Sukces SLD miał sprawić, że śmietniki znowu służyłyby wyłącznie do gromadzenia śmieci, a teraz okazuje się, że za progiem rewolucja, a zbawić nas może tylko Miller
Proszę tylko nadstawić ucha. Słyszą Państwo? To drżą mury. Proszę tylko spojrzeć. Widzą Państwo? To wolność z obnażoną piersią prowadzi lud na barykady. Nie wiadomo, czy to rocznica zburzenia Bastylii, czy początek zdjęć do "Przedwiośnia", ale zaczyna się u nas mówić o rewolucji. No, może nie o rewolucji, lecz działaniach wywrotowych. Na początek.
Jeśli obecny kierunek zmian zostanie utrzymany, powstanie klimat do działań wywrotowych - powiedział w dyskusji ludzi lewicy o minionym dziesięcioleciu Karol Modzelewski. W związku z tym prof. Modzelewski (cytuję za "Trybuną") wiąże nadzieje z szansą na przejęcie władzy przez SLD. SLD jako narzędzie kontrrewolucji - to jest coś. Jeszcze kilka tygodni temu oczekiwania były skromniejsze. Sukces sojuszu miał sprawić, że śmietniki znowu służyłyby wyłącznie do gromadzenia śmieci, a teraz okazuje się, że za progiem rewolucja, a zbawić nas może tylko Leszek Miller. O objęciu władzy przez SLD myślałbym z trwogą, gdyby nie pewność, że sojusz sprawi zawód Karolowi Modzelewskiemu, bo "kierunek zmian zostanie utrzymany". I wcale nie powstanie żaden klimat jakichś działań wywrotowych. Jasne, za dużo jest w Polsce biedy. Zgoda, zbyt wielu ludzi owoce rewolucji z roku 1989 zna z telewizji. Prawda, zdolny młody człowiek ze wsi czy miasteczka musi w drodze do kariery pokonać za dużo za wysokich przeszkód. Tylko jak się to ma do jakichś działań wywrotowych? Nijak.
Ale w porządku, załóżmy, że rewolta jest możliwa. Kto byłby naszym Baryką roku 2000? Przywódca kabaretowych resztek po kiedyś poważnej socjalistycznej partii, który z rewolucją ma tyle wspólnego, że pali cygara tak grube jak te, które pali Fidel Castro? Dajmy naszemu Piotrusiowi spokój. Niech dalej zgłębia problemy ludu w najdroższych warszawskich restauracjach. A może nasz Jakub Szela z żółtym grzebyczkiem w tylnej kieszeni? Skąd! On nie może się nawet doprosić, by wstrętna władza go zapuszkowała. To może charyzmatyczny przywódca świata pracy Józef Wiaderny? Żarty, opadły mu skrzydła, gdy minionej jesieni chciał rzucić na Warszawę sto tysięcy ludzi, a poważnie wzięli jego wezwanie tylko mieszkańcy stolicy, którzy zostali w domu. Zostaje nam depozytariusz tradycji pnia. Cóż, na pewno chciałby codziennie przyglądać się ludowi na przedmieściach. A właściwie na jednym przedmieściu - Krakowskim.
Nie ma, oj, nie ma Baryki. I dobrze. Po cóż narzekać, że do władzy pcha się piąty garnitur, a w kolejce jest już szósty. Po cóż narzekać na skorumpowane często samorządy. Dzięki nim nasz Baryka nie wybiera się na barykady. Może się jeszcze nie załapał, ale stara się jak może, więc na którymś okrążeniu się załapie. A jak ma gdzieś politykę, to na głowie poza działaniami wywrotowymi zostaje mu jeszcze kilka poważnych spraw - uczy się, zakłada firmę albo robi jedno i drugie.
No, ale załóżmy, że Baryka by się znalazł. Gdzie by maszerował? Na Pałac Prezydencki, którego lokator jeździ po całej Polsce i mówi, że jest mu ciężko, gdy widzi biedę? Na siedlisko zła, Ministerstwo Finansów, z którego dobrowolnie wyprowadził się główny wróg ludu? Na siedzibę rządu, w którym karty rozdaje tak naprawdę szef związku zawodowego? Czy na Sejm, robiący potrzebującym prezenty w postaci mieszkań, za które setki tysięcy frajerów zapłaciły często pieniądze zbierane przez całe życie? A może na banki i krwiopijców? E tam, krwiopijcy daleko, w Konstancinie, więc nogi by człowiek schodził w takim marszu. A banki? Dziś to banki sponsorują rewolucje. Toć to Kredyt Bank dał pieniądze na ekranizację "Przedwiośnia". A że to tylko rewolucja na ekranie? Takie czasy. Gdzie więc maszerować? Jak to gdzie?! Na Belweder! Łatwo go zdobyć, bo pusty, a gospodarz wyszedł za ogrodzenie. Na cokół.
To, że rewolucji nie będzie, nie znaczy oczywiście, iż jest cacy. Musi być bardzo źle, skoro w "Tygodniku Powszechnym" Marcin Król - w końcu konserwatysta nie ze względu na nazwisko - pisze, że klasa polityczna się skompromitowała, i wzywa do akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa. Obywatelskie nieposłuszeństwo, hm, to brzmi mało konserwatywnie, ale spokojnie. Król nie wzywa nas do burzenia Bastylii. Mówi tylko, że powinniśmy "skierować uwagę na życie prywatne" i olać wybory, bo "żaden szanujący swoje poglądy człowiek nie powinien brać udziału w grotesce, jaką niedługo nam zafundują, czyli w wyborach parlamentarnych". No to już nie mam co dalej ukrywać prawdy i bez bicia przyznaję, że nie szanuję swoich poglądów, bo wyborów olać nie zamierzam.
Dwóch mądrych profesorów, a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że obaj trochę (jakby to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić) no... dramatyzują. SLD jako lekarstwo przed rewoltą to wizja tak samo poważna jak siedzenie w bamboszach przed telewizorem w proteście przeciw kiepskim politykom. Chyba że obaj profesorowie mają rację. Znaczyłoby to, że jeśli w czasie wyborów wszyscy zostaniemy w domu, to nie wygra SLD (nikt nie wygra) i będą działania wywrotowe. Ale kto i co będzie wywracał, skoro wszyscy będziemy w domach?
Jeśli obecny kierunek zmian zostanie utrzymany, powstanie klimat do działań wywrotowych - powiedział w dyskusji ludzi lewicy o minionym dziesięcioleciu Karol Modzelewski. W związku z tym prof. Modzelewski (cytuję za "Trybuną") wiąże nadzieje z szansą na przejęcie władzy przez SLD. SLD jako narzędzie kontrrewolucji - to jest coś. Jeszcze kilka tygodni temu oczekiwania były skromniejsze. Sukces sojuszu miał sprawić, że śmietniki znowu służyłyby wyłącznie do gromadzenia śmieci, a teraz okazuje się, że za progiem rewolucja, a zbawić nas może tylko Leszek Miller. O objęciu władzy przez SLD myślałbym z trwogą, gdyby nie pewność, że sojusz sprawi zawód Karolowi Modzelewskiemu, bo "kierunek zmian zostanie utrzymany". I wcale nie powstanie żaden klimat jakichś działań wywrotowych. Jasne, za dużo jest w Polsce biedy. Zgoda, zbyt wielu ludzi owoce rewolucji z roku 1989 zna z telewizji. Prawda, zdolny młody człowiek ze wsi czy miasteczka musi w drodze do kariery pokonać za dużo za wysokich przeszkód. Tylko jak się to ma do jakichś działań wywrotowych? Nijak.
Ale w porządku, załóżmy, że rewolta jest możliwa. Kto byłby naszym Baryką roku 2000? Przywódca kabaretowych resztek po kiedyś poważnej socjalistycznej partii, który z rewolucją ma tyle wspólnego, że pali cygara tak grube jak te, które pali Fidel Castro? Dajmy naszemu Piotrusiowi spokój. Niech dalej zgłębia problemy ludu w najdroższych warszawskich restauracjach. A może nasz Jakub Szela z żółtym grzebyczkiem w tylnej kieszeni? Skąd! On nie może się nawet doprosić, by wstrętna władza go zapuszkowała. To może charyzmatyczny przywódca świata pracy Józef Wiaderny? Żarty, opadły mu skrzydła, gdy minionej jesieni chciał rzucić na Warszawę sto tysięcy ludzi, a poważnie wzięli jego wezwanie tylko mieszkańcy stolicy, którzy zostali w domu. Zostaje nam depozytariusz tradycji pnia. Cóż, na pewno chciałby codziennie przyglądać się ludowi na przedmieściach. A właściwie na jednym przedmieściu - Krakowskim.
Nie ma, oj, nie ma Baryki. I dobrze. Po cóż narzekać, że do władzy pcha się piąty garnitur, a w kolejce jest już szósty. Po cóż narzekać na skorumpowane często samorządy. Dzięki nim nasz Baryka nie wybiera się na barykady. Może się jeszcze nie załapał, ale stara się jak może, więc na którymś okrążeniu się załapie. A jak ma gdzieś politykę, to na głowie poza działaniami wywrotowymi zostaje mu jeszcze kilka poważnych spraw - uczy się, zakłada firmę albo robi jedno i drugie.
No, ale załóżmy, że Baryka by się znalazł. Gdzie by maszerował? Na Pałac Prezydencki, którego lokator jeździ po całej Polsce i mówi, że jest mu ciężko, gdy widzi biedę? Na siedlisko zła, Ministerstwo Finansów, z którego dobrowolnie wyprowadził się główny wróg ludu? Na siedzibę rządu, w którym karty rozdaje tak naprawdę szef związku zawodowego? Czy na Sejm, robiący potrzebującym prezenty w postaci mieszkań, za które setki tysięcy frajerów zapłaciły często pieniądze zbierane przez całe życie? A może na banki i krwiopijców? E tam, krwiopijcy daleko, w Konstancinie, więc nogi by człowiek schodził w takim marszu. A banki? Dziś to banki sponsorują rewolucje. Toć to Kredyt Bank dał pieniądze na ekranizację "Przedwiośnia". A że to tylko rewolucja na ekranie? Takie czasy. Gdzie więc maszerować? Jak to gdzie?! Na Belweder! Łatwo go zdobyć, bo pusty, a gospodarz wyszedł za ogrodzenie. Na cokół.
To, że rewolucji nie będzie, nie znaczy oczywiście, iż jest cacy. Musi być bardzo źle, skoro w "Tygodniku Powszechnym" Marcin Król - w końcu konserwatysta nie ze względu na nazwisko - pisze, że klasa polityczna się skompromitowała, i wzywa do akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa. Obywatelskie nieposłuszeństwo, hm, to brzmi mało konserwatywnie, ale spokojnie. Król nie wzywa nas do burzenia Bastylii. Mówi tylko, że powinniśmy "skierować uwagę na życie prywatne" i olać wybory, bo "żaden szanujący swoje poglądy człowiek nie powinien brać udziału w grotesce, jaką niedługo nam zafundują, czyli w wyborach parlamentarnych". No to już nie mam co dalej ukrywać prawdy i bez bicia przyznaję, że nie szanuję swoich poglądów, bo wyborów olać nie zamierzam.
Dwóch mądrych profesorów, a ja nie mogę się oprzeć wrażeniu, że obaj trochę (jakby to powiedzieć, żeby nikogo nie urazić) no... dramatyzują. SLD jako lekarstwo przed rewoltą to wizja tak samo poważna jak siedzenie w bamboszach przed telewizorem w proteście przeciw kiepskim politykom. Chyba że obaj profesorowie mają rację. Znaczyłoby to, że jeśli w czasie wyborów wszyscy zostaniemy w domu, to nie wygra SLD (nikt nie wygra) i będą działania wywrotowe. Ale kto i co będzie wywracał, skoro wszyscy będziemy w domach?
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.