Kiedy Jacek Gmoch na jeden mecz wrócił na trenerską ławkę Panathinaikosu Ateny, przywitano go jak boga. W Polsce wiedzie mu się gorzej: kiedy chwilę później zadeklarował, że tak naprawdę to on stał w latach 70. za sukcesami legendarnej drużyny Kazimierza Górskiego, potraktowano go jak uzurpatora.
Stadion Olimpijski w Atenach. Za moment Panathinaikos zagra mecz Ligi Mistrzów z wielką Barceloną. 71-letni Jacek Gmoch podąża z murawy boiska, gdzie udzielał wywiadu, na trybunę honorową. Jeszcze trzy dni wcześniej na prośbę właściciela klubu, armatora Nikosa Patery, prowadził drużynę mistrza Grecji w ligowym meczu przeciw Iraklisowi. Wygrał 4:2 i ustąpił ze stanowiska. „Veni, vidi, vici" – skomentował krótki powrót do futbolu. Teraz drogę do loży zastępuje mu kibic z nastoletnim synem u boku: – Patrz, to jest pan Jacek. Nigdy nie czuliśmy się tak dumni, jak wtedy gdy on prowadził Panathinaikos! Nigdy już Koniczynki nie grały tak pięknie jak pod jego wodzą! – ściska rękę trenera. – 25 lat temu Jacek wprowadził Panathinaikos do półfinału Pucharu Europy. Odpadł dopiero z potężnym Liverpoolem.
Więcej możesz przeczytać w 50/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.