inscenizowania tekstu.
Powstała smutna przypowieść. Aktorzy grają chłodno, azmysłowo, co w takiej "Operetce" jest na miejscu. Grzegorzewski wybiera aktorów ze względu na ich cechy wizualne, na kreskę, jaką narysowała ich natura. Ale tym razem wziął pod uwagę również predyspozycje do roli. Na przykład Księcia Himalaja gra nestor aktorstwa Igor Przegrodzki. Paulina Kinaszewska jako Albertynka ubrana i Albertynka naga jest w tym spektaklu prawdziwym zjawiskiem - dziewczęca, przederotyczna. O nagości dopiero śni, nie wiedząc dobrze, o czym. Doczekał się też Grzegorzewski po latach pociechy ze swego wychowanka Wojciecha Malajkata. Jego Mistrz Fior, spedalony, przeestetyzowany artysta świadomy swej mocy, przy tym wrażliwy i dlatego zrozpaczony światem, to duże osiągnięcie aktorskie.
Grzegorzewski też sztukuje i rozciąga materiał Gombrowicza na własny rachunek. W scenach rewolucji przydaje żołnierzy, sceny egzekucji, a później faszystowskie czarne stroje, zamiast workowatych, jakich chciał Gombrowicz. Toczy się tu gra bez pardonu, której nie sposób pokazać. Grzegorzewski najostrzejsze sceny rzezi zastępuje więc czytaniem didaskaliów. Jest w tym i żart sceniczny, i sygnał, że żarty sztuki się skończyły, jak chociażby w scenie rewolucyjnego sądu nad ludźmi dawnego świata. Oni chcą się przyłączyć do nowego świata, podlizując się zwycięskiej młodości własnym obnażaniem, ale przyszłość ich odrzuca i padają pokotem, tworząc martwy krąg wokół nagiej świętej nowych czasów - Albertynki. Ostatnie słowo w spektaklu mają Złodziejaszki. Skandują groźnie, agresywnie, jak na wiecu politycznym: "Nagość! Nagość!", wyrzucając wysoko pięść. Aż ciarki przechodzą. Tego wiecu pod hasłem "nagość" nie ma u Gombrowicza, został dopisany. Mickiewicz pisał: "Po szumie, po trudzie, dziedzictwo wezmą mali, cisi, ciemni ludzie". "I młodzi" - dodaje Grzegorzewski. Jest w tym gorycz, ostrzeżenie i protest przeciw dyktaturze młodości. U Gombrowicza jest inaczej - dudni entuzjazm dla młodości, jakakolwiek by była. Grzegorzewski nie uwierzył Gombrowiczowi, który głosi, że młodość ma rację. Wspaniale mu zaprzeczył.
Jest to historia rozkładu pewnej epoki, opowieść o rewolucji i krajobraz po jej zwycięstwie. Triumfuje naga młodość, optymistycznie powiewa sztandar nowych czasów. Spektakl pokazuje obrazy dawnego, chylącego się ku upadkowi, odchodzącego w niepamięć świata, pejzaż przed klęską, ale już przegraną ciężarny. W kosmosie starej wiedeńskiej kawiarni sprzed wojny 1914 r. i sprzed upadku cesarstwa austrowęgierskiego zakurzone meble, pluszowa secesyjna kanapa, rozlatująca się karoca, pianino, przy którym kawiarniany artysta wygrywa melodie ze starych wiedeńskich operetek. Nad tym światem wisi katastrofa. Jest smętnie, nieśpiesznie, muzyka kołysze do śmierci tamten stary świat; ten sceniczny jest opowieścią o tym, co minione, tkliwym przypomnieniem. Czuć, że Grzegorzewski kocha tamten utracony czas.
Ten na kanapie, przy stoliku, piszący nuty, to Offenbach, wielki twórca operetki. Wchodzą goście, tańcząc kankana, pojawia się hrabia Szarm (Ignacy Gogolewski) w smokingu - stary i ociężały. Chwali się swoimi podbojami, ale my widzimy, jaki z niego uwodziciel! Przyłącza się jego rywal w podbojach kobiet, baron Firulet (Jacek Różański) - posiwiały, też zużyty starszy pan. Obu, co wyraźnie widać, brakuje już sił. Zwłaszcza hrabiemu Szarm, który ledwie powłóczy nogami i każe się wozić lokajowi na wózku. To tłumaczy, dlaczego wolą Albertynkę (Paulina Kinaszewska) ubierać niż rozbierać - nie tylko dla umierającego konwenansu kończącej się epoki, lecz także ze starczej niemocy. Lowelasi u kresu swej kariery pojedynkują się, grając w dziecięce łapki. Ten typowy trik Grzegorzewskiego ma dobitne znaczenie: oni są już ponownie dziećmi, tyle że starymi. Z tą samą trafnością Grzegorzewski używa innych charakterystycznych chwytów inscenizowania tekstu.
Powstała smutna przypowieść. Aktorzy grają chłodno, azmysłowo, co w takiej "Operetce" jest na miejscu. Grzegorzewski wybiera aktorów ze względu na ich cechy wizualne, na kreskę, jaką narysowała ich natura. Ale tym razem wziął pod uwagę również predyspozycje do roli. Na przykład Księcia Himalaja gra nestor aktorstwa Igor Przegrodzki. Paulina Kinaszewska jako Albertynka ubrana i Albertynka naga jest w tym spektaklu prawdziwym zjawiskiem - dziewczęca, przederotyczna. O nagości dopiero śni, nie wiedząc dobrze, o czym. Doczekał się też Grzegorzewski po latach pociechy ze swego wychowanka Wojciecha Malajkata. Jego Mistrz Fior, spedalony, przeestetyzowany artysta świadomy swej mocy, przy tym wrażliwy i dlatego zrozpaczony światem, to duże osiągnięcie aktorskie.
Grzegorzewski też sztukuje i rozciąga materiał Gombrowicza na własny rachunek. W scenach rewolucji przydaje żołnierzy, sceny egzekucji, a później faszystowskie czarne stroje, zamiast workowatych, jakich chciał Gombrowicz. Toczy się tu gra bez pardonu, której nie sposób pokazać. Grzegorzewski najostrzejsze sceny rzezi zastępuje więc czytaniem didaskaliów. Jest w tym i żart sceniczny, i sygnał, że żarty sztuki się skończyły, jak chociażby w scenie rewolucyjnego sądu nad ludźmi dawnego świata. Oni chcą się przyłączyć do nowego świata, podlizując się zwycięskiej młodości własnym obnażaniem, ale przyszłość ich odrzuca i padają pokotem, tworząc martwy krąg wokół nagiej świętej nowych czasów - Albertynki. Ostatnie słowo w spektaklu mają Złodziejaszki. Skandują groźnie, agresywnie, jak na wiecu politycznym: "Nagość! Nagość!", wyrzucając wysoko pięść. Aż ciarki przechodzą. Tego wiecu pod hasłem "nagość" nie ma u Gombrowicza, został dopisany. Mickiewicz pisał: "Po szumie, po trudzie, dziedzictwo wezmą mali, cisi, ciemni ludzie". "I młodzi" - dodaje Grzegorzewski. Jest w tym gorycz, ostrzeżenie i protest przeciw dyktaturze młodości. U Gombrowicza jest inaczej - dudni entuzjazm dla młodości, jakakolwiek by była. Grzegorzewski nie uwierzył Gombrowiczowi, który głosi, że młodość ma rację. Wspaniale mu zaprzeczył.
Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.