Zapowiadane przez redakcję "L’Express" "rosyjskie, ale przejrzyste" stanowisko w sprawie wojny w Czeczenii jest rzeczywiście jasne i sprowadza się do stwierdzenia: "Nie oddamy kolonii"
W styczniu tego roku dwaj znani francuscy intelektualiści - André Glucksmann i Bernard Henri Lévy - udali się do Moskwy na pierwsze zorganizowane w tym miejscu międzynarodowe kolokwium na temat konfliktu w Czeczenii. Glucksmann opublikował wtedy na łamach tygodnika "L’Express" wrażenia z podróży. Francuzi nie przejęli się ani typowo radziecką atmosferą spotkania, ani tym, że przewodniczył mu obwieszony medalami generał Maniłow. Glucksmann rozważył w jego obecności możliwość postawienia go przed sądem za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Nieszczęsny generał usłyszał jeszcze od Bernarda Henriego Lévy’ego, że "terrorystą to pan jest sam, panie generale, bo brodzi pan we krwi z brudnej wojny kolonialnej". Zaiste, warto było dożyć 2000 r., żeby zobaczyć Francuzów wyzywających w Moskwie Rosjan od brudnych kolonialistów.
Tygodnik "L’Express" relacjonuje nie tylko wypowiedzi Francuzów o Czeczenii, wygłaszane w Moskwie, ale także wypowiedzi Rosjanina o Czeczenii, wygłaszane w Paryżu. Rosjaninem tym jest Igor Kossikow. Pracuje on w Instytucie Etnologii Rosyjskiej Akademii Nauk, a redakcja określa jego wizję stanu rzeczy jako "rosyjską, ale przejrzystą".
Moskwa - powiada Kossikow - gra o utrzymanie swojego wpływu na kraje wokół Morza Kaspijskiego, które należą - nie wiem, dlaczego stwierdzenie to miałoby być żenujące - do strefy jej bezpośrednich interesów, tak jak kontynent amerykański i sama Europa należą do strefy bezpośrednich interesów Stanów Zjednoczonych. Nasza przewaga nad Igorem Kossikowem polega na tym, że my już wiemy, dlaczego to stwierdzenie jest "żenujące". Po pierwsze dlatego, że zalicza Rosję do tej samej kategorii mocarstw co USA. Po drugie dlatego, że metody utrzymywania stref wpływów przez Amerykanów są ździebko odmienne od tych, jakie Rosja stosuje w Czeczenii. W przeszłości, owszem, Amerykanie popełniali podobne błędy - i aż dziw, że Rosja nie skorzystała z okazji, żeby się na nich uczyć.
Oczywiście, Władimir Putin umocnił władzę dzięki interwencji wojskowej - ciągnie rozmówca "L’Express" - ale odziedziczył także sytuację stworzoną przez Borysa Jelcyna i jego bliskich, których niekompetencja szła o lepsze z nieuczciwością. Przy ich udziale Czeczenia stała się "strefą offshore", która służyła jako inkubator podziemnej gospodarki całego kraju. Zapewne, zapewne, ale czy "przy ich udziale" Władimir Putin nie wyłonił się przypadkiem z nicości i nie "odziedziczył" po Borysie Jelcynie także stanowiska prezydenta? Dobrze chociaż, że w jego wypadku kompetencja idzie o lepsze z uczciwością. A jeszcze lepiej, że "podziemna gospodarka" teraz dosłownie topnieje w oczach, bo nie ma racji bytu z powodu prężności, zdrowia i sprawności gospodarki naziemnej.
Podobnie godna podziwu jest sprawność rosyjskiego wojska. Ogólnie straty w ludziach wynoszą 15 tys. zabitych, ok. 20 tys. rannych i tysiące inwalidów - stwierdza Kossikow. Czeczeński prezydent Asłan Maschadow wymieniał liczbę 40 tys. zabitych wśród ludności cywilnej. Poza tym częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu uległo ponad 60 tys. budynków mieszkalnych i administracyjnych. Stolica, Grozny, leży w gruzach. W sensie finansowym konflikt kosztuje Moskwę już ponad 20 mld rubli, czyli ponad 700 mln dolarów, a kontynuowanie operacji byłoby groźne dla budżetu. Siłom federalnym nie udało się zniszczyć wszystkich zbrojnych formacji czeczeńskich. Podjęły one teraz wojnę partyzancką z użyciem zamachów samobójczych, mogącą potrwać kilka lat. Przypomnijmy tu dobrze znaną prawdę o walce tego typu: zwycięstwo należy do tej spośród walczących stron, która ma poparcie ludności. Tymczasem powszechnie wiadomo, że w wielu miejscowościach mieszkańcy nie tylko nie wydają czeczeńskich bojowników, ale nawet ich u siebie ukrywają.
Zdawałoby się, że po takim opisie sytuacji Igorowi Kossikowowi pozostaje już tylko szybko biec na Kreml, wyrywając sobie włosy z głowy i głośno wołając, że najwyższy czas zastanowić się, czy warto płacić taką cenę za przywilej utrzymania strefy wpływów nad Morzem Kaspijskim. Zachowuje on jednak niezmącony wielkostepowy spokój i powiada: Między wolnościowymi aspiracjami Czeczenów a uprawnioną wolą Rosji, by zachować swoją integralność terytorialną, istnieje odwieczna sprzeczność, którą trzeba rozwiązać. Na razie nie unikniemy fazy pacyfikacji pod kontrolą wojska. A potem? Kiedyś Czeczenia niewątpliwie dostanie autonomię podobną do tej, jaką mają inne republiki narodowe, które dysponują dość szerokimi uprawnieniami w łonie federacji, ale nie więcej.
Owo zapowiadane przez redakcję "rosyjskie, ale przejrzyste" stanowisko jest rzeczywiście jasne i sprowadza się do stwierdzenia: "Nie oddamy kolonii". Ponieważ Francja jest jednym z mocarstw, które już przez to przechodziły i to i owo z wojen kolonialnych jeszcze pamiętają, "L’Express" nie sili się na długie komentarze, tylko ilustruje wywiad zdjęciem Kossikowa w Paryżu na tle tabliczki z napisem "Rue de la Colonie" ("ulica Kolonii").
Tygodnik "L’Express" relacjonuje nie tylko wypowiedzi Francuzów o Czeczenii, wygłaszane w Moskwie, ale także wypowiedzi Rosjanina o Czeczenii, wygłaszane w Paryżu. Rosjaninem tym jest Igor Kossikow. Pracuje on w Instytucie Etnologii Rosyjskiej Akademii Nauk, a redakcja określa jego wizję stanu rzeczy jako "rosyjską, ale przejrzystą".
Moskwa - powiada Kossikow - gra o utrzymanie swojego wpływu na kraje wokół Morza Kaspijskiego, które należą - nie wiem, dlaczego stwierdzenie to miałoby być żenujące - do strefy jej bezpośrednich interesów, tak jak kontynent amerykański i sama Europa należą do strefy bezpośrednich interesów Stanów Zjednoczonych. Nasza przewaga nad Igorem Kossikowem polega na tym, że my już wiemy, dlaczego to stwierdzenie jest "żenujące". Po pierwsze dlatego, że zalicza Rosję do tej samej kategorii mocarstw co USA. Po drugie dlatego, że metody utrzymywania stref wpływów przez Amerykanów są ździebko odmienne od tych, jakie Rosja stosuje w Czeczenii. W przeszłości, owszem, Amerykanie popełniali podobne błędy - i aż dziw, że Rosja nie skorzystała z okazji, żeby się na nich uczyć.
Oczywiście, Władimir Putin umocnił władzę dzięki interwencji wojskowej - ciągnie rozmówca "L’Express" - ale odziedziczył także sytuację stworzoną przez Borysa Jelcyna i jego bliskich, których niekompetencja szła o lepsze z nieuczciwością. Przy ich udziale Czeczenia stała się "strefą offshore", która służyła jako inkubator podziemnej gospodarki całego kraju. Zapewne, zapewne, ale czy "przy ich udziale" Władimir Putin nie wyłonił się przypadkiem z nicości i nie "odziedziczył" po Borysie Jelcynie także stanowiska prezydenta? Dobrze chociaż, że w jego wypadku kompetencja idzie o lepsze z uczciwością. A jeszcze lepiej, że "podziemna gospodarka" teraz dosłownie topnieje w oczach, bo nie ma racji bytu z powodu prężności, zdrowia i sprawności gospodarki naziemnej.
Podobnie godna podziwu jest sprawność rosyjskiego wojska. Ogólnie straty w ludziach wynoszą 15 tys. zabitych, ok. 20 tys. rannych i tysiące inwalidów - stwierdza Kossikow. Czeczeński prezydent Asłan Maschadow wymieniał liczbę 40 tys. zabitych wśród ludności cywilnej. Poza tym częściowemu lub całkowitemu zniszczeniu uległo ponad 60 tys. budynków mieszkalnych i administracyjnych. Stolica, Grozny, leży w gruzach. W sensie finansowym konflikt kosztuje Moskwę już ponad 20 mld rubli, czyli ponad 700 mln dolarów, a kontynuowanie operacji byłoby groźne dla budżetu. Siłom federalnym nie udało się zniszczyć wszystkich zbrojnych formacji czeczeńskich. Podjęły one teraz wojnę partyzancką z użyciem zamachów samobójczych, mogącą potrwać kilka lat. Przypomnijmy tu dobrze znaną prawdę o walce tego typu: zwycięstwo należy do tej spośród walczących stron, która ma poparcie ludności. Tymczasem powszechnie wiadomo, że w wielu miejscowościach mieszkańcy nie tylko nie wydają czeczeńskich bojowników, ale nawet ich u siebie ukrywają.
Zdawałoby się, że po takim opisie sytuacji Igorowi Kossikowowi pozostaje już tylko szybko biec na Kreml, wyrywając sobie włosy z głowy i głośno wołając, że najwyższy czas zastanowić się, czy warto płacić taką cenę za przywilej utrzymania strefy wpływów nad Morzem Kaspijskim. Zachowuje on jednak niezmącony wielkostepowy spokój i powiada: Między wolnościowymi aspiracjami Czeczenów a uprawnioną wolą Rosji, by zachować swoją integralność terytorialną, istnieje odwieczna sprzeczność, którą trzeba rozwiązać. Na razie nie unikniemy fazy pacyfikacji pod kontrolą wojska. A potem? Kiedyś Czeczenia niewątpliwie dostanie autonomię podobną do tej, jaką mają inne republiki narodowe, które dysponują dość szerokimi uprawnieniami w łonie federacji, ale nie więcej.
Owo zapowiadane przez redakcję "rosyjskie, ale przejrzyste" stanowisko jest rzeczywiście jasne i sprowadza się do stwierdzenia: "Nie oddamy kolonii". Ponieważ Francja jest jednym z mocarstw, które już przez to przechodziły i to i owo z wojen kolonialnych jeszcze pamiętają, "L’Express" nie sili się na długie komentarze, tylko ilustruje wywiad zdjęciem Kossikowa w Paryżu na tle tabliczki z napisem "Rue de la Colonie" ("ulica Kolonii").
Więcej możesz przeczytać w 30/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.