Starożytny Rzym jako atrakcyjny towar filmowy
Modę na starożytny Rzym reaktywuje hit sezonu "Gladiator" w reżyserii Ridleya Scotta, który już po pierwszym weekendzie wyświetlania w Stanach Zjednoczonych zarobił 35 mln USD, czyli więcej niż "Titanic". Imperium Rzymskie największą popularność zawdzięcza reżyserom z Hollywood. Na pomysł wykorzystania świata starożytnego jako tworzywa produkcji filmowej najszybciej wpadli jednak Włosi. Ich pierwszy obraz "Zdobycie Rzymu" był wielkim historycznym widowiskiem. Jego premiera odbyła się w 1905 r., a już dwa lata później w Turynie powstała wytwórnia Carlo Rossi, specjalizująca się w produkcji tzw. kolossals, czyli widowisk kostiumowych z czasów rzymskich. "Quo vadis" Jerzego Kawalerowicza to kolejny dowód powrotu koniunktury na tematykę starorzymską.
"Gladiator" jest pierwszym od czterdziestu lat widowiskiem opowiadającym o Imperium Rzymskim w stylu Stanleya Kubricka ("Spartakus") czy Williama Wylera ("Ben Hur"). Wprawdzie w tym okresie powstało wiele filmów z gatunku kolossals, stanowią one jednak awanturnicze opowiastki kina klasy B. Obrazy w rodzaju "Waleczni przeciw rzymskim legionom" (1966 r.) Sergiu Nicolaescu nie dorównywały rozmachem nagrodzonemu jedenastoma Oscarami "Ben Hurowi" z 1959 r. Wyler do swego widowiska zaangażował 50 tys. statystów, a na zrealizowanie sceny wyścigów rydwanów wydał 16 mln USD. To właśnie ta jedenastominutowa sekwencja, nad którą pracował dwa miesiące, przeszła do historii kina. Rok później w Nowym Jorku odbyła się premiera "Spartakusa" Stanleya Kubricka, uznanego przez krytykę za jedną z najlepszych produkcji tego gatunku. Reżyser, który zrealizował film na podstawie powieści Howarda Fasta, opowiada o przywódcy buntu gladiatorów, jego miłości do niewolnicy oraz klęsce wobec przewagi wojsk rzymskich. Sukces kasowy obraz zawdzięczał jednak przede wszystkim spektakularnym scenom, bogactwu kostiumów oraz prezentacji gwiazd Hollywood (w roli Spartakusa wystąpił Kirk Douglas, a Peter Ustinov zadbał o humorystyczne przerywniki). Ustinov zwolenników starożytnego repertuaru podbił już w 1951 r., kiedy wystąpił w roli Nerona w "Quo vadis" Melvyna LeRoya. Była to najsławniejsza ekranizacja Sienkiewiczowskiej powieści od czasów niemej realizacji Enrico Guazzoniego z 1912 r. Do prestiżowych produkcji należy również "Kleopatra" Josepha L. Mankiewicza (1963 r.) z Elizabeth Tylor i Richardem Burtonem w rolach głównych, zrealizowana 30 lat po monumentalnym dziele Cecile’a B. De Mille’a, również zatytułowanym "Kleopatra".
Dla Hollywood kręcenie takich filmów było artystyczną nobilitacją. Sięgano wszak do wątków mitycznych i wielkich zdarzeń starożytnych, ale pokazywano jednocześnie pełne przepychu kobiece toalety, atletycznych mężczyzn (w rolach Ursusów czy Herkulesów występowali kulturyści, jak Steve Reeves, Mark Forest czy Reg Park), a także atrakcyjne wnętrza. To wszystko zaprawiano scenami krwawych igrzysk, walk gladiatorów, triumfalnych wjazdów zwycięzców.
Kilkadziesiąt lat kino praktycznie uprawiało sztukę fotografowania teatru. Historyjki filmowano w długich ujęciach, a montaż polegał wyłącznie na dodawaniu kolejnych fragmentów fabuły. Produkcja kolossals była odpowiedzią na naśladowanie teatru w filmie: aktorzy namiętnie machali rękoma, nauczeni, że gra musi być widoczna w ostatnim rzędzie galerii. Gdy powstała włoska szkoła monumentalistów (Fosco-Pastrone, Guazzoni, Caserini), kamera wyszła z atelier, do czego zachęcało słoneczne niebo i malownicze krajobrazy tego kraju, a powszechna bieda umożliwiała zatrudnianie statystów nawet za pięć razy mniejsze pieniądze niż chociażby we Francji. Wprawdzie widz nadal skazany był na namaszczoną gestykulację aktorów, pozwalano mu już jednak podziwiać na ekranie to, czego nie zobaczyłby w teatrze: tłumy żołnierzy, słonie w akcji, imponujące budowle z tektury. Każdy film zasadzał się na atrakcyjnych, "nigdy dotychczas nie widzianych" scenach.
Przełomowym obrazem w historii gatunku była "Cabiria" (1914 r.) Piero Fosco (pod tym pseudonimem ukrywał się Giovanni Pastrone). W opowieści o rzymskiej dziewczynie porwanej w czasie wojen punickich przez kartagińskich piratów piętrzyły się "dotychczas nie widziane sceny": wybuchała Etna, Hannibal przechodził ze słoniami przez Alpy, w świątyni Molocha umieszczono czterdziestometrowy posąg. Po raz pierwszy wykorzystano też dodatkowe źródło światła w plenerze (lampy łukowe), kamerę umieszczono na wózku, dzięki czemu filmowano w ruchu, i zastosowano trój-wymiarowe dekoracje. W ten sposób Włosi udowodnili, że nawet kilkugodzinny film nie zanudzi widza.
"Gladiator" jest pierwszym od czterdziestu lat widowiskiem opowiadającym o Imperium Rzymskim w stylu Stanleya Kubricka ("Spartakus") czy Williama Wylera ("Ben Hur"). Wprawdzie w tym okresie powstało wiele filmów z gatunku kolossals, stanowią one jednak awanturnicze opowiastki kina klasy B. Obrazy w rodzaju "Waleczni przeciw rzymskim legionom" (1966 r.) Sergiu Nicolaescu nie dorównywały rozmachem nagrodzonemu jedenastoma Oscarami "Ben Hurowi" z 1959 r. Wyler do swego widowiska zaangażował 50 tys. statystów, a na zrealizowanie sceny wyścigów rydwanów wydał 16 mln USD. To właśnie ta jedenastominutowa sekwencja, nad którą pracował dwa miesiące, przeszła do historii kina. Rok później w Nowym Jorku odbyła się premiera "Spartakusa" Stanleya Kubricka, uznanego przez krytykę za jedną z najlepszych produkcji tego gatunku. Reżyser, który zrealizował film na podstawie powieści Howarda Fasta, opowiada o przywódcy buntu gladiatorów, jego miłości do niewolnicy oraz klęsce wobec przewagi wojsk rzymskich. Sukces kasowy obraz zawdzięczał jednak przede wszystkim spektakularnym scenom, bogactwu kostiumów oraz prezentacji gwiazd Hollywood (w roli Spartakusa wystąpił Kirk Douglas, a Peter Ustinov zadbał o humorystyczne przerywniki). Ustinov zwolenników starożytnego repertuaru podbił już w 1951 r., kiedy wystąpił w roli Nerona w "Quo vadis" Melvyna LeRoya. Była to najsławniejsza ekranizacja Sienkiewiczowskiej powieści od czasów niemej realizacji Enrico Guazzoniego z 1912 r. Do prestiżowych produkcji należy również "Kleopatra" Josepha L. Mankiewicza (1963 r.) z Elizabeth Tylor i Richardem Burtonem w rolach głównych, zrealizowana 30 lat po monumentalnym dziele Cecile’a B. De Mille’a, również zatytułowanym "Kleopatra".
Dla Hollywood kręcenie takich filmów było artystyczną nobilitacją. Sięgano wszak do wątków mitycznych i wielkich zdarzeń starożytnych, ale pokazywano jednocześnie pełne przepychu kobiece toalety, atletycznych mężczyzn (w rolach Ursusów czy Herkulesów występowali kulturyści, jak Steve Reeves, Mark Forest czy Reg Park), a także atrakcyjne wnętrza. To wszystko zaprawiano scenami krwawych igrzysk, walk gladiatorów, triumfalnych wjazdów zwycięzców.
Kilkadziesiąt lat kino praktycznie uprawiało sztukę fotografowania teatru. Historyjki filmowano w długich ujęciach, a montaż polegał wyłącznie na dodawaniu kolejnych fragmentów fabuły. Produkcja kolossals była odpowiedzią na naśladowanie teatru w filmie: aktorzy namiętnie machali rękoma, nauczeni, że gra musi być widoczna w ostatnim rzędzie galerii. Gdy powstała włoska szkoła monumentalistów (Fosco-Pastrone, Guazzoni, Caserini), kamera wyszła z atelier, do czego zachęcało słoneczne niebo i malownicze krajobrazy tego kraju, a powszechna bieda umożliwiała zatrudnianie statystów nawet za pięć razy mniejsze pieniądze niż chociażby we Francji. Wprawdzie widz nadal skazany był na namaszczoną gestykulację aktorów, pozwalano mu już jednak podziwiać na ekranie to, czego nie zobaczyłby w teatrze: tłumy żołnierzy, słonie w akcji, imponujące budowle z tektury. Każdy film zasadzał się na atrakcyjnych, "nigdy dotychczas nie widzianych" scenach.
Przełomowym obrazem w historii gatunku była "Cabiria" (1914 r.) Piero Fosco (pod tym pseudonimem ukrywał się Giovanni Pastrone). W opowieści o rzymskiej dziewczynie porwanej w czasie wojen punickich przez kartagińskich piratów piętrzyły się "dotychczas nie widziane sceny": wybuchała Etna, Hannibal przechodził ze słoniami przez Alpy, w świątyni Molocha umieszczono czterdziestometrowy posąg. Po raz pierwszy wykorzystano też dodatkowe źródło światła w plenerze (lampy łukowe), kamerę umieszczono na wózku, dzięki czemu filmowano w ruchu, i zastosowano trój-wymiarowe dekoracje. W ten sposób Włosi udowodnili, że nawet kilkugodzinny film nie zanudzi widza.
Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.