To miała być nasza wizytówka - szczeciński oddział NATO w ramach polsko-duńsko-niemieckiego korpusu
NATO w Szczecinie, czyli mapa frustracji polskiego oficera
W rzeczywistości stał się on dowodem na to, jak trudno przełamać nawyki PRL-owskiej armii i niemoc decyzyjną Ministerstwa Obrony Narodowej.
Okazuje się, że nawet najlepsi oficerowie nie są przyzwyczajeni do podejmowania samodzielnych decyzji. Zachodni styl dowodzenia jest dla nich kulturowym szokiem. Jeżeli dodamy do tego słabą znajomość języka angielskiego oraz fakt, że otrzymują dziesięciokrotnie niższe pensje niż niemieccy i duńscy oficerowie, nie można się dziwić, że są sfrustrowani. Najlepsi polscy oficerowie - zamiast się uczyć i przygotowywać do szkolenia młodszych - żyją z dnia na dzień. Jeśli szczeciński korpus miał być poligonem doświadczalnym, na którym armia przechodziłaby przyśpieszony kurs integracji, to celu tego nie udało się osiągnąć.
Taryfa ulgowa
Gdy w 1998 r. gen. Edward Pietrzyk, który wrócił właśnie ze studiów w amerykańskiej Narodowej Akademii Obrony, poprosił Ministerstwo Obrony Narodowej o przygotowanie listy polskich oficerów spełniających wymagania stawiane przez dowództwo korpusu w Szczecinie, otrzymał kartkę z sześcioma nazwiskami. Potrzebował dziesięć razy więcej. Odwiedzał więc jednostki w całym kraju i wyszukiwał oficerów mówiących dobrze po angielsku. - Wiedza, doświadczenie czy umiejętności były wtedy sprawą drugorzędną. Nadrabialiśmy to później - wspomina gen. Pietrzyk.
Aby pomóc polskim oficerom, gen. Henrik Ekmann, dowódca korpusu, rozkazał, by przez kilka miesięcy nie używano natowskich skrótów (w języku angielskim). Obecnie w korpusie używa się slangu, nazywanego "Szczecin English". - Słuchając języka obficie przeplatanego skrótami, nie miałem pojęcia, o czym mówiono - wspomina sierżant Sergiusz Łączyński, który angielskiego nauczył się podczas misji pokojowej w Libanie. - Wykonanie niemal każdego zadania zabierało mi dwa razy więcej czasu niż kolegom z Danii i Niemiec - dodaje kapitan Dariusz Janusz, łącznościowiec. Nie tylko to ich różni. Kapitan Janusz przyjechał do Szczecina sam, oni - z rodzinami. Nie otrzymał służbowego mieszkania, a na wynajmowanie nie było go stać. Teraz mieszka w internacie, dzieląc pokój z kolegą. Żona i dwójka dzieci zostali w Bydgoszczy.
Poligon doświadczalny
Polskich żołnierzy zaskoczyła organizacja pracy w korpusie. Wszystko jest precyzyjnie zaplanowane, nie trzeba zostawać po godzinach. - Nie zdarzyło się, żebym wyszedł z jednostki po 15.30. Poza tym mam pół godziny na śniadanie i godzinę na lunch - wylicza por. Robert Przybyłowski, dowódca plutonu ochrony.
- Zajmuję się tylko tym, za co jestem odpowiedzialny. W poprzednich jednostkach wszystko robiono w ostatniej chwili. Notorycznie brakowało czasu i pieniędzy. A tu mam harmonogram pracy do 2002 r. - podkreśla kpt. Zdzisław Śliwa, oficer logistyki.
Perfekcyjna organizacja to podstawa skuteczności armii. W Szczecinie - jak we wszystkich armiach NATO - na jednym stanowisku nie można pracować dłużej niż trzy lata. - Bez rotacji armia umiera - podkreśla gen. Pietrzyk. Polscy oficerowie nie wiedzą, gdzie trafią po zakończeniu służby w Szczecinie. W wielu wypadkach powrót do dawnych jednostek nie będzie możliwy, gdyż po restrukturyzacji sił zbrojnych nie będą one po prostu istniały. - Ci oficerowie mogą być zaczynem nowoczesnej polskiej armii. Poznali natowskie procedury, na co dzień używają angielskiego, są inteligentni, profesjonalni. Mają też poczucie własnej wartości - professional arogance. Tego potencjału nie można zmarnować - podkreśla prof. Andrzej Michta z Departamentu Studiów Międzynarodowych w Rhodes College, który odwiedził niedawno szczeciński korpus.
Polska specyfika
Gen. Hans Joachim Sachau, szef sztabu korpusu, uważa, że największym problemem jednostki są różne doświadczenia żołnierzy polskich i zachodnich. Polacy już po maturze trafiają do szkoły oficerskiej, więc w praktyce omijają prawdziwe wojsko. W niemieckiej czy duńskiej armii nie ma oficera, który choć przez miesiąc nie był szeregowcem.
Paradoksalnie - polscy oficerowie po zakończeniu służby w Szczecinie prawdopodobnie nie trafią do jednostek w kraju. Nie ma dla nich jeszcze odpowiednio przygotowanych struktur dowodzenia. Osoby z ich kwalifikacjami właściwie mogą szukać pracy tylko w sztabach armii sojuszniczych. Albo odejdą z wojska. - Dla firm, dla przemysłu są wysokiej klasy specjalistami, których każdy chętnie zatrudni. Takich ludzi trzeba więc zatrzymać, proponując im atrakcyjne warunki - uważa gen. Henrik Ekmann. Tym bardziej że nie wiadomo, kiedy i czy znajdą się wartościowi następcy.
Polscy oficerowie uważają, że wygasa entuzjazm związany z przyjęciem Polski do sojuszu oraz z powstaniem korpusu w Szczecinie. Głównym powodem są oczywiście pieniądze.
Polski oficer zarabia ok. 2 tys. zł, czyli tyle, ile w zachodniej armii otrzymuje szeregowiec. Różnicę w wysokości zarobków najlepiej widać na parkingu jednostki: obok BMW i mercedesów stoją fiaty cinquecento. - Niemieccy i duńscy koledzy proponują mi wspólne wakacje w Grecji czy w Stanach Zjednoczonych.
A mnie na nie po prostu nie stać - opowiada ppłk Grzegorz Ciechanowski. - Nie mogę nawet gościć ich u siebie w domu tak często jak oni mnie. Pomijam to, że nie mogę zaprosić wszystkich równocześnie, gdyż mam małe mieszkanie.
Polacy rzadko chodzą na imprezy organizowane podczas weekendu przez Niemców i Duńczyków. Powód jest prosty - najczęściej wtedy dorabiają. Remontują mieszkania, udzielają korepetycji z angielskiego, jednak przede wszystkim pracują jako ochroniarze w szczecińskich klubach. Tylko na przyjęciu bożonarodzeniowym zjawili się wszyscy. Duńczycy i Niemcy przyszli w smokingach lub w galowych mundurach. - Założyłem starą zieloną marynarkę. Koledzy byli ubrani podobnie. Trochę nam było wstyd, więc chowaliśmy się po kątach - wspomina chorąży Stanisław Glugla. - Wiedzieliśmy, ile będą zarabiać Polacy. Staramy się nie narażać ich na przykrości z tego powodu - zapewnia niemiecki płk Hans Gemballa.
Różnice płacowe najbardziej odczuwają dzieci polskich oficerów. Przy korpusie działa międzynarodowa szkoła, gdzie angielski jest językiem wykładowym. Czesne wynosi 10 tys. USD rocznie. Polaków na to oczywiście nie stać, więc zdecydowano, że mogą posyłać tam dzieci nieodpłatnie. - Mój syn wrócił do domu z płaczem, bo usłyszał od kolegi, że Polacy są żebrakami uczącymi się za ich pieniądze - denerwuje się jeden z polskich oficerów.
Sojusznik drugiej kategorii?
- Jestem dowódcą całego korpusu - nie tylko Duńczyków i Niemców. Tu nie może być drużyn A i B - mówi gen. Ekmann. - To jest naprawdę wyjątkowa jednostka, pracują w niej wyjątkowi oficerowie. Powinni być więc nagradzani w specjalny sposób - podkreśla. Na razie to tylko marzenie. Dwa miesiące temu w siedzibie dowództwa korpusu odbyło się posiedzenie sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Bronisław Komorowski, ówczesny przewodniczący komisji, a obecnie minister obrony, zapewniał wtedy gen. Ekmanna, że sytuacja polskich oficerów szybko się poprawi. - Doszliśmy do wniosku, że żołnierze pracujący w jednostkach wielonarodowych stacjonujących w Polsce powinni dostawać takie samo wynagrodzenie jak polscy żołnierze uczestniczący w misjach pokojowych czy pracujący w zagranicznych sztabach - wspomina poseł Paweł Graś, członek komisji obrony. Podkreśla jednak, że nie należy zapominać o profitach płynących z pracy w szczecińskim korpusie - ogromnych możliwościach rozwoju zawodowego, międzynarodowej szkole dla dzieci.
Korpus w Szczecinie miał być i stał się miniaturką NATO. Jeszcze jeden przykład tego, jak pojmujemy nasze partnerstwo: chcemy być sojusznikami pierwszej kategorii, ale nie chcemy płacić za bilety pierwszej klasy. Dowództwo w Brukseli zarzuca nam, że to nie jest filozofia, na której da się zbudować skuteczny system bezpieczeństwa.
W rzeczywistości stał się on dowodem na to, jak trudno przełamać nawyki PRL-owskiej armii i niemoc decyzyjną Ministerstwa Obrony Narodowej.
Okazuje się, że nawet najlepsi oficerowie nie są przyzwyczajeni do podejmowania samodzielnych decyzji. Zachodni styl dowodzenia jest dla nich kulturowym szokiem. Jeżeli dodamy do tego słabą znajomość języka angielskiego oraz fakt, że otrzymują dziesięciokrotnie niższe pensje niż niemieccy i duńscy oficerowie, nie można się dziwić, że są sfrustrowani. Najlepsi polscy oficerowie - zamiast się uczyć i przygotowywać do szkolenia młodszych - żyją z dnia na dzień. Jeśli szczeciński korpus miał być poligonem doświadczalnym, na którym armia przechodziłaby przyśpieszony kurs integracji, to celu tego nie udało się osiągnąć.
Taryfa ulgowa
Gdy w 1998 r. gen. Edward Pietrzyk, który wrócił właśnie ze studiów w amerykańskiej Narodowej Akademii Obrony, poprosił Ministerstwo Obrony Narodowej o przygotowanie listy polskich oficerów spełniających wymagania stawiane przez dowództwo korpusu w Szczecinie, otrzymał kartkę z sześcioma nazwiskami. Potrzebował dziesięć razy więcej. Odwiedzał więc jednostki w całym kraju i wyszukiwał oficerów mówiących dobrze po angielsku. - Wiedza, doświadczenie czy umiejętności były wtedy sprawą drugorzędną. Nadrabialiśmy to później - wspomina gen. Pietrzyk.
Aby pomóc polskim oficerom, gen. Henrik Ekmann, dowódca korpusu, rozkazał, by przez kilka miesięcy nie używano natowskich skrótów (w języku angielskim). Obecnie w korpusie używa się slangu, nazywanego "Szczecin English". - Słuchając języka obficie przeplatanego skrótami, nie miałem pojęcia, o czym mówiono - wspomina sierżant Sergiusz Łączyński, który angielskiego nauczył się podczas misji pokojowej w Libanie. - Wykonanie niemal każdego zadania zabierało mi dwa razy więcej czasu niż kolegom z Danii i Niemiec - dodaje kapitan Dariusz Janusz, łącznościowiec. Nie tylko to ich różni. Kapitan Janusz przyjechał do Szczecina sam, oni - z rodzinami. Nie otrzymał służbowego mieszkania, a na wynajmowanie nie było go stać. Teraz mieszka w internacie, dzieląc pokój z kolegą. Żona i dwójka dzieci zostali w Bydgoszczy.
Poligon doświadczalny
Polskich żołnierzy zaskoczyła organizacja pracy w korpusie. Wszystko jest precyzyjnie zaplanowane, nie trzeba zostawać po godzinach. - Nie zdarzyło się, żebym wyszedł z jednostki po 15.30. Poza tym mam pół godziny na śniadanie i godzinę na lunch - wylicza por. Robert Przybyłowski, dowódca plutonu ochrony.
- Zajmuję się tylko tym, za co jestem odpowiedzialny. W poprzednich jednostkach wszystko robiono w ostatniej chwili. Notorycznie brakowało czasu i pieniędzy. A tu mam harmonogram pracy do 2002 r. - podkreśla kpt. Zdzisław Śliwa, oficer logistyki.
Perfekcyjna organizacja to podstawa skuteczności armii. W Szczecinie - jak we wszystkich armiach NATO - na jednym stanowisku nie można pracować dłużej niż trzy lata. - Bez rotacji armia umiera - podkreśla gen. Pietrzyk. Polscy oficerowie nie wiedzą, gdzie trafią po zakończeniu służby w Szczecinie. W wielu wypadkach powrót do dawnych jednostek nie będzie możliwy, gdyż po restrukturyzacji sił zbrojnych nie będą one po prostu istniały. - Ci oficerowie mogą być zaczynem nowoczesnej polskiej armii. Poznali natowskie procedury, na co dzień używają angielskiego, są inteligentni, profesjonalni. Mają też poczucie własnej wartości - professional arogance. Tego potencjału nie można zmarnować - podkreśla prof. Andrzej Michta z Departamentu Studiów Międzynarodowych w Rhodes College, który odwiedził niedawno szczeciński korpus.
Polska specyfika
Gen. Hans Joachim Sachau, szef sztabu korpusu, uważa, że największym problemem jednostki są różne doświadczenia żołnierzy polskich i zachodnich. Polacy już po maturze trafiają do szkoły oficerskiej, więc w praktyce omijają prawdziwe wojsko. W niemieckiej czy duńskiej armii nie ma oficera, który choć przez miesiąc nie był szeregowcem.
Paradoksalnie - polscy oficerowie po zakończeniu służby w Szczecinie prawdopodobnie nie trafią do jednostek w kraju. Nie ma dla nich jeszcze odpowiednio przygotowanych struktur dowodzenia. Osoby z ich kwalifikacjami właściwie mogą szukać pracy tylko w sztabach armii sojuszniczych. Albo odejdą z wojska. - Dla firm, dla przemysłu są wysokiej klasy specjalistami, których każdy chętnie zatrudni. Takich ludzi trzeba więc zatrzymać, proponując im atrakcyjne warunki - uważa gen. Henrik Ekmann. Tym bardziej że nie wiadomo, kiedy i czy znajdą się wartościowi następcy.
Polscy oficerowie uważają, że wygasa entuzjazm związany z przyjęciem Polski do sojuszu oraz z powstaniem korpusu w Szczecinie. Głównym powodem są oczywiście pieniądze.
Polski oficer zarabia ok. 2 tys. zł, czyli tyle, ile w zachodniej armii otrzymuje szeregowiec. Różnicę w wysokości zarobków najlepiej widać na parkingu jednostki: obok BMW i mercedesów stoją fiaty cinquecento. - Niemieccy i duńscy koledzy proponują mi wspólne wakacje w Grecji czy w Stanach Zjednoczonych.
A mnie na nie po prostu nie stać - opowiada ppłk Grzegorz Ciechanowski. - Nie mogę nawet gościć ich u siebie w domu tak często jak oni mnie. Pomijam to, że nie mogę zaprosić wszystkich równocześnie, gdyż mam małe mieszkanie.
Polacy rzadko chodzą na imprezy organizowane podczas weekendu przez Niemców i Duńczyków. Powód jest prosty - najczęściej wtedy dorabiają. Remontują mieszkania, udzielają korepetycji z angielskiego, jednak przede wszystkim pracują jako ochroniarze w szczecińskich klubach. Tylko na przyjęciu bożonarodzeniowym zjawili się wszyscy. Duńczycy i Niemcy przyszli w smokingach lub w galowych mundurach. - Założyłem starą zieloną marynarkę. Koledzy byli ubrani podobnie. Trochę nam było wstyd, więc chowaliśmy się po kątach - wspomina chorąży Stanisław Glugla. - Wiedzieliśmy, ile będą zarabiać Polacy. Staramy się nie narażać ich na przykrości z tego powodu - zapewnia niemiecki płk Hans Gemballa.
Różnice płacowe najbardziej odczuwają dzieci polskich oficerów. Przy korpusie działa międzynarodowa szkoła, gdzie angielski jest językiem wykładowym. Czesne wynosi 10 tys. USD rocznie. Polaków na to oczywiście nie stać, więc zdecydowano, że mogą posyłać tam dzieci nieodpłatnie. - Mój syn wrócił do domu z płaczem, bo usłyszał od kolegi, że Polacy są żebrakami uczącymi się za ich pieniądze - denerwuje się jeden z polskich oficerów.
Sojusznik drugiej kategorii?
- Jestem dowódcą całego korpusu - nie tylko Duńczyków i Niemców. Tu nie może być drużyn A i B - mówi gen. Ekmann. - To jest naprawdę wyjątkowa jednostka, pracują w niej wyjątkowi oficerowie. Powinni być więc nagradzani w specjalny sposób - podkreśla. Na razie to tylko marzenie. Dwa miesiące temu w siedzibie dowództwa korpusu odbyło się posiedzenie sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Bronisław Komorowski, ówczesny przewodniczący komisji, a obecnie minister obrony, zapewniał wtedy gen. Ekmanna, że sytuacja polskich oficerów szybko się poprawi. - Doszliśmy do wniosku, że żołnierze pracujący w jednostkach wielonarodowych stacjonujących w Polsce powinni dostawać takie samo wynagrodzenie jak polscy żołnierze uczestniczący w misjach pokojowych czy pracujący w zagranicznych sztabach - wspomina poseł Paweł Graś, członek komisji obrony. Podkreśla jednak, że nie należy zapominać o profitach płynących z pracy w szczecińskim korpusie - ogromnych możliwościach rozwoju zawodowego, międzynarodowej szkole dla dzieci.
Korpus w Szczecinie miał być i stał się miniaturką NATO. Jeszcze jeden przykład tego, jak pojmujemy nasze partnerstwo: chcemy być sojusznikami pierwszej kategorii, ale nie chcemy płacić za bilety pierwszej klasy. Dowództwo w Brukseli zarzuca nam, że to nie jest filozofia, na której da się zbudować skuteczny system bezpieczeństwa.
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.