Zachodni pracodawcy walczą o prawo Polaków do pracy
Wyjazdy "na saksy" to nic nowego. Nowe są natomiast możliwości zarobkowe i skala zatrudnienia na Zachodzie. W sumie milion Polaków podejmie tego lata pracę za granicą - od niemieckich firm budowlanych przez francuskie winnice i hiszpańskie fabryki po irlandzkie biura. Zachodni pracodawcy, nie czekając na wyniki negocjacji UE z Polską, sami zaczęli wymuszać na swoich rządach zezwolenia na legalne zatrudnianie obywateli RP.
Najbardziej aktywni w poszukiwaniu polskich pracowników są Niemcy - wynika z analiz Krajowego Urzędu Pracy. W ubiegłym roku legalnie pracowało tam 205 tys. osób. Wśród zagranicznych robotników sezonowych w Niemczech obywatele RP stanowili najliczniejszą grupę. O czasowe pozwolenia na pracę (do trzech miesięcy) jest w Niemczech stosunkowo łatwo. Kilka lat temu rząd niemiecki próbował ograniczyć napływ robotników sezonowych. Bezskutecznie - trafił na opór pracodawców. Rozbudowany system opieki socjalnej sprawia, że Niemcy niechętnie decydują się na podjęcie sezonowej pracy.
Płaca w wysokości 8-10 marek za godzinę, szybko załatwiane formalności i dobre warunki zakwaterowania to silna pokusa nie tylko dla Polaków. A jednak to nie Rumuni czy Bułgarzy dostają najwięcej ofert od niemieckich pracodawców. - Decydują nie tylko pieniądze - mówi Rainer Rudolph, attaché prasowy w ambasadzie RFN w Warszawie. - W wielu branżach polscy pracownicy mają już swoją markę.
Większość sezonowych pracowników stanowią studenci oraz osoby, których niskie kwalifikacje zawodowe uniemożliwiają znalezienie stałej pracy w Polsce. Najbardziej popularnymi miejscami wędrówek zarobkowych są Bawaria i Badenia-Wirtembergia. Niemcy uważają polskich pracowników za bardziej wydajnych i dyspozycyjnych od niemieckich kolegów. Bariera językowa i kulturowa, przyjazdy na określony czas i bez rodziny powodują, że Polacy całą energię skupiają na wykonywanej pracy. Niewielka liczba skarg na niemieckich pracodawców, składanych w Krajowym Urzędzie Pracy, świadczy o tym, że nie tylko Niemcy zadowoleni są z Polaków, ale też Polacy chwalą sobie pracę w niemieckich firmach.
Guy Buyalaco, szef warszawskiej misji francuskiego Urzędu ds. Migracji Międzynarodowych, zauważa, że podobną prawidłowość obserwuje się we Francji. - Podczas winobrania pracuje legalnie ok. 2500 Polaków - mówi.
- Najczęściej są to osoby od lat znające się z francuskimi farmerami, przyjeżdżające do pracy regularnie.
- Zagraniczni pracodawcy: Szwedzi, Irlandczycy, Kuwejtczycy i Libijczycy coraz chętniej zatrudniają Polaków - mówi Teodozjusz Faleńczyk, dyrektor Departamentu Migracji Zarobkowej Krajowego Urzędu Pracy. - Tegorocznym hitem są oferty firm portugalskich.
W przeciwieństwie do Niemców Portugalczycy oferują głównie umowy długoterminowe dla specjalistów różnych branż. Największe szanse mają osoby z wyższym wykształceniem, szczególnie absolwenci kierunków technicznych. Zdarzają się jednak oferty dla kierowców (posiadających prawo jazdy kategorii E), a nawet tokarzy i frezerów. Podstawowym warunkiem uzyskania pracy jest kilkuletnie doświadczenie zawodowe i dobra znajomość języka: wystarczy angielski, choć preferowany jest hiszpański.
Polski kierowca pracujący dla portugalskiej firmy spedycyjnej może zarobić ok. 2000 zł netto. Pracodawca płaci za niego pełne ubezpieczenie, a także dwa razy do roku opłaca bilet lotniczy na trasie Lizbona-Warszawa. Informatyk, lekarz i inżynier zarobi - zachowując takie same przywileje socjalne - ok. 5500 zł netto.
Podobne możliwości otwierają się przed Polakami w Hiszpanii. W okresie wakacyjnym wielkie koncerny szukają pracowników do zakładów samochodowych i metalurgicznych. Jedna z hiszpańskich firm pośrednictwa pracy jeszcze dwa tygodnie temu poszukiwała w Warszawie 150 spawaczy, oferując im załatwienie wszystkich formalności, darmowy przelot i 22 zł za godzinę.
- Rynek pracy jest nieprzewidywalny, w różnych miejscach świata co rusz pojawia się deficyt albo specjalistów, albo pracowników niewykwalifikowanych - mówi Mustafa Ider, ekonomista z European University w Warszawie. - Dziś na całym świcie trwa "polowanie na informatyków". Rynek pracy bardziej niż inne stał się rynkiem globalnym. Oznacza to, że niemal na pewno na każdego, kto ma kłopoty z zarobieniem na siebie w swoim kraju, "gdzieś na świecie" czeka bardzo atrakcyjna oferta. Sztuka polega na tym, by ją znaleźć. I to się udaje coraz lepiej.
W USA setki firm żyją z tego, że pośredniczą między pracownikiem a pracodawcą. Jedna z nich - Horizon Computer Consulting (www.jobhcc.com) - zajmuje się wyszukiwaniem komputerowców w Indiach, Chinach, Korei i Polsce. Wstępnie weryfikuje ich umiejętności w kraju pochodzenia, na swój koszt zaprasza do USA i organizuje spotkania z pracodawcami. HCC zapewnia, że pensja specjalisty będzie wynosić "od 170 tys. do 200 tys. złotych rocznie na start", dodając, iż "po kilku miesiącach pracy są podwyżki". Wymagania stawiane kandydatom: znajomość technologii internetowych, trzyletnie doświadczenie w branży. Rząd amerykański w związku z niedostatkiem fachowców na tamtejszym rynku pracy zgodził się na zniesienie barier dla specjalistów IT z innych krajów. Postawił jednak warunek: nowo przybyli nie mogą zarabiać rażąco mniej niż ich amerykańscy koledzy.
Większość krajów europejskich pod naciskiem związków zawodowych próbuje ograniczyć imigrację Polaków. Irlandia jest tu wyjątkiem. Rząd zdecydował się na zniesienie barier dla imigrantów zarobkowych. Kampania zachęcająca do przenosin służyć ma - zgodnie z zapewnieniami Mary Harney, wicepremier Irlandii - przyciągnięciu "specjalistów z różnych dziedzin, przede wszystkim informatyków i budowlanych". Koncentrować ma się na "krajach kandydujących do UE, w tym Polsce". W większości państw firma pragnąca przyjąć do pracy polskiego specjalistę przed jego zaproszeniem powinna się postarać o urzędowe zezwolenie na jego zatrudnienie. W Irlandii jest inaczej: zawartą z pracodawcą umowę należy zarejestrować w warszawskiej ambasadzie i na tym formalności się kończą. Podstawowym warunkiem jest jednak znajomość języka angielskiego.
Zapotrzebowanie na polską siłę roboczą na Zachodzie ukształtowało rynek pośredników pracy. Tylko w Trójmieście działa 70 agencji wyspecjalizowanych w poszukiwaniu polskich marynarzy do pracy pod zagranicznymi banderami. Z anonsów prasowych z ostatnich trzech tygodni wynika, że obecnie szuka się do pracy za granicą m.in. kelnerek (Niemcy), wykwalifikowanego księgowego (Wielka Brytania), pracowników obsługi morskich wież wiertniczych (Norwegia), communication managera (Niemcy), programistów (USA) i inżyniera budownictwa (niemiecka firma działająca na Tajwanie). Czy polska gospodarka rzeczywiście traci na tym, że Polacy - miast budować pomyślność III Rzeczypospolitej - budują mosty i wieżowce we Frankfurcie nad Menem?
- Na swobodnym przepływie pracowników na rynku pracy ciągle zyskujemy: na rzecz naszej gospodarki od dziesięciu lat za zachodnie pieniądze pracuje kilkudziesięciotysięczna armia zagranicznych specjalistów - uważa Andrzej S. Bratkowski z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych. - Na dodatek możemy się cieszyć z tego, że bardzo wielu Polaków po zdobyciu wiedzy i doświadczenia za granicą wraca do kraju.
Najbardziej aktywni w poszukiwaniu polskich pracowników są Niemcy - wynika z analiz Krajowego Urzędu Pracy. W ubiegłym roku legalnie pracowało tam 205 tys. osób. Wśród zagranicznych robotników sezonowych w Niemczech obywatele RP stanowili najliczniejszą grupę. O czasowe pozwolenia na pracę (do trzech miesięcy) jest w Niemczech stosunkowo łatwo. Kilka lat temu rząd niemiecki próbował ograniczyć napływ robotników sezonowych. Bezskutecznie - trafił na opór pracodawców. Rozbudowany system opieki socjalnej sprawia, że Niemcy niechętnie decydują się na podjęcie sezonowej pracy.
Płaca w wysokości 8-10 marek za godzinę, szybko załatwiane formalności i dobre warunki zakwaterowania to silna pokusa nie tylko dla Polaków. A jednak to nie Rumuni czy Bułgarzy dostają najwięcej ofert od niemieckich pracodawców. - Decydują nie tylko pieniądze - mówi Rainer Rudolph, attaché prasowy w ambasadzie RFN w Warszawie. - W wielu branżach polscy pracownicy mają już swoją markę.
Większość sezonowych pracowników stanowią studenci oraz osoby, których niskie kwalifikacje zawodowe uniemożliwiają znalezienie stałej pracy w Polsce. Najbardziej popularnymi miejscami wędrówek zarobkowych są Bawaria i Badenia-Wirtembergia. Niemcy uważają polskich pracowników za bardziej wydajnych i dyspozycyjnych od niemieckich kolegów. Bariera językowa i kulturowa, przyjazdy na określony czas i bez rodziny powodują, że Polacy całą energię skupiają na wykonywanej pracy. Niewielka liczba skarg na niemieckich pracodawców, składanych w Krajowym Urzędzie Pracy, świadczy o tym, że nie tylko Niemcy zadowoleni są z Polaków, ale też Polacy chwalą sobie pracę w niemieckich firmach.
Guy Buyalaco, szef warszawskiej misji francuskiego Urzędu ds. Migracji Międzynarodowych, zauważa, że podobną prawidłowość obserwuje się we Francji. - Podczas winobrania pracuje legalnie ok. 2500 Polaków - mówi.
- Najczęściej są to osoby od lat znające się z francuskimi farmerami, przyjeżdżające do pracy regularnie.
- Zagraniczni pracodawcy: Szwedzi, Irlandczycy, Kuwejtczycy i Libijczycy coraz chętniej zatrudniają Polaków - mówi Teodozjusz Faleńczyk, dyrektor Departamentu Migracji Zarobkowej Krajowego Urzędu Pracy. - Tegorocznym hitem są oferty firm portugalskich.
W przeciwieństwie do Niemców Portugalczycy oferują głównie umowy długoterminowe dla specjalistów różnych branż. Największe szanse mają osoby z wyższym wykształceniem, szczególnie absolwenci kierunków technicznych. Zdarzają się jednak oferty dla kierowców (posiadających prawo jazdy kategorii E), a nawet tokarzy i frezerów. Podstawowym warunkiem uzyskania pracy jest kilkuletnie doświadczenie zawodowe i dobra znajomość języka: wystarczy angielski, choć preferowany jest hiszpański.
Polski kierowca pracujący dla portugalskiej firmy spedycyjnej może zarobić ok. 2000 zł netto. Pracodawca płaci za niego pełne ubezpieczenie, a także dwa razy do roku opłaca bilet lotniczy na trasie Lizbona-Warszawa. Informatyk, lekarz i inżynier zarobi - zachowując takie same przywileje socjalne - ok. 5500 zł netto.
Podobne możliwości otwierają się przed Polakami w Hiszpanii. W okresie wakacyjnym wielkie koncerny szukają pracowników do zakładów samochodowych i metalurgicznych. Jedna z hiszpańskich firm pośrednictwa pracy jeszcze dwa tygodnie temu poszukiwała w Warszawie 150 spawaczy, oferując im załatwienie wszystkich formalności, darmowy przelot i 22 zł za godzinę.
- Rynek pracy jest nieprzewidywalny, w różnych miejscach świata co rusz pojawia się deficyt albo specjalistów, albo pracowników niewykwalifikowanych - mówi Mustafa Ider, ekonomista z European University w Warszawie. - Dziś na całym świcie trwa "polowanie na informatyków". Rynek pracy bardziej niż inne stał się rynkiem globalnym. Oznacza to, że niemal na pewno na każdego, kto ma kłopoty z zarobieniem na siebie w swoim kraju, "gdzieś na świecie" czeka bardzo atrakcyjna oferta. Sztuka polega na tym, by ją znaleźć. I to się udaje coraz lepiej.
W USA setki firm żyją z tego, że pośredniczą między pracownikiem a pracodawcą. Jedna z nich - Horizon Computer Consulting (www.jobhcc.com) - zajmuje się wyszukiwaniem komputerowców w Indiach, Chinach, Korei i Polsce. Wstępnie weryfikuje ich umiejętności w kraju pochodzenia, na swój koszt zaprasza do USA i organizuje spotkania z pracodawcami. HCC zapewnia, że pensja specjalisty będzie wynosić "od 170 tys. do 200 tys. złotych rocznie na start", dodając, iż "po kilku miesiącach pracy są podwyżki". Wymagania stawiane kandydatom: znajomość technologii internetowych, trzyletnie doświadczenie w branży. Rząd amerykański w związku z niedostatkiem fachowców na tamtejszym rynku pracy zgodził się na zniesienie barier dla specjalistów IT z innych krajów. Postawił jednak warunek: nowo przybyli nie mogą zarabiać rażąco mniej niż ich amerykańscy koledzy.
Większość krajów europejskich pod naciskiem związków zawodowych próbuje ograniczyć imigrację Polaków. Irlandia jest tu wyjątkiem. Rząd zdecydował się na zniesienie barier dla imigrantów zarobkowych. Kampania zachęcająca do przenosin służyć ma - zgodnie z zapewnieniami Mary Harney, wicepremier Irlandii - przyciągnięciu "specjalistów z różnych dziedzin, przede wszystkim informatyków i budowlanych". Koncentrować ma się na "krajach kandydujących do UE, w tym Polsce". W większości państw firma pragnąca przyjąć do pracy polskiego specjalistę przed jego zaproszeniem powinna się postarać o urzędowe zezwolenie na jego zatrudnienie. W Irlandii jest inaczej: zawartą z pracodawcą umowę należy zarejestrować w warszawskiej ambasadzie i na tym formalności się kończą. Podstawowym warunkiem jest jednak znajomość języka angielskiego.
Zapotrzebowanie na polską siłę roboczą na Zachodzie ukształtowało rynek pośredników pracy. Tylko w Trójmieście działa 70 agencji wyspecjalizowanych w poszukiwaniu polskich marynarzy do pracy pod zagranicznymi banderami. Z anonsów prasowych z ostatnich trzech tygodni wynika, że obecnie szuka się do pracy za granicą m.in. kelnerek (Niemcy), wykwalifikowanego księgowego (Wielka Brytania), pracowników obsługi morskich wież wiertniczych (Norwegia), communication managera (Niemcy), programistów (USA) i inżyniera budownictwa (niemiecka firma działająca na Tajwanie). Czy polska gospodarka rzeczywiście traci na tym, że Polacy - miast budować pomyślność III Rzeczypospolitej - budują mosty i wieżowce we Frankfurcie nad Menem?
- Na swobodnym przepływie pracowników na rynku pracy ciągle zyskujemy: na rzecz naszej gospodarki od dziesięciu lat za zachodnie pieniądze pracuje kilkudziesięciotysięczna armia zagranicznych specjalistów - uważa Andrzej S. Bratkowski z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych. - Na dodatek możemy się cieszyć z tego, że bardzo wielu Polaków po zdobyciu wiedzy i doświadczenia za granicą wraca do kraju.
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.