Dokładnie tydzień temu dokonał się drugi cud nad Wisłą
Oto minister finansów po niezwykle krytycznych publikacjach w "Gazecie Wyborczej" i "Wprost" z dnia na dzień wyciągnął z kapelusza 7 mld zł, zmniejszając dzięki temu deficyt budżetu państwa z pierwotnie planowanych 2,2 proc. PKB do 1,4 proc. Cudotwórca Jarosław Bauc pozostaje przy tym - jak wynika z lektury "Rozmowy wprost" - optymistą. Ja, niestety, żadnych powodów do optymizmu nie dostrzegam.
Przede wszystkim wiele wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia z cudem mniemanym. Wspomniane 7 mld zł (z 14 mld zł spodziewanych w najbliższych latach) pochodzić ma ze sprzedaży licencji na UMTS (Universal Mobile Telecommunications System), czyli trzecią - po telefonii analogowej i GSM - generację telefonii komórkowej. Zatem minister finansów żongluje miliardami, których nie ma i których - co gorsza - mieć nie będzie. Wynika to czarno na białym z pomieszczonego w tym numerze tekstu "Przetarg z o.o.". Ewentualni zainteresowani licencjami ani myślą bowiem zaspokajać kolosalnego apetytu Jarosława Bauca, słusznie dowodząc, że "kosztami zakupu szaleńczo drogich licencji musiałby zostać obciążony klient", co nie tylko oznaczałoby de facto wprowadzenie ukrytej formy dodatkowego opodatkowania, ale i uczyniłoby z UMTS usługę adresowaną do garstki osób. Konkludując: następca Leszka Balcerowicza nie tyle skonstruował projekt budżetu państwa, ile naprędce sklecił domek z kart, który zmieść może z powierzchni ziemi byle podmuch, choćby kichnięcie Leszka Millera.
Budowlę Bauca cechuje nie tylko wyjątkowa kruchość. Jej architektura znacząco odbiega również od tej spotykanej w krajach o gospodarkach wolnorynkowych. Po pierwsze (vide: "Budżet z gumy") - "wbrew licznym oświadczeniom minister Bauc nie zakłada w latach 2000-2001 przewidywanej wcześniej racjonalizacji tak zwanych wydatków trudnych (chętnie przesuwa ją natomiast na rok 2002)". A oznacza to na przykład, że ani w tym, ani w następnym roku nie będą podejmowane żadne próby uzdrowienia sytuacji w PKP bądź kopalniach. Po wtóre - Jarosław Bauc zamierza wyraźnie spowolnić prywatyzację, tłumacząc to... brakiem majątku do sprywatyzowania. Tymczasem w artykule "Realny kapitalizm" czytam: "W rękach państwa nadal znajduje się niemal 70 proc. przemysłu. Na prywatyzację czeka około dwóch tysięcy państwowych przedsiębiorstw (...). Na wspieranie państwowych firm przeznacza się rocznie ponad 10 mld zł". Naprawdę brakuje majątku do sprywatyzowania, panie ministrze? Dlaczego chce pan dalej pompować pieniądze podatników w nierentowne państwowe molochy?
Po trzecie wreszcie - w przeciwieństwie do swego poprzednika Jarosław Bauc zamierza zachować antymotywacyjny system podatkowy, a to z tego powodu, że "nie ma w tej chwili atmo-sfery do wprowadzania wielkich reform w podatkach od osób fizycznych". Tu już ręce opadają. Bo gdyby uzależniać powodzenie jakichkolwiek reform w Polsce od tzw. atmosfery, to zapewne do dziś nieliczni szczęśliwcy spośród nas paradowaliby po ulicach w naszyjnikach z rolek papieru toaletowego. Nie chcę etykietować projektu budżetu Jarosława Bauca, nie potrafię jednoznacznie ocenić, czy jest to "budżet wyborczy", czy też nie. Gorzej jednak, że nie wiem, czy bliżej mu do filozofii działania sterników gospodarki ukraińskiej (tytuł tekstu na ten temat - "Dryf" - mówi sam za siebie), czy też do "drogi hiszpańskiej", którą zachwala czerwcowy numer "BusinessWeek/Polska".
Świętej pamięci Gustaw Herling-Grudziński (vide: "Strażnik rozsądku") ubolewał nad silnym uzależnieniem polskiego życia kulturalnego od państwowego mecenatu. Pisarzy, artystów nazywał "dziećmi zbyt długo prowadzonymi za rękę". Proponował utworzenie czegoś w rodzaju szkoły chodzenia, gdzie uczono by odwagi i wyobraźni. Myślę, że autor "Dziennika pisanego nocą" miał doskonały pomysł, przy czym podwoje szkoły chodzenia otworzyłbym nie tylko dla pisarzy i artystów.
Przede wszystkim wiele wskazuje na to, że mieliśmy do czynienia z cudem mniemanym. Wspomniane 7 mld zł (z 14 mld zł spodziewanych w najbliższych latach) pochodzić ma ze sprzedaży licencji na UMTS (Universal Mobile Telecommunications System), czyli trzecią - po telefonii analogowej i GSM - generację telefonii komórkowej. Zatem minister finansów żongluje miliardami, których nie ma i których - co gorsza - mieć nie będzie. Wynika to czarno na białym z pomieszczonego w tym numerze tekstu "Przetarg z o.o.". Ewentualni zainteresowani licencjami ani myślą bowiem zaspokajać kolosalnego apetytu Jarosława Bauca, słusznie dowodząc, że "kosztami zakupu szaleńczo drogich licencji musiałby zostać obciążony klient", co nie tylko oznaczałoby de facto wprowadzenie ukrytej formy dodatkowego opodatkowania, ale i uczyniłoby z UMTS usługę adresowaną do garstki osób. Konkludując: następca Leszka Balcerowicza nie tyle skonstruował projekt budżetu państwa, ile naprędce sklecił domek z kart, który zmieść może z powierzchni ziemi byle podmuch, choćby kichnięcie Leszka Millera.
Budowlę Bauca cechuje nie tylko wyjątkowa kruchość. Jej architektura znacząco odbiega również od tej spotykanej w krajach o gospodarkach wolnorynkowych. Po pierwsze (vide: "Budżet z gumy") - "wbrew licznym oświadczeniom minister Bauc nie zakłada w latach 2000-2001 przewidywanej wcześniej racjonalizacji tak zwanych wydatków trudnych (chętnie przesuwa ją natomiast na rok 2002)". A oznacza to na przykład, że ani w tym, ani w następnym roku nie będą podejmowane żadne próby uzdrowienia sytuacji w PKP bądź kopalniach. Po wtóre - Jarosław Bauc zamierza wyraźnie spowolnić prywatyzację, tłumacząc to... brakiem majątku do sprywatyzowania. Tymczasem w artykule "Realny kapitalizm" czytam: "W rękach państwa nadal znajduje się niemal 70 proc. przemysłu. Na prywatyzację czeka około dwóch tysięcy państwowych przedsiębiorstw (...). Na wspieranie państwowych firm przeznacza się rocznie ponad 10 mld zł". Naprawdę brakuje majątku do sprywatyzowania, panie ministrze? Dlaczego chce pan dalej pompować pieniądze podatników w nierentowne państwowe molochy?
Po trzecie wreszcie - w przeciwieństwie do swego poprzednika Jarosław Bauc zamierza zachować antymotywacyjny system podatkowy, a to z tego powodu, że "nie ma w tej chwili atmo-sfery do wprowadzania wielkich reform w podatkach od osób fizycznych". Tu już ręce opadają. Bo gdyby uzależniać powodzenie jakichkolwiek reform w Polsce od tzw. atmosfery, to zapewne do dziś nieliczni szczęśliwcy spośród nas paradowaliby po ulicach w naszyjnikach z rolek papieru toaletowego. Nie chcę etykietować projektu budżetu Jarosława Bauca, nie potrafię jednoznacznie ocenić, czy jest to "budżet wyborczy", czy też nie. Gorzej jednak, że nie wiem, czy bliżej mu do filozofii działania sterników gospodarki ukraińskiej (tytuł tekstu na ten temat - "Dryf" - mówi sam za siebie), czy też do "drogi hiszpańskiej", którą zachwala czerwcowy numer "BusinessWeek/Polska".
Świętej pamięci Gustaw Herling-Grudziński (vide: "Strażnik rozsądku") ubolewał nad silnym uzależnieniem polskiego życia kulturalnego od państwowego mecenatu. Pisarzy, artystów nazywał "dziećmi zbyt długo prowadzonymi za rękę". Proponował utworzenie czegoś w rodzaju szkoły chodzenia, gdzie uczono by odwagi i wyobraźni. Myślę, że autor "Dziennika pisanego nocą" miał doskonały pomysł, przy czym podwoje szkoły chodzenia otworzyłbym nie tylko dla pisarzy i artystów.
Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.