W polskim podziemiu dokonuje się prawdziwa rewolucja: pokoleniowa, kadrowa, branżowa, techniczna i organizacyjna
Nowa mapa polskiego podziemia
Gangsterzy jakby do serca wzięli sobie rządową reformę administracyjną i "swoją" Polskę też podzielili na nowe obszary kontroli. W podziemiu nastąpiła centralizacja władzy. Z cienia wyszli tzw. bankierzy, czyli osoby, których pieniędzmi obracali przestępcy. Teraz sami rządzą, jako szanowani finansiści, gracze giełdowi, handlowcy. Biznesmenami zostali również tzw. starzy gangsterzy, którzy jeszcze niedawno jedynie ściągali haracze i przemycali spirytus. Młodzi nawet nie próbują sięgać po władzę, a jeżeli któryś wychyli się z szeregu, ginie od kuli lub w zamachu bombowym.
Cisza po burzy
Bossowie wielkich struktur przestępczych wyrośli już z ulicznych strzelanin i zamachów na szefów konkurujących gangów - uważają eksperci z Centralnego Biura Śledczego. Największe grupy nie mają problemów ze zdobywaniem pieniędzy - kłopoty mają z ich legalizacją. Przecież kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie nie można wyprać w lombardach, restauracjach, komisach, agencjach towarzyskich czy kupując nieruchomości. Gangsterzy, którzy w latach 90. ściągali haracze i napadali na tiry, specjalizują się w oszustwach podatkowych, przestępstwach celnych i wyłudzaniu odszkodowań.
Kilkanaście miesięcy temu policja rozbiła największe polskie grupy gangsterskie, a prokuratura postawiła przed sądem kilkudziesięciu ich członków. - Nagle wszystko ucichło. Poza nielicznymi eksplozjami bomb i kilkoma egzekucjami osób z najniższych szczebli hierarchii w podziemiu panuje zastanawiający spokój. To dowodzi, że rządy przejęły osoby z dużymi pieniędzmi oraz autorytetem - sugeruje oficer Centralnego Biura Śledczego.
Spokoju nie zakłóciło nawet zwolnienie z aresztu Jacka K., syna zastrzelonego w barze Gamma Mariana K., pseudonim Klepak (jednego z przywódców Wołomina). Policjanci obawiali się, że "młody Klepak" (odpowiadający z wolnej stopy za napad z bronią) będzie chciał się zemścić. - Jacek K. nie szuka zabójców ojca. Po pierwsze dlatego, że sam ma problemy i usiłuje zerwać z przeszłością, a po drugie - nie ma zaplecza do prowadzenia walki. Silna niegdyś wołomińska mafia po prostu nie istnieje - twierdzi adwokat występujący w kilku głośnych procesach z udziałem warszawskich gangsterów.
Dziad, czyli Generał
Henryk N. (Dziad), domniemany szef Wołomina, którego proces rozpoczął się w lutym tego roku, przekonuje, że nigdy nie należał do mafii. Utrzymuje, że padł ofiarą prześladowań ze strony SLD, ponieważ odmówił tej partii finansowania kampanii wyborczej.
Także tym razem Henryk N. uskarża się na zły stan zdrowia - nie cierpi już jednak na klaustrofobię, lecz tętniaka mózgu. Zdarza się, że na sali rozpraw traci cierpliwość i rzuca torbami foliowymi w fotoreporterów. Niektóre wnioski dowodowe wypisuje wierszem. Konkurenci uważają, że Henryk N. żyje tylko dlatego, że chronią go więzienne mury. Przecież wyeliminowano już prawie całą starą gwardię: Pershinga, Nikosia, Szwarcenegera, Wariata.
- Nielegalnych interesów nie robi się już w dresach, ale w garniturach Armaniego. Do nowych czasów dopasowali się na przykład bracia D. z Ożarowa - Leszek, pseudonim Wańka, oraz Mirosław, zwany Malizną. Zrozumieli, że pieniądze trzeba zarabiać bez rozgłosu. Największe zyski przynoszą więc nie rozboje, lecz fałszowanie kwitów celnych bądź dokumentów bankowych. Za przestępstwa z użyciem broni można dostać nawet dożywocie, za przekręty z podatkiem VAT - najwyżej kilka lat. Zapadające ostatnio w sądach wyroki utwierdzają gangsterów w takim rozumowaniu. Witolda K., oskarżonego za wyłudzenia w sprawie tzw. łódzkiej ośmiornicy, skazano na trzy i pół roku więzienia i 100 tys. zł grzywny. Inny sądzony w tej aferze spędzi za kratami półtora roku.
Właściciel ziemski
Funkcjonariusze UOP ustalili, że znaczącą pozycję w polskim półświatku zajmuje obecnie Stanisław M. z Gdańska, właściciel ziemski. Od kilku lat skupuje tereny w Trójmieście i na Kaszubach, głównie w pobliżu trasy przebiegu planowanych autostrad. Pierwsze brudne pieniądze zarobił długo przed pojawieniem się w Trójmieście Nikodema S., pseudonim Nikoś. Stanisław M. rzadko pojawiał się w prasowych rubrykach kryminalnych, chociaż wielokrotnie popadał w konflikt z prawem. - W połowie lat 80. Prokuratura Rejonowa w Gdańsku ścigała go listem gończym za przestępstwa karno-skarbowe, a sąd w Kopenhadze skazał M. na trzy lata więzienia za przemyt narkotyków. Urząd celny w Hamburgu dwukrotnie prowadził przeciwko niemu dochodzenie w związku z nielegalną produkcją koniaku oraz narkotykami. W 1994 r. Prokuratura Wojewódzka w Jeleniej Górze oskarżyła Stanisława M. o przemyt alkoholu i papierosów. Zwolniono go z aresztu za kaucją 500 mln starych złotych.
W ostatnich latach M. dbał o opinię uczciwego przedsiębiorcy. Zainwestował w hotel w Świnoujściu i kasyno w Gdyni, obracał się w kręgu znanych trójmiejskich biznesmenów, często widywano go w towarzystwie honorowego konsula Grecji w Gdańsku. W cieniu pozostawał do zastrzelenia Nikosia przed dwoma laty w gdańskim klubie Las Vegas. - Po śmierci Nikodema S. wielu sądziło, że jego miejsce zajmie syn Piotr, na stałe mieszkający w Niemczech. Ledwie jednak przyjechał do Sopotu, schwytano go podczas usiłowania kradzieży mercedesa klasy S. Po czymś takim nie mógłby rządzić Trójmiastem i to mimo gangsterskiej sławy ojca - mówi kierownik gdańskiej restauracji kontrolowanej niegdyś przez Nikosia.
Nowe terytoria Pruszkowa
Na wybrzeżu rządził wówczas Pershing. Po jego śmierci w grudniu 1999 r. znów zaczęły wybuchać bomby. W ciągu kilku miesięcy eksplodowało ponad dwadzieścia ładunków. W ten sposób walczyli z sobą handlarze amfetaminą. Cały czas zyski z przestępczej działalności przejmował jednak Pruszków, który trzy miesiące temu po cichu i bez protestów dobrowolnie wycofał swoje udziały z wybrzeża. Niewykluczone, że zadecydował o tym Stanisław M.
- Główne interesy Pruszkowa przeniesiono na Warmię i Mazury. Pruszków przejął też kontrolę nad województwem kujawsko-pomorskim. To teren atrakcyjny dla grup przestępczych, gdyż w Bydgoszczy krzyżują się niemal wszystkie przechodzące przez Polskę szlaki narkotykowe. Do niedawna suwerenności tego obszaru bronił Waldemar W., pseudonim Książę, ale w starciu z Pruszkowem nie miał żadnych szans. Pod błahym pretekstem dobrowolnie oddał się w ręce policji - sugeruje nasz rozmówca z Komendy Głównej Policji. Istotnie, pół roku temu Waldemar W. zjawił się u jednego z "dłużników" po kilka tysięcy złotych, a gdy to zrobił, poczekał na przyjazd radiowozu. Policja zatrzymała go za wymuszenie haraczu.
Książę dorobił się na przemycie papierosów i alkoholu. Słynna stała się jego definicja kontrabandy jako "działalności gospodarczej bez cła i podatków". Waldemar W. nigdy nie współpracował z Pruszkowem i zarzekał się, że "nie wpuści obcych do miasta". Z tego powodu kilkakrotnie próbowano go zabić. Podczas jednego z zamachów Książę stracił nogi. Nawet zza krat próbował się przeciwstawiać Pruszkowowi - jego były wspólnik, który dogadał się z rywalami, został trafiony kulą w dniu swojego ślubu.
Powrót króla przemytu
W połowie kwietnia tego roku areszt opuścił Zbigniew M., pseudonim Carrington, okrzyknięty niegdyś królem przemytu wzdłuż granicy z Czechami i Niemcami. Zwolniono go po wpłaceniu kaucji 200 tys. zł (zabezpieczenie stanowi hipoteka firmy transportowej należącej do Carringtona). Dzięki poparciu Pruszkowa od 1995 r. Zbigniew M. kontrolował nielegalny przerzut papierosów, spirytusu i kradzionych samochodów. Na "jego" pograniczu nieznani sprawcy podkładali bomby pod samochody celników ze Słubic, zamordowano też dwóch niemieckich urzędników pracujących na przejściu w Jędrzychowicach. Zginęło również trzech policjantów - oficjalnie popełnili samobójstwo.
Carringtona zatrzymano na przejściu w Sękowicach pod Gubinem po napadzie na dwóch funkcjonariuszy straży granicznej. Właśnie tutaj do Polski wjechały cztery tiry ze 120 tys. litrów spirytusu. Z ustaleń prokuratury w Zielonej Górze wynika, że dla "króla przemytu" pracowało kilkaset osób, m.in. celnicy i oficerowie straży granicz-nej. Na przeszmuglowanym przez niego alkoholu skarb państwa stracił ok. 150 mln zł. - Carrington był tylko wykonawcą, a nie mózgiem. Pracował dla kogoś z Warszawy. Podczas śledztwa nikogo nie zadenuncjował, chociaż plotkowano, że wystawił dwie osoby. Zarobione pieniądze Zbigniew M. zainwestował m.in. w pracowników organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Dzięki temu cieszył się uznaniem Pruszkowa - sugeruje nasz rozmówca z KGP.
Pralnia SA
Carrington będzie odpowiadał nie tylko za przemyt, ale także za pranie pieniędzy. Niestety, dotychczas nikogo nie skazano w naszym kraju za to przestępstwo. - Wedle ostrożnych szacunków, w Polsce pierze się co roku kilkadziesiąt miliardów złotych. Mimo zapowiedzi wciąż nie powołano generalnego inspektoratu informacji finansowych, co ułatwiłoby walkę z tym procederem - opowiada prokurator oskarżający członków zorganizowanych grup przestępczych.
Zarzut prania pieniędzy postawiono przed kilkoma tygodniami Piotrowi Z. oraz Amilkarowi N., właścicielom kantoru Conti w Gdańsku. Prowadzili podwójną księgowość - odrębny program komputerowy obsługiwał operacje finansowe, w których obracano pieniędzmi gangów (do miliona dolarów dziennie). Walutę sprzedawano następnie Bankowi Gdańskiemu i dopiero po tej transakcji specjalni klienci otrzymywali należność w złotówkach. Prokuratura ustaliła, że tylko w ciągu dziewięciu miesięcy 1995 r. właściciele Conti sprzedali bankowi 55 mln DM i prawie 62 mln USD. Takich obrotów nie miały inne kantory na wybrzeżu. Dopiero po pięciu latach od wykrycia sprawy udało się zgromadzić dowody, że Conti był pralnią brudnych pieniędzy.
Gospodarka równoległa
Podstawowym źródłem dochodów polskich grup przestępczych jest jednak przemyt i wyłudzenia podatku VAT. - Inspekcja na granicy obejmuje jedynie 10 proc. transportów. Bylibyśmy pań-stwem restrykcyjnym, gdybyśmy kontrolowali wszystko i wszystkich. Dokumenty i towary weryfikujemy na posterunkach wewnątrz kraju. Przeprowadzamy również powtórne inspekcje celne - w ubiegłym roku ponad dwa tysiące. Stwierdziliśmy uszczuplenie dochodów skarbu państwa o 36 mln zł, ale w wielu wypadkach należnych kwot nie mogliśmy wyegzekwować, ponieważ firmy już nie istniały. Wiemy, że to jedynie wierzchołek góry lodowej, gdyż w ciągu roku kontrolujemy mniej niż jeden procent podmiotów gospodarczych - podlicza Jacek Kapica, dyrektor gabinetu prezesa Głównego Urzędu Ceł.
Przestępcy zabezpieczają się przed powtórnymi inspekcjami, kupując przychylność służb celnych i straży granicznej (nazywa się to obstawianiem bramek). Poza tym towar sprowadzają na adres fikcyjnych firm. Transporty wyposażane są w dokumenty oficjalnie zarejestrowanych przedsiębiorstw, których szefowie nie mają pojęcia o tym, że są szyldem dla przestępców. Tylko jedna z wrocławskich grup zajmujących się przemytem tekstyliów, sprzętu RTV i obuwia zarobiła - nie płacąc cła i podatku VAT - ok. 160 mln zł. To czterokrotnie więcej, niż w ubiegłym roku odzyskano w wyniku powtórnej kontroli celnej.
Białe kołnierzyki
W przestępstwach celnych, podatkowych, bankowych i leasingowych wyspecjalizo-wały się grupy ze Śląska, Łodzi i Krakowa. W Wielkopolsce i na Mazowszu zyski czerpie się nadal z napadania na tiry. Za szczególnie niebezpieczną uchodzi trasa z Poznania przez Warszawę do Białegostoku i Siedlec. Cztery miesiące temu policji udało się rozbić jeden z takich gangów - wśród aresztowanych znalazł się szwagier Henryka N., pseudonim Dziad. Wszyscy zatrzymani prowadzili legalne firmy (głównie hurtownie i magazyny, w których znajdował się towar pochodzący z napadów). Policja szacuje, że część skoków została sfingowana: właściciel towaru (mało chodliwego na rynku) zleca napad, bierze odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej, a od gangsterów otrzymuje jeszcze premię za współpracę.
W niektórych regionach Polski, na przykład w Wielkopolsce i Łódzkiem, biznes przestępców trudno oddzielić od legalnego. Bossowie już kilka lat temu zalegalizowali tam swoje interesy. Tworzenie nowej mapy podziemnej Polski jeszcze się nie zakończyło, ale już teraz widać, że prawie w całym kraju miejsce bandytów zajęli gangsterzy-menedżerowie, zwani białymi kołnierzykami.
Gangsterzy jakby do serca wzięli sobie rządową reformę administracyjną i "swoją" Polskę też podzielili na nowe obszary kontroli. W podziemiu nastąpiła centralizacja władzy. Z cienia wyszli tzw. bankierzy, czyli osoby, których pieniędzmi obracali przestępcy. Teraz sami rządzą, jako szanowani finansiści, gracze giełdowi, handlowcy. Biznesmenami zostali również tzw. starzy gangsterzy, którzy jeszcze niedawno jedynie ściągali haracze i przemycali spirytus. Młodzi nawet nie próbują sięgać po władzę, a jeżeli któryś wychyli się z szeregu, ginie od kuli lub w zamachu bombowym.
Cisza po burzy
Bossowie wielkich struktur przestępczych wyrośli już z ulicznych strzelanin i zamachów na szefów konkurujących gangów - uważają eksperci z Centralnego Biura Śledczego. Największe grupy nie mają problemów ze zdobywaniem pieniędzy - kłopoty mają z ich legalizacją. Przecież kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie nie można wyprać w lombardach, restauracjach, komisach, agencjach towarzyskich czy kupując nieruchomości. Gangsterzy, którzy w latach 90. ściągali haracze i napadali na tiry, specjalizują się w oszustwach podatkowych, przestępstwach celnych i wyłudzaniu odszkodowań.
Kilkanaście miesięcy temu policja rozbiła największe polskie grupy gangsterskie, a prokuratura postawiła przed sądem kilkudziesięciu ich członków. - Nagle wszystko ucichło. Poza nielicznymi eksplozjami bomb i kilkoma egzekucjami osób z najniższych szczebli hierarchii w podziemiu panuje zastanawiający spokój. To dowodzi, że rządy przejęły osoby z dużymi pieniędzmi oraz autorytetem - sugeruje oficer Centralnego Biura Śledczego.
Spokoju nie zakłóciło nawet zwolnienie z aresztu Jacka K., syna zastrzelonego w barze Gamma Mariana K., pseudonim Klepak (jednego z przywódców Wołomina). Policjanci obawiali się, że "młody Klepak" (odpowiadający z wolnej stopy za napad z bronią) będzie chciał się zemścić. - Jacek K. nie szuka zabójców ojca. Po pierwsze dlatego, że sam ma problemy i usiłuje zerwać z przeszłością, a po drugie - nie ma zaplecza do prowadzenia walki. Silna niegdyś wołomińska mafia po prostu nie istnieje - twierdzi adwokat występujący w kilku głośnych procesach z udziałem warszawskich gangsterów.
Dziad, czyli Generał
Henryk N. (Dziad), domniemany szef Wołomina, którego proces rozpoczął się w lutym tego roku, przekonuje, że nigdy nie należał do mafii. Utrzymuje, że padł ofiarą prześladowań ze strony SLD, ponieważ odmówił tej partii finansowania kampanii wyborczej.
Także tym razem Henryk N. uskarża się na zły stan zdrowia - nie cierpi już jednak na klaustrofobię, lecz tętniaka mózgu. Zdarza się, że na sali rozpraw traci cierpliwość i rzuca torbami foliowymi w fotoreporterów. Niektóre wnioski dowodowe wypisuje wierszem. Konkurenci uważają, że Henryk N. żyje tylko dlatego, że chronią go więzienne mury. Przecież wyeliminowano już prawie całą starą gwardię: Pershinga, Nikosia, Szwarcenegera, Wariata.
- Nielegalnych interesów nie robi się już w dresach, ale w garniturach Armaniego. Do nowych czasów dopasowali się na przykład bracia D. z Ożarowa - Leszek, pseudonim Wańka, oraz Mirosław, zwany Malizną. Zrozumieli, że pieniądze trzeba zarabiać bez rozgłosu. Największe zyski przynoszą więc nie rozboje, lecz fałszowanie kwitów celnych bądź dokumentów bankowych. Za przestępstwa z użyciem broni można dostać nawet dożywocie, za przekręty z podatkiem VAT - najwyżej kilka lat. Zapadające ostatnio w sądach wyroki utwierdzają gangsterów w takim rozumowaniu. Witolda K., oskarżonego za wyłudzenia w sprawie tzw. łódzkiej ośmiornicy, skazano na trzy i pół roku więzienia i 100 tys. zł grzywny. Inny sądzony w tej aferze spędzi za kratami półtora roku.
Właściciel ziemski
Funkcjonariusze UOP ustalili, że znaczącą pozycję w polskim półświatku zajmuje obecnie Stanisław M. z Gdańska, właściciel ziemski. Od kilku lat skupuje tereny w Trójmieście i na Kaszubach, głównie w pobliżu trasy przebiegu planowanych autostrad. Pierwsze brudne pieniądze zarobił długo przed pojawieniem się w Trójmieście Nikodema S., pseudonim Nikoś. Stanisław M. rzadko pojawiał się w prasowych rubrykach kryminalnych, chociaż wielokrotnie popadał w konflikt z prawem. - W połowie lat 80. Prokuratura Rejonowa w Gdańsku ścigała go listem gończym za przestępstwa karno-skarbowe, a sąd w Kopenhadze skazał M. na trzy lata więzienia za przemyt narkotyków. Urząd celny w Hamburgu dwukrotnie prowadził przeciwko niemu dochodzenie w związku z nielegalną produkcją koniaku oraz narkotykami. W 1994 r. Prokuratura Wojewódzka w Jeleniej Górze oskarżyła Stanisława M. o przemyt alkoholu i papierosów. Zwolniono go z aresztu za kaucją 500 mln starych złotych.
W ostatnich latach M. dbał o opinię uczciwego przedsiębiorcy. Zainwestował w hotel w Świnoujściu i kasyno w Gdyni, obracał się w kręgu znanych trójmiejskich biznesmenów, często widywano go w towarzystwie honorowego konsula Grecji w Gdańsku. W cieniu pozostawał do zastrzelenia Nikosia przed dwoma laty w gdańskim klubie Las Vegas. - Po śmierci Nikodema S. wielu sądziło, że jego miejsce zajmie syn Piotr, na stałe mieszkający w Niemczech. Ledwie jednak przyjechał do Sopotu, schwytano go podczas usiłowania kradzieży mercedesa klasy S. Po czymś takim nie mógłby rządzić Trójmiastem i to mimo gangsterskiej sławy ojca - mówi kierownik gdańskiej restauracji kontrolowanej niegdyś przez Nikosia.
Nowe terytoria Pruszkowa
Na wybrzeżu rządził wówczas Pershing. Po jego śmierci w grudniu 1999 r. znów zaczęły wybuchać bomby. W ciągu kilku miesięcy eksplodowało ponad dwadzieścia ładunków. W ten sposób walczyli z sobą handlarze amfetaminą. Cały czas zyski z przestępczej działalności przejmował jednak Pruszków, który trzy miesiące temu po cichu i bez protestów dobrowolnie wycofał swoje udziały z wybrzeża. Niewykluczone, że zadecydował o tym Stanisław M.
- Główne interesy Pruszkowa przeniesiono na Warmię i Mazury. Pruszków przejął też kontrolę nad województwem kujawsko-pomorskim. To teren atrakcyjny dla grup przestępczych, gdyż w Bydgoszczy krzyżują się niemal wszystkie przechodzące przez Polskę szlaki narkotykowe. Do niedawna suwerenności tego obszaru bronił Waldemar W., pseudonim Książę, ale w starciu z Pruszkowem nie miał żadnych szans. Pod błahym pretekstem dobrowolnie oddał się w ręce policji - sugeruje nasz rozmówca z Komendy Głównej Policji. Istotnie, pół roku temu Waldemar W. zjawił się u jednego z "dłużników" po kilka tysięcy złotych, a gdy to zrobił, poczekał na przyjazd radiowozu. Policja zatrzymała go za wymuszenie haraczu.
Książę dorobił się na przemycie papierosów i alkoholu. Słynna stała się jego definicja kontrabandy jako "działalności gospodarczej bez cła i podatków". Waldemar W. nigdy nie współpracował z Pruszkowem i zarzekał się, że "nie wpuści obcych do miasta". Z tego powodu kilkakrotnie próbowano go zabić. Podczas jednego z zamachów Książę stracił nogi. Nawet zza krat próbował się przeciwstawiać Pruszkowowi - jego były wspólnik, który dogadał się z rywalami, został trafiony kulą w dniu swojego ślubu.
Powrót króla przemytu
W połowie kwietnia tego roku areszt opuścił Zbigniew M., pseudonim Carrington, okrzyknięty niegdyś królem przemytu wzdłuż granicy z Czechami i Niemcami. Zwolniono go po wpłaceniu kaucji 200 tys. zł (zabezpieczenie stanowi hipoteka firmy transportowej należącej do Carringtona). Dzięki poparciu Pruszkowa od 1995 r. Zbigniew M. kontrolował nielegalny przerzut papierosów, spirytusu i kradzionych samochodów. Na "jego" pograniczu nieznani sprawcy podkładali bomby pod samochody celników ze Słubic, zamordowano też dwóch niemieckich urzędników pracujących na przejściu w Jędrzychowicach. Zginęło również trzech policjantów - oficjalnie popełnili samobójstwo.
Carringtona zatrzymano na przejściu w Sękowicach pod Gubinem po napadzie na dwóch funkcjonariuszy straży granicznej. Właśnie tutaj do Polski wjechały cztery tiry ze 120 tys. litrów spirytusu. Z ustaleń prokuratury w Zielonej Górze wynika, że dla "króla przemytu" pracowało kilkaset osób, m.in. celnicy i oficerowie straży granicz-nej. Na przeszmuglowanym przez niego alkoholu skarb państwa stracił ok. 150 mln zł. - Carrington był tylko wykonawcą, a nie mózgiem. Pracował dla kogoś z Warszawy. Podczas śledztwa nikogo nie zadenuncjował, chociaż plotkowano, że wystawił dwie osoby. Zarobione pieniądze Zbigniew M. zainwestował m.in. w pracowników organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Dzięki temu cieszył się uznaniem Pruszkowa - sugeruje nasz rozmówca z KGP.
Pralnia SA
Carrington będzie odpowiadał nie tylko za przemyt, ale także za pranie pieniędzy. Niestety, dotychczas nikogo nie skazano w naszym kraju za to przestępstwo. - Wedle ostrożnych szacunków, w Polsce pierze się co roku kilkadziesiąt miliardów złotych. Mimo zapowiedzi wciąż nie powołano generalnego inspektoratu informacji finansowych, co ułatwiłoby walkę z tym procederem - opowiada prokurator oskarżający członków zorganizowanych grup przestępczych.
Zarzut prania pieniędzy postawiono przed kilkoma tygodniami Piotrowi Z. oraz Amilkarowi N., właścicielom kantoru Conti w Gdańsku. Prowadzili podwójną księgowość - odrębny program komputerowy obsługiwał operacje finansowe, w których obracano pieniędzmi gangów (do miliona dolarów dziennie). Walutę sprzedawano następnie Bankowi Gdańskiemu i dopiero po tej transakcji specjalni klienci otrzymywali należność w złotówkach. Prokuratura ustaliła, że tylko w ciągu dziewięciu miesięcy 1995 r. właściciele Conti sprzedali bankowi 55 mln DM i prawie 62 mln USD. Takich obrotów nie miały inne kantory na wybrzeżu. Dopiero po pięciu latach od wykrycia sprawy udało się zgromadzić dowody, że Conti był pralnią brudnych pieniędzy.
Gospodarka równoległa
Podstawowym źródłem dochodów polskich grup przestępczych jest jednak przemyt i wyłudzenia podatku VAT. - Inspekcja na granicy obejmuje jedynie 10 proc. transportów. Bylibyśmy pań-stwem restrykcyjnym, gdybyśmy kontrolowali wszystko i wszystkich. Dokumenty i towary weryfikujemy na posterunkach wewnątrz kraju. Przeprowadzamy również powtórne inspekcje celne - w ubiegłym roku ponad dwa tysiące. Stwierdziliśmy uszczuplenie dochodów skarbu państwa o 36 mln zł, ale w wielu wypadkach należnych kwot nie mogliśmy wyegzekwować, ponieważ firmy już nie istniały. Wiemy, że to jedynie wierzchołek góry lodowej, gdyż w ciągu roku kontrolujemy mniej niż jeden procent podmiotów gospodarczych - podlicza Jacek Kapica, dyrektor gabinetu prezesa Głównego Urzędu Ceł.
Przestępcy zabezpieczają się przed powtórnymi inspekcjami, kupując przychylność służb celnych i straży granicznej (nazywa się to obstawianiem bramek). Poza tym towar sprowadzają na adres fikcyjnych firm. Transporty wyposażane są w dokumenty oficjalnie zarejestrowanych przedsiębiorstw, których szefowie nie mają pojęcia o tym, że są szyldem dla przestępców. Tylko jedna z wrocławskich grup zajmujących się przemytem tekstyliów, sprzętu RTV i obuwia zarobiła - nie płacąc cła i podatku VAT - ok. 160 mln zł. To czterokrotnie więcej, niż w ubiegłym roku odzyskano w wyniku powtórnej kontroli celnej.
Białe kołnierzyki
W przestępstwach celnych, podatkowych, bankowych i leasingowych wyspecjalizo-wały się grupy ze Śląska, Łodzi i Krakowa. W Wielkopolsce i na Mazowszu zyski czerpie się nadal z napadania na tiry. Za szczególnie niebezpieczną uchodzi trasa z Poznania przez Warszawę do Białegostoku i Siedlec. Cztery miesiące temu policji udało się rozbić jeden z takich gangów - wśród aresztowanych znalazł się szwagier Henryka N., pseudonim Dziad. Wszyscy zatrzymani prowadzili legalne firmy (głównie hurtownie i magazyny, w których znajdował się towar pochodzący z napadów). Policja szacuje, że część skoków została sfingowana: właściciel towaru (mało chodliwego na rynku) zleca napad, bierze odszkodowanie z firmy ubezpieczeniowej, a od gangsterów otrzymuje jeszcze premię za współpracę.
W niektórych regionach Polski, na przykład w Wielkopolsce i Łódzkiem, biznes przestępców trudno oddzielić od legalnego. Bossowie już kilka lat temu zalegalizowali tam swoje interesy. Tworzenie nowej mapy podziemnej Polski jeszcze się nie zakończyło, ale już teraz widać, że prawie w całym kraju miejsce bandytów zajęli gangsterzy-menedżerowie, zwani białymi kołnierzykami.
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.