Książka
Ta książka ma trzy poziomy. Mówi o miliardzie lat fuzji naszych genów w kooperujące zespoły, milionie lat fuzji naszych przodków w kooperujące społeczności i tysiącu lat fuzji idei o społeczeństwie i jego pochodzeniu". Mowa o "Pochodzeniu cnoty" Matta Ridleya wydanym przez poznański Rebis w serii "Nowe horyzonty". Ta popularnonaukowa książka rozpoczyna się niczym powieść sensacyjna. Oto więzień szykujący się do ucieczki czeka na sygnał: skoczny mazurek Kątskiego. Plan został już szczegółowo opracowany - za bramą będzie czekał powóz, a przyjaciele rozstawieni na trzech kilometrach grą na skrzypcach informować mają, czy droga jest wolna. Udało się. Spiskowcy ukryli się w jednej z najelegantszych restauracji Sankt Petersburga - carskiej policji nie przyjdzie do głowy szukać ich w tym miejscu. Ta historia to wprowadzenie do rozważań nad społeczną naturą ludzkiego zwierzęcia, przedstawionych w równie atrakcyjnej formie. Matt Ridley daleki jest od formułowania skomplikowanych tez naukowych. Refleksje zamyka w błyskotliwych opowiastkach świadczących o tym, że umysł ludzki rozwinął instynkt, który uczy nas czerpać korzyści ze współpracy z innymi i eliminować jednostki łamiące umowę społeczną. Godny uwagi jest rozdział "Dylemat więźnia", interpretujący motywy zbrodni popełnionych przez Toscę i Scarpia z opery Pucciniego. Ridley twierdzi, że ich postępowanie przypomina zabawę opisaną przez teorię gier. Jaką? Warto przeczytać.
Wydarzenie: POLSKA
Wystawa "Szare w kolorze" w warszawskiej Zachęcie wpisuje się w cykl imprez jubileuszowych związanych z rocznicą powstania galerii oraz coraz powszechniejszy nurt "socretro". Podczas wernisażu pokolenie, którego młodość przypadła na lata 60., z nostalgią przyglądało się eksponatom. Panowie i panie w sukniach z krempliny w wieku zwanym wówczas trolejbusowym, czyli po pięćdziesiątce, oraz dziewczęta już we współczesnych sukienkach z uciechą stawały w kolejce po lody z Zielonej Budki lub czekały w niby-barze mlecznym, gdzie za ladą Zofia Merle (niegdyś aktorka STS) z pasją odtwarzała rolę sprzedającej ruskie. W salach przypominających piwnicę artystyczną czy klub studencki można palić i pić wino, a w pomieszczeniu imitującym dawny Empik poczytać prasę sprzed kilkudziesięciu lat. Starsi z rozrzewnieniem przystają przed odtworzonymi wnętrzami M-2, mimo że meblościanki czy ciasne łazienki nie są jeszcze przecież zabytkami. Wielu widzów zaoferowało się nawet uzupełnić szczupłą kolekcję - zaproponowano na przykład stolik w kształcie nerki (na wystawie tylko odtworzony). Braków w ekspozycji jest zresztą więcej - pod zdjęciami często ważnych postaci życia politycznego i kulturalnego nie ma podpisów, MPiK wygląda raczej jak świetlica w Pcimiu Dolnym (brakuje chociażby charakterystycznych teczek, w których przechowywano czasopisma), w klubie studenckim natomiast nie ma atmosfery klubowej.
Poprzez przywołanie tamtych czasów Anda Rottenberg, szefowa Zachęty, pragnęła nawiązać nie tyle do "kabaretowych" atrakcji szarego PRL-u, ile raczej pokazać kolory przebijające spod szarości. Lata 60. nie były bowiem tylko czasem braków na rynku, biurokratycznych absurdów i wiecznie czuwającej cenzury. Wśród przejawów realsocjalizmu kwitło życie intelektualne, powstawały enklawy wolnej myśli i sztuki. Polska była wówczas, jak mówiono, "najweselszym barakiem w obozie", w którym obywatele do perfekcji opanowali sztukę czytania między wierszami ("nie czytaj na głos między wierszami" - brzmiała jedna z "Myśli nieuczesanych" Leca). Represje (przed traumą 1968 r.) nie były dotkliwe. Cenzura czytała wszystko, ale i wiele przepuszczała, a zadaniem artysty było te granice obejść. W nakładach wówczas uznawanych za prohibicyjne (dziś zapewne księgarze uznaliby je za duże) wychodziła najlepsza literatura światowa. W polskim języku codziennym, literackim i kabaretowym obecne były doskonale rozumiane aluzje.
W Zachęcie życie artystyczne przypominają nawiązania do dorobku kilku ważniejszych galerii sztuki: Współczesnej, Krzywego Koła, Krzysztoforów, Od Nowy i wreszcie Foksal, która ma tutaj zresztą pozycję specjalną (przeniosła się ze wszystkimi zbiorami, prezentując się zarówno jako pomnik historii sztuki polskiej, jak i placówka nadal żywa). Wystawie towarzyszą seanse filmowe i występy kabaretowe. Działalność twórcza w kontekście baru mlecznego, saturatora i portretów Gomułki stanowi dla odbiorców jeszcze jedną informację: otóż kultura wysoka miała wówczas pozycję, którą dziś nazwalibyśmy kultową. Samo myślenie, będące formą sprzeciwu wobec absurdów życia codziennego, stanowiło wówczas nie lada atrakcję. Ograniczenia były świetnym bodźcem dla osób pomysłowych. Nie bez kozery popularność zdobyło wówczas rzucone przez STS hasło: "Myślenie ma kolosalną przyszłość" (plakat z tego spektaklu także można obejrzeć w Zachęcie). Samodzielne myślenie - w pewnym sensie - mogło nawet obalić ustrój. Dziś niczego obalać nie trzeba i z myśleniem nie najlepiej.
Ta książka ma trzy poziomy. Mówi o miliardzie lat fuzji naszych genów w kooperujące zespoły, milionie lat fuzji naszych przodków w kooperujące społeczności i tysiącu lat fuzji idei o społeczeństwie i jego pochodzeniu". Mowa o "Pochodzeniu cnoty" Matta Ridleya wydanym przez poznański Rebis w serii "Nowe horyzonty". Ta popularnonaukowa książka rozpoczyna się niczym powieść sensacyjna. Oto więzień szykujący się do ucieczki czeka na sygnał: skoczny mazurek Kątskiego. Plan został już szczegółowo opracowany - za bramą będzie czekał powóz, a przyjaciele rozstawieni na trzech kilometrach grą na skrzypcach informować mają, czy droga jest wolna. Udało się. Spiskowcy ukryli się w jednej z najelegantszych restauracji Sankt Petersburga - carskiej policji nie przyjdzie do głowy szukać ich w tym miejscu. Ta historia to wprowadzenie do rozważań nad społeczną naturą ludzkiego zwierzęcia, przedstawionych w równie atrakcyjnej formie. Matt Ridley daleki jest od formułowania skomplikowanych tez naukowych. Refleksje zamyka w błyskotliwych opowiastkach świadczących o tym, że umysł ludzki rozwinął instynkt, który uczy nas czerpać korzyści ze współpracy z innymi i eliminować jednostki łamiące umowę społeczną. Godny uwagi jest rozdział "Dylemat więźnia", interpretujący motywy zbrodni popełnionych przez Toscę i Scarpia z opery Pucciniego. Ridley twierdzi, że ich postępowanie przypomina zabawę opisaną przez teorię gier. Jaką? Warto przeczytać.
Wydarzenie: POLSKA
Wystawa "Szare w kolorze" w warszawskiej Zachęcie wpisuje się w cykl imprez jubileuszowych związanych z rocznicą powstania galerii oraz coraz powszechniejszy nurt "socretro". Podczas wernisażu pokolenie, którego młodość przypadła na lata 60., z nostalgią przyglądało się eksponatom. Panowie i panie w sukniach z krempliny w wieku zwanym wówczas trolejbusowym, czyli po pięćdziesiątce, oraz dziewczęta już we współczesnych sukienkach z uciechą stawały w kolejce po lody z Zielonej Budki lub czekały w niby-barze mlecznym, gdzie za ladą Zofia Merle (niegdyś aktorka STS) z pasją odtwarzała rolę sprzedającej ruskie. W salach przypominających piwnicę artystyczną czy klub studencki można palić i pić wino, a w pomieszczeniu imitującym dawny Empik poczytać prasę sprzed kilkudziesięciu lat. Starsi z rozrzewnieniem przystają przed odtworzonymi wnętrzami M-2, mimo że meblościanki czy ciasne łazienki nie są jeszcze przecież zabytkami. Wielu widzów zaoferowało się nawet uzupełnić szczupłą kolekcję - zaproponowano na przykład stolik w kształcie nerki (na wystawie tylko odtworzony). Braków w ekspozycji jest zresztą więcej - pod zdjęciami często ważnych postaci życia politycznego i kulturalnego nie ma podpisów, MPiK wygląda raczej jak świetlica w Pcimiu Dolnym (brakuje chociażby charakterystycznych teczek, w których przechowywano czasopisma), w klubie studenckim natomiast nie ma atmosfery klubowej.
Poprzez przywołanie tamtych czasów Anda Rottenberg, szefowa Zachęty, pragnęła nawiązać nie tyle do "kabaretowych" atrakcji szarego PRL-u, ile raczej pokazać kolory przebijające spod szarości. Lata 60. nie były bowiem tylko czasem braków na rynku, biurokratycznych absurdów i wiecznie czuwającej cenzury. Wśród przejawów realsocjalizmu kwitło życie intelektualne, powstawały enklawy wolnej myśli i sztuki. Polska była wówczas, jak mówiono, "najweselszym barakiem w obozie", w którym obywatele do perfekcji opanowali sztukę czytania między wierszami ("nie czytaj na głos między wierszami" - brzmiała jedna z "Myśli nieuczesanych" Leca). Represje (przed traumą 1968 r.) nie były dotkliwe. Cenzura czytała wszystko, ale i wiele przepuszczała, a zadaniem artysty było te granice obejść. W nakładach wówczas uznawanych za prohibicyjne (dziś zapewne księgarze uznaliby je za duże) wychodziła najlepsza literatura światowa. W polskim języku codziennym, literackim i kabaretowym obecne były doskonale rozumiane aluzje.
W Zachęcie życie artystyczne przypominają nawiązania do dorobku kilku ważniejszych galerii sztuki: Współczesnej, Krzywego Koła, Krzysztoforów, Od Nowy i wreszcie Foksal, która ma tutaj zresztą pozycję specjalną (przeniosła się ze wszystkimi zbiorami, prezentując się zarówno jako pomnik historii sztuki polskiej, jak i placówka nadal żywa). Wystawie towarzyszą seanse filmowe i występy kabaretowe. Działalność twórcza w kontekście baru mlecznego, saturatora i portretów Gomułki stanowi dla odbiorców jeszcze jedną informację: otóż kultura wysoka miała wówczas pozycję, którą dziś nazwalibyśmy kultową. Samo myślenie, będące formą sprzeciwu wobec absurdów życia codziennego, stanowiło wówczas nie lada atrakcję. Ograniczenia były świetnym bodźcem dla osób pomysłowych. Nie bez kozery popularność zdobyło wówczas rzucone przez STS hasło: "Myślenie ma kolosalną przyszłość" (plakat z tego spektaklu także można obejrzeć w Zachęcie). Samodzielne myślenie - w pewnym sensie - mogło nawet obalić ustrój. Dziś niczego obalać nie trzeba i z myśleniem nie najlepiej.
Więcej możesz przeczytać w 31/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.